Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Eseje i artykuły naukowe » Dwa „wyklęte” europeizmy: faszystowski i gaullistowski

Dwa „wyklęte” europeizmy: faszystowski i gaullistowski

Jacek Bartyzel

W perswazyjnym dyskursie funkcjonariuszy i apologetów Unii Europejskiej pojawia się często wątek „otwartości” jej architektów na wszystkie wizje zjednoczenia Starego Kontynentu, jakie kiedykolwiek się pojawiły, i na wszystkie inspiracje ideowe, które mogłyby przyczynić się do odbudowania jedności Europy. Jednocześnie zapewnia się, że przeciwko konstrukcji Europy „brukselskiej” są tylko anachroniczni nacjonaliści „starej daty”, niepomni nauczek, jakich narodom i państwom narodowym, porywającym się na osiągnięcie dominacji nad innymi nacjami europejskimi, dały dwie straszliwe, bratobójcze rzezie XX wieku, zakończone degradacją tego „marginalnego przylądka” (jak raczył się wyrazić kiedyś „Wielki Przewodniczący” Mao) do pozycji wasala najpierw dwu, a obecnie już tylko jednego — amerykańskiego — suzerena.

Czy oba powyższe argumenty dają świadectwo prawdzie? Więcej niż wątpliwe. Jeden rzut oka pozwala stwierdzić, że wcale nie dla wszystkich są przytulne izdebki we „wspólnym europejskim domu”, że nie każdej idei europejskiej „brukselczycy” wydają karty wstępu. Co więcej, odrzucone są — jedna jawnie, wręcz ostentacyjnie, druga półgębkiem, czy po prostu przez zamilczenie — akurat te, z których pierwsza zakładała stopień integracji daleko mocniejszy niż dziś realizowany, i pomimo szaleństw jej politycznych reprezentantów, w swojej ideowej, romantycznej frenezji wznosiła ją na transpolityczny poziom imperialny; druga zaś, dawała projekt daleko bardziej realistyczny, ale trzymając się właśnie „anachronicznej” idei państwa narodowego jako mocnego fundamentu jedności kontynentalnej.

1. Faszystowski „Naród-Europa”

„Słowo 'faszyzm' […] w moim ujęciu, oznaczało przede wszystkim pragnienie unowocześnienia. Świat zachodni był zbyt konserwatywny, zbyt 'prawniczy', zbyt rozkawałkowany […]. Przeciwko komunizmowi, który zmierzał do zniszczenia zdobyczy szacownej cywilizacji, poszukiwałem obrony prewencyjnej w innej rewolucji, która ustanowiłaby współpracę klas i narodów w ramach Europy. […] To, czego sobie życzyłem, zostało do pewnego stopnia zrealizowane. Począwszy od 1950 Europa organizuje się, aby stawić czoła sowieckiemu zagrożeniu. […] Ani liberalizm, ani marksizm: ta dewiza naszej epoki jest 'faszystowska', jednak nikt tak jej nie nazywa, ponieważ określenie to zostało zdyskredytowane przez zbrodnie nazistów”1

Prekursorem „europeizmu” faszystowskiego był bez wątpienia francuski syndykalista — i przejściowo rojalista — Georges Valois (1878-1945), który wkrótce po „marszu na Rzym” zerwał z nazbyt konserwatywną na jego gust i mało dynamiczną Action Française, i 11 XI 1925 założył Faisceau des Combattants et des Producteurs. Aczkolwiek Valois był zdania, że każdy faszyzm powinien mieć swój koloryt własny, zgodny z „duchem narodu”, to jednak uważał też, że jako synteza nacjonalizmu z socjalizmem faszyzm jest modelem uniwersalnym. W konsekwencji, jako pierwszy w Europie, rzucił 2 XII 1926 ideę faszystowskiej „międzynarodówki” — zignorowaną jednak przez wszystkich, a przede wszystkim przez Mussoliniego. Faszyzm „rdzenny” nie miał bowiem wówczas jeszcze żadnej „europejskiej” arriere-pensée, a Mussolini aż po rok 1929 podkreślał, że faszyzm „nie jest na eksport”.

Wkrótce jednak Duce zmienił zdanie i 27 X 1930 oświadczył, że faszyzm „jako idea, doktryna i realizacja jest uniwersalny: włoski w swoich poszczególnych instytucjach, powszechny w swoim duchu”2. Otwarte zostało wówczas „zielone światło” dla propagującego ideę faszyzmu uniwersalnego, na łamach miesięcznika „Anti-Europa”, Asvera Gravellego, który zresztą ostro krytykował model hitlerowski. W Lozannie, pod kierownictwem Anglika Johna Stracheya Barnesa, zostało utworzone Międzynarodowe Centrum Studiów nad Faszyzmem (CINEF), w którego Radzie Wykonawczej zasiadał m.in. główny teoretyk faszyzmu „postliberalnego” — filozof Giovanni Gentile, a w Komitecie Kierowniczym byli również nie-faszyści, jak konserwatywny premier Węgier Pál Teleki, czy polski senator ze Stronnictwa Narodowego Władysław Jabłonowski. W listopadzie 1932 fundacja Alessandro Volta wraz z Akademią Włoską zorganizowały — z inicjatywy Duce — międzynarodowy zjazd poświęcony tematowi jedności Europy, na który zjechali zarówno faszyści, jak i niefaszyści, m.in.: z Francji — rojalista Pierre Gaxotte, z Niemiec — „socjalista z katedry” Werner Sombart oraz czołowi naziści: Alfred Rosenberg, Hermann Goering i Hjalmar Schacht, z Austrii — pisarz żydowskiego pochodzenia Stefan Zweig, z Rumunii — liberalny historyk Nicolae Iorga, z Węgier — konserwatysta Albert hr. Apponyi.

Wreszcie, w lipcu 1933 zostały utworzone Komitety Akcji na rzecz Powszechności Rzymu (CAUR; Comitati d’Azione per l’Universalita di Roma). Skądinąd, negatywnym impulsem tego przedsięwzięcia było niedawne zdobycie władzy w Niemczech przez Hitlera i jego narodowosocjalistyczną drużynę. Utworzenie CAUR stanowiło próbę zneutralizowania przewidywanych inicjatyw nazistów w tym kierunku i zrównoważenia rosnącej w błyskawicznym tempie potęgi reżimu hitlerowskiego. Zasadniczą przesłanką pozytywną natomiast stała się natomiast świadomość potrzeby przeciwstawienia ekspansji nihilizmu komunistycznego, innej idei ponadnarodowej, ale jednak wspólnej narodom cywilizacji łacińskiej. Pisał o tym w memoriale O potrzebie założenia Instytutu do Spraw Faszyzmu Powszechnego dziennikarz Ruggiero Zangrandi: „W ciągu stulecia jakaś idea powszechna zwycięży w Europie i cała odpowiedzialność spadnie na nas, jeśli nie będzie to nasza idea. Utopia komunistyczna, przenikająca wszędzie jak widmo, jak wszystkie utopie rozwija swój program internacjonalistyczny, zyskując w ten sposób widoczny teren, i nic jej nie powstrzyma, jeżeli inna koncepcja rewolucyjna, bardziej sprawiedliwa, mocniejsza i bardziej realistyczna nie skręci jej karku, przeciwstawiając program uniwersalistyczny”3.

Spektakularnym przejawem działalności CAUR miało być międzynarodowe spotkanie faszystów 16-17 XII 1934 w szwajcarskim Montreux, w którym udział wzięli m.in.: szef Parti Francistes Marcel Bucard, Belgowie Paul Hoornaert i Somville z Legionu Narodowego, płk Arthur Fonjallaz ze szwajcarskiej Federacji Faszystowskiej, Ernesto Giménez Caballero z Falangi Hiszpańskiej, Eça de Queiroz z portugalskiego Ruchu Narodowo-Syndykalistycznego, szef irlandzkich „Błękitnych Koszul” gen. Eoian O’Duffy, Wouter Loutkie z holenderskiego Czarnego Frontu, Vidkun Quisling z norweskiego Nasjonal Samling, duński narodowy socjalista Fritz Clausen, przedstawiciel litewskich „tautininków” Isidorius Tamoşaitis, grecki faszysta Jeorjos Mercouris, rumuński legionista Ion Motza. Były to zatem, z nielicznymi wyjątkami, osobistości drugorzędne w faszyzmie europejskim, albo zgoła dalekie od faszyzmu — jak przedstawiciel austriackiej Heimwehry, czy delegat tautininków, który przerwał swoje uczestnictwo, a później odmówił przyjęcia przysłanych mu materiałów. Uderzająca była nieobecność z jednej strony niemieckich nazistów, a z drugiej — zdystansowanie się charyzmatycznego twórcy hiszpańskiej Falangi — José Antonia Prima de Rivery. Wszyscy delegaci podkreślali przy tym całkowitą niezależność i odrębność każdego ruchu narodowego, godząc się jedynie, że doktryna faszystowska nadaje tym ruchom łączący je walor uniwersalności.

W Montreux powołano także Komisję Koordynacyjną na rzecz Porozumienia Faszyzmu Powszechnego w składzie: Bucard, Fonjallaz, Quisling, Clausen i jeszcze jeden Duńczyk — Thomas D. Schmidt, która miała się zajmować upowszechnianiem idei korporacyjnej. Zebrała się ona jednak tylko dwa razy: 30 I 1935 w Paryżu (z udziałem holenderskiego nazisty Antona Adriaana Musserta), wydając oświadczenie w sprawie „akcji społecznej” faszyzmu, gdzie stwierdzono, że „a) W przeciwieństwie do doktryny marksizmu faszyzm potwierdza prawo do własności i do inicjatywy prywatnej, ale przypisuje tym prawom pewną funkcję społeczną; b) W przeciwieństwie do doktryny liberalizmu faszyzm ogłasza, że interesy jednostek powinny być zawsze podporządkowane interesowi powszechnemu”4. Drugie spotkanie odbyło się 1 IV 1935 w Amsterdamie, a jego tematem była walka „z każdym konceptem materialistycznym, który sławi wyłączną dominację jednej klasy nad innymi”5.

W 1935 roku CAUR zmienił nazwę na Powszechny Komitet Antybolszewicki — Rzym (Comitato Antibolscevismo Universale — Roma) i zaczął wydawać biuletyn „Antibolscevismo”. Jego działalność stopniowo jednak słabła i w 1939 został on zlikwidowany. Niezależnie od CAUR, a nawet w rywalizacji z nim, w latach 1937-1940 działał, pod kierownictwem Pietra Gorgoliniego, Instytut Naukowo-Literacki „Młoda Europa” (Europa Giovane), wydający periodyk „Il Nazionale”. Jako swój główny cel Europa Giovane podawała wzmocnienie wśród intelektualistów poczucia przynależności do „wielkiej cywilizacji Zachodu, w istocie swej grecko-rzymskiej, katolickiej, faszystowskiej”6.

W Niemczech z kolei, z inicjatywy Hansa Kellera utworzono w 1934 roku, wspieraną przez Ministerstwa: Propagandy Rzeszy i Spraw Zagranicznych (oraz Gestapo), Międzynarodową Wspólnotę Roboczą Nacjonalistów (Internationale Arbeitsgemeinschaft der Nationalisten), które rzuciło hasło „Nacjonaliści całego świata, łączcie się!”, oraz Akademię Prawa Narodów (Akademie für die Rechte der Völker). Akces do Akademii zgłosili liczni intelektualiści europejscy, i to wcale dalecy od faszyzmu, tym bardziej hitlerowskiego, jak francuscy historycy rojaliści — Louis Bertrand i Bernard Fay, a nawet liberał André Siegfried. W jednym z jej spotkań wziął też udział polski prawnik, związany z „Falangą” — prof. Zygmunt Cybichowski. W 1940 roku bonzowie III Rzeszy podjęli jednak decyzję o przerwaniu działalności organizacji Kellera. Zadanie cementowania jedności nazistów-Niemców, a nie propagandę ideologii nazistowskiej wśród cudzoziemców, miała zasadniczo Auslands-Organization (AO) NSDAP, kierowana przez gauleitera Ernsta W. Bohle, nazwana przez W. Churchilla przesadnie „Nazinternem”. Naziści nigdy jednak nie dopuszczali do siebie myśli o dwóch równorzędnych centrach faszyzmu, i nawet w stosunku do włoskich i japońskich sojuszników kierowali się ideologią rasistowską.

***

Realna historia „europejskiej wspólnoty faszystowskiej” w okresie II wojny światowej jest powszechnie znana, nie ma zatem potrzeby się nad nią rozwodzić. Zauważmy jedynie, że chociaż w 1942 roku „narodowo-socjalistyczna” Europa była faktycznie zjednoczona w zasięgu terytorialnym nigdy ani dotąd, ani później nieosiągniętym — bo od Pirenejów po Kaukaz i od norweskich fiordów po Kretę, jak również „zintegrowana” w stopniu, który wciąż jeszcze może być tylko przedmiotem błogich snów eurokratów brukselskich, rzeczywistość ta nie miała nic wspólnego z jakimkolwiek „partnerstwem” faszyzmów narodowych. Pozostawiając na boku nieistotną z omawianego przez nas punktu widzenia kwestię masowych zbrodni, których dopuścili się hitlerowcy i niektórzy z ich „poputczików”, trzeba przyznać słuszność tym, którzy konstatują7, że Niemcy Hitlera nie potrafiły nawet sprostać roli, którą w konfrontacji z eurazjatycką Rosją i z „atlantyckimi” Anglosasami wyznaczyła im geopolityka — reprezentowania imperium europejskiego; był to tylko — jak zauważył już dyktator Grecji do 1941 roku, gen. Ioannis Metaxas, „zwykły” imperializm narodowy, „wielkoniemiecki”. W świetle tej okoliczności tym bardziej tragiczny był idealizm tych intelektualistów i działaczy prawicy rewolucyjnej, którzy uwierzyli w to, że Mussolini, a zwłaszcza Hitler, chcą i mogą naprawdę stworzyć Wielką Europę wolnych i równych narodów oraz sprawiedliwości społecznej, Europę ocaloną i od barbarzyństwa azjatycko-bolszewickiego i od żydowsko-anglosaskiej plutokracji, od Czerwonej Gwiazdy i od Złotego Cielca. A było ich niemało — zwłaszcza we Francji.

Intelektualistami, nazwanymi dosadnie przez Charlesa Maurrasa „hitleromaniakami prawicy” (hitléromaniaques de droite), byli m.in.: L.-F. Céline, Lucien Rebatet, René Benjamin, Ramon Fernandez, Jacques Benoist-Méchin, Claude Jeantet, Jean Hérold-Paquis, Jean-Pierre Maxence, Georges Suarez, Paul-André Cousteau, bretoński arystokrata i mistyk katolicki — Alphonse hr. de Chateaubriant, i przede wszystkim „nonkonformiści” i „romantycy faszystowscy”8: Pierre Drieu La Rochelle (1893-1945) i Robert Brasillach (1909-1945). Tym, co popchnęło „romantyków” w objęcia marzeń o „czystym, arystokratycznym i rycerskim socjalizmie” była tyleż odraza do dekadenckiego liberalizmu i kapitalizmu „pozbawionego cnoty” oraz obawa przed barbarzyństwem komunizmu, co właśnie nadzieja na zbudowanie Nowej Europy — zjednoczonej, władczej i wolnej od bratobójczych waśni: „Pragnąłem jedności Europy od Warszawy do Paryża, od Helsinek do Lizbony. […] Europa położona pomiędzy dwoma imperiami o kontynentalnych wymiarach, zaczyna cierpieć z tego powodu, że podzielona jest na 25 państw, z których żadne nie jest zdolne do tego, aby zdominować wszystkie pozostałe, lub godnie je reprezentować w rozpoczynającej się nierównej rywalizacji pomiędzy kolosami Azji i Ameryki”9. Ale nawet wówczas, kiedy Drieu zrozumiał już swoją tragiczną pomyłkę, że Hitler nie jest „europejskim”, lecz tylko niemieckim nacjonalistą, że podczas gdy on, Drieu, był za Europą, to „Europa została zniszczona przez Hitlera w 1940 roku”10, w pożegnalnym „tajnym raporcie” przed samobójczą śmiercią zaznaczał pisząc do ludzi Ruchu Oporu: „Nie jestem zwyczajnym patriotą, nie jestem zakutym nacjonalistą. Jestem internacjonalistą. Nie jestem tylko Francuzem. Jestem Europejczykiem”11. Dla Brasillacha zaś, przypomnijmy, tym faktem, który utwierdził go w przekonaniu o bezalternatywności ogólnoeuropejskiego sojuszu z Niemcami była jego obecność przy odkryciu grobów katyńskich: to Katyń powinien przypomnieć „dobrym burżujom”, że rewolucja marksistowska nie „ucywilizowała się” i pozostała tą samą barbarią bolszewicką, co w 1917 roku.

Impulsy duchowe płynące od intelektualistów działających na rzecz pojednania francusko-niemieckiego jako fundamentu Nowej Europy, spotykały się z akcją polityczną, też wychodzącą z różnych stron. Jak grzyby po deszczu powstawały proeuropejskie grupy po klęsce Francji w 1940 roku, i to właśnie — co trzeba podkreślić w strefie okupowanej, a nie w Vichy, która ich nie tolerowała. Miały one na ogół rodowód jeszcze przedwojenny, w takich ugrupowaniach, jak Francisme Marcela Bucarda (1895-1946), Socjalistyczna Partia Francji (PSF) Marcela Déata (1894-1955) czy Francuska Partia Ludowa (PPF) ekskomunistycznego dysydenta, Jacquesa Doriota (1898-1945). Wszystkie powstałe podczas organizacje faszystowskie, uprawiały aktywny „kolaboracjonizm” (collaborationnisme), motywowany antybolszewizmem oraz „internacjonalistyczną” ideą włączenia się w budowę zjednoczonej pod przywództwem III Rzeszy, narodowo-socjalistycznej, uwolnionej od żydowskiej plutokracji i „judeomarksizmu”, Nowej Europy. Wszystkie też atakowały zażarcie vichystowską Révolution nationale za konserwatyzm i „ciasny” nacjonalizm oraz demaskowały bierną „kolaborację” (collaboration), jako w istocie i w intencji antyniemiecką. Celował w tym Déat, którego Zgromadzenie Narodowo-Ludowe (RNP; Rassemblement National-Populaire), utworzone 13 XII 1940, przypuściło gwałtowny atak na Pétaina, oskarżając go o intrygowanie przeciw Niemcom razem z Żydami, „międzynarodowymi masonami” i „finansjerą amerykańską”, a podkreślając, że „miejsce Francji jest w Europie”12. Hasłem RNP było natomiast: „Zintegrować się z Europą i przeprowadzić własną rewolucję” (S’intégrer a l’Europe et faire sa révolution). W polityce zagranicznej partia głosiła współpracę francusko-niemiecką oraz „ekonomiczną, polityczną i duchową konstrukcję Europy”13. 28 II 1943 partia Déata, reaktywowana wcześniej Parti Francistes Bucarda i kilka innych drobniejszych grup utworzyło Front Rewolucyjno-Narodowy (FRN; Front Révolutionnaire National), który za swój główny cel uznał zlikwidowanie niesprawiedliwości społecznej i przeprowadzenie francuskiej oraz ogólnoeuropejskiej rewolucji socjalistycznej przeciwko sprzymierzonym siłom bolszewizmu i wielkiego kapitału międzynarodowego14.

Samodzielną, lecz równoległą drogą podążał Doriot, który początkowo był lojalny wobec Pétaina, lecz 22 VI 1941 reaktywował PPF. To właśnie z inicjatywy PPF utworzony został 7 VII 1941 Legion Ochotników Francuskich przeciwko Bolszewizmowi (LVF; Légion des Volontaires Français contre le Bolchevisme), a Doriot, jako jedyny z liderów partii kolaboracjonistycznych, osobiście poszedł na front wschodni w niemieckim mundurze. Szlak bojowy LVF, przekształconego następnie we Francuską Dywizję „Charlemagne” w ramach Waffen SS, zakończył się 2 V 1945 w bunkrze Kancelarii Rzeszy w Berlinie, co ma niewątpliwie wagę symbolu: bądź co bądź, ostatnimi obrońcami Festung Europe przed hordami Armii Czerwonej byli nie tyle germańscy, co „franko-gallijscy” spadkobiercy Karola Wielkiego.

Oczywiście osąd „kolaboracjonistów” — również ze strony tradycyjnego nacjonalizmu maurrasowskiego — był niezwykle surowy; niemal wszyscy oni zresztą zginęli, bądź zostali skazani na śmierć. Ale nieprawdą byłoby widzieć w nich po prostu „zdrajców” czy „hitlerowskich agentów”, choć i tacy się oczywiście zdarzali. Przecież znakomita większość z nich — jak choćby Darnard, Bucard, Deloncle, Drieu, nawet pacyfista Déat — była bohaterami I wojny światowej, walczącymi z najwyższym poświęceniem i nagrodzonymi najwyższymi odznaczeniami.

***

Podobne, jeśli nie identyczne motywacje przyświecały tym faszystom, bądź przedstawicielom pokrewnych ruchów narodowo-rewolucyjnych, którzy — w różnych zresztą okolicznościach — podjęli współpracę z narodowo-socjalistyczną Rzeszą Niemiecką. Na przykład, twórca integralnie katolickiego Christus Rex w sąsiadującej z Francją Belgii i niewątpliwy bohater walki z bolszewizmem — Léon __Degrelle_ (1906-1994) tak oto wyrażał heroiczny imperatyw europejskiego „supranacjonalisty”: „Młodzież uformuje się w nowe legiony, zespolona w jednej wierze z twórcami nowej społecznej harmonii, w której ponownie rozkwitną moralne siły narodów. Europa odrodzi się, zjednoczona gospodarczo, moralnie, militarnie i politycznie na fundamencie swojej kultury, łacińskiej cywilizacji, germańskiej woli i słowiańskiej siły narodowej. Europa będzie lepiej uzbrojona, patrzeć będzie jasno i ostro, i tym razem nie da się spętać”15.

Także propagandowo, a niezgodnie z faktami, uznany za synonim pospolitego zdrajcy, norweski założyciel (17 V 1933) i przywódca Zjednoczenia Narodowego (NS; Nasjonal Samling) — Vidkun Quisling (1887-1945), był w rzeczywistości (mocno pacyfistycznym) wizjonerem europejskiej jedności, osiąganej stopniowo poprzez regionalne konfederacje pokrewnych sobie szczepów. W tym duchu, już w 1936 roku Quisling ogłosił ideę powołania Ligi Narodów Nordyckich, 11 X 1939 apelował do premiera Wielkiej Brytanii, Neville’a Chamberlaina, o ratowanie pokoju w Europie przez wystąpienie z inicjatywą zwołania ogólnoeuropejskiego kongresu, którego zadaniem miałoby być wypracowanie europejskiej konstytucji dla Wspólnoty Narodów Europejskich, poddanej następnie pod referendum w każdym kraju. Z kolei, na audiencji u Hitlera 13 II 1942 przedstawił plan utworzenia Związku Narodów Nordyckich — wprawdzie pod przewodnictwem Rzeszy, ale z gwarancjami pełnej niepodległości i Norwegii i innych państw.

Bodaj najdalej idącym — zwłaszcza w okresie powojennym — „unionistą” europejskim był, nietuzinkowy pod każdym względem, twórca (1 X 1932) i ideolog Brytyjskiej Unii Faszystów (BUF; British Union of Fascism) — sir Oswald Mosley (1896-1980). Od 1935 roku Mosley, wspierany aktywnie przez protoekologa, Henry’ego Williamsona, prowadził kampanię na rzecz pokoju, ponieważ był przekonany, że wojna przyniesie degradację Europy i rozprzestrzenienie się komunizmu sowieckiego, a w 1937 przedstawił nawet pierwszy zarys Unii Europejskiej.

W 1948 roku Mosley założył „postfaszystowski” (odrzucający antysemityzm i nazizm) Ruch Unijny (Union Movement) oraz wydał książki: The Alternative (1947) i Europe: Faith and Plan (1958), w których przedstawił wizję przyszłej Europy, zjednoczonej i wolnej od dominacji sowieckiej i amerykańskiej, a jednocześnie dokonał ostrej krytyki przedwojennego faszyzmu za zbytni nacjonalizm i opowiedział się za pełnym zjednoczeniem „Narodu Europy”, motywując to zarówno względami natury gospodarczej (zbyt nikłego rozmiaru gospodarek narodowych w świecie zdominowanym przez dwa supermocarstwa), jak i politycznej (gdyż tylko „Europa Trzeciej Siły” będzie zdolna wyprzeć Amerykę i Rosję z kontynentu). Zdaniem Mosleya musi to być całkowita integracja, a nie „żałosny kompromis federacyjny”: „Pełna Unia Europejska jest dzisiaj koniecznością […]. Musimy dążyć szybko ku 'Europie jako Narodowi' […]. Opowiadamy się za unią całej Europy, niezależna zarówno od Stanów Zjednoczonych, jak i od Rosji. Ta 'trzecia siła' powinna mieć centralny rząd służący dla jej obrony. […] Potrzebujemy armii europejskiej […], finansowanej z europejskiego budżetu. […] Europa jako Naród nie oznacza wielkiej mieszaniny narodów europejskich, przeciwnie, ma ona zachować korzenie i kulturę wszystkich Europejczyków. […] W istocie jest to chwila, kiedy prawdziwym dylematem politycznym jest wszystko albo nic. Unia Europy nie będzie funkcjonować w innej formie, jak tylko forma zespolonego narodu. Mnóstwo sprzecznych, lokalnych interesów zrodzi starcia i wrogości wystarczająco silne, aby zniszczyć unię; zostanie ona zniszczona, jeśli te sprzeczne lokalne interesy będą nadal istnieć, jeśli wewnątrz Europy istnieć będą odrębne państwa narodowe”16.

Tak radykalnym językiem — posuwając się aż do postulatu zniesienia państw narodowych — nie tylko nie posługiwał sie dotąd żaden faszysta, ale nie odważają się mówić dziś nim nawet demoliberalni „konstruktorzy” brukselskiej Unii Europejskiej, obłudnie przytakujący pogadankom swoich propagandystów o zachowaniu „tożsamości” przez narody. Natomiast pod wpływem Mosleya Deklarację Europejską, postulującą utworzenie Rządu Europejskiego, przyjęła… międzynarodowa konferencja partii neofaszystowskich, obradująca w 1962 roku w Wenecji.

Tak daleko szedł jeszcze tylko najwybitniejszy powojenny intelektualista faszystowski we Francji (skądinąd, szwagier i strażnik pamięci rozstrzelanego za „zbrodniomyśli” Brasillacha), Maurice Bardeche (1907-1998), który z kolei inspirował powstanie w 1951 roku Europejskiego Ruchu Społecznego i jego Manifest z Malmö, w którym domagano się utworzenia Imperium Europejskiego i kontroli sił zbrojnych wszystkich krajów przez władzę imperialną.

Przykłady proeuropejskich wypowiedzi faszystów, neofaszystów i „postfaszystów” można by mnożyć jeszcze długo, ale przecież nie o to w tym przeglądzie chodzi. Spróbujmy natomiast dopowiedzieć dlaczego faszyzm nie zdołał ucieleśnić imperialnych wizji swoich aktywistów i ideologów wówczas, kiedy realnie był protagonistą europejskiej (co wówczas jeszcze, i po raz ostatni, znaczyło „światowej”) polityki? Odpowiedź ta nie jest wcale trudna, i była już tu zresztą sygnalizowana. Wina leży, rzecz jasna, po stronie szowinizmu samych faszyzmów, a w najgłówniejszej części tej ich zwyrodniałej postaci, jaką stanowił „nacjonalitarny” i prostacko rasistowski hitleryzm, który nawet nie ukrywał, iż „zjednoczenie” Europy znaczy dla niego wzięcie jej pod germański but „rasy panów”. Zmarnował tym samym także autentyczne braterstwo broni w walce z bolszewizmem i ten potencjał „europejskiego patriotyzmu”, który istniał naprawdę pomiędzy bijącymi się z Armią Czerwoną przedstawicielami dobrych dwóch dziesiątków nacji europejskich. I właśnie dlatego mający za sobą tę kartę w życiorysie Jean Mabire pisze dzisiaj: „Nie jestem faszystą, ponieważ jestem Europejczykiem. A faszyści dali się porwać przez szaleństwo nacjonalistycznej polityki. Faszyści, opętani ideą państwa, ideą zespolenia państwa z narodem, byli niezdolni do tego, aby regionom swoich krajów zagwarantować należne im prawa, i niezdolni do tego, aby zrezygnować z części suwerenności na rzecz ponadnarodowego państwa […]. Faszyzmowi nie udało się przezwyciężyć stadium starego nacjonalizmu i stworzyć kontynentalnego patriotyzmu, o którym marzyli najlepsi europejscy faszyści i za który najlepsi z najlepszych oddali życie. […] Faszyzm, który niweluje i centralizuje, który zniszczył wszystkie regionalne autonomie, tych idei nie lubił. Nie jestem faszystą, ponieważ zjednoczona Europa jest dla mnie Europą narodowych wspólnot, a nie Europą jakiegoś dyktatora, pod którego rządami będziemy musieli nosić czarne, brunatne, albo zielone koszule i maszerować w dwudziestoczteroosobowych kolumnach”17.

2. Gaullistowska Europa Państw

Narodów nie można jednoczyć tak, jak łączy się kasztany w purée z kasztanów. Trzeba szanować ich osobowość18

Koncepcja Europy prezentowana, a po części i realizowana przez generała Charlesa de Gaulle’a (1890-1970) w czasie kiedy był on prezydentem Republiki Francuskiej składała się ze zdecydowanie bardziej zachowawczych i tradycyjnych ingrediencji niż koncepcje faszystowskie, pomimo iż z samej logiki demokratycznego ustroju państwa, którym Generał rządził, jak również z faktu znalezienia się przezeń już jako szefa „Wolnych Francuzów” w 1940 roku w „koalicji antyhitlerowskiej”, wynikała jego przynależność do systemu demoliberalnego. Pomimo wszystkich koncesji, jakie złożyć musiał bożkowi demokracji, aby w ogóle utrzymać się w powojennym establishmencie „wolnego świata”, cel, który sobie wytyczył w swojej polityce europejskiej, zakotwiczony był w tradycji konserwatywnego nacjonalizmu francuskiego, którego mistrzami myślenia (i mistrzami jego młodości) byli zwłaszcza Maurice Barres, Charles Maurras i Jacques Bainville. Nacjonalizm19 był pierwiastkiem najsilniej konstytuującym gaullizm, i bez wątpienia rację ma jego biograf stwierdzający, że: „De Gaulle całym swoim jestestwem wierzył w naród jako podstawowy element, podstawową komórkę życia międzynarodowego”20, bo w narodzie jest i „ciało” i „dusza”; „poczucie narodowe” (sentiment national) stanowiło dlań najważniejszy i najbardziej powszechny czynnik autoidentyfikacji ludzi. Nacjonalizmowi tak pojętemu nie chodzi tylko zapewnienie swojemu narodowi i swojej ojczyźnie odpowiedniego miejsca w świecie, bowiem uważa on za naturalne i pożądane, aby wszystkie ludy były narodowe. Misją Francji, według de Gaulle’a, jest właśnie popieranie narodowców wszystkich krajów21.

Zgodnie z tą tradycją, nacjonalizm gaullistowski nie był etniczny, lecz państwowy, związany też nierozerwalnie z koncepcją państwa-narodu (État-Nation), suwerennego państwa narodowego. Racją bytu i głównym zadaniem państwa jest tutaj zapewnienie Francji miejsca w pierwszym rzędzie państw i narodów, a więc nie tylko niezawisłości, lecz i pozycji mocarstwowej. Gaullistowską wizję Europy należy jednak postrzegać zarówno w kontekście przeświadczenia o szczególnej misji Francji, jak równie głębokiego poczucia wspólnoty cywilizacyjnej narodów europejskich.

Przez cywilizacyjną jedność Europy rozumiał de Gaulle — na płaszczyźnie fizycznej — wspólne wszystkim jej narodom pochodzenie indoeuropejskie, a na płaszczyźnie duchowej — dziedzictwo helleńsko-rzymskie i chrześcijaństwie. W Pamiętnikach nadziei w związku z tym wyznawał: „Co do mnie, to zawsze czułem, a dziś bardziej niż kiedykolwiek czuję, co mają ze sobą wspólnego zamieszkujące Europę narody. Ponieważ wszystkie należą do tej samej białej rasy i są tego samego, chrześcijańskiego pochodzenia, mają jednakowy sposób życia i zawsze łączyły je i łączą do dziś niezliczone więzy myśli, sztuki, nauki, polityki, handlu, przeto jest rzeczą zgodną z ich naturą, by wreszcie tworzyły pewną całość, mającą pośród tego świata własne oblicze i własną organizację”22. Temu głębokiemu poczuciu identyfikacji dał de Gaulle wyraz również w dobitnym oświadczeniu — podczas rozmowy telewizyjnej z Michelem Droit w grudniu 1965 r. — iż od chwili, w której został Francuzem, stał się zarazem Europejczykiem23.

Na planie stricte politycznym był jednak dla niego kwestią kardynalnej wagi konkretny, instytucjonalny kształt tej „pewnej całości”. Nie chodzi tylko o odrzucenie metody „jednoczenia” przez jawny dyktat któregokolwiek z narodów lub megalomańskich jednostek (jak Napoleon czy Hitler), usiłujących narzucić innym swoje krwawe panowanie. Nie do przyjęcia jest także każda „arbitralna centralizacja”, która zresztą pociąga za sobą, prawem sprzężenia zwrotnego, gwałtowny przyrost odśrodkowo zorientowanych uczuć narodowych. Dlatego właśnie gaullizm odrzucał także kosmopolityczny, unifikacyjny, mechaniczny i oparty na ponadnarodowych instytucjach projekt „konstrukcji europejskiej”, lansowany i realizowany, pod natchnieniem „paneuropejskiej” wizji Richarda von Coudenhove-Kalergi, przez technokratów z Brukseli, a przede wszystkim przez — traktowanego przez de Gaulle’a jako wróg nr 1 — „ojca” tym sposobem jednoczonej Europy, Jeana Monneta (1888-1979). Głównym, a z gruntu fałszywym w oczach de Gaulle’a, założeniem tej koncepcji jest negująca kulturotwórczą i polityczną rolę narodów idea „ponadnarodowości” (la supranationalité), wiodąca w konsekwencji do zamysłu sztucznego „wyhodowania” narodu europejskiego24, tymczasem — „Europa to rodzina państw, w której — jak we wszystkich rodzinach — kłócą się o spadek, kochają się, nienawidzą, szkalują. Nie ma na to rady! Istnieją Niemcy, Francuzi, Włosi, Hiszpanie. Nie istnieją Belgowie, i właśnie dlatego, że nie istnieją, zawsze przechodzono przez ich terytorium. […] Jedni zerkają w kierunku Ameryki, a inni w kierunku Rosji. Gdyby zajrzeli w głąb własnego j a, może zrozumieliby, że należy się zjednoczyć, aby przechować spuściznę wieków. Ale jak się zjednoczyć? Poczynając od spraw prostych i przechodząc do bardziej złożonych, a czas zrobi swoje. Nie ma narodu europejskiego. Są narody europejskie25. Nie wolno także zaczynać (jak chce Monnet) od „sztuczek ekonomicznych”, bo „surowce, energia i wytworzone produkty nie mają wszak duszy, historii, tradycji, przeszłości ani ojczyzny”26. Zjednoczenie Europy nie powinno tedy następować „w postaci stopienia się narodów w jedną całość”, lecz „może ono i powinno wyniknąć z ich systematycznego zbliżania”27.

Swoją polityczną koncepcję europejską — polemiczną do integracyjnych „mgławic” Monneta i innych „brukselczyków” — wyłożył de Gaulle 30 VII 1960 w poufnej Nocie w sprawie organizacji Europy do kanclerza RFN Konrada Adenauera, której kluczowym założeniem było: „Ażeby skutecznie działać, opierając się na uczuciach i poparciu narodów, i nie gubić się w mgławicy różnych teorii, Europa może obecnie polegać jedynie na zorganizowanej współpracy państw”, a „przyjęcie tej koncepcji oznacza uznanie zasady, że wszelkie wyłonione przez szóstkę [państw członkowskich EWG] organizmy ponadnarodowe, które zmierzałyby niewłaściwą drogą do zdobycia pozycji nieodpowiedzialnych superpaństw, powinny być zreorganizowane, podporządkowane rządom i wykorzystane do realizacji normalnych zadań doradczych i technicznych”. Wspólne komisje stałe nie mogą rościć sobie uprawnień decyzyjnych, a zgromadzenia parlamentarne (złożone z delegatów parlamentów narodowych) mogą mieć jedynie charakter konsultatywny. Podejmowane wspólnie i jednogłośnie decyzje polityczne muszą być pozostawione w rękach szefów suwerennych państw i rządów lub upełnomocnionych przez nich ministrów i urzędników; mogą one też dotyczyć solidarnej polityki międzynarodowej, nigdy zaś ingerować w wewnętrzną politykę czy ustawodawstwo państw członkowskich!

Europejska koncepcja de Gaulle’a zmierzała zatem ku ustanowieniu „koncertu państw” europejskich, tak by w wyniku zacieśniania więzów różnego rodzaju, pogłębiała się ich polityczna i duchowa solidarność, czyli nie ku konstruowaniu ponadnarodowej federacji europejskiego „superpaństwa”, narzucającego swój ideologiczny projekt narodom kontynentu, lecz ku konfederacji suwerennych państw narodowych, zdolnych podjąć rywalizację, i z Ameryką, i z Rosją, o przywrócenie Europie dominującej pozycji w świecie.

Oficjalne stanowisko Francji, przedstawione w listopadzie 1961 r. przez ambasadora w Kopenhadze Christiana Foucheta, sprowadzało się do propozycji utworzenia Unii Państw Zachodnioeuropejskich, opartej na równości praw i obowiązków państw narodowych, prowadzącej wspólną politykę zagraniczną oraz obronną i współdziałającej w sferze nauki i kultury. Instytucjami Unii miały być: Rada Europejska, złożona z szefów państw i rządów, zbierająca się co cztery miesiące i podejmująca decyzje jednomyślnie (państwa nieobecne lub wstrzymujące się od głosu nie byłyby zobowiązane do przestrzegania podjętych uchwał), Zgromadzenie Parlamentarne i Komisja Polityczna, złożona z wysokich funkcjonariuszy i pełniąca rolę stałego technicznego sekretariatu. W tym duchu de Gaulle przeforsował także 30 I 1966 tzw. Protokół Luksemburski, w którym członkowie EWG musieli zobowiązać się do niepodejmowania żadnych kroków integracyjnych, nawet jeśli przewidziano je w Traktacie Rzymskim, gdyby były one sprzeczne z „żywotnym interesem” choćby jednego z państw członkowskich. Dzięki temu do końca swoich rządów de Gaulle’owi udało się powstrzymać tzw. proces integracyjny.

W kręgach współczesnych „eurosceptyków” pokutuje nieustannie z gruntu fałszywy mit, jakoby europejska wizja gaullizmu nosiła miano „Europy Ojczyzn” (L’Europe des patries). W rzeczywistości, de Gaulle nie tylko, iż nigdy nie użył tego sformułowania, ale — gdy się ono, jako przejaw celowej dezinformacji ze strony „brukselczyków”28, pojawiło w obiegu publicznym, natychmiast i energicznie je zdezawuował, podczas konferencji prasowej 15 V 1962: „Jeśli chodzi o mnie, to w żadnej z moich deklaracji nie mówiłem o 'Europie Ojczyzn' — pomimo że utrzymuje się stale, że to czyniłem. Nie oznacza to, rzecz jasna, że wypieram się swojej [ojczyzny]; wręcz przeciwnie, jestem do niej przywiązany bardziej niż kiedykolwiek i nie wierzę, by Europa mogła się urzeczywistnić, jeśli nie zawrze w sobie Francji z jej Francuzami, Niemiec z ich Niemcami, Włoch z ich Włochami etc. Dante, Goethe, Chateaubriand należą do całej Europy w takiej samej mierze, w jakiej byli wobec każdego i w najwyższym stopniu Włochem, Niemcem i Francuzem. Nie mogliby zbytnio przysłużyć się Europie, gdyby byli apatrydami i gdyby myśleli, pisali w jakimś 'esperanto' czy zintegrowanym 'wolapikiem'. […] Ojczyzna to ważny element ludzki i sentymentalny, ale to nie może być fundamentem europejskiej konstrukcji. Co może być tym fundamentem? Oczywiście, Państwa! Mówiłem i powtarzam dzisiaj, w chwili obecnej nie może być innej Europy niż Europa Państw”29. Europa może być więc jedynie „Europą Państw” (L’Europe des États), albo „Europą z ojczyznami” (L’Europe avec les patries), a także „Europą europejską” (L’Europe européenne), ale nie kosmopolityczną „Europą technokratów”, i wreszcie musi być ona także „Europą Europejczyków” (l`Europe des Européens), a nie cywilizacyjno-rasową mieszanką bastardów ze wszystkich stron świata!

Chociaż zasadniczy i nieskrywany cel gaullizmu — mocarstwowa suwerenność Francji — łączył się także z dążeniem do zapewnienie jej roli „pierwszych skrzypiec” w „koncercie” państw europejskich, polityka de Gaulle’a służyła dobrze w istocie wszystkim narodom Europy, otwierając przed nimi perspektywy uwolnienia się od dominacji amerykańskiej w Europie Zachodniej30, a w dalszej kolejności również zniewolonym przez komunistyczną Rosję narodom Europy Wschodniej. Już w cytowanej nocie do Adenauera de Gaulle zaznaczał, że „przyjęcie tej koncepcji pociąga za sobą zarazem położenie kresu amerykańskiej 'integracji', której wyrazem jest obecnie sojusz atlantycki, sprzeczny z istnieniem Europy posiadającej […] swoją osobowość i własną odpowiedzialność”. Zarzuty pod jego adresem, formułowane przez proamerykańskich liberałów antykomunistycznych, takich jak Raymond Aron czy Jean-François Revel (a w Polsce przez Stefana Kisielewskiego), o kierowanie się „amerykanofobią” i wyłamywanie się z solidarności krajów „wolnego świata” w obliczu zagrożenia sowieckiego, są mało przekonujące i krótkowzroczne. Było przecież rzeczą jasną, że w razie otwartej konfrontacji Francja wypełni swoje zobowiązania sojusznicze, natomiast de Gaulle zdawał sobie sprawę z tego, że w epoce obowiązywania w amerykańskiej strategii militarnej doktryny „wzajemnego gwarantowanego zniszczenia”, ewentualny atak Układu Warszawskiego na Europę Zachodnią wcale nie musi pociągać za sobą automatycznie amerykańskiej riposty nuklearnej, a nawet, że jest ona bardzo mało prawdopodobna, dlatego pierwszoplanowa kwestią było dla niego posiadanie własnej atomowej force de frappe. Dziś widzimy także jasno, że spełniły się obawy de Gaulle`a, iż jednolita „konstrukcja europejska” będzie instrumentem umacniania dominacji amerykańskiej, a nie uwalniania się od niej.

Co się zaś tyczy narodów wschodnioeuropejskich, to de Gaulle, podkreślający — jako jedyny ówczesny zachodni mąż stanu — że Europa nie kończy się na Łabie, był optymistą, i w końcu okazało się, że ma rację twierdząc, że komunizm przeminie, a narody te (jak również naród rosyjski) pozostaną. Osnową zainaugurowanej przez niego, a wypaczonej dopiero przez innych w latach 70. polityki „odprężenia” (la déténte) ze Wschodem, było dalekowzroczne założenie, które wyraził w toaście 11 VI 1965 w Bonn, gdzie porównując dzieło tworzenia Europy do budowania katedry powiedział: „My zaś, Europejczycy, jesteśmy budowniczymi katedr. Dziełu temu poświęciliśmy wiele czasu, poświęciliśmy temu dużo wysiłków, ale w końcu osiągnęliśmy cel. […] Teraz podjęliśmy się, my i wy [Francuzi i Niemcy] budowy Europy Zachodniej. […] Kiedy to będzie zrobione, trzeba będzie zrobić sklepienie i położyć dach, czyli podjąć konstrukcję polityczną. Gdy to zostanie zrealizowane, to nie tylko z myślą, by służyło jedynie nam samym. Pozostawimy ją otwartą dla innych, jeśli będą chcieli dołączyć […]. I kto wie, czy jeśli tak się stanie, odnajdując upodobanie we wznoszeniu takich pomników, nie będziemy mogli przedsięwziąć budowy katedry jeszcze większej, jeszcze piękniejszej, chcę powiedzieć — jedności całej Europy (l’Union de l’Europe tout entiere)”31.

***

Można było zrozumieć dlaczego promotorzy współczesnej Unii Europejskiej „wyklęli” europejski unionizm faszystowski — wszakże siły „ustanowione” demoliberalizmu, i ustanawiające UE, wyrosły politycznie, militarnie, mentalnie i psychicznie na „antyfaszyzmie”, który to „antyfaszyzm” stał się i mitem założycielskim „demokratycznej Europy”, i jej jedynym prawdziwym „lepiszczem”, bez którego by się natychmiast rozleciała. Ale dlaczego faktyczną, choć głośno nie wypowiadaną anatemą objęta została również gaullistowska koncepcja Europy? Przecież de Gaulle należał do „koalicji antyfaszystowskiej” i nie ciąży na nim piętno „kolaboracji”.

Odpowiedź może być tylko jedna. Skoro jądrem każdej — nie tylko faszystowskiej czy gaullistowskiej — koncepcji wykluczonej ze światka polityki brukselskiej jest dążenie do przywrócenia Europie i Europejczykom utraconej pozycji politycznego, militarnego, gospodarczego, kulturalnego i duchowego centrum świata, pozycji zatem prawdziwego imperium, jednocześnie harmonijnie godzącego i spajającego wszelkiego rodzaju interesy konkretnych, realnych, historycznych narodów kontynentu i ich emanacji — państw, to znaczy, że cele brukselskiej UE muszą być zupełnie inne. Znaczy to, że nie jest dążeniem jej twórców budowa potęgi i chwały europejskiego imperium, bo odmieniana we wszystkich przypadkach „Europa” to dla nich tylko słowo oznaczające obojętny kawałek ziemi, którym trzeba jakoś administrować. Znaczy to, że nie zależy im na zachowaniu i podniesieniu każdej europejskiej ojczyzny, lecz przeciwnie — chcą zdegradowania każdego państwa i odnarodowienia każdej wspólnoty narodowej. Znaczy to wreszcie, że obojętne, a nawet wstrętne jest im dziedzictwo europejskiej cywilizacji chrześcijańskiej, którą metodycznie i konsekwentnie rozpuszczają w „wielokulturowym” śmietniku. Komu więc służy obecna „konstrukcja europejska”? Jedynie wrogom Europy, którzy chcieliby zamienić ją w gigantyczny Haarlem czy Bronx, zaludniony przez ogłupioną extasy i techno, zmieszaną masę tubylców i nomadów, zarządzaną przez gubernatorów globalnej Demoplutokracji.


1 A. Fabre-Luce, Vingt-cinq années de liberté, Paris 1962, ss. 162-3.

2 B. Mussolini, Scritti e discorsi, Roma 1934, vol. VII, s. 230.

3 Cyt. za: J.W. Borejsza, Szkoły nienawiści. Historia faszyzmów europejskich 1919-1945, Wrocław 2000, s. 215.

4 Tamże, s. 220.

5 Cyt. za: tenże, Rzym a wspólnota faszystowska, Warszawa 1981, s. 185.

6 Instituto Scientifico-Letterario „Europa Giovane”. Programma. Attivita. Adesioni. 1937-38-39, Roma 1939.

7 Spośród tych autorów, w Polsce bodaj jedynym stawiającym tak jasno tę kwestię jest redaktor „Stańczyka”, Tomasz Gabiś.

8 Określenie wprowadzone w obieg krytyczny przez Paula Séranta.

9 Cyt. za: Wypisy z historii i teorii Imperium Europaeum, „Stańczyk” 2002, nr 1/2 (36/37), s. 11.

10 P. Drieu La Rochelle, Dziennik 1944-1945 (fragmenty), „Arcana” 1999, nr 27(3), s. 70.

11 Tenże, Récit sécret, Paris 1961.

12 „L`Oeuvre”, 16 II 1941.

13 „Rassemblement”, VI 1941.

14 „Le Matin” 1 III 1943.

15 Cyt. za: Wypisy…, s. 26.

16 Cyt. za: tamże, ss. 15-16.

17 Cyt. za: tamże, s. 15.

18 Ch. de Gaulle, cyt. za: A. Peyrefitte, C`était de Gaulle, Paris 1997, t. 1, s. 64.

19 Pisząc tak, nie zapominamy, że de Gaulle wielokrotnie (np. w rozmowie z Alainem Peyrefitte`em, 27 IX 1963) zaprzeczał jakoby był nacjonalistą, czyniąc rozróżnienie pomiędzy nacjonalistami (les nationalistes), którzy „posługują się swoim narodem ze szkodą dla innych”, a „narodowcami” (les nationaux), którzy „służą swojemu narodowi szanując inne”, ale nie przywiązujemy nadmiernej wagi do tego stwierdzenia, bo to tylko kwestia terminologii.

20 J.-R. Tournoux, Po raz pierwszy ujawnione, Warszawa 1977, s. 8.

21 Zob. A. Peyrefitte, dz. cyt., Paris 1997, t. 2, s. 104.

22 Ch. de Gaulle, Pamiętniki nadziei, Warszawa 1974, s. 210.

23 Zob. tenże, Discours et messages, t. 4 Pour l`effort 1962-1965, Paris 1970, s. 425.

24 Dodajmy, że we współczesnej, jeszcze bardziej radykalnej wersji „naród” ów ma obejmować także napływających masowo do Europy imigrantów wszelkich ras, kultur i wiar, a więc nie mających nic wspólnego z cywilizacyjnym dziedzictwem i tożsamością Europejczyków.

25 Cyt. za: J.-R. Tournoux, dz. cyt., s. 150.

26 Tamże.

27 Ch. de Gaulle, Pamiętniki nadziei…, s. 211.

28 Wymyślił je socjalista Guy Mollet, a rozgłos nadał mu belgijski minister spraw zagranicznych, również socjalista Paul-Henri Spaak.

29 Ch. de Gaulle, Discours et messages, t. 3 Avec le renouveau 1958-1962, Paris 1970, ss. 406-407.

30 Jak słusznie zauważa Aleksander Hall, częste używanie przez de Gaulle`a formuły „Europa europejska” było oczywistym przeciwstawieniem się formule „Europy atlantyckiej”, podporządkowanej Amerykanom i podzielonej na dwa bloki — zob. tenże, Charles de Gaulle, Warszawa 2002, s. 368.

31 Toast a Bonn 11 VI 1965, [w:] E. Jouve, Le Général de Gaulle et la construction de l`Europe (1940-1966), Paris 1967, t. 2, s. 346.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.