Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Adam Tomasz Witczak: Cała anarchia mieści się w rojaliście
Pozornie mogłoby się wydawać, że francuski ultrarojalizm – jako doktryna fundamentalnie reakcyjna – był jak najdalszy od wszystkiego, co mogłoby się kojarzyć z wolnością, swobodą, decentralizacją, ograniczeniem roli państwa etc. Tak jednak sądzić mogą tylko ci, których wiedza na temat myśli XIX-wiecznych tradycjonalistów ogranicza się li tylko do najpopularniejszych stereotypów, w których złowrogi król w dowolny sposób ciemięży cały naród, mogąc w każdej chwili narzucać swe despotyczne, arbitralne postanowienia – a de Maistre, de Chateaubriand i inni przyklaskują temu ochoczo i bezrefleksyjnie.
W istocie rzeczywistość była bardziej złożona. Powyższy stereotypowy opis rzekomego ideału monarchistycznego ma być może pewne uzasadnienie w tym, że faktycznie monarchia francuska w dobie Ludwików, w dobie absolutyzmu, ewoluowała w stronę centralizacji i zarządzania biurokratycznego. Nawiasem mówiąc, protestowała przeciw temu – w ograniczony zapewne sposób, bardziej w swoich posiadłościach (albo na kartach pamiętników) niźli na forum publicznym – właśnie szlachta. Henryk Jacobi w swej Biurokratyzacji świata1 cytuje np. wicehrabiego Jerzego d’Avenel, który notował: (…) administracja Richelieu ustaliła, że urzędnicy zajmować będą się każdą rzeczą, jaką można sobie wyobrazić. Ludzie, zwierzęta, dobra, podróże, wszystkie negocjacje w życiu prywatnym i publicznym, przychody i rozchody, najprostsze czynności – były przedmiotem zainteresowania administracji: przejście mostu, ścięcie drzewa, stóg siana. Regulacje istniały w stosunku do większości codziennych spraw.
W praktyce jednak okazywało się, że pomimo wszelkich aspiracji rządu królewskiego Francja przed Rewolucją nadal pozostawała w dużej mierze ostoją lokalnych praw i przywilejów, odrębnych tak dla stanów społecznych, jak i prowincji. Oczywiście to nie do końca zgadzało się z tą koncepcją wolności, którą forsował liberalizm burżuazji – z koncepcją wolności jednolitej i dla wszystkich. W społeczeństwie feudalnym czyjś przywilej jest dowodem jego wolności, jego prawa do…, podczas gdy w społeczeństwie liberalnym jawi się on jako aberracja, którą niektórzy domorośli libertarianie wprost określiliby jako socjalistyczną.
Otóż po Rewolucji okazało się, że narzędziem zaprowadzania nowoczesności, jednolitości, równości i swoiście pojętej wolności jest właśnie biurokracja, jeszcze bardziej rozwinięta, drobiazgowa i zuniformizowana od tej królewskiej. Proces to naturalny, powtórzył się on ponad pół wieku później w „jednoczących się” Włoszech, a później również w Rosji bolszewickiej (choć tam nie forsowano już liberalizmu, a po prostu komunizm). Proces ów zresztą wzmożony został, gdy do władzy doszedł Napoleon Bonaparte, a więc dyktator skoncentrowany na prowadzeniu wyczerpujących wojen. Wojska potrzebowały zaopatrzenia i zakwaterowania. Biurokracja zresztą nadawała się znakomicie nie tylko do tego, ale i do tłumienia lokalnych odrębności i rojalistycznych sentymentów występujących np. w Wandei, Bretanii, Normandii czy – z drugiej strony kraju – w Prowansji i okolicach Tuluzy. Naturalne było też ściąganie wysokich podatków na potrzeby realizacji planów Korsykanina.
W tej sytuacji to właśnie ultra bili w dzwony, przestrzegając przed biurokratyzacją i centralizacją, a zarazem przeciwstawiając im porządek naturalny, oparty na tym, co lokalne, małe, odrębne, choć nie zawsze dobrowolne. Ta wolnościowa postawa nie była jednak liberalna, tak jak liberalna nie była samorządność postulowana przez karlistów hiszpańskich w ramach fueros, ani tym bardziej szlachecka, polska koncepcja republikańska.
Decentralizacyjne i wolnościowe postawy rojalistycznych ultrasów wiązały się też z faktem, że w miarę rozwoju swej doktryny sięgali oni nie tyle nawet do absolutystycznej Francji sprzed roku 1789, ale do czasów starszych, nawet średniowiecznych, a więc mniej naznaczonych biurokracją i rządem. Te sentymenty wzmagała też polaryzacja stanowisk pomiędzy ultrasami a liberałami.
O tych właśnie procesach pisze amerykański historyk Roger Magraw w swej książce France, 1815-1914: The Bourgeois Century2. Tyczy się to w szczególności rozdziału pierwszego, zatytułowanego Babie lato arystokracji (The Indian Summer of the Aristocracy [1815-30]). Historyk rozpoczyna swą analizę od opisu sytuacji własnościowej w ówczesnej Francji, koncentrując się na tym, czy i w jakim stopniu szlachta po zawirowaniach rewolucyjnych i napoleońskich zachowała (lub odzyskała) swe posiadłości.
Okazuje się jednak, że bazą dla rojalistów nie była tylko arystokracja: W zachodnim Sarthe, w zachodnich i wschodnich częściach Ille-et-Vilaine, a także w Wandei drobni posiadacze pochodzenia chłopskiego okazywali stałą wierność katolickiemu rojalizmowi. Mitologia przypisywała to oddaniu prostych chłopów dla króla, księdza i pana na zamku (chatelain). Miało to oczywiście także przyczyny mniej romantyczne, a mianowicie socjalne i ekonomiczne. Magraw przytomnie zauważa, że chłopi czuli się (słusznie zresztą) zagrożeni przez miejskich prawników i kupców tekstylnych (którzy zyskali na przemianach doby rewolucyjnej), a jednocześnie nie pomagało im bynajmniej państwo jakobinów (czy w ogólności – państwo w tych formach, jakie nastały po roku 1789). Wręcz przeciwnie, ściągało ono podatki, dokonywało rekwizycji i organizowało złowrogi dla chłopów pobór do wojska, nie mówiąc już o prześladowaniu uświęconych praktyk i obyczajów religijnych. Magraw pisze nawet: (…) obce, biurokratyczne państwo rzuciło wyzwanie względnej autonomii osiemnastowiecznej wspólnoty wiejskiej.
Katolicka i rojalistyczna arystokracja wykorzystywała ów ludowy antykapitalizm, zresztą z pewnym sukcesem. Wiązało się to także z podziałami religijnymi, albowiem w niektórych rejonach (Langwedocja) gospodarkę zdominowali przedstawiciele protestanckiej elity finansistów, kupców jedwabnych i właścicieli kopalni (…), spychając na boczny tor drobnych przedsiębiorców katolickich i wpędzając chłopów oraz rzemieślników w spiralę kredytową. W innym miejscu czytamy: W wyżynnych regionach południowego Masywu katolickie chłopstwo z Aveyron i Lozère czuło się wyobcowane przez Rewolucję, którą wsparli głównie protestanccy kupcy i rzemieślnicy z małych miast jak Rodez.
Naturalną opozycją dla tychże kapitalistów miejskich było zbliżenie ludu i szlachty. Magraw (który jest autorem wyrażającym sympatie raczej antyklerykalne niźli konserwatywne, co trzeba mieć na uwadze), opisuje to tak: Ten sojusz arystokratyczno-ludowy wykorzystał Restaurację roku 1815 do zemsty za dwie dekady upokorzeń, rozpętując „biały terror”, w którego ramach dokonano m.in. sekciarskich mordów na kilkuset protestantach. Typową ofiarą był Antoni Teste z Bangols, powszechnie nienawidzony jako obrońca sądowy drapieżnych kupców, a także za to, że sprzedawał tanio kościelne dobra swoim przyjaciołom, zarazem zmuszając księży, by się ukrywali. Katolicka szlachta dyrygowała tymi mordami.
W krótkich słowach autor podsumowuje także całe zjawisko: Katolicki ultrarojalizm był zatem nie tylko narzędziem „reakcyjnej” szlachty, ale populistycznym ruchem antykapitalistycznym – chociaż sterowanym przez elity.
W kontekście fanaberii współczesnego welfare state (państwa dobrobytu czy też państwa opiekuńczego) warto wspomnieć o tym, że – jak czytamy – w rojalistycznych regionach Rewolucja była katastrofą dla biednych, ponieważ upadek fortun arystokratycznych i klerykalnych pociągnął za sobą zapaść dobroczynności oraz zamówień u rzemieślników na luksusowe dobra. No cóż, później zapewne rząd centralny zmuszony był bohatersko zwalczać problemy, które sam wywołał. Z drugiej strony, arystokracja kultywowała mit utraconego złotego wieku niezależnych parlements, kościelnego splendoru, ceremonii, regionalnej niezależności, pełnego zatrudnienia, więzi cechowych i paternalistycznej opieki społecznej. Tak było np. w okolicach Tuluzy, którą tamtejszy prefekt Remusat (przez Magrawa określany zresztą jako liberał umiarkowany) określał jako obrazę dla liberalnego umysłu.
Głównymi twierdzami ludowego (a w pewnej mierze też i spontanicznego, nawet jeśli stymulowanego przez arystokrację) ultrasizmu były regiony znajdujące się geograficznie i socjalnie na peryferiach państwa, a więc np. Bretania czy Langwedocja. Bretania, jak czytamy, była szczególnie mało opodatkowana i niezbyt administrowana w wieku osiemnastym – stąd też korzyści z rosnącej centralizacji biurokratycznej zdawały się tam wątpliwe, jej ujemne cechy zaś nader dotkliwe. Magraw podkreśla, że jako czynnik obcy postrzegano nie tylko poborców podatkowych i nowe prawa stanowione w Paryżu czy też wojskowych organizujących pobór, ale wręcz sam język francuski, narzucany jako jedyny i obowiązkowy (w opozycji do tradycyjnych dialektów). Rojalizm usilnie kultywował rodzaj prawicowego „anarchizmu” – pisze nasz autor. Nie chodzi tu oczywiście o anarchizm pojęty jako sztuczna i całościowa doktryna, ale o pewną tendencję w postawie i zachowaniu.
Widać tutaj, że autentycznie wolnościowe, zgoła wyzwoleńcze, tendencje forsowane były właśnie przez konserwatywną opozycję, podczas gdy liberalizm oznaczał podatki, konfiskatę własności i likwidację dawnych odrębności. Paradoks ten jest zresztą jedynie pozorny, albowiem w liberalizmie nieufność wobec tego, co lokalne, zwyczajowe i odrębne jest w gruncie rzeczy czymś naturalnym. Ostatecznie przecież kilkadziesiąt gmin i prowincji z własnymi prawami to kilkadziesiąt okazji do interwencjonizmu czy socjalizmu cechowego (albo klerykalnego), przed którymi winien chronić nas rząd centralny, gwarantujący jednolity porządek rynkowy. Na tym być może polega różnica pomiędzy wolnościami konkretnymi a wolnością abstrakcyjną.
Magraw opisuje też znacznie więcej niźli tylko ludowy anarchokonserwatyzm, a mianowicie rysuje przed nami historię powolnego rozpadu tradycyjnych struktur. Sama arystokracja, nawet (a może – zwłaszcza!) w epoce Restauracji była stanem niemogącym trwale znaleźć swego miejsca. Do burżuazji zbliżało ją posiadanie majątku i pewnej uprzywilejowanej pozycji, do ludu – rojalizm, katolicyzm i oczywiście… niechęć do burżuazji. Był to rozdźwięk, który skutkował tym, że część szlachty przekształcała się w kapitalistów, inwestując w fabryki czy nowoczesne, uprzemysłowione rolnictwo, część natomiast trwoniła czas na polowaniach i przyjęciach, wspominając stare, dobre czasy. Opisany wyżej sojusz między szlachtą a ludem bywał przy tym często szorstką, męską przyjaźnią (jak powiedziałby to zapewne Leszek Miller), a nie ckliwą idyllą. Lud miał swe powody do rozczarowania Restauracją, a w sytuacjach granicznych zdarzało się, że ostatecznie arystokracja występowała przeciw jego roszczeniom. Podobnie ambiwalentny był stosunek szlachty do ludowej religijności, objawiającej się w rozbuchanych świętach i festynach, nierzadko będących okazją do wiejskich zabaw i pijaństwa (podejrzliwie odnosiła się do tego także część kleru, zwłaszcza ta naznaczona naleciałościami jansenizmu).
Co do samej Restauracji, to w istocie jej realny wymiar był nader odległy od romantycznej, reakcyjnej wizji powrotu do średniowiecza. Gdy ultrasi za czasów Karola X (po roku 1824) przejęli ster rządów i kontrolę nad biurokracją postnapoleońską, okazało się, że wcale nie kwapią się aż tak bardzo do demontażu nowoczesnego państwa. Dżin, którego teoretycznie chcieli zapędzić z powrotem do butelki, owładnął nimi, o czym pisał cytowany na początku Henryk Jacoby: Restauracja w rzeczywistości okazała się złotym okresem biurokracji. (…) Faktycznie doszło do tego, że rząd owych ultraradykalnych wyznawców teorii „państwa naturalnego”, tych przedstawicieli feudalnej reakcji poddał się biurokratycznemu państwu.
Można też zacytować Alana B. Spitzera, którego słowa przytacza Jacoby: Siła, którą skupili w swych rękach ministrowie z frakcji ultra, w przeważającej mierze oparta była o aparat scentralizowanego państwa biurokratycznego, tak często krytykowanego przez swoich nowych władców. (…) państwowa maszyna administracyjna była kierowana z iście napoleońskim rygorem przez dawnych obrońców decentralizacji i autonomii lokalnych.
W takich właśnie realiach zaczęła zanikać realna możliwość autentycznej Restauracji przedrewolucyjnego porządku. A potem, by przywołać słowa wieńczące Lamparta di Lampedusy, wszystko zamarło w usypisku sinego kurzu.
1 Henry Jacoby, The Bureaucratization of the World, University of California Press, 1973.
2 Roger Magraw, France, 1815-1914: The Bourgeois Century, Oxford University Press, 1986.