Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Miscellanea » Pomruki z nieplewionych chaszczy

Pomruki z nieplewionych chaszczy

Jacek Bartyzel

Niccoló Machiavelli zwracał uwagę na to, że cechą młodości jest zuchwałość, co też owocuje licznymi profitami dla zuchwalców, również w polityce. Spostrzeżenie to przypomniało mi się, kiedy dotarła do mnie wieść, że nie-świętym młodziankom z portalu konserwatyzm.pl – uważającym się nawet za dysponentów mojego honoru! – zachciało się przeprosin ode mnie za treść mojej notatki na temat ich bagiennego konserwatyzmu, którą uprzednio jakimś sposobem wydobyli z niepublicznego przecież obiegu Facebooka. Psychologicznie rzecz biorąc Machiavelli ma do pewnego stopnia rację, niemniej sądzę, że (jak zwykle u niego interesownie) przesadza, nie wierzę bowiem w to, żeby bezczelność, zwłaszcza przekraczająca każdą miarę, zawsze popłacała.

Może jednak i dobrze się stało, bo jest sposobność, aby do końca wypowiedzieć to przed czym dotąd mimo wszystko się powstrzymywałem, nie licząc już zresztą od dawna na opamiętanie, ale przez grzech zaniechania, do którego się tu przyznaję, i lekkomyślne liczenie na to, że ta wirtualna piramida kłamstwa sama się zawali pod naporem własnej śmieszności. Myliłem się, niestety – a już najbardziej wtedy (to już dość odległe czasy), kiedy obruszyłem się na Pawła Milcarka za określenie lumpenkonserwatyzm. Paweł miał „świętą rację” i dużo wcześniej ode mnie zauważył, że te toksyczne wyziewy, które wydobywają się z „portalu myśli konserwatywnej”, działają jak jad paraliżujący organizm, nie powinno się zatem obojętnie czekać aż to bajoro zarośnie szlamem zapomnienia, tylko próbować przynajmniej ratować przed wciągnięciem w jego odmęty tych, których jeszcze da się uratować.

Mógłbym długo wyliczać niemal niekończącą się listę kłamstw, przeinaczeń, insynuacji, drwiących aluzji i najbardziej ordynarnych wyzwisk pod moim adresem, którymi przez lata raczono mnie na tym portalu nieprawości; byłem już masonem, „adoratorem III Rzeszy”, ojcem duchowym „legitymistycznego maoizmu”, wysyłano mnie do psychiatryka, „widziano” mnie na jakiejś konferencji PiS, o której w ogóle nie miałem pojęcia etc. etc. Ale naprawdę mniejsza o moją osobę; rzecz ma bowiem wymiar powszechny i jest stałą zasadą funkcjonowania tego portalu i jego najbardziej aktywnych autorów w przestrzeni publicznej, uczestnictwa w publicznej debacie – to znaczy jej permanentnej wulgaryzacji. „Znakiem firmowym” publicystów tego portalu – począwszy od naczelnego, którego jego pomniejsi „cyngle” wiernie naśladują, uważając najwidoczniej, że dodaje im to szyku1 – jest sprowadzanie argumentacji do obelg w rodzaju „szur”, „głupawka”, „sekta”, „tłuszcza” i im podobnych, które dowodzą jedynie pasji poniewierania ludźmi u ich autorów. Na całej polskiej prawicy nie ma chyba osoby, środowiska, kierunku, czasopisma, portalu, z którymi konserwatyzm.pl nie byłby na stopie wojennej – i to nie w ramach normalnej dyskusji, lecz z niewyczerpanym arsenałem inwektyw miotanych przez rzekomych posiadaczy jednej, nieomylnej prawdy politycznej.

Krótko mówiąc: wkład publicystycznej części „portalu myśli konserwatywnej” do konserwatyzmu polskiego zasadza się na niespotykanym w jego historii zdziczeniu obyczajów. Konserwatystom, jak wiadomo, zarzucano w przeszłości wiele, na czele ze zramoleniem i nieudolnością – i trzeba uczciwie przyznać, że niejednokrotnie coś bywało na rzeczy. Jednak, jak dotąd, nikomu nie przyszłoby na myśl kojarzyć konserwatyzmu z werbalnym chuligaństwem. Konserwatyzm.pl ma wątpliwy zaszczyt przeprowadzenia dowodu możliwości tegoż. Teraz sprawcy użalają się nad swoją fatalną reputacją. Trzeba było na nią w pocie czoła nie pracować, zamiast teraz domagać się satysfakcji za własne winy.

Wszelako nie tylko „kwestia smaku” czyni ów „konserwatyzm” zdeprawowanym i deprawującym. Muszę w tym miejscu rozwinąć nieco myśl wyrażoną w mojej inkryminowanej notatce. Główny sprawca owego procederu2 ciągle podkreśla, że jako publicysta dokonuje „przekładu” idei konserwatywnych na dzisiejsze problemy i realia, toteż panuje między nimi pełna harmonia. Wolno mu oczywiście tak sądzić, ale mniemania weryfikują się (lub falsyfikują) intersubiektywnie. To samo dotyczy też na przykład realizmu: międlenie słówka realizm, maltretowanego we wszystkich przypadkach, nikogo nie czyni prawdziwym realistą; trzeba jeszcze wsłuchiwać się w rzeczywistość, a nie tylko ogłuszać siebie i innych strzelaniem z werbalnych kapiszonów, wydając przy tym dzikie okrzyki bitewne indiańskiego kolekcjonera skalpów: romantyk!, mistyk!, wariat!, piłsudczyk!, pisiak!, superpisiak! itd. itp. Te felietonowe porykiwania tyle mają wspólnego z poważną analizą politologiczną, co ulubiona gra dzieci w deszczowe wakacje: „trafiony – zatopiony” z prawdziwą bitwą morską. W ogóle zresztą „przekład” idei jakiejś filozofii politycznej na polityczną praktykę jest wyjątkowo trudną rzeczą i chyba nie sposób znaleźć w historii przykładu bezbłędności w tym zakresie. Zadufanie w to, że się odkryło jego uniwersalną i niezawodną formułę, znamionuje więc, mówiąc najłagodniej, pewną niedojrzałość.

W rzeczywistości, jeśli oceniamy rezultat, a nie deklaracje, mamy tu do czynienia (i w całej „polityce tekstowej” portalu) z dwiema jednoczesnymi a kompletnie niekompatybilnymi narracjami. Z jednej strony, język bojowej, nawet napuszonej, kontrrewolucji na poziomie „meta”; z drugiej – najbardziej płaski, wręcz nikczemny, oportunizm praktyczny. Po jednej stronie – „teksty kanoniczne” tradycyjnej nauki Kościoła, klasyków konserwatyzmu i uczone eseje o nich. Po drugiej stronie – pochwały bądź usprawiedliwienia (przypomnijmy raz jeszcze ciąg błazenad z „katechonizacją”) opryszków i tyranów albo dywagacje o tym, jak najkorzystniej uwić sobie gniazdko pod bokiem każdej partyjnej bandy, która akurat rozdaje beneficja. W jednym sekwensie „naszych” bohaterów – wielcy papieże, klasyczni filozofowie, doktorzy kontrrewolucji; w drugim – Jaruzelski, Putin, Łukaszenka, Kaddafi, a w nieco innym sensie, ale też „katechon”, Tusk. Jednym słowem: nie tylko niekompatybilność, ale wręcz rozdwojenie jaźni. To jednocześnie nauczać wraz z Sokratesem, Platonem i Arystotelesem o ładzie duszy, sprawiedliwości i poszukiwaniu dobra wspólnego, a w praktyce życiowej i politycznej zalecać kierowanie się maksymami Trazymacha, Kaliklesa i innych sofistów.

Jak się zdaje, portal ów i jego szef, uważają się za „szkołę”. Zaiste, jest to szkoła, ale cynizmu i dwójmyślenia, szkoła – by tak rzec – „konserwatywnego” Ketmana. Mniejsza o jej wykładowców, tym, co natomiast szczerze mnie martwi jest kondycja tych, którzy wpadają i mogą jeszcze wpaść w jej tryby, w dobrej wierze szukając prawdziwie „antysystemowej” alternatywy. Przypuśćmy, nie bez podstaw, że zwabi ich wywieszony szyld Kontrrewolucji. Lecz kiedy przejdą ów kurs dwójmyślenia, czego się dowiedzą w przedmiocie tego jak powinni się znaleźć w rzeczywistości, zwłaszcza w godzinie wyboru? Wspominaliśmy dopiero co rocznicę hiszpańskiego Alzamiento Nacional. Oszacujmy więc prawdopodobieństwo decyzji w takiej sytuacji adepta tej formacji, którą uzyskał elew realistycznej szkoły konserwatyzm.pl. Czy stanie on po tej stronie? Oczywiście, wszakże dowiedział się, i nawet dostał solidne uzasadnienie, że dobra strona to kontrrewolucja. Pytanie tylko kiedy to uczyni? Czy 17 lipca 1936 roku albo niedługo potem, tak szybko, jak to w jego wypadku możliwe? Skądże, to przecież byłoby nierealistyczne: wynik niepewny i ryzyko zbyt duże. On to uczyni dopiero 1 kwietnia 1939 roku, kiedy wszystko będzie już jasne, a nadzieje na profity niepłonne. To dlatego właśnie karlistowski myśliciel F. Elías de Tejada mówił, że todas prostitutas najgłośniej krzyczą „Franco! Franco! Franco!”. Więc niech sobie młodzieniaszkowie z portalu konserwatyzm.pl, co nagle zapadli na wydelikaconą subtelność, żądają przeprosin od niego. Moralne oburzenie tak im pasuje, jak Makbetowi szata królewska. Cały ten kram, nad którego szyldem wisi splugawiona przez nich nazwa „myśli konserwatywnej”, dawno już stał się gospodą na szlaku, który Biblia nazywa jednoznacznie: to dawna droga, którą kroczyli ludzie niegodziwi.


1 Jednym z zabawniejszych przykładów tego niewolniczego naśladownictwa jest to, że odkąd „guru”, uwziąwszy się wyszydzać red. Michalkiewicza, zaczął błędnie pisać razwietka, zamiast – jak należy – razwiedka, jego akolici natychmiast zaczęli powielać ów błąd.

2 Tak na marginesie: ów rzekomy zwolennik szacunku wyrażanego przez używanie w każdej sytuacji tytułów naukowych doszedł już do tego, że nazywa mnie „Panem Jackiem”. Mógłbym, choćby z racji różnicy wieku, odpłacić mu się „Panem Adasiem”, ale nie uczynię tego, bo wolę nie dopuszczać nawet do takiej formy konfidencji. A przy okazji, Panie Profesorze: wyraz „nieswojo” pisze się łącznie; nawet strach przed molestowaniem nie usprawiedliwia lekceważenia reguł ortografii.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.