Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Tomasz Gabiś: Antyfeministyczna opozycja w Niemczech

Antyfeministyczna opozycja w Niemczech

Tomasz Gabiś

W ciągu 40 lat w Niemczech uformował się – zdaniem wielu obserwatorów – system państwowego feminizmu (Staatsfeminismus). Ideologię leżącą u jego podstaw określa się niekiedy jako „feminizm-dżenderyzm”. W ostatnich latach nasila się sprzeciw wobec tego systemu, krytykowanego na płaszczyźnie intelektualnej i atakowanego na płaszczyźnie ideowo-politycznej. Wśród opozycji antyfeministycznej w Niemczech i w całym niemieckim obszarze językowym znajdziemy zarówno pisarzy politycznych, naukowców i publicystów, jak i zrzeszenia, organizacje, inicjatywy społeczne, mniej lub bardziej zorganizowane środowiska. Ta antyfeministyczna, przez niektórych zwana maskulistyczną (lub maskulinistyczną) opozycja jest zróżnicowana pod względem polityczno-ideologicznym, a także gdy chodzi o formy i strategie działania.

Do najbardziej znanych autorów antyfeministycznej opozycji w Niemczech należą: Ralf Bönt (Zniesławiona płeć. Konieczny manifest na rzecz mężczyzny), Matthias Stiehler (Ten, który rozumie mężczyzn), prof. Gerhard Amendt (Kobiece parytety – parytetowe kobiety), Arne Hoffmann (Czy kobiety są lepszymi ludźmi? Drżenie mężczyzn, Ratujcie naszych synów! Jak blokuje się przyszłość chłopcom i jak możemy temu zaradzić), Bettina Peters (Mężczyźni, brońcie się!), Christine Bauer-Jelinek (Fałszywy wróg: winni nie są mężczyźni), Matthias Matussek (Społeczeństwo bez ojców. Polemika przeciwko zniesieniu rodziny), Eckhard Kuhla (redaktor antologii tekstów maskulistycznych Ruch wyzwolenia mężczyzn), Astrid von Friesen (Winni są zawsze inni! Poporodowe bóle feminizmu. Sfrustrowane kobiety i milczący mężczyźni), Beate Kricheldorf (Odpowiedzialność? Nie, dziękuję! Kobieca postawa ofiary jako strategia i taktyka), Kerstin Steinbach (Spojrzenie wstecz na feminizm – od początku kłamstwo przeciwko równości, logice i seksualnej przyjemności), Peter Mersch (Egalitarny feminizm – droga w ślepy zaułek), Heike Diefenbach (Patriarchat – znaczenie, empiryczna treść, polityczna instrumentalizacja), prof. Walter Hollstein (Co zostało z mężczyzny. Kryzys i przyszłość silnej płci), Michael Klein (Światopoglądowy terror: likwidacja praw i wolności w imię państwowego feminizmu, Dżenderowy geszeft, Transfery finansowe po feministycznemu), Bettina Röhl (Seksualne mity feminizmu, Strategia „gender mainstreaming”), Stefan Sasse (Idea emancypacji kobiet w historii), Matthias Heitmann (Polityka równości płci jako narzędzie władzy, Od ruchu kobiecego do „sfeminizowanego społeczeństwa”), Peter Beck (Kobiety w typie Rambo), Paul-Hermann Grune (Kobiety i dzieci najpierw), Björn Thorsten Leimbach (Żyć po męsku. Wzmocnienie męskości), Leila Bust (Żyć po kobiecemu. Zwrot ku kobiecości), Michail A. Xenos (Meduzie nie ofiarowuje się róż), Volker Zastrow (Dżender, czyli polityczne przekształcanie płci), prof. Manfred Spreng i Harald Seubert (Zgwałcenie ludzkiej tożsamości. O błędach ideologii dżender). Ważnymi postaciami niemieckiego antyfeminizmu są pisarze Bernhard Lassahn – autor książki Kobieta bez świata. Trylogia o ratowaniu miłości (dotychczas ukazała się część 1. Wojna przeciwko mężczyźnie, i część 2. Wojna przeciwko dziecku) – oraz Wolfgang A. Gogolin, autor satyrycznych powieści wyśmiewających absurdy systemu feministycznego.

Do opozycji antyfeministycznej należą takie postaci jak: była spikerka telewizji publicznej Eva Herman (Zasada Arki Noego. Dlaczego musimy ratować rodzinę, Zasada Ewy. O nową kobiecość), działaczka „New Women for Europe”, dziennikarka i publicystka Birgit Kelle, autorka książki No to zapnij bluzkę i esejów Stary feminizm nie ma nam już nic do powiedzenia, Krzyk przeciwko szaleństwu równości, Gabriele Wolff – była prokuratorka analizująca przypadki dyskryminacji mężczyzn przez aparat sprawiedliwości. Do tego nurtu należą zarówno krytyczna feministka Katharina Rutschky, lewicowy socjolog prof. Günter Buchholz (autor licznych artykułów bezlitośnie krytykujących kobiece parytety i atakujących „feministyczną propagandę i dezinformację”), jak i konserwatywno-chrześcijańskie autorki Christa Meves czy Gabriele Kuby (Dżenderowa rewolucja, Upaństwowienie wychowania – na drodze ku nowemu dżenderowemu człowiekowi). Można tu wymienić jeszcze takich autorów jak Monika Ebeling, Andreas Unterberger, Akif Pirinçci, Kai Rogusch, Alexander Ulfig, Hadmut Danisch i wielu innych. Antyfeministyczna opozycja tworzy szerokie spektrum rozciągające się od skrajnych bojowych maskulistów z najbardziej popularnego forum internetowego „Ile równouprawnienia zniesie kraj?” (wgvdl.com) po krytyków „feminizmu-dżenderyzmu” z mediów głównego nurtu, takich jak Alexander Kissler, Rainer Paris, Michael Klonovsky, Volker Zastrow, Harald Martenstein, Jan Fleischauer.

Spośród umiarkowanych organizacji opozycyjnych wobec państwowego feminizmu, walczących przeciwko dyskryminacji chłopców i mężczyzn, na rzecz rzeczywistego równouprawnienia mężczyzn i kobiet, wyróżniają się aktywnością Agens oraz MANNdat, natomiast spośród radykalnych – Wspólnota Interesów „Antyfeminizm” w Niemczech i Szwajcarii, występująca pod hasłami: precz z feminizmem, precz z dżenderyzmem, precz z debilną feminizacja języka, oraz Partia Mężczyzn, z siedzibą w Austrii, działająca też na terenie Niemiec. Co jakiś czas środowiska ruchu na rzecz praw mężczyzn organizują Kongresy Mężczyzn.

System państwowego feminizmu

System państwowego feminizmu zaczęto budować w Niemczech od lat 70. ubiegłego wieku, kiedy zlikwidowano wszelkie prawne i formalne bariery dotyczące kobiet, czyli nastąpiło to zaraz po prawnym równouprawnieniu (Gleichberechtigung) płci. Pierwsza faza to tzw. polityka kobieca (Frauenpolitik), po której przyszła faza polityki równości (Gleichstellung) płci i wreszcie, od 2000 roku, polityka „gender mainstreaming” zapowiedziana w programie ówczesnego rządu, realizowana także na poziomie Unii Europejskiej. Według opozycji antyfeministycznej była to droga wiodąca od równouprawnienia do uprzywilejowania kobiet oraz do prawnej i instytucjonalnej dyskryminacji mężczyzn, od równowartościowości płci do pogardy dla mężczyzn i gloryfikacji kobiet. Była to jednocześnie droga rewolucyjnego ruchu feministycznego do władzy, do objęcia ważnych pozycji w administracji i innych państwowych instytucjach. „Feminizm-dżenderyzm” określa dziś normy prawne, przenika politykę i kulturę, objął system edukacji wszystkich szczebli, dysponuje siecią 200 katedr dżenderowych na uniwersytetach, wyznacza kierunek działania parlamentom, partiom politycznym i fundacjom, wprowadza płciowe parytety, posiada nowoutworzone agendy biurokratyczne, w tym sieć pełnomocniczek do spraw kobiet lub równości płci w ministerstwach federalnych i krajowych, na wyższych uczelniach, w administracji; w niektórych landach każda gmina powyżej 10 000 mieszkańców zobligowana jest do stworzenia pełnopłatnej posady pełnomocniczki ds. równości płci.

Wszystkie główne niemieckie partie są feministyczne. CDU, gdzie rej wodzi zdeklarowana feministka Ursula von der Leyen, jest umiarkowanie feministyczna. SPD, mająca w swoim programie hasło „kto chce ludzkiego społeczeństwa, musi przezwyciężyć męskie”, mocno feministyczna. Zieloni są skrajnie feministyczni. Jeśli dodać do tego fakt, że wśród dziennikarzy zajmujących się sprawami polityczno-społecznymi 50 – 60% popiera politycznie lub/i ideologicznie partię feministyczną (SPD) lub radykalnie-feministyczną (Zieloni), 30% nie ma zdania, czyli faktycznie skłania się ku silniejszym, to jest jasne, że dyskurs medialny znajduje się w znacznej mierze pod kontrolą feminizmu.

Państwowy feminizm w Niemczech jest dziś dojrzałym systemem polityczno-ideologicznym, prowadzącym ideologiczną indoktrynację obywateli już od przedszkola, i na drodze odgórnego, politycznego, administracyjnego i prawnego przymusu (parytety, ustawy, przepisy, środki z budżetu) przeprowadza społeczne, moralne i obyczajowe zmiany. Warto dodać, że zwycięstwu feminizmu w Niemczech pomógł bunt synów przeciwko ojcom na tle udziału tych ostatnich w II wojnie światowej: synowie z pokolenia ‘68 odrzucili męskie wartości jako „faszystowskie” i tym samym utorowali drogę dominacji feminizmu.

Ideologia państwowego feminizmu

Panująca ideologia feminizmu, na której straży stoi aparat polityczno-administracyjno-medialny, opiera się na fundamentalnej dychotomii: dobre kobiety-źli mężczyźni, dobra kobiecość-zła męskość. Kobiety to wieczne ofiary męskiej, „patriarchalnej” przemocy. Ich obraz wyidealizowano na użytek feministycznej propagandy: zawsze szlachetne ofiary, zawsze niewinne, zawsze mające dobre intencje, zawsze bezwarunkowo godne wsparcia i współczucia, nigdy niesięgające po przemoc, a jeśli już, to tylko w obliczu przemocy mężczyzn. W swojej dojrzałej wersji feminizm jest ideologią intelektualnej i moralnej wyższości kobiet (kobiecy suprematyzm) – oczywiście odnosi to przede wszystkim do, reprezentującej masy kobiece, feministycznej awangardy. Publikacje opozycji antyfeministycznej przytaczają niezliczone wypowiedzi niemieckich feministek głoszących wyższość „rasy” kobiet. W pewnym sensie „feminizm-dżenderyzm” zastąpił klasyczny rasizm, tyle że zamiast „rasy panów” jest dziś „klasa władczyń”. Ma on zresztą podstawy biologiczne: estrogen to pokojowość, życzliwość, empatia, radość, testosteron zaś to diabeł, terror, wojna, tyrania. Podobnie jak kiedyś rasa, tak dziś płeć decyduje o tym, kto należy do płci „niższej”, a kto do „wyższej”.

Na przeciwnym biegunie znajdują się mężczyźni – wieczni sprawcy, rzeczywiści lub potencjalni gwałciciele, agresywne, zdefektowane, godne pogardy lub litości istoty. Propaganda feministyczna zniesławia mężczyzn jako bezużytecznych, jako uosobienie przemocy i niepohamowanych instynktów, lub wyśmiewa jako przygłupów, histeryków i beksy. Na mężczyznach ciąży zbiorowa wina za tysiąclecia ucisku kobiet, a dziś za przemoc domową, za blokowanie im karier, za ich niskie zarobki etc. W ramach ideologii „feminizmu-dżenderyzmu” systematycznie deprecjonuje się i poniża mężczyzn, utrwala ich negatywny stereotyp; to, co kobiece, coraz częściej przedstawia się jako normę, zaś to, co męskie, jako patologię. Feminizm monopolizuje pozycję kobiet jako ofiar, a wartości i normy społeczne przedefiniowuje „po kobiecemu”.

Jak każda oficjalna ideologia władzy, feminizm przepisał historię ludzkości według politycznego zapotrzebowania dokładnie tak, jak robiono to w krajach komunistycznych. Ideologiczny aparat feminizmu masowo wytwarza agitacyjną, pseudonaukową literaturę, pełną fałszywych twierdzeń, statystycznych manipulacji, liczb wziętych z sufitu, retorycznych trików. Feministyczna nowomowa leje się ze wszystkich kanałów. Wielką wagę przypisują ideolożki (ideologowie) feminizmu do nowego ukształtowania języka, mającego służyć reedukacji grupy językowej i umożliwiać manipulację jej obrazem świata. Zmiany i regulacje językowe, jakie system feministyczny wprowadza w tej sferze, mogą wydawać się niekiedy absurdalne, ale ich rzeczywista funkcja polega na zademonstrowaniu obywatelom, kto panuje nad językiem. Obywatele, którzy przestrzegają tych absurdalnych regulacji, manifestują w ten sposób swoją lojalność wobec władzy.

„Gender studies”

Ważną rolę w rozwoju i utrwaleniu się ideologii feministycznej odegrały tzw. gender studies, prowadzone zawsze z feministycznego punktu widzenia. Antyfeminiści przypominają, że pojęcie „dżender” pochodzi z psychologii seksualnej i miało najpierw związek z transseksualizmem, w którym biologiczna tożsamość płciowa i indywidualne poczucie własnej płciowości nie pokrywają się. Dlatego odróżniono płeć biologiczną (sex) od płci emocjonalno-psychicznej (gender), którą następnie rozwinięto w pojęcie „płci społecznej i kulturowej”. Już samo przyjęcie założenia o biologicznej płci oznacza według dżenderystów – przymusowe narzucenie tożsamości płciowej i seksualnej, uwięzienie w „heteronormatywnym matriksie”.

Według niektórych antyfeministów „feminizm-dżenderyzm” ma swoją „hidden agenda”. Chodzi o zakamuflowane seksualne interesy twardego jądra ruchu. Zakamuflowane, ponieważ są to interesy lesbijskie, a jako takie stoją w sprzeczności z heteroseksualnymi interesami większości kobiet szukających partnerstwa z mężczyzną, małżeństwa i rodziny. Z punktu widzenia polityki seksualnej obecne w feminizmie-dżenderyzmie ataki na heteronormatywność, zniesławianie mężczyzn i kierowanie do kobiet przesłania, żeby nie dały się uwięzić w roli żony i matki, mają na celu odsunięcie ich od mężczyzn i w efekcie zwiększenie liczby potencjalnych obiektów seksualnych dla lesbijek. Leży to również w seksualnym interesie męskich homoseksualistów, zainteresowanych feminizacją chłopców i młodych mężczyzn i rozchwianiem ich męskiej tożsamości, bo zwiększa to podaż młodych ciał na rynku (homo)seksualnym. Dodać tu należy, że feministki mogły zawrzeć ideologiczny sojusz z ruchem gejowskim, ponieważ geje, choć są mężczyznami, nie „uciskali” i nie „uciskają” kobiet. Można powiedzieć, że otrzymali oni od feministek tytuł „honorowych kobiet”.

W ciągu ostatnich 30 lat „gender studies” zinstytucjonalizowały się i okrzepły na uczelniach i w innych ośrodkach naukowych, a ich ideologia przeniknęła do życia społecznego. Z niszowego nurtu „dżenderyzm” przekształcił się w wielki biurokratyczny projekt i legł u podstaw polityki społecznej nazywanej „gender mainstreaming”. W opozycji antyfeministycznej jest grupa badaczy, która zajmuje się szczegółową analizą „gender studies”, innymi słowy uprawia „gender studies studies”. Ich zdaniem, o ile na początku „gender studies” miały pewne ambicje intelektualne, o tyle obecnie są całkowicie intelektualnie wyjałowione i zdolne wyłącznie do przeżuwania stale tych samych frazesów i prezentowania rutynowych interpretacji. Brak dyscypliny intelektualnej zastępują „interdyscyplinarnością”, czyli w praktyce dowolnością. Nie dysponują ani porządną metodologią, ani systemem jasnych pojęć i definicji, nie przestrzegają naukowych standardów, są ogólnikowe i mętne, ich żargon ukrywa lichość poznawczych rezultatów. Rządzi nimi stronniczość i logika resentymentu. Zamiast analizy strukturalno-socjologicznej mamy ryczałtowe oskarżenia abstrahujące od realnych warunków i kontekstów społecznych. Pozbawione podstaw empirycznych, myśleniem plemiennym zastępują poważną analizę historyczną i socjologiczną. Stworzyły bazującą na dogmatach, całkowicie odporną na krytykę, strukturę argumentacji.

Dżenderowe profesorki w bunkrach swoich dżenderowych katedr (stworzonych w ramach polityki wspierania kobiet na wyższych uczelniach), okopane w swoich instytucjach, blokują rzeczowe i poważne studia nad płcią; stały się politycznymi agitatorkami w przebraniu naukowym, cechuje je nie chęć poznania i dążenie do prawdy, ale wierność linii państwowego feminizmu. Muszą podawać swoją feministyczną propagandę za naukę, bo od tego zależą decyzje administracyjne, podział środków i grantów, stanowiska, pozycje i prebendy. Nie wystawiają się na krytykę naukową, a jedynie przeprowadzają ideologiczne ataki na krytyków. Odnosi się to do całego aparatu ideologicznego systemu feminizmu. Jego funkcjonariusze/ki nie dyskutują i nie argumentują, a jedynie bronią hegemonialnego dyskursu, wydając ideologiczne wyroki. Każda krytyka feministycznej doktryny państwowej z miejsca okrzyczana zostaje „wrogością wobec kobiet”, każdy wariant antyfeminizmu – „nawoływaniem do nienawiści”. Chce się moralnie dyskredytować lub wręcz skryminalizować reprezentantów antyfeministycznej opozycji. Piętnuje się ich jako wrogów ładu konstytucyjnego i demokracji, homofobów, faszystów, biologicznych i kulturalnych rasistów etc., etc.

Praktyka państwowego feminizmu

Według maskulistów system feministyczny dyskryminuje chłopców i mężczyzn w prawodawstwie, w różnych dziedzinach życia i uprzywilejowuje kobiety, stosując wobec nich „akcję afirmatywną” i „pozytywną dyskryminację”. Wprowadza się parytety płciowe dla kobiet w administracji państwowej, w gospodarce, w instytucjach, ale dla mężczyzn takich parytetów nie ma. Przed sądami za to samo przestępstwo kobiety są rzadziej lub łagodniej karane niż mężczyźni, wymiar sprawiedliwości nie jest ślepy na płeć; przy oskarżeniu o delikty seksualne odmawia się mężczyznom podstawowego prawa oskarżonego: domniemania niewinności. Łamie się prawa ojców, bagatelizuje się i przemilcza przemoc domową wobec mężczyzn (w przemocy domowej połowę sprawców stanowią kobiety) oraz gwałty i molestowanie seksualne dokonywane przez kobiety na chłopcach.

Uwagę społeczną kieruje się na sprawy i problemy kobiet, na nie przeznacza się środki, podczas gdy to mężczyźni są w gorszej sytuacji społecznej i zdrowotnej. Przodują, niekiedy znacząco, w wielu kategoriach: wypadki przy pracy, wypadki śmiertelne przy pracy, choroby zawodowe itd. Mężczyźni odżywiają się gorzej niż kobiety, popełniają wprawdzie więcej przestępstw, ale za to częściej niż kobiety są ofiarami przestępstw, trzy razy więcej mężczyzn niż kobiet popełnia samobójstwo. 75% bezdomnych to mężczyźni, tymczasem dla systemu feministycznego ważniejsze jest to, że w najwyższym promilu społeczeństwa jest więcej menedżerów niż menedżerek. W najbardziej niebezpiecznych, najcięższych i najbrudniejszych zawodach prawie 100% stanowią mężczyźni, ale o parytetach kobiecych mówi się tylko w odniesieniu do zawodów lukratywnych i prestiżowych. Średnia długość życia mężczyzn jest o kilka lat niższa niż kobiet; kobiety dłużej pobierają emerytury. Socjologia zdrowia mówi, że jest to jeden z najważniejszych wskaźników społecznej sytuacji danej grupy: im krótsza średnia życia, tym gorsza sytuacja grupy. W Niemczech tą grupą są mężczyźni.

Wojna przeciwko chłopcom

W systemie feministycznym, posiadającym monopol wychowawczy i edukacyjny, niezbędny dla skutecznej indoktrynacji dzieci i młodzieży, pogorszyła się sytuacja chłopców. Całość wysiłków jest nakierowana na promowanie dziewcząt; co ciekawe, dziewczynkom nie zaleca się zawodów „kobiecych”, ponieważ są słabo płatne i nie dają szans na karierę, ale zawody te zaleca się… chłopcom! Więcej chłopców niż dziewcząt nie kończy szkoły, mniej zdaje maturę, więcej ich jest w szkołach specjalnych, o wiele częściej popełniają samobójstwa. Chłopcy mają przeciętnie gorsze oceny, częściej zostają na drugi rok, wyraźnie rzadziej uzyskują maturę, więcej jest wśród nich analfabetów. Program nauczania sformułowano tak, że służy zainteresowaniom i potrzebom dziewcząt. Fatalne dla chłopców okazało się wyrugowanie mężczyzn i pierwiastka męskiego z systemu oświatowego. Badania wykazują regularną korelację: im wyższy udział nauczycielek w szkołach podstawowych, tym gorsza sytuacja chłopców i tym słabsze osiągają wyniki.

Opanowanie systemu przedszkolnego i edukacyjnego przez feministycznie zindoktrynowane nauczycielki pogarsza szanse edukacyjne, życiowe i zawodowe chłopców. W gimnazjach stanowią mniejszość, wolniej rozwijają się motorycznie i językowo, częściej występują wśród nich różne formy tzw. legastenii, przeciętnie dostają za to samo gorsze oceny niż dziewczęta; mimo iż chłopcy gorzej wypadają np. w czytaniu, a dziewczęta w matematyce i przedmiotach ścisłych, wagę przykłada się tylko do problemów dziewcząt, wspierając je różnymi środkami, aby tę różnicę zniwelować.

Feministyczny system edukacyjny powoduje moralną i emocjonalną destabilizację chłopców; ich intelektualny, duchowy, fizyczny potencjał jest marnotrawiony; ich energia i agresywne podejście do rzeczywistości, pęd do rywalizacji i wyróżnienia się, są (po)tępione jako „asocjalne” i sprzeczne z „kobiecym duchem czasu”. Według ideologii „feminizmu-dżenderyzmu” chłopcy z natury są dzicy, bezczelni i nieposłuszni, dlatego system nastawiony jest na pozbawienie ich chłopięcości i męskości i reedukowanie w duchu „kobiecym”. Według niektórych badań nawet czterokrotnie częściej występuje u chłopców tzw. ADHD, co jest normalnym, bardziej aktywnym, buntowniczym, agresywnym, impulsywnym zachowaniem typowym dla nich. Więc się im aplikuje ritalin i prozac. Według maskulistów wszystkie powyższe zjawiska mają ewidentny związek ze sfeminizowanym systemem oświaty, będącym zinstytucjonalizowaną wojną przeciwko chłopcom.

Realny państwowy feminizm

Polityka feministyczna polega na stałej inscenizacji kobiety jako odwiecznej ofiary męskiego ucisku, a mężczyzny jako odwiecznego sprawcy. Celem jest wpojenie mężczyznom poczucia winy, zbudowania dla siebie wyższego moralnego statusu, uzyskanie moralnej wyższości i moralnej przewagi, stworzenie instrumentu moralnego szantażu i psychologicznej manipulacji. Feminizm kreuje odwieczną, trwającą do dziś martyrologię kobiet, aby przełożyć ją na brzęcząca monetę i wyższy status społeczny, przekuć ją środkami politycznymi i prawnymi w przywileje i preferencje dla kobiet, a ściślej dla pewnej grupy kobiet (kobiecej elity).

Realny państwowy feminizm to system feministycznej biurokracji, zapewniający posady feministycznym funkcjonariuszom, feministycznym decydentom, feministycznym urzędnikom, feministycznym politykom, czyli feministycznej nomenklaturze, walczącej o władze, wpływy i inne zasoby materialne. Pod pięknie brzmiącymi hasłami równości płci dawny społeczny ruch feminizmu opanował dźwignie władzy i publicznej administracji, wytworzył własne hierarchie władzy i prestiżu, zbudował biurokratyczną infrastrukturę, w którą co roku pompuje się z budżetu setki milionów euro. Realny państwowy feminizm równa się posady, papiery, programy, budżety, biurka, komputery, ośrodki, agendy, stanowiska w administracji federalnej, krajowej i gminnej, nowe ustawy, przepisy, zarządzenia. Nie jest niczym więcej niż typowym systemem klientelistycznym, kierowanym przez feministyczne sitwy. Feministyczna polityka za parawanem frazesów o równości skrywa grę partykularnych interesów grupowych.

„Gender mainstreaming”

Ideologia „feminizmu-dżenderyzmu” jest podstawą polityki społecznej określanej „gender mainstreaming” – sformułowanie będące pozbawionym treści sloganem. Ogólnie rzecz biorąc, chodzi o projekt, który – w zamyśle jego promotorów – ma ostatecznie podważyć (rzekome) przywileje mężczyzn jako grupy społecznej. Jest on narzędziem politycznym ideologii „feminizmu-dżenderyzmu” wypracowanej przez „gender studies”, prowadzić ma do „urawniłowki” płci i zbudowania „społeczeństwa dżenderowego” poprzez transformację ideologicznych postulatów i teoretycznych koncepcji w konkretne zapisy prawne i biurokratyczne struktury.

Polityka „gender mainstreaming” jest kontynuacją i podniesieniem na wyższy poziom tzw. polityki kobiecej (Frauenpolitik) i polityki równości (Gleichstellung), stanowi przejaw dynamiki władzy dążącej do stałego wzrostu (wolnościowi maskuliści określają „gender mainstreaming” jako „totalitarne zintensyfikowanie polityki kobiecej”). Umożliwia utrzymanie i dalszą rozbudowę feministycznych struktur władzy, zwiększenie ilości posad dla aktywistek i polityczek feministycznych, przechwycenie większej ilości środków z budżetów rządowych, krajowych i lokalnych. Najważniejszą kwestią w „gender mainstreaming” jest „gender budgeting”, czyli kierowanie strumieni publicznych pieniędzy do wąskiej grupy funkcjonariuszek i ich ideologiczno-politycznej klienteli.

W kontekście „gender mainstreaming” badacze dżenderyzmu zwracają uwagę na to, że choć według tej ideologii biologiczna płeć jest fikcją, to w praktyce aparat państwowego feminizmu zmuszony jest ją utrzymywać, gdyż z punktu widzenia ideologii niezbędne jest istnienie (biologicznych) kobiet jako wiecznych ofiar i zbiorowego przedmiotu ucisku, a także istnienie (biologicznych) mężczyzn jako zbiorowego podmiotu winy. Również realne mechanizmy władzy i praktyka redystrybucji środków wymuszają posługiwanie się kryterium biologicznej płci. Inaczej nie wiadomo byłoby, jak „sprawiedliwie” (żeby trafiały do „naszych kobiet”) dzielić zasoby i stanowiska – np. parytetami mają być objęte konkretne (biologiczne) kobiety, a nie jakieś „społeczno-kulturowe konstrukty”.

Kobiece maskulistki

Według maskulistów kobiety o wysokiej inteligencji i świadome swojej kobiecości zawsze dostrzegały kłamstwa feminizmu i naiwność jego postulatów oraz jego szkodliwość dla samych kobiet. Do takich kobiet należy terapeutka Astrid von Friesen, według której państwowy feminizm z jego gloryfikacją kobiet wzmaga kobiecą egomanię i patologiczny, perwersyjnie celebrowany, masochistyczny narcyzm ofiary. Prymitywne hasełko „mężczyźni są wszystkiemu winni” to szukanie kozła ofiarnego, na którego zrzucić można winę za własne niepowodzenia. Ponadto przypisywanie innym (mężczyznom) winy zawsze zaostrza konflikty i uniemożliwia ich rozwiązanie, może też powodować rzeczywisty wzrost wrogości wobec kobiet. Również psycholożka Beate Kricheldorf dowodzi, iż przyjęcie postawy wiecznej ofiary, autoinscenizacja kobiet jako bezsilnych i uciskanych, pozwala nie przyjmować odpowiedzialności za indywidualne niepowodzenia; jeśli kobieta znajdzie się w trudnej życiowo sytuacji, to winę ponosi nie ona sama, a gorsza pozycja całej płci w społeczeństwie. Winne są zawsze warunki zewnętrzne. To bliżej nieokreślone „patriarchalne struktury” odpowiadają za porażki, za niepowodzenia, za niskie zarobki, za niższą pozycję społeczną (za niskie zarobki mężczyzny odpowiada on sam). Według Kricheldorf feminizm jest specyficzną formą kobiecego samoużalania się, którego przekaz brzmi: „Jesteśmy ofiarami, więc dajcie nam przywileje”.

Feministki odpowiadają idealnie stereotypowi wiecznie zrzędzącej i narzekającej na swój los kobiety, swoim męczeństwem zanudzającej wszystkich naokoło. Feminizm tworzy dla kobiet system wygodnych samousprawiedliwień: jeśli kobieta źle traktuje dzieci, to mowa jest o psychicznym przeciążeniu i działaniu w afekcie, ale mężczyzna robiący kobiecie awanse, których ta sobie nie życzy, musi ponosić pełną odpowiedzialność za „seksualne molestowanie”; dla niego nie ma okoliczności łagodzących, dla kobiet zawsze się znajdą – winny jest „system męskiej dominacji”. Birgitt Kelle postuluje odrzucenie wszelkich płciowych generalizacji i uznanie, że nie ma jednego rodzaju „kobiet”, ale różne formy bytu kobiecego. Kelle żąda uznania prawa kobiet do wyboru drogi do szczęścia, do bycia kobietą na własnych warunkach. – Feministki chcą innym kobietom mówić, jak mają żyć. Ja – oznajmia Kelle – nie potrzebuję feministek, aby mi wyjaśniały świat i mówiły mi, co jest dla mnie dobre a co złe, jak mam żyć, żeby być szczęśliwą, nie mam zamiaru stale się usprawiedliwiać przed feministkami i przepraszać za to, że żyję. – Kelle apeluje do kobiet, aby nie pozwoliły sobie narzucić roli ofiary i przestały traktować mężczyzn jak wrogów.

Lewicowi maskuliści

Lewicowi maskuliści to po części rozczarowani zwolennicy feminizmu. Według nich feminizm był w swojej pierwszej fazie ruchem emancypacyjnym i wyzwoleńczym, ale po zdobyciu władzy stworzył nowe struktury represyjne. Emancypacja miała być emancypacją jednostki (zarówno mężczyzn, jak i kobiet) z ciemiężących ją struktur państwowo-ekonomicznych. Jednak jako niewygodna dla klasy panującej, została zastąpiona pseudoemancypacją kobiet. Zinstytucjonalizowany feminizm zdradził emancypacyjne i demokratyczne ideały, o które kiedyś walczył i sam zbudował antydemokratyczną strukturę, służącą interesom politycznym wąskiej grupy kobiet z neokapitalistycznej elity.

Powstała wyalienowana, autorytarna, feministyczna elita przywódcza, oderwana od realnych problemów kobiet (i mężczyzn) z warstw niższych. Forsuje ona własne, egoistyczne interesy ekonomiczne ukryte pod szlachetnymi hasłami oraz własną ideologię polityczną, która może być wręcz wroga wobec „zwykłych kobiet” i sprzeczna z ich interesami. Teoria męskich przywilejów sama stała się maską dla niezasłużonych przywilejów, dla autorytarnej władzy, ideologicznie odpornej na wszelką krytykę. Nastąpiła nowa dystrybucja władzy od męskiej „klasy dominującej” do kobiecej „klasy uciskanej”, czyli w rzeczywistości do wąskiej elity kobiet żyjącej własnymi problemami. Np. parytety interesują niewielką grupę kobiet (tzw. złote spódniczki), które czerpią z tego osobiste profity. Parytety odnoszą się do mikroskopijnej grupy kobiet, dobrze wykształconych i dobrze zakorzenionych w układach władzy, a zatem już uprzywilejowanych. Nie chodzi o żadną równość płci, ale o przygotowanie ciepłych posadek dla polityczek na czas po zakończeniu kariery. Według lewicowych maskulistów feminizm ma dziś charakter klasowy, idzie o zabezpieczenie przywilejów dla własnej klienteli, to znaczy dobrze i bardzo dobrze zarabiających kobiet. Zabezpieczyć i rozbudować ich sukces i pozycję – to jest cel współczesnego feminizmu. Dlatego feministek nie interesuje fakt, że kobieta z warstwy najwyższej żyje piętnaście lat dłużej niż mężczyzna z klasy najniższej. To jest oczywista „sprawiedliwość płciowa”.

Takie środki jak parytety to powrót do przednowoczesności, nowy feudalizm, gdzie nie osiągnięcia się liczą, a gwarantowany politycznie status społeczny, nowy państwowy patriarchat, w którym państwo to pater familias dla kobiet. Antynowoczesność feminizmu polega na rezygnacji z uniwersalności i niepodzielności praw człowieka, na powrocie do przednowoczesnej moralności plemiennej. Dlatego jest on głęboko reakcyjny. Widać u niego skłonność do autorytarnych form wychowawczych, ubranych w feministyczny kostium. Stanowi nawiązanie do tradycji niemieckiego „państwa zwierzchnościowego” (Obrigkeitsstaat). Według niektórych lewicowych maskulistów feminizm przyjął formę nowej religii państwowej, stając się nowym klerykalizmem.

Feminizm jest też instrumentem w rękach wielkiego kapitału, który dążył do otwarcia dla siebie rezerwuaru kobiecej siły roboczej i obniżenia płac dzięki zwiększonej konkurencji na rynku. Zamiast zajmować się „nieproduktywną” pracą w domu z dziećmi, kobiety miały stać się jak mężczyźni pracownikami najemnymi. Równość płci to nic innego jak pełne zatrudnienie kobiet. Te cele są ukrywane pod prokobiecą retoryką: masz być autonomiczna i niezależna, najlepiej na rynku pracy. Cala feministyczna struktura symboliczna nastawiona jest na przyciągnięcie kobiet na rynek pracy. Łatwiej włączyć kobiety w proces pracy produkcyjnej, nadając im wyższy symboliczny status. Jesteś pracująca kobietę, więc jesteś wspaniała i wyzwolona – oto symboliczna nagroda. To, co reklamuje się jako „wyzwolenie kobiet”, przyniosło jeszcze więcej opresji i zmniejszyło zakres wolności dla obu płci. Feminizm okazał się wehikułem drapieżnego, konsumpcyjnego kapitalizmu, sposobem na przekształcenie kobiet w pracownice i konsumentki, dlatego ma poparcie polityki i mediów. Lewicowi maskuliści apelują więc o zachowanie czujności wobec haseł równości stwarzających struktury nowych nierówności, wobec obietnic wolności przynoszących nowe formy zniewolenia i nowe techniki dominacji.

Konserwatywni maskuliści

Konserwatywni maskuliści z zapałem demaskują lewicowy charakter „feminizmu-dżenderyzmu”, wywodząc go z ideałów lewicowej subkultury, neomarksistowskiej koncepcji Teorii Krytycznej Adorna i Marcusego, antropoontologii nadziei Blocha, marksistowskiego socjalizmu. Jak wszystkie nurty lewicowe, „feminizm-dżenderyzm” odrzuca dotychczasowe struktury i normy społeczno-kulturowe, przeprowadza rewolucję kulturową, dąży do stworzenia „Nowego Człowieka”, obiecując zniesienie alienacji i zbudowanie raju na Ziemi. Według konserwatywnych maskulistów feminizm jest sektą, operującą manichejską wizją świata i historii, pełną misjonarskiego zapału, by rozpowszechniać swoją wiarę po świecie.

Niemiecki badacz mózgu i biocybernetyk prof. Manfred Spreng napisał, że kto chce mężczyznę i kobietę „wyrównać”, ten niszczy ich tożsamość, na czym cierpią dzieci i rodziny. Ten destruktywny wpływ „feminizmu-dżenderyzmu” na rodzinę i małżeństwo szczególnie interesuje konserwatywnych maskulistów. Podważając tradycyjne role płciowe, dewaloryzując zarówno męskość i ojcostwo, jak i kobiecość, i macierzyństwo, „feminizm-dżenderyzm” destabilizuje wypróbowane struktury rodzinne. Kobietom przedstawia ich dziadków, ojców, mężów, partnerów i braci, a przede wszystkim synów, których urodziły i wychowały, i których kochają, jako wrogów i ciemiężycieli kobiet. Wzbudza konflikty i kłótnie, wywołuje wojny płci, naruszając międzyludzką, międzypłciową i międzypokoleniową solidarność, co nasuwa podejrzenie, że chodzi o politykę wedle zasady „dziel i rządź”.

Kiedy kobiety wybierają dzieci i dom, w feministycznej nowomowie określa się to jako „zmarnowany potencjał”. Bycie gospodynią domową powinny kobiety odczuwać jako stratę, ból i poniżenie. Jeśli tak tego nie odczuwają, to znaczy, że mają „fałszywą świadomość”, wymagającą zmiany. „Feminizm-dżenderyzm” zagraża wewnętrznej tożsamości kobiecej, chce kobietom wyperswadować właściwe im zalety i przewagi, doprowadzić do tego, że same zaczną je negatywnie oceniać. Konserwatywni maskuliści są przekonani, że kiedy wewnętrzna tożsamość kobiet ulegnie osłabieniu lub wręcz zniszczeniu, pozostanie tylko to, co zewnętrzne, co otacza się kultem: diety, operacje plastyczne, castingi etc. Ostatecznym produktem „feminizmu-dżenderyzmu” jest kobieta jako towar – obiekt seksualny, zastępcza matka, wypożyczana dostawczyni komórek jajowych, prostytutka etc.

Sprzyjając spadkowi liczby ludności, „feminizm-dżenderyzm” otwiera Niemcy na masowy napływ imigrantów z innych (obcych) kręgów kulturowych, rozbijający społeczno-kulturową spoistość narodu. Zasadniczym celem „feminizmu-dźenderyzmu” jest – zdaniem części konserwatywnych maskulistów – dekonstrukcja męskiej tożsamości białego, heteroseksualnego, europejsko-amerykańskiego mężczyzny w wieku od roku do 80 lat, co ma raz na zawsze zapobiec groźbie odrodzenia się faszyzmu, który każdy taki mężczyzna nosi w sobie.

Wolnościowi maskuliści

Wolnościowi maskuliści skupiają się przede wszystkim na „feminizmie-dżenderyzmie” jako narzędziu – także propagandowym – państwowej biurokracji i całej klasy panującej. Mówi się wiele o konieczności porzucenia starego, „męskiego” sposobu myślenia, lansuje się wartości „kobiece” w gospodarce i polityce jako remedium na społeczne i ekonomiczne bolączki i kryzysy. Głosi się, że im więcej „kobiecych” wartości, tym lepszy świat i bardziej „ludzkie” społeczeństwo. Politycy deklarują, że porzucają siłę, brutalność, racjonalność, dominację, egoizm, brak uczuć na rzecz „kobiecej” zdolności do empatii, emocjonalności, miłości, gotowości do kompromisu. W rzeczywistości jest to element strategii propagandowej: „kobiece” wartości stają się kolejną ideologiczną maską, za którą (męsko-żeńska) klasa panująca ukrywa swoje prawdziwe właściwości: żądzę dominacji, władzy i kontroli, chciwość i przekupność.

Wolnościowi maskuliści zwracają uwagę na to, że istnieją nierówności binarne i gradualne. Te pierwsze polegają na tym, że np. ktoś ma dostęp do zawodu, a ktoś drugi nie. Kiedy dana grupa zapewni sobie ten dostęp, nierówność znika, jest to widzialne i namacalne, walka się kończy. Inaczej jest w przypadku drugich, np. „nierówności płciowych”. Tworzą one spektrum bez jasnych podziałów, kryteriów oceny i definicji; mogą odnosić się do zarobków, majątku, czasu pracy, wykształcenia, kwalifikacji, umiejętności itd. Nie sposób tu precyzyjnie wyznaczyć żadnego celu, który chce się osiągnąć. Dlatego aparat państwowy może bez końca podejmować interwencje w tkankę społeczną. Przy realizacji tej nowej kolektywistycznej utopii – budowa nowego społeczeństwa bez nierówności, bez stanów nierównowagi, nieproporcjonalności i warunków życia uznanych za niesprawiedliwe – każda najmniejsza dziedzina życia może zostać przeczesana w nigdy niekończącym się poszukiwaniu nowych nierówności, pozwalając biurokracji uzasadnić otwieranie coraz to nowych pól działalności. Dlatego „dżenderyzm-feminizm” cieszy się poparciem męskich polityków i mediów – nie zagraża biurokracji, ponieważ nie chce jej redukować, lecz ją rozszerzać, by mogła kontrolować życie obywateli od kołyski aż po grób.

Polityka płci, polityka kobieca, polityka równości, „gender mainstreaning” dostarczają władzy idealnego instrumentu do coraz większej kontroli nad wszystkimi dziedzinami życia. Polityka feministyczno-dżenderowa może właściwie objąć całość wszystkich dziedzin życia od podatkowej przez oświatową po komunikację, ponieważ w dosłownie każdej sferze wykryć można jakiś „dżenderowy problem”, który wymaga rozwiązania przez władzę. Kiedy problemy społeczne definiowane są jako manifestacje indywidualnych, charakterystycznych dla danej płci deformacji, wymagających terapii na szeroką skalę, powstaje forma polityczna, którą nazwać można „terapeutycznym autorytaryzmem”. Zgodnie z „feminizmem-dżenderyzmem” nierówności związane z (społeczno-kulturową) płcią przenikają całość życia społecznego, publicznego i prywatnego, politycznego i codziennego, wszystko podlega ocenie z dżenderowego punktu widzenia: praca, czas wolny, rodzina, projekty życiowe, indywidualne i grupowe zachowania, kultura, świadomość, motywacje, intencje, uprzedzenia, fobie, uczucia, postawy, wartości, normy, obyczaje, przyzwyczajenia, praktyki, konwencje społeczne, tradycje, stereotypy. Jeśli są przeszkodą w osiągnięciu prawdziwej równości płci, bez której równouprawnienie jest iluzją, to aby je usunąć, konieczna jest celowa, zaplanowana interwencja w społeczne procesy oraz ludzkie zachowania i ludzką świadomość. Dżenderyści mają pewną wizję „natury ludzkiej” jako konstruktu, którym można manipulować i sterować. Tym samym aparat państwowy zyskuje ideologiczne podstawy do prowadzenia polityki antropologicznej. Mamy tu – w opinii wolnościowych maskulistów – do czynienia z jednym z najbardziej ambitnych projektów inżynierii społecznej w dziejach ludzkości, być może nawet przewyższających w tej mierze bolszewizm.

Socjobiologiczni maskuliści

Socjobiologiczni maskuliści są przekonani, że kobiety i mężczyźni różnią się nie tylko pod względem biologicznym, ale również psychologicznym i duchowym. Nie są też sobie równi pod każdym względem. Zdrowe społeczeństwo potrzebuje pewnej porcji zdrowego męskiego „szowinizmu” i musi zawierać elementy „patriarchatu”. Feministki, czyli „nowa szlachta waginalna”, chcą zdemontować męskość, ignorując fakt, że osłabienie pozycji mężczyzn osłabia cały system społeczny, ponieważ kobiety nie są w stanie zastąpić zniszczonego męskiego potencjału. Ponadto, kiedy sztucznie blokuje się twórczą męską energię, zamienia się ją w siłę destruktywną.

Socjobiologiczni maskuliści uznają, że w pewnym zakresie toczy się walka, rywalizacja i gra obu płci, i że jest wiele kobiet chcących pasożytować na mężczyźnie. Feministyczna tresura mężczyzny i kontrola nad nim powodują powstanie asymetrii praw i obowiązków na korzyść kobiet. Równość płci jest wtedy, kiedy mężczyźni harujący na budowach, przy czyszczeniu kanałów, budowie tuneli i masztów wysokiego napięcia mają taką samą płacę, jak kobiety w urzędzie państwowym z automatem na kawę w zasięgu reki. Prawo rodzinne i małżeńskie skierowane jest przeciw mężczyznom, dlatego spada chęć zakładania przez nich rodziny. Ze względu na uprzywilejowaną pozycję prawną kobiety, małżeństwo staje dla mężczyzny trudnym do skalkulowania ryzykiem, niekiedy zagrażającym wręcz podstawom jego egzystencji.

Propagandę nienawiści wobec mężczyzn i deprecjację męskości socjobiologiczni maskuliści tłumaczą zawiedzioną miłością feministek do tego, co męskie. Kiedy to, co kochane, jest nieosiągalne, może stać się obiektem nienawiści. Ponieważ męskość jest wszechobecna we wszystkich rzeczach w naszym społeczeństwie i feministki wiedzą, iż nigdy nie osiągną tego ideału, o którym w skrytości ducha marzą, ich podświadome przeczucie o wyższości mężczyzn w wielu dziedzinach, automatycznie rodzi wrogość wobec wszystkiego co męskie. Jej rewersem jest groteskowa autogloryfikacja skrywająca niezadowolenie z własnej płci, czy wręcz samopogardę, będącą przyczyną kryzysu kobiecej tożsamości i blokującą proces samorozwoju.

Paradoks położenia feministek polega na tym, że aby osiągnąć „wyzwolenie” i „niezależność”, zmuszone są wołać na pomoc państwo i społeczeństwo. Przechwalają się, że są inteligentniejsze i bardziej przebojowe od mężczyzn, a stale żądają opieki i przywilejów. Chcą rozmawiać z mężczyznami jak równe z równymi, ale jednocześnie potrzebują środków materialnych, technologicznych, które ci wypracowują. Mężczyźni wynaleźli pralkę, zmywarkę, odkurzacz, centralne ogrzewanie i setki innych urządzeń ułatwiających kobietom życie, mężczyźni stworzyli przedsiębiorstwa, gdzie mają obowiązywać parytety, przeprowadzili rewolucję przemysłową i wytworzyli bogactwo nieznane poprzednim epokom, dzięki czemu kobiety zyskały ogromne możliwości pracy i rozrywki („samorealizacji”), ba, mogły znaleźć czas na bawienie się w feminizm. Żeby nie musieć okazywać im wdzięczności za te niesłychane dobrodziejstwa, diabolizują mężczyzn i oskarżają o „patriarchalny ucisk”. Podświadomie czują, że parytety kobiece w przedsiębiorstwach pogarszają ich wyniki ekonomiczne. Drżą ze strachu, że mężczyźni mogliby zastrajkować, a wówczas runęłaby cała wygodna struktura dobrobytu, której istnienie to oni zapewniają. Z tego strachu, z zawiści, rodzi się nienawiść do największych dobroczyńców. De facto feministki chcą utrzymania najważniejszego składnika tradycyjnej roli mężczyzny – ciężkiej pracy. Mężczyźni dostrzegają już, że system feministyczny chce ich zmusić do pokutowania za grzechy i „zbrodnie” pradziadów, sprowadzając do roli wołów roboczych harujących dla kobiet – ktoś przecież musi wypracować środki potrzebne do utrzymania feministyczno-dżenderowej biurokracji. Socjobiologiczni maskuliści oświadczają, że mężczyźni nie życzą sobie żadnej redystrybucji środków na swoją rzecz, nie potrzebują żadnych przywilejów, sami sobie dadzą radę, są jedynie coraz bardziej wściekli na coraz bardziej bezczelne pomysły funkcjonariuszy państwowego feminizmu, mających na celu wyzysk i prześladowanie mężczyzn.

Symbolem „feminizmu-dżenderyzmu” jest najgroźniejsza z Gorgon – Meduza; należy mu – jak Perseusz Meduzie (jedna z niemieckich radykalnych grup maskulistycznych nazywa się Synowie Perseusza) – podstawić pod nos zwierciadło, żeby się w nim przejrzał, zobaczył swoją odrażającą gębę i skamieniał ze zgrozy.

„Liliowe pudle”

Może jeszcze bardziej niż feministek, świadomie reprezentujący hegemonialną męskość radykalni maskuliści nie cierpią „liliowych pudli”, czyli tych mężczyzn, którzy przeszli na stronę wroga i służą systemowi państwowego „feminizmu-dżenderyzmu”. Obojętne, czy uczynili to ze strachu, pod presją oficjalnej ideologii i moralnego nacisku, z kalkulacji czy z przekonania, bo dali sobie wmówić winę i odczuwają wyrzuty sumienia za krzywdy, które od tysiącleci ich płeć wyrządzała kobietom. Tak czy inaczej, wszyscy są „zdrajcami własnej płci”, bezwolnie poddającymi się władzy reżimu feministycznego, są jego pantoflarzami, sykofantami i lokajami. Ci włazidupcy i wazeliniarze feminizmu, słusznie nazywani też „różowymi sukienkami”, są masochistami z fetyszystycznym upodobaniem do samoponiżenia, dziećmi ruchu 68. roku, które z prawdziwym entuzjazmem własną płeć wdeptują w błoto i obwiniają o wszystkie możliwe grzechy, starając się jeszcze przewyższyć feministki w nienawiści do mężczyzn.

„Liliowe pudle” skamlą, żeby ich feministki pogłaskały po główkach, sto razy na dzień zapewniają, że „rozumieją kobiety”, piszą seksistowskie traktaty skierowane przeciw mężczyznom, redagują „profeministyczne szmaty”, za co feministki rzucają im garść srebrników. Jednak im nachalniej przymilają się systemowi feministycznemu, tym silniej feministki skrycie nimi pogardzają, bo nie są „prawdziwymi mężczyznami”. Podobno żyją nawet „liliowe pudle”, które chciałyby zmienić płeć, byle tylko zostać w pełni zaakceptowanym przez reżim feministyczny. Też chcą mieć „bonus waginy”. Dalej w samodegradacji, dalej w „spudleniu” mężczyzna pójść nie może.

Strategia walki z systemem państwowego feminizmu i postulaty maskulizmu

Umiarkowani, realistyczni maskuliści używają dyplomatycznego języka, zachowują kulturę argumentacji, są skłonni do dialogu z umiarkowanym skrzydłem feminizmu, deklarują, że doceniają zasługi historycznego feminizmu, są nastawieni reformistycznie i skłonni do ugody z systemem państwowego feminizmu, akceptują pewne jego elementy pod warunkiem, że zostaną uzupełnione o pierwiastek maskulistyczny. Natomiast hardkorowi maskuliści, którzy w państwowym feminizmie widzą wyłącznie pasożytniczą formę polityczno-kulturalnej dominacji, skłonni są do werbalnych ataków i stawiania radykalnych postulatów. „Gender studies” to według nich czysta szarlataneria, dla której nie ma miejsca na uniwersytetach; wszystkie pseudonaukowe tytuły przyznane przez dżenderystów należy unieważnić. Radykalni maskuliści oceniają, że feminizm to dziś już tylko ideologiczne zombie. Reżim feministyczny gnije od środka i należy dążyć do całkowitego obalenia feministyczno-dżenderystowskich struktur kłamstwa i przemocy. Dialog z przedstawicielami reżimu feministycznego i jego męskimi kolaborantami jest, ich zdaniem, pozbawiony sensu, gdyż reżimowi nie chodzi o racjonalną debatę, o wymianę argumentów i doświadczeń, ale wyłącznie o utrzymanie się przy korycie. Kompromisu z feministycznymi „seksistowskimi świniami” być nie może. Mężczyźni muszą walczyć, bo nie mają do stracenia nic prócz kajdan.

Wszystkie nurty maskulistyczne zgadzają się co do tego, że należy natychmiast: zaprzestać propagandy nienawiści wobec mężczyzn, zakończyć dyskryminację chłopców i mężczyzn, przerwać proces ich etycznej i prawnej deklasacji, przywrócić zasady państwa prawa, zagwarantować neutralność płciową państwa, powrócić do zasad klasycznego równouprawnienia – nie równość płci, ale równe prawa niezależnie od płci. Państwowy feminizm powinien być stopniowo ograniczany, a w końcu zlikwidowany.

Artykuł pierwotnie opublikowany w portalu Nowa Debata: http://nowadebata.pl/2014/05/13/antyfeministyczna-opozycja-w-niemczech

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.