Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Miscellanea » Poszli nasi w bój bez broni (kompilacja)

Poszli nasi w bój bez broni (kompilacja)

Jacek Bartyzel

Mało co jest większym – a jednocześnie bezmyślnym – samooskarżeniem, jak słowa: „poszli nasi w bój bez broni”.

W rocznicę powstania styczniowego przypomina się najczęściej jego najszlachetniejszą postać, czyli ostatniego dyktatora Romualda Traugutta. To zrozumiała taktyka ze strony apologetów tego szaleńczego aktu, jakim było powstanie, ale jeśli chcemy całej prawdy, to musimy wydobywać także postaci innego kalibru.

Ot, na przykład pierwszy dyktator – Ludwik Mierosławski. Wzorcowy przykład międzynarodowego kondotiera rewolucji, propagującego także metody terrorystyczne – taki XIX-wieczny prekursor „Carlosa – Szakala”, wspólnik Garibaldiego, szlajający się po rewolucjach na świecie (na Sycylii, w Badenii-Palatynacie), niemających nic wspólnego ze sprawą polską. Bufon i pyszałek, przy tym nieudolny jako dowódca, więc jest zdumiewające, jak mógł się cieszyć sławą wybitnego stratega, któremu powierzano naczelne dowództwo. Na dyktatora powstania właściwie sam się narzucił rządowi „Czerwonych” (tylko Stefan Bobrowski poznał się na nim i głosował przeciwko niemu). Po przybyciu (ze zwłoką) do Królestwa stanął na czele pięćsetosobowego oddziału, z którym przegrał dwie potyczki z Rosjanami – pod Krzywosądzem i Nową Wsią – po czym porzucił swoich żołnierzy, wyjeżdżając do Paryża, acz wcale nie składając dyktatury.

*

Osobliwe jest to, że wywołania powstania styczniowego bronią ludzie uważający się zazwyczaj za prawicowych (choć raczej w sensie „pisowskim”) i katolików, a niezdający sobie sprawy (lub wypierający ten fakt ze świadomości), że wszczęła je – a przedtem parła do niego przez dwa lata, eskalując napięcie wszystkimi środkami, od wykorzystywania świątyń do manifestacji politycznych po zamachy terrorystyczne – ówczesna ekstremistyczna lewica („Czerwoni” albo „Czerwieńcy”), powiązana z ośrodkami rewolucji europejskiej, również rosyjskiej, dążącej do politycznego, antyreligijnego i społecznego przewrotu. W polskich warunkach oznaczało to przede wszystkim likwidację szlachty, a przynajmniej zmianę jej pozycji ekonomicznej i utratę roli przywódczej w społeczeństwie (co się niestety, z powodu działań Rosjan, powiodło). Dowodzą tego również późniejsze losy autorów powstania, jak Jarosława Dąbrowskiego i Walerego Wróblewskiego jako hersztów Komuny Paryskiej. Nie pierwszy to zresztą i nie ostatni raz patriotyczna i katolicka większość społeczeństwa daje się wodzić za nos „rewolucjonerom” wykorzystującym jej uczucia do własnych celów. Ale pocieszające jest to, że niekiedy instynkt samozachowawczy działa, jak np. w marcu 1982 roku, kiedy społeczeństwo nie dało się sprowokować manifestowi Jacka Kuronia wzywającego do powstania, które niewątpliwie zostałoby utopione we krwi przez sowieckie czołgi (bo Jaruzelski by już nie wystarczył).

*

Najgorszą rzeczą, jaka zdarzyła się w 1863 roku, nie był wybuch powstania w styczniu, tylko przystąpienie do niego na wiosnę „Białych” oraz ich odpowiedników w Galicji (konserwatystów krakowskich) i na emigracji (Hotel Lambert). Po pierwsze, nadało to powstaniu legitymizację jako narodowemu, a nie tylko przedsięwzięciu ekstremistycznej partii rewolucyjnej. Po drugie, rozszerzyło zasięg powstania o środowiska ziemiańskie dające „partiom leśnym” oparcie logistyczne. Po trzecie, poprzez kontakty z dworami i gabinetami europejskimi dało złudną nadzieję na wsparcie Zachodu, przynajmniej dyplomatyczne (sławetne durez! Napoleona III). Wszystko to, a zwłaszcza drugie i trzecie, przedłużyło ogromnie agonię powstania, wielokrotnie pomnażając straty, bez czego powstanie „Czerwonych” upadłoby po paru miesiącach, pozostając w gruncie rzeczy mało znaczącą „ruchawką”. A co najważniejsze, być może nie doszłoby do dymisji Wielopolskiego i całkowitego zwrotu w polityce rosyjskiej odwracającego proces reform. Dlatego decyzja ta była bardzo wielką winą „Białych”, za co najrozumniejsi z nich słusznie się kajali. Natomiast prawdziwymi bohaterami, reprezentantami patriotyzmu rozumnego, byli wówczas św. abp Zygmunt Szczęsny Feliński i ojcowie zmartwychwstańcy, na czele z ks. Hieronimem Kajsiewiczem, autorem Listu do braci księży grzesznie spiskujących i do braci szlachty niemądrze umiarkowanych.

*

Na sytuację, która doprowadziła do wybuchu w 1863 roku, należy również spojrzeć z demograficznego punktu widzenia. Mniej więcej co 25-30 lat społeczeństwo reprodukuje się w kolejnym pokoleniu. W wypadku narodów zniewolonych oznacza to (jeśli reprodukcja ta jest na odpowiednio wysokim poziomie) przypływ nowej energii społecznej. Dochodzi do dorosłości pokolenie, które nie dźwiga na sobie traumy klęski pokolenia swoich ojców. Tak było też ok. 1860 roku, kiedy ów wybuch nowej energii zaczynał następować (tłumaczy to, dlaczego nic w Królestwie się nie działo w czasie wojny krymskiej, która była okolicznością sprzyjającą: to pokolenie było jeszcze niedojrzałe, a starsi – wciąż sparaliżowani poczuciem niemocy). Rzecz tylko w tym, że ta energia może eksplodować w sposób niekontrolowany i nierozumny – co się niestety stało, ale może też zostać spożytkowana rozsądnie i planowo, tak jak na przykład kolejne 30 lat później przez obóz narodowy. Trzeba jednak do tego wybitnego przywódcy umiejącego zarówno sformułować cel, jak i przekonać do niego aktywną część społeczeństwa. I tu zawinili obaj kandydaci, choć każdy z innego powodu: „Pan Andrzej” (Zamoyski), który stawiał cel popularny, ale nierealistyczny (niepodległość natychmiast w granicach z 1772 roku), oraz Margrabia, który cel wytyczył realistyczny, ale nie umiał do niego przekonać i stworzyć wokół siebie większości, spychając do narożnika radykałów, i grzeszył też pychą, że można coś zrobić dla Polaków, ale nie z Polakami.

*

Ci, którzy głoszą, że powstanie w 1863 musiało wybuchnąć, bo sytuacja była beznadziejna, a terror ekstremalny, nie tylko nie znają historii, albowiem miesiące poprzedzające zryw przynosiły krok po kroku nową zdobycz (przywrócenie Rady Stanu Królestwa, utworzenie Rządu Cywilnego, polonizacja administracji, ustawa o samorządzie terytorialnym, utworzenie Szkoły Głównej, powiększenie liczby szkół elementarnych i średnich, oczynszowanie chłopów), lecz również nie rozumieją elementarnego prawa socjologii i psychologii społecznej, odkrytego dawno temu przez Tocqueville’a: rewolucje nie wybuchają wtedy, kiedy jest najgorzej, a ucisk największy, tylko wówczas, kiedy system się rozpręża, odsłaniając swoje słabości, zmniejsza nacisk na społeczeństwo i inicjuje reformy, ale z punktu widzenia rewolucjonistów zmiany są zbyt wolne i niedostateczne. I to samo dotyczy powstań czy rebelii o charakterze narodowym.

Nazbyt częstym przejawem infantylizmu politycznego jest u nas ocenianie działaczy politycznych – w interesującym nas teraz wypadku podejmujących decyzje o wszczynaniu powstań – li tylko z punktu widzenia ich intencji, a z zupełnym pominięciem skutków, w tym takich, które dają się przewidzieć (w ich wypadku jest to natomiast dowód na kierowanie się tym, co Max Weber nazwał etyką idei, w przeciwieństwie do etyki odpowiedzialności). Pomijając już to, że sprawa intencji oraz celów wcale nie jest taka prosta we wszystkich przypadkach, a zwłaszcza tych, którzy w cieniu i z zagranicy mogli sterować lub inspirować te działania, mając na oku cele zupełnie inne niż narodowe polskie, to nawet gdyby wszyscy decydenci powstania byli czyści jak łza, powodowała nimi wyłącznie żarliwa miłość do ojczyzny i pragnienie jej niepodległości, i tak ocenianie ich wyłącznie przez pryzmat intencji jest niedojrzałością. Dobre chęci nie zwalniają polityków ani od obowiązku rzetelnego obrachunku sił i środków, ani od rozpatrzenia wszelkich alternatywnych scenariuszy, ani przede wszystkim od rozważenia prawdopodobnych skutków podjętego działania. To jest zresztą dowód na to, że coś niedobrego było i jest nadal w Polsce w wychowaniu religijno-moralnym, bo przecież katolik powinien wiedzieć, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane i moralnej wartości czynu nie można oceniać po zamierzeniach.

Za Facebookiem złożył A. Jakubczyk

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.