Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Adam Tomasz Witczak: Arka, Maryamiyya, Dugin i diabły

Arka, Maryamiyya, Dugin i diabły

Adam Tomasz Witczak

W ostatnich dniach światło dzienne ujrzały pewne gorszące fakty z życia Jana Vaniera, założyciela chrześcijańskiej (katolickiej) wspólnoty Arka, pomagającej niepełnosprawnym. W dyskusjach nad tajemnicami „prowadzenia się” Vaniera najbardziej wybijają się obserwacje niewątpliwie trafne, niekiedy dość przenikliwe1, a jednak – niech wywołani do tablicy autorzy wybaczą mi tę bezceremonialność – prawdopodobnie niedotykające istoty zagadnienia.

Przesadą byłoby może sparafrazowanie Karola Schmitta2 i stwierdzenie, że wszystkie znaczące problemy obyczajowe naszej epoki są pochodną błędów metafizycznych. Same zachowania, same „występne praktyki” są wszak odwieczne i najczęściej mają charakter słabości: upadku pod naporem przeważających popędów. Nie dziwi zatem to, że postępowanie Vaniera oceniane jest teraz głównie z perspektywy moralnej (rozczarowanie poważnym grzechem u człowieka, zdawałoby się, bez skazy), psychologicznej (przewrotność przełożonego wykorzystującego swoją pozycję) czy wreszcie socjologicznej (to zwłaszcza u red. Tomasza Rowińskiego: chodzi o zjawisko psychomanipulacji w niektórych okołokościelnych „wspólnotach”). I rzeczywiście: gdy słyszymy o kolejnych przypadkach łamania ślubów czystości i nadużywania władzy przez księży, zakonników tudzież świeckich przewodników duchowych, to zazwyczaj wszystko rozgrywa się na owych „niskich” poziomach: gdzieś pomiędzy utratą kontroli a cynicznym zakłamaniem, pomiędzy trudnym do opanowania nałogiem a tyleż przerażającą, co i na swój sposób fascynującą psychopatią (casus Maciela Degollado).

Wszelako p. Zbigniew Nosowski w swoim artykule na łamach „Więzi” podaje link do skróconej wersji raportu3 na temat praktyk, których dopuszczał się Vanier. Co prawda autor „Więzi” dostrzega u Jana Vaniera i o. Tomasza Philippe’a OP wątek „fałszywej mistyki” i „seksualno-mistycznej teologii”, jednak nie rozwija go zbytnio; podobnie zdawkowo kwestia ta została zaprezentowana w oświadczeniu liderów Arki4. Tymczasem wydaje się, że to właśnie ten aspekt jest tu kluczowy. Same zachowania, o których mowa, nie muszą wypływać z wielkich błędów filozoficzno-teologicznych, ale jeżeli są uzasadniane w systematyczny sposób za pomocą pewnej argumentacji, to znaczy, że zbudowano wokół nich określoną teorię. I tej teorii trzeba się przyjrzeć5.

Trudno zrozumieć, w jaki sposób ktoś może łączyć niewątpliwie autentyczne zaangażowanie w dzieła miłosierdzia tudzież żywą wiarę z postępkami jawnie sprzeciwiającymi się doktrynie. Gdybyśmy mieli do czynienia z psychopatycznym lub socjopatycznym przypadkiem à la Maciel Degollado, z bezceremonialnym prowadzeniem podwójnego czy wręcz potrójnego życia – wówczas sprawa paradoksalnie byłaby prostsza. Nic jednak nie wskazuje na to, by inkryminowani współtwórcy Arki wspięli się na tak wysokie arkana perfidii. Gdyby zaś chodziło o jednorazowe, wstydliwe upadki, wywołane okazjonalną słabością – wówczas nie czytalibyśmy tego, co czytamy:

Gdy wyraziłam [wobec o. T. Philippe’a] moje zdumienie, pytając (…) jak miałabym wyrażać moją miłość do Jezusa i zarazem do niego, odparł: „Ale Jezus i ja to jedno i to samo, nie jest nas dwóch. (…) To Jezus kocha Cię przeze mnie”.

W innym miejscu:

Zaczął wtedy [o. T. Philippe] teoretyzować, aby mnie przekonać: (…) o chwalebnych misteriach, o tym, że jego misja prorocka przekracza normy moralne. (…) Wyjaśnił mi, że (…) jest narzędziem Boga, tu i teraz bezpośrednio poruszanym przez Boga. (…) Znów przedstawił mi swoje poglądy, mówiąc, że gdy ktoś dosięga doskonałej miłości, to wówczas wszystko staje się prawowite, bo nie ma już więcej grzechu.

To jest właśnie clou sprawy, a potwierdzają to również inne cytaty, w tym fragment z listu o. Philippe’a do Vaniera. Z listu tego, mającego ściśle prywatny charakter, wynika jasno, że sposób myślenia duchownego jest, proszę wybaczyć, subiektywnie całkiem szczery. Innymi słowy, nie mamy tu do czynienia z prostą „podkładką” dla naiwnych, ale z pewnego rodzaju doktryną. A jest to doktryna bardzo dobrze znana w wielu tradycjach religijnych, w szczególności w chrześcijaństwie, w tym w Kościele katolickim. To wdzierająca się niepostrzeżenie fałszywa gnoza, owa „fałszywa miłość”, o której pisał bł. Jan z Ruusbroek osiem wieków temu6. Jeżeli coś może dziwić, to niezwykła trwałość owej antytradycyjnej, w istocie kontrinicjacyjnej ścieżki, a także jej zdolność do podstępnego chowania się pod kolejnymi maskami (choć zawsze są to maski „mistyki” i „oświecenia”).

W rzeczywistości widzieliśmy to już w rajskim ogrodzie Edenu, ale poza tym w sektach gnostyckich pierwszych wieków po Chrystusie; w bogomilskich i katarskich ruchach średniowiecza; u rozmaitych kwietystów czy alumbrados we Francji i Hiszpanii doby baroku7; w co bardziej ekstrawaganckich, postprawosławnych sektach staroobrzędowców, kwitnących w Rosji XIX stulecia; u magów i okultystów rozmaitej proweniencji, a nawet u niektórych mędrców, którzy pod wieloma innymi względami byli mocno ortodoksyjni.

Rdzeniem tej fałszywej gnozy jest błąd w metafizycznym wnioskowaniu z prawdziwej skądinąd przesłanki, że w ostatecznym sensie istnieje (w sposób samodzielny, samoistny i wieczny) tylko Bóg Jedyny, tylko Absolut, tylko To Jedno, nieuchwytne Jestem. Naturalnie to w pewnym sensie (na miły Bóg, niech redakcja nie zapomni tu o kursywach!) oznacza, że istnienie Stworzenia jest w jakiś sposób względne, może nawet „nieprawdziwe”. Z tego jednak, że wszystko jest w Bogu, nie wynika, iż dobro i zło są złudzeniem, że w gruncie rzeczy „czysta wiedza” uprawnia do łamania norm moralnych, że normy te przestają mieć realne znaczenie. X. Rama Coomaraswamy w swoim tekście na temat niebezpiecznych form pseudohinduizmu, kwitnących w świecie współczesnym, wyraził tę prawdę tak:

Chociaż Bóg „in principio” może być poza wszelkimi opozycjami [beyond all contraries], oni [w tym wypadku: zwolennicy New Age] upierają się, że już w tym stworzonym świecie dobro i zło są jednym i tym samym, że zło jest „ciemną stroną mocy”, jak przedstawia to jeden z nowszych filmów. Kiedy zaakceptuje się to pomieszanie poziomów, wszystkie ograniczenia moralne tracą sens. Nie ma takiej rzeczy, jak bycie dobrym lub złym. Połączmy to z koncepcją, według której jesteśmy bogami, źródłem prawdy i że możemy kreować własną rzeczywistość – a otrzymamy wniosek, że istotnie jesteśmy w stanie być tym, czym chcemy i robić wszystko, co zapragniemy8.

A jednak Vanier i o. Philippe, a przed nimi i po nich wielu innych, zdawali się iść właśnie tą niebezpieczną drogą pomieszania pojęć i poziomów rzeczywistości. Jest to bowiem wizja bardzo kusząca, wszak stojąca u podstaw pierwszej pokusy rajskiej. Ulegano jej, jak wspomnieliśmy, już w starożytności i średniowieczu. Ten sposób myślenia trafnie zreferował Ruusbroeck:

Cała cześć oddawana Bogu, mnie jest oddawana. Ja bowiem w swej istocie jestem z natury Bogiem. Nie mam nadziei ani miłości, ani wiary, ani zaufania do Boga, nie proszę i nie uwielbiam. Nie czczę Boga i nie stawiam go wyżej od siebie. W Bogu nie ma żadnej różnicy: ani Ojca, ani Syna, ani Ducha Świętego, jest tylko jeden Bóg, a wraz z nim ja jestem jeden i ten sam jeden, co on. (…) Przekraczają siebie samych i wszystko, co stworzone, Boga i bóstwo, i mówią, że „nie ma Boga”, ale ich też nie ma, są niczym. Nie ma szczęśliwego ani nieszczęśliwego, działającego ani próżnującego, ani Boga, ani stworzenia, ani dobra, ani zła. Tak stracili swe stworzone bytowanie i stali się niczym, jak Bóg jest w ich pojęciu niczym9.

Ruusbroeck, jako autor ortodoksyjny, odpowiada na to tak:

To jest jawne kłamstwo. Jeśli bowiem niczym jesteś, to niczego nie szukasz i niczego nie znajdujesz. On jest bowiem żywym Zachowawcą wszystkiego, co stworzył, On żyje w nas, a my w Nim. (…) Wymaga od nas wiecznie żywych czynów, to jest, byśmy go wyznawali i miłowali, dziękowali Mu i chwalili Go.

Tudzież w innym miejscu:

Choć Bóg żyje we wszystkich stworzeniach, a wszystkie stworzenia w Bogu, stworzenia jednak nie są Bogiem ani Bóg stworzeniami. Stworzone i nie stworzone pozostaną zawsze dwiema rzeczywistościami, niezmiernie odległymi od siebie.

Wróćmy do Vaniera, acz tylko na chwilę. Oto bowiem godne uwagi jest to, że ową „teologię” czy też „metafizykę” przekraczania barier moralnych (w imię „mistycznej miłości”) rozwinął mniej więcej w tych samych czasach, choć w innym „frameworku religijnym” i w innej części świata, suficki i zarazem tradycjonalistyczny autor Frithjof Schuon. Historia nadużyć (doktrynalnych i moralnych) w sekcie Schuona to właściwie temat na dłuższy i odrębny artykuł, niemniej warto zaakcentować kilka podobieństw. Skandal, jaki wybuchł wokół kultu Maryamiyya na początku lat 90. XX wieku, widziany jest zwykle przez pryzmat udziału nieletnich dziewcząt w rytuałach sakralnej nagości, co oczywiście było niezgodne z prawem panującym w stanie Indiana. Ale w gruncie rzeczy ta kwestia wieku to tylko wierzchołek góry lodowej. U Schuona widać było całą listę dewiacji filozoficznych i teologicznych, które za każdym razem uzasadniane były właśnie tym, iż ezoteryzm jakoby ma prawo wykraczać poza egzoteryczne normy10.

I tak na przykład Schuon, mając problemy z prawowitą sukcesją suficką, znacznie szybszą i pewniejszą drogą doszedł do wniosku, że to same Niebiosa mianowały go szejkiem podczas snu11 – po prostu obudził się z niezmąconym przeświadczeniem, iż stał się szejkiem. Dalej, pozostając nominalnie w ramach islamu, zbudował grupę, w której fundamenty muzułmańskie w najbardziej fantazyjny sposób łączone były z hinduizmem, buddyzmem i pogańskimi wierzeniami Indian Prerii – ale cały ten synkretyzm był w oczach jego uczniów usprawiedliwiony, ponieważ dokonywał się jakoby na poziomie „ezoterycznym”, w odróżnieniu od złego, modernistycznego, „watykańskiego” synkretyzmu egzoterycznego.

Dla naszych rozważań istotne są jednak rozmaite seksualne fascynacje i paranoje starzejącego się Schuona. Mamy tu zgoła „pełne uzbrojenie” przywódcy sekty psychomanipulacyjnej: otrzymywane na bieżąco „z Niebios” niezwykłe znaki i wizje, w szczególności obrazy „Matki Boskiej” jako nagiej Indianki, które Schuon później z upodobaniem (i z zachowaniem wszelkich nieskromnych szczegółów) przenosił na płótno12; cztery żony, co Koran wprawdzie dopuszcza, ale nie, gdy przynajmniej jedna ma już równoległego, wcześniejszego męża, z którym nie wzięła rozwodu (Schuon twierdził, że zawarł z ową kobietą ezoteryczne małżeństwo „wertykalne”, w odróżnieniu od przyziemnego „horyzontalnego”); kolekcjonowanie iście profańskiej „literatury erotycznej”, o ile tak można określić magazyny w rodzaju „Playboya” (Schuon twierdził, że wizerunki nagich kobiet interesują go jedynie jako wyrazy archetypicznej świętej nagości); pogłębiającą się fascynację ową nagością, własną i cudzą (kobiecą), przy czym obsesja ta uzewnętrzniana była w czasie wspomnianych wcześniej synkretycznych ceremonii taneczno-rytualnych; sprośne żarty, np. bazujące na podobieństwie pomiędzy francuskimi słowami saint („święty”) i sein („pierś”); całą masę różnego rodzaju drobnych dziwactw i nerwic „mistrza”; narastającą manię wielkości i apokaliptyczny kult osoby „szejka” jako ostatniego posłańca Opatrzności, żywego głosu Boga, wcielenia kosmicznego Intelektu etc.; a także różnego rodzaju psychomanipulacyjne działania, których celem było zapewnienie sobie posłuszeństwa członków grupy tudzież rozgrywanie ich przeciwko sobie.

Wszystko to u człowieka, który w licznych swoich książkach odmieniał przez wszystkie przypadki słowo „ortodoksja”, piętnował (nieraz przecież w przenikliwy i porywający sposób) błędy nowoczesności – i z wielką rewerencją wyrażał się o oficjalnych „magisteriach” wielkich religii świata, przestrzegając przed sektami i odchyleniami od „autentycznej metafizyki”13. Dopóki oczywiście nie dochodziło się do poziomu „ezoterycznego”14, na którym wszystkie wcześniejsze rozróżnienia stawały się względne, bo – jak można było przeczytać w jednym z wewnętrznych dokumentów ścieżki Maryamiyya:

Może się zdarzyć, że czysty pneumatyk działać będzie w sposób nietypowy dla konkretnej perspektywy religijnej i szczegółowych wskazań; ale nie może się zdarzyć, że będzie działał on w sposób przeciwny naturze rzeczy, albowiem w głębi serca pielęgnuje on esencjonalne, uniwersalne i pierwotne Prawo. Z tego powodu zboczenie czy zepsucie jest w jego przypadku niemożliwe, niezależnie od tego, jakie mogą się z pewnej ograniczonej perspektywy wydawać jego działania15.

Bingo, chciałoby się rzec ironicznie. Jesteśmy w domu: choć to raczej pałac Karmazynowego Króla niż Dom Boży. Powyższy cytat brzmi niemal żywcem jak to, co osiem wieków temu musiał od niektórych przesadnie „oświeconych” mnichów i kaznodziejów słyszeć bł. Jan z Ruusbroek; albo jak to, czego od błądzących księży mogły dowiedzieć się niektóre nabożne niewiasty w Hiszpanii czy Francji siedemnastego stulecia.

Albo jak to, co pisze „czarownik Putina” (by przywołać określenie stosowane, chyba na wyrost, w niektórych kręgach) – Aleksander Dugin. Oto bowiem Dugin, nominalnie prawosławny do szpiku kości, w gruncie rzeczy jest propagatorem ścieżki lewej ręki – i bardziej niźli w prawosławnej pokorze odnajduje się w burzliwych opowieściach o dopełnianiu się skrajności. Pod znakiem, rzecz jasna, alchemii – i gnozy. W swoim szkicu Imię moje topór, poświęconym Fiodorowi Dostojewskiemu, Dugin zupełnie otwarcie prezentuje ów gnostycki amoralizm, acz nie w odniesieniu do seksualności (jak o. Philippe czy Schuon), lecz w kontekście zbrodni i przemocy16:

„Nie zabijaj” nie jest przykazaniem chrześcijańskim i nowotestamentowym, lecz żydowskim, wywodzącym się ze Starego Testamentu. Jest częścią Tory – Prawa, które reguluje całość egzoterycznych, zewnętrznych norm społecznych i etycznych życia ludu Izraela. Przykazanie to nie ma żadnego szczególnego znaczenia. (…) Istotne jest również, że „nie zabijaj” nie posiada żadnego absolutnego znaczenia metafizycznego. Jak każdy przepis egzoteryczny, przykazanie to służy utrzymywaniu ładu w życiu wspólnoty i powstrzymania jej przed popadnięciem w chaos. Pod względem zasady działania, jeśli zestawić rzeczywistość Starego Testamentu ze współczesnością, „nie zabijaj” odpowiada mniej więcej informacji o zakazie palenia w teatrze. Palenie w teatrze nie jest dopuszczalne, nie jest dobre. Kiedy ktoś zacznie palić w teatrze, zostanie potępiony przez opinię publiczną i stanie się obiektem reakcji odpowiedzialnych za utrzymanie porządku17.

A zatem jedno z fundamentalnych przykazań chrześcijańskich zostaje sprowadzone do rangi „egzoterycznego przepisu”. Oczywiście prawdą jest, jak parę linijek niżej pisze Dugin, że nie zabijaj nie ma charakteru „absolutnego”. W tradycyjnej nauce moralnej Kościoła oznacza to jednak tylko tyle, że w niektórych przypadkach dopuszczalne jest odebranie życia drugiemu człowiekowi – i że w tych przypadkach (np. uzasadnionej samoobrony) akt ten nie jest grzechem. Tymczasem Dugin z upodobaniem stosuje manipulację, z której płynie prosty wniosek, iż w gruncie rzeczy nie jest istotne, czy mamy do czynienia z grzechem:

Chrystus jest wypełnieniem Prawa. Prawo skończyło z Jego nadejściem, misja Prawa została zakończona. Na swój sposób zostaje ono usunięte z horyzontu. Usunięte, lecz nie zniesione. Problemy duchowe przechodzą na radykalnie odmienną płaszczyznę. Kończy się era Prawa, zaczyna się czas Łaski. Jego nadejście podkreśla nieistotność przykazań. (…) Ludzkość Nowego Przymierza jest różna od starej. Naznaczona jest transcendentną Miłością. Dlatego dychotomie Prawa „czcij” – „nie czcij”, „pojedyncze” – „dualne”, „kradnij” – „nie kradnij”, „cudzołóż” – „nie cudzołóż” i wreszcie „zabijaj” – „nie zabijaj” nie mają już sensu.

I dalej:

Przestrzeganie Dziesięciu Przykazań nie jest czynnikiem decydującym dla prawosławnego chrześcijanina. Ważna jest dla niego tylko jedna rzecz: Miłość. Nowe – absolutnie Nowe Przymierze – Przymierze Miłości. Dziesięć Przykazań bez Miłości to droga do piekła. A jeśli jest Miłość, przykazania nie mają znaczenia.

Zdiagnozujmy tu przewrotność rosyjskiego autora. Weźmy dwa ostatnie zdania powyższego cytatu. Pierwsze niewątpliwie jest prawdziwe – i mógłby je wygłosić nawet poczciwy, prowincjonalny ksiądz z Polski, gdyby oczywiście księża nasi mówili jeszcze o piekle. Ale drugie jest fałszywe, jest zgoła jawnie sprzeczne zarówno z Ewangelią, jak i z całym tradycyjnym nauczaniem. Oczywiście, można pokusić się o karkołomną interpretację i stwierdzić, niczym zagubiony spowiednik, niemający konkretnej odpowiedzi na nasze praktyczne dylematy, że jeśli pojmiemy Miłość, to odnajdziemy drogę do wypełniania przykazań; albo że przykazania te nie będą już ciężkim jarzmem. Widzimy jednak, że nie o to chodzi Duginowi: w jego gnostyckiej wizji wolno już zabijać lichwiarki, byle tylko czyn taki był wzniosły przez to, że dokonują go ręce schuonowskiego „czystego pneumatyka”. Tymczasem Kościół niczego takiego nie zna: w ogóle zresztą obca jest mu wizja gnostyków i katarów, według której libertynizm i asceza to dwie równoprawne metody wyzwolenia z przyziemnej kondycji. Niczego takiego w ortodoksyjnej nauce nie ma: nie można postu zastąpić „wielkim żarciem”18.

Manipulacją par excellence jest również mylenie gotowości męczennika na śmierć – z gotowością terrorysty do zadawania śmierci:

Świętość chrześcijaństwa zawsze wyraża się na sposób pozytywny. Nowy człowiek nie potrzebuje zasad, żyje bowiem dla jednej rzeczy – wiecznej, czystej Miłości, pogrążony w modlitwie i kontemplacji. Nie ma już „nie zabijaj”. Chrześcijański święty zaśmiałby się, widząc taką ostrożność, gdyż dla niego zniesiona jest już dualność, upada bariera między ja i nie-ja. Co więcej, pragnie on śmierci, dąży do cierpienia, tęskni za męczeństwem. Wartościowe życie chrześcijańskie nie łączy się w żaden sposób z dawnym Dekalogiem. Jest on raz i na zawsze przekroczony przez chrzest święty. Po nim jest tylko realizacja Łaski.

Co prawda chwilę później Dugin zaznacza asekuracyjnie, że:

Z Miłością i dla Miłości można dokonać wszystkiego. Nie znaczy to, że człowiek winien robić wszystko i całkowicie odrzucić przykazania. W żadnym razie.

– ale w świetle wcześniejszych rozważań brzmi to mało przekonująco. Albowiem już rozumiemy: w żadnym razie nie wypada palić w teatrze.

Teologia Dugina to nie teologia o. Serafima Rose’a, ale raczej teologia Christiana Boucheta, Aleistera Crowleya i filmu Hellraiser. Teologii o. Philippe’a i jego ucznia, Jana Vaniera, jeszcze nie znamy, ale z jedenastostronicowego raportu na temat Arki możemy się domyślać jej zarysów. Zdaje się, że to kolejne wcielenie fałszywej gnozy, teoria owych alumbrados, którzy uwodzili rozmodlone niewiasty – ale zwodzili także i samych siebie; lub raczej dawali posłuch owemu mdlącemu szeptowi „będziecie jako bogowie”, którego echo nieść będzie się przez wieki aż do tej chwili, gdy – jak u Oliwiera Messiaena – Anioł Apokalipsy wzniesie ramię ku niebiosom, mówiąc „Nie będzie już czasu”19.


1 Na stronie „Więzi” swoje refleksje przedstawił red. Z. Nosowski (Najtrudniejsza wiadomość świata), na stronie „Christianitas” zaś red. T. Rowiński („Nowe wspólnoty” stanowiły podatny grunt dla psychomanipulacji na tle religijnym. Na marginesie sprawy Jeana Vaniera).

2 Chodzi o następującą frazę: Wszystkie znaczące pojęcia współczesnej nauki o państwie są zsekularyzowanymi pojęciami teologicznymi (por. Zbigniew Stawrowski, Czym jest teologia polityczna?).

3 Summary Report

4 Jean Vanier wykorzystywał seksualnie kobiety. Arka przedstawia rezultaty badań

5 Co ciekawe, odpowiednie władze kościelne zrobiły to już dawno, w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych: w „złotych czasach przedsoborowia”. Tradycjonalistom (katolickim) powinno się to podobać, bo mogą w ten sposób wpisać całe zagadnienie w dualizm „tradycja – modernizm” i wykazywać, że dopiero „po Soborze” liderzy duchowi Arki i Wody Żywej (L’Eau Vive) dostali wolną rękę dla swych działań. Z drugiej strony, można też powiedzieć, że „przedsoborowy” klimat dyskrecji dał także i złe skutki: cała sprawa „mistyczno-erotycznych” teorii braci Philippe nie została ujawniona; i do dziś nie są znane szczegóły w tej materii. Nawiasem mówiąc, filozoficzne stanowisko braci, zwłaszcza o. Marii Dominika, wpisywało się raczej w klasyczną myśl tomistyczną i metafizyczną niźli w klimat modernistycznych „nowinek”, a sam ojciec przez krótki czas (w roku 1970) udzielał nawet wykładów seminarzystom powstającego wtedy SSPX (por. International Seminary of Saint Pius X).

6 Por. Adam Tomasz Witczak, Jan z Ruusbroec i herezje.

7 Przegląd takich defrocked priests (jak powiedzieliby Anglicy) z czasów baroku, romantyzmu i dekadentyzmu daje nam M. Introvigne w książce Satanizm. Historia. Mity, Wydawnictwo św. Stanisława BM, Kraków 2014.

8 The Desacralization of Hinduism for Western Consumption

9 Wszystkie cytaty tego autora pochodzą z: Jan Ruusbroec, Dwanaście beginek, cz. II: Fałszywa i prawdziwa miłość, w: Dzieła. Tom IV, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2006.

10 Każdy ma oczywiście prawo do obrony. W serwisie YouTube można od niedawna znaleźć film z wypowiedziami Frithjofa Schuona z okresu skandalu, o którym mowa. Schuon przedstawia się tu (z charakterystyczną dla siebie i niemałą emfazą) jako filozof, logik i platonik, wielbiący piękno i potępiający nikczemne żądze. Twierdzi, że kierowane przeciw niemu zarzuty to fałszywe oskarżenia, dzieło sfrustrowanego człowieka: Marka Koslowa. Istotnie, to właśnie Marek Koslow był tym, który jako pierwszy ujawnił i nagłośnił sprawę. Kilka lat później Koslow porzucił wszelką religię. Obecnie zajmuje się m.in. malarstwem (zresztą bardzo klasycznym w formie) i prowadzi witrynę Nature’s Rights, na której zamieszcza m.in. długie eseje i rozprawy atakujące religię (oraz wszelką perspektywę metafizyczną, z Platonem czy Arystotelesem włącznie), a hołubiące naukę, scjentyzm, materializm i ewolucjonizm. Nie można jednak zaprzeczyć, że dossier zgromadzone przez niego w sprawie Schuona jest dość obszerne (link podajemy w jednym z dalszych przypisów). Niejasna w tym wszystkim jest rola prominentnych autorów perennialistycznych, którzy znali Schuona i czerpali z jego nauczania. Koslow twierdzi np., że dr Rama Coomaraswamy (późniejszy xiądz katolicki, sedewakantysta) co prawda na początku zachęcał go do ujawnienia nadużyć Schuona, później jednak sam milczał w tej sprawie. Powodem miał być swego rodzaju szantaż ze strony sekty Schuona: jej wydawnictwo World Wisdom sugerowało, że może zaprzestać wydawania nowych edycji dzieł ojca dr. Ramy, Anandy. Oczywiście nie jesteśmy w stanie tego zweryfikować: x. Rama zmarł w roku 2006. Również Seyyed Hossein Nasr, filozof i religioznawca szyicki, nie odciął się od Schuona, a do tego wytrwale bronił tezy o zgodności praktyk jego ugrupowania z autentycznym islamem, por. np. Frithjof Schuon and the Islamic Tradition.

11 Por. H. Oldmeadow, Frithjof Schuon and the Perennial Philosophy, World Wisdom, 2010, s. 5, przypis 16.

12 Tu znów przypomina się fragment z raportu na temat Arki. O. Philippe miał mówić, według zeznań jednej z kobiet, iż: (…) wszystko to działo się dla większego uczczenia Naszego Pana i Błogosławionej Dziewicy, albowiem organy płciowe są symbolem największej miłości, nawet znacznie bardziej niż Najświętsze Serce.

13 Zadziwiające jest to, że – pomimo pewnych błędów, które punktowali z pozycji katolickich np. S. Caldecott czy J. Borella – Schuon (i jego uczniowie czy też towarzysze, jak Marcin Lings, Seyyed Hossein Nasr czy Tytus Burckhardt) rzeczywiście nieraz w imponujący sposób prezentował sposób myślenia człowieka tradycyjnego (w sensie bliskim eliadowskiemu) w opozycji do człowieka współczesnego, tudzież wykazywał wartość myślenia w kategoriach metafizycznych, we frameworku, który Edward Feser nazwałby zapewne ur-platońskim (por. Join the Ur-Platonist alliance!).

14 Zagadnienie „ezoterycznej etyki” Schuona zostało zbadane m.in. w pracy Hugh Urbana: A Dance of Masks: The Esoteric Ethics of Frithjof Schuon.

15 Fotokopia tego dokumentu (wraz z innymi informacjami, które tu powtarzamy) została zawarta w niniejszym dossier: Koslow Appendix The Emperor’s New Clothes.

16 Z różnych przyczyn to występek na tle czystości płciowej najczęściej uwidacznia się jako materia owego „przekraczania barier”: być może ze względu na naturalną ekstazę, jaka temu towarzyszy; jak też i z powodu powiązania, w sensie metafizyczno-symbolicznym, z motywem „zjednoczenia” i „spełnienia” (dwojga osób); ogólnie jednak na owym piedestale „czynów niezrozumiałych dla hylików” może stanąć także i np. morderstwo, jak to się dzieje u Dugina właśnie.

17 Imię moje topór – dalsze cytaty z Dugina z tego samego źródła.

18 Zapewne dotyczy to nie tylko chrześcijaństwa. Dla przykładu, słynny Traktat o sufizmie al-Qushayri’ego (w Polsce przetłumaczony przez Jerzego Nosowskiego) składa się w przeważającej mierze z rozdziałów dotyczących codziennego praktykowania cnót, a nawet realizowania zewnętrznej warstwy prawa religijnego. Tymczasem Schuon był nader skory do rozluźniania sobie i swoim wyznawcom wszelkich reguł szariatu.

19 Olivier Messiaen – „Kwartet na koniec czasu”, I/22 (1940-41)

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.