Jesteś tutaj: Publicystyka » Adam Danek » Błąd suwerenności monarchy
Podniesienie w rozmowie poglądów monarchistycznych u osób od wielu lat tresowanych przez demokratyczną propagandę (a także pochłaniających ją łapczywie z własnej woli pod postacią codziennej porcji gazetowej i telewizyjnej papki) wywołuje często tę samą reakcję: „Aha, pan dąży do nieograniczonej władzy jednostki” albo „Czyli pan chce wprowadzić absolutyzm”. Mózgom marynowanym od dawna w demoliberalnej zalewie autentyczną trudność sprawia już samo dopuszczenie możliwości, że monarchia niekoniecznie równa się nieograniczonej niczym władzy „jednostki”. Fakt, iż ogromna większość monarchii takimi nie była – ani w teorii, ani tym bardziej w praktyce – nie mieści im się w głowach. Historyczna prawda nieprzyjemnie uderza we wpojony w nie światopogląd.
Wyjątek na dziejowym tle, wokół którego (i z powodu którego) narosła skorupa fałszywych wyobrażeń o ustroju monarchicznym, stanowiły niektóre europejskie monarchie nowożytne. Wymyślono tam i próbowano realizować osławioną „suwerenność monarchy”, którą teoretycy demokracji z takim zapamiętaniem przeciwstawiają na każdym kroku swej wyśnionej „suwerenności ludu”. Tymczasem z tradycjonalistycznego punktu widzenia „suwerenność monarchy” to herezja polityczna, podobnie, jak „suwerenność ludu”. Może nawet w ogóle nie powinna być jej przeciwstawiana.
Zdaniem konserwatysty doc. Konstantego Grzybowskiego (1901-1970) to właśnie nowożytne monarchie, nazwane absolutnymi, zainicjowały laicyzację państwa i utorowały drogę późniejszej demokracji. Według tego myśliciela, „absolutyzm monarszy, rozwijając doktrynę suwerenności państwa”, rozumianą „jako doktryna suwerenności naczelnego organu w każdym ustroju, usunął wartości naczelne”, obowiązujące wcześniej w chrześcijańskich monarchiach i wiążące władzę. Jego teoretycy i ideolodzy zauważyli wpierw (nie bezpodstawnie), że trudno odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób dostosować ustrój państwa i poszczególne decyzje władzy do norm etyki chrześcijańskiej, ponieważ normy te są bardzo ogólnikowe. Klasyczne zasady polityki, wyprowadzane ze źródeł biblijnych i greckich, jako cel prawidłowego ustroju wskazywały duchową formację członków społeczeństwa, ułatwianie im dążenia do realizacji pewnego wzoru: osiągnięcia wewnętrznej harmonii (Antyk) lub zbawienia (Średniowiecze). Teoretycy monarchii suwerennej wzięli w nawias te zagadnienia, głosząc, iż zasady ustrojowe powinny pozwalać rozwiązać nie problemy teologiczne, filozoficzne czy etyczne, ale przede wszystkim konkretne problemy polityczne, powinny dawać odpowiedź nie na pytanie o to, jak zastosować chrześcijańskie zasady wiary do rozwiązania konkretnego problemu politycznego (państwowego), lecz o to, kto jest władny podjąć decyzję o sposobie rozstrzygnięcia takiego problemu. W rezultacie „wartością naczelną”, na której opierał się ustrój, stała się „pewna norma kompetencyjna” (domniemanie kompetencji na rzecz monarchy), a nie „niepewna określona treść” (ideał chrześcijański). Konstruktorzy suwerenności monarchy wywrócili całkowicie dotychczasowe myślenie o państwie. Wcześniej oblicze ustroju zależało od treści norm prawnych obowiązujących w państwie, odtąd zaś na najważniejsze zagadnienie ustrojowe wyrosło tylko to, kto ustanawia i egzekwuje normy prawne obowiązujące w państwie, bez względu na to, jaka jest ich treść. Zgodnie z owym rozumowaniem źródła władzy i prawa znajdowały się na ziemi, nie w Bogu, Jego zakonie (Piśmie Świętym) czy stworzonym przez Niego kosmicznym Ładzie. Treść prawa mogła być byle jaka – czyli władca mógł zadekretować wszystko. Ideolodzy monarchii suwerennej zniszczyli „doktrynę, iż każdy organ państwowy jest związany pewnymi celami państwa”, wedle której „nad każdym organem państwowym stoją pewne wyższe wartości, których te organy są stróżami i realizatorami”. Paradygmat suwerenności monarchy, jego nie podlegania nikomu wyższemu, faktycznie zdechrystianizował państwo. Jeśli nawet nie usunął otwarcie wyższych norm (religijnych), to w każdym razie je „sformalizował”: formalnie nadal obowiązywały one organa państwa, ale w rzeczywistości nie odwoływano się do nich (jako zbyt ogólnych) w kwestiach istotnych, pozostawiając ich rozstrzyganie normie konkretnej, jako źródło rozstrzygnięć wskazującej decyzję monarchy samą w sobie. Przestało mieć znaczenie, jakim celom służy władza, zaczęło mieć znaczenie jedynie to, kto (jaki organ) ma władzę – oto sens nowożytnego wynalazku suwerenności. Przejście od monarchii tradycyjnej do monarchii suwerennej wywołało fundamentalną zmianę, przeistoczyło kształt świata politycznego. W porównaniu z nim przejście od monarchii suwerennej do demokracji przyniosło już tylko mniej istotną zmianę techniczną, polegającą na tym, że w roli wyłącznego źródła prawa, ostatecznego decydenta, podmiotu władzy nie podlegającego nikomu wyższemu – czyli suwerena – monarchę zastąpił lud. Wprawdzie, jak wywodzi Grzybowski, „doktryna prawa natury, sprzymierzona z rodzącym się demokratyzmem, przywróciła znów nowe wartości absolutne, widząc je w ››nienaruszalnych‹‹ prawach jednostki”, ale „rodzący się absolutyzm demokratyczny sformalizował normę naczelną, znów zamienił ją w normę kompetencyjną, jaką jest doktryna suwerenności ludu, niczym nie związanej, wszechmocnej i wszechkompetentnej, totalnej”. Gdyby nie wypracowano idei suwerenności monarchy, gdyby tradycyjna monarchia nie zdegenerowała się w monarchię suwerenną, gdyby konstrukcja suwerenności nie zdesakralizowała fundamentów państwa – nie powstałby ustrój demokratyczny, gdzie władza może usankcjonować cokolwiek, tylko dlatego, że tego wrzaskiem domaga się nieodpowiedzialna przed nikim, bezpostaciowa „większość”. Nie wspominając już o tym, iż to właśnie oświeceniowe monarchie „absolutne” (suwerenne) zainicjowały ewolucję ustroju w kierunku demokratycznym, zmieniając legitymizację władzy z odgórnej, charakterystycznej dla monarchii tradycyjnych, na oddolną. Jak pisze szwajcarski archaista Karol Ludwik von Haller (1768-1854), nastąpiło to „W momencie kiedy władcy uznali się za pierwszych wykonawców woli narodu, ich wojny stały się wojnami narodowymi, ich długi zmieniły się w długi narodowe (…)”1.
Tradycjonalista pozostaje świadom, że żadna ludzka władza nie będzie nigdy, bo być nie może, całkowicie niepodzielna i nieograniczona – jak wyobrażali ją sobie teoretycy suwerenności monarchy. Takie cechy przysługują władzy wyłącznie jednego bytu: Stwórcy. Właściwie pojmowany monarchizm obwieszcza nie suwerenność monarchy, bo żadna ziemska instytucja nie posiądzie nigdy władzy w pełni suwerennej, lecz „suwerenność Boga”, jak nazwał ją francuski archaista x. Hugon Szczęsny de Lamennais (1782-1854). Prawowity monarcha pozostaje w doczesnym świecie nikłym i ułomnym odblaskiem jedynego rzeczywistego Suwerena. I właśnie na tym nikłym odblasku, na byciu obrazem Boga (imago Dei) dla swego państwa i ludu, zasadza się legitymizacja jego panowania, dlatego każdy panujący musi nieustannie dbać o trwałość swej więzi z Królem Wszechświata, występując jako Jego pierwszy sługa i egzekutor Boskiego Prawa. Tym samym musi czuwać nad utrzymaniem sakralnego charakteru powierzonej mu wspólnoty państwowej.
Pomijając jego niezgodność z konserwatywnym porządkiem politycznym, postulat nieograniczonej władzy monarchy upada jako niewykonalny. Zachowawczy filozof prawa i teoretyk państwa prof. Ignacy Czuma (1891-1963) trafnie zauważył, iż twierdzenia o nieograniczonej (suwerennej, absolutnej) władzy jakiegokolwiek organu to zawsze mrzonki: „Ale nawet w epokach czy ustrojach o najbardziej wyraźnej fizjonomii uprawnień, jakimi były despocje czy monarchia absolutna – rzeczy nie przedstawiały się tak prosto, jakby to się wydawało z teorii propagujących prymat kolegialny. Przyzwyczailiśmy się do pewnych w tej mierze uogólnień uproszczonych, uogólnień pozornie prawno-ustrojowych, w gruncie rzeczy i istotnie na wskroś polityczno-doktrynalnych. (…) Najpierw mianowicie należy stwierdzić, iż najwybitniejszy podmiot ustrojowy nie leży gdzieś poza ustrojem, ale w nim tkwi. Z tego wynika cały szereg konsekwencji, o rozłożeniu funkcji, ich powiązaniu, o zależności podmiotów ustrojowych w stopniu luźniejszym lub ściślejszym od norm, o odpowiedzialności, o różnicy między szerokimi uprawnieniami ustrojowymi a samowolą. Nie ma podmiotu ustrojowego, któryby nie miał terenu dla samowoli, gdyż każdy podmiot ma swoje szersze lub ciaśniejsze ograniczenia uprawnień, a zatem pokusę i możliwość ich przekroczenia. Jeśli jest faktyczna możność przekroczenia uprawnień, to życiowo trafiać się będzie. Jest to jednak najzupełniej różne zagadnienie. Podkreślając istnienie ram dla funkcji stwierdzamy, iż tam, gdzie one są obszerne, uprawnienia podmiotu są rozległe (despota, monarcha absolutny), nie ma jednak samowoli ustrojowej, choć może mieć miejsce faktyczna samowola, niezależnie od faktu, czy podmiot jest szeroko uprawniony (monarcha absolutny), czy też ma znaczenie drugorzędne lub trzeciorzędne ustrojowo (organ administracji najniższego stopnia)”. Jeżeli gmach ustroju wznosi się na fundamencie chrześcijaństwa, jego zasady wykluczają suwerenność naczelnego organu nawet jako postulat: „››Władza‹‹ taka nie jest i nie może być absolutem. Absolut bowiem w tym systemacie jest jeden, jedyny tj. Bóg. Wobec Niego, i władcy i ich prawa, i społeczeństwo i jego rozwój, są Mu podporządkowane, od Niego zależne. Kształtowanie się prawa o ustroju, o sprawach publicznych i prywatnych, ich wykonywanie, ich wykorzystywanie musi w świetle doktryny chrystianizmu dziać się w perspektywie zależności moralnej od Boga i Jego prawa. Żadne stanowisko ludzkie, żadna funkcja ustrojowa nie jest wolna od tej metafizycznej zależności i uległości. Dla doktryny chrystianizmu mogą istnieć najróżnorodniejsze systemy ustrojowe, mogą istnieć przeróżne formacje funkcji – od najskromniejszych do najbardziej ››obładowanych‹‹, powiedzmy – absolutnych. Ale to ››obładowanie‹‹, ten ››absolutyzm‹‹ ma znaczenie par excellence ludzkie, względne, ograniczone prawem moralnym. Tam gdzie jest wyższa funkcja, tam rozpiętość zależności podmiotu tej funkcji od prawa moralnego wzrasta. Przypowieść Zbawiciela o talentach daje zrozumiały dla prostaczka i dziecka obraz wzrostu odpowiedzialności moralnej przy wzroście uprawnień, przy wzroście ››talentów‹‹”. W prawidłowym ładzie monarchicznym władzę monarchy ograniczają nakazy Prawa objawionego, prawo naturalne, a także tradycja (m.in. tradycyjne uprawnienia ciał pośredniczących), przeciw której nie może on działać bez niszczenia podstaw własnego panowania.
Z powyżej wyłuszczonych powodów, prawdziwy (tradycjonalistyczny) monarchizm zwraca się przeciw koncepcji monarchii suwerennej, zwanej błędnie absolutyzmem monarszym. Wypada wszelako podkreślić, że taka „odgórna” krytyka suwerenności monarchy z pozycji tradycjonalizmu nie ma nic wspólnego z „oddolną” krytyką suwerenności monarchy z pozycji liberalnych, egalitarnych lub humanitarnych, podejmowaną w imię „wolności politycznej ludu” (czymkolwiek są „wolność polityczna” i „lud”), która pod hasłami „państwa ograniczonego” bądź „rządu minimalnego” przemyca sprzeczny z tradycyjną nauką Kościoła pogląd, iż władza i państwo są w gruncie rzeczy złem.
1 Przeł. Adam Wielomski.