Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Tomasz Gabiś: Do czego służą imigranci? (Głosy zza Odry)
O tym, do czego mogą służyć imigranci, dowiadujemy się od dwóch, znanych w Niemczech i w Europie, osobistości – Clausa Leggewie i Daniela Cohn-Bendita. 2 września tego roku na łamach „tageszeitung” opublikowali oni artykuł „Skutki imigracji. Nowe Niemcy”. Daniel Cohn-Bendit, czyli „czerwony Dany”, bliższej prezentacji nie wymaga, powiedzmy więc kilka słów o Clausie Leggewie (ur. 1950). Jest politologiem, dyrektorem Instytutu Nauk o Kulturze w Essen, profesorem nauk politycznych na uniwersytecie im. Justusa Liebiga w Giessen. Wykładał gościnnie w Wiedniu, Paryżu i Nowym Jorku. Należy do kręgu wydawców czołowego organu teoretycznego lewicy w Niemczech miesięcznika „Blätter für deutsche und internationale Politik”. W grudniu 2008 został członkiem zespołu doradczego Bundestagu ds. globalnych zmian środowiska naturalnego. Jest autorem kilkunastu książek i dziesiątków artykułów.
W swoim tekście, który można uznać za programowy, autorzy piszą, że masowy napływ imigrantów (który, dodajmy, trwa od lat) zmienia Republikę Federalną Niemiec na lepsze. Minister spraw wewnętrznych Thomas de Maizière powiedział w telewizji, że przy przyjmowaniu uchodźców potrzeba większej elastyczności i mniej biurokracji. Ale – stwierdzają autorzy – nie tylko w tym zakresie Niemcy będą musieli improwizować, „wyluzować” się i przystosować. Ich zdaniem, jeśli zna się przyczyny ucieczki z Afryki, Bliskiego Wschodu i Azji, do których dochodzi jeszcze presja wywołana zmianami klimatu i środowiska naturalnego, to nie można oceniać aktualnej liczebności uchodźców jako przejściowego odchylenia w górę od normy. Kolejne miliony ludzi z najrozmaitszych powodów przybędą do Niemiec. Wszyscy wiedzą też, że repatriacja setek tysięcy ludzi jest, nawet w przypadku Albańczyków i Kosowian, których ma się w tym kontekście przede wszystkim na myśli, czystą iluzją.
Republika Federalna Niemiec – uważają Leggewie i Cohn-Bendit – definitywnie stała się krajem imigracyjnym, który będzie zamieszkiwało (i już zamieszkuje) znacznie więcej nie-Białych niż kiedyś, więcej wyznawców innych religii oraz więcej ludzi, którzy do tej pory rzadko mieli okazję praktykowania wolności obywatelskich i mają niewielkie doświadczenie z procedurami demokratycznymi. „Nowe Niemcy”, kraj wielokulturowy i wielojęzyczny, będą przeżywać konflikty zarówno na tle wartości i symboli, jak i podziału dóbr; pojawią się wyzwania dla przyzwyczajeń i symbolicznych porządków, w których do tej pory żyli Niemcy. Następować będzie „gwałtowna zmiana społeczna”, kształtować się będą „inne stosunki społeczne”. W „Nowych Niemczech”, jako kraju imigracyjnym, nasili się konkurencja socjalna, powstaną etniczne nisze i wspólnoty religijne z trudnością wpasowujące się w tutejszy wzór stosunków państwo – Kościół. Ci, których Niemcy oglądają dzisiaj w trakcie wędrówki, staną się ich sąsiadami, kolegami i konkurentami w walce o świadczenia socjalne, płace i dobra publiczne, jak edukacja czy służba zdrowia – a to wszystko na tle rosnących od lat nierówności społecznych. Należy – podkreślają Leggewie i Cohn-Bendit – skutecznie rozwiać zarzuty, że masowa imigracja uderza przede wszystkim w najbiedniejszych. To prawda, że powoduje ona często odrodzenie się stosunków gospodarczych rodem z manchesterskiego kapitalizmu, ale za to z większą ostrością stawia „kwestię socjalną”. Wprawdzie w średnio- i długoterminowej perspektywie imigracja może się opłacać, to jednak w krótkiej perspektywie prowadzi do wzrostu obciążeń finansowych, uderzających także w klasę średnią. Dlatego masowa imigracja wywoła (jakże potrzebną) debatę o sprawiedliwości. Taka debata powinna wywrzeć presję na bogatych oraz superbogatych i zmusić ich do ustępstw.
W wielokulturowym społeczeństwie imigracyjnym na pierwszy plan wysuwają się kwestie tożsamości; wymaga ono od obywateli – zarówno w ramach instytucji, jak i w codziennych sytuacjach – stałego, żmudnego negocjowania norm i wartości, ciągłego ćwiczenia się w tolerancji, w rozwiązywaniu konfliktów bez stosowania przemocy. Mieści się w tym również eliminowanie, często nieświadomego, poczucia wyższości tubylców wobec przybyszów oraz ukrytych form dyskryminacji rasowej z ich strony. Arenami tego permanentnego negocjowania porządków symbolicznych i reguł panujących w środowisku życiowym, staną się szpitale, posterunki policji, sądy, kluby sportowe, które zaludni imigrancka klientela, a zarazem imigranci jako lekarze, policjanci, adwokaci i trenerzy.
Wielu tubylcom to negocjowanie tożsamości będzie przychodzić z trudnością, dla nich trudne do akceptacji są wielorakie tożsamości, np. „kosmopolityczna monachijka z Senegalu” albo „kurdyjski Europejczyk z Berlina”; znajdą się i tacy, którzy zechcą odróżnić się jako „prawdziwi Niemcy”. Jest zatem możliwe, że podobnie jak w innych krajach europejskich, do Bundestagu wejdzie radykalna prawica. Możliwe jest też powstanie partii etnicznych i religijnych, polityzacja islamu w diasporze i fragmentacja systemu politycznego, na co niemiecka partyjna demokracja jest słabo przygotowana.
Leggewie i Cohn-Bendit przekonują, że polem, na którym toczyć się będzie gra o „Nowe Niemcy”, są szkoły, które powinny przekształcić się w autentyczne Community Centers, oferujące np. kursy niemieckiego także dla dorosłych uchodźców i organizujące wokół siebie życie lokalnej społeczności – to byłaby najważniejsza od dziesięcioleci reforma edukacji w Niemczech.
Wielkie bogactwo RFN mogłoby się – zdaniem autorów – połączyć ze zdolnością imigrantów do improwizacji, przyspieszać innowacyjną zmianę społeczną gospodarki, społeczeństwa i polityki; jest to konkretna utopia, wymagająca przede wszystkim zaufania. Zaufania, że proces imigracji popchnie ten kraj do przodu, wyrwie z marazmu. Wykorzystajmy sprzyjającą chwilę – apelują Leggewie i Cohn-Bendit w zakończeniu swojego artykułu.
Mamy zatem odpowiedź na pytanie, do czego służą imigranci, do czego służy masowa imigracja, najlepiej z najbardziej odległych od Niemiec (Europy) pod względem kulturowym, religijnym, społecznym i politycznym krajów świata. Chodzi o wykorzystanie mas imigrantów, stanowiących zastępczy proletariat, do przeprowadzenia „zmian społecznych” i zbudowania „Nowych Niemiec”, w których ulegną przekształceniu systemy aksjologiczne i porządki symboliczne, dominujące jeszcze w „Starych Niemczech”. Zmiany obejmą wszystko: sposoby życia tubylców, przyzwyczajenia, normy, rutynę dnia codziennego, znane i swojskie otoczenie, edukację (czyli wychowanie dzieci i młodzieży), postawy i zachowania, życie polityczne i stosunki społeczne. Nowe antagonizmy etniczne, religijne i kulturowe oraz konflikty na tle dążenia do sprawiedliwego podziału dóbr (zastępcza „walka klasowa”), choć bolesne, to w ostatecznym rozrachunku są drogą do urzeczywistnienia, w jeszcze większym stopniu niż dotychczas, ideałów równości.
W swoim artykule Leggewie i Cohn-Bendit piszą, że „imigracja stanowi eksperyment społeczny dla samorządów lokalnych”, ale jak łatwo dostrzec, eksperyment ten ma zostać przeprowadzony na wszystkich szczeblach – gmin, krajów związkowych i całego państwa. Ma on jeszcze jeden aspekt, na który wskazała, zaprzyjaźniona ideowo i politycznie z Clausem Leggewie i Cohn-Benditem, Anetta Kahane, prezes Fundacji im. Amadeu-Antonio (Amadeu-Antonio-Stiftung), jednej z czołowych niemieckich organizacji zajmujących się zwalczaniem „rasizmu, ksenofobii i antysemityzmu”. Fundacja jest też bardzo silnie zaangażowana w finansowany przez państwo program „Walka przeciwko prawicy”. Kahane do wszystkich sposobów użycia imigrantów wymienianych przez obu piewców „Nowych Niemiec” dołożyła jeszcze jeden. Otóż oświadczyła niedawno, że we wschodnich landach Niemiec żyje zbyt mało ludzi, którzy na pierwszy rzut oka rozpoznawani byliby jako mniejszość, czyli np. czarnoskórych. Według Kahane świadectwem politycznego bankructwa niemieckiej polityki po zjednoczeniu jest fakt, że jedna trzecia obszaru Niemiec nadal jest „biała”. I to należy zmienić; na tym terytorium potrzebny jest nowy infrastrukturalny, emocjonalny i kulturalny przełom – jego autorami będą właśnie masy imigrantów; Kahane domaga się, aby zmienić obowiązujący w Niemczech klucz, według którego rozdziela się azylantów na poszczególne landy, i umieszczać ich przede wszystkim na „białym” obszarze dawnej NRD. Jest to nic innego jak program inżynierii etniczno-rasowej.
Z wypowiedzi Clausa Leggewie, Daniela Cohn-Bendita i Anetty Kahane1, ludzi należących do establishmentu polityczno-kulturalnego Niemiec, wynika, że imigranci (spoza Europy) są instrumentem służącym do przeprowadzenia głębokich zmian politycznych, społecznych i kulturalnych, narzędziem wielkiego „eksperymentu społecznego”, którego elementem jest zmiana składu etniczno-rasowego ludności RFN. Celem tej pełzającej rewolucji jest stworzenie „Nowych Niemiec” – sprawiedliwych, opartych na ideałach równości wszystkich ludzi, uniwersalnych prawach człowieka, tolerancyjnych etc.
Ponieważ koncepcje polityczne i poglądy, jakie głoszą Leggewie, Cohn-Bendit i Anetta Kahane, podzielane są przez znaczące odłamy klasy polityczno-medialnej w innych krajach europejskich, nie jest wykluczone, że masowa imigracja ma posłużyć jako narzędzie budowy „Nowej Europy”. RFN jako najbardziej zaawansowana na drodze do lepszego świata, a tym samym moralnie wyniesiona ponad inne kraje europejskie, będzie dla nich „światłem przewodnim”. A także swego rodzaju wielką guwernantką, edukującą i wychowującą inne narody.
Nie potrzeba chyba bliżej wyjaśniać, że aby, wykorzystując do tego celu masową imigrację, zbudować wielokulturowe, wieloetniczne, wielorasowe, wieloreligijne i wielojęzyczne „Nowe Niemcy”, a w przyszłości taka samą „Nową Francję”, „Nową Danię”, „Nową Holandię” etc. będzie potrzeba wielu, bardzo wielu dobrze opłacanych budowniczych, umiejących tym skomplikowanym procesem kierować i sterować. Nieunikniona stanie się zatem rozbudowa aparatu administracyjnego, stworzenie tysięcy nowych posad w branży azylowo-imigracyjnej, przeznaczenie więcej środków finansowych na instytucje, organizacje i fundacje zwalczające „ksenofobię”, „nacjonalizm” i „wrogość do obcokrajowców”, rozszerzenie prawno-policyjnej kontroli nad „mową nienawiści”, cenzurowanie Internetu, rozbudowanie aparatu policyjnego zarządzającego konfliktami, zwiększenie roli tajnych służb monitorujących i infiltrujących wrogów społeczeństwa wielokulturowego, przygotowanie kadr nauczycielskich do wielkiej reformy edukacji itd., itp. Ponadto, co oczywiste, niezbędne będzie zwiększenie obciążeń podatkowych dla tubylców. No cóż, budowa Nowej Europy, ramię w ramię z przybyszami z całego świata, musi kosztować.
Artykuł pierwotnie opublikowany w portalu Nowa Debata: http://nowadebata.pl/2015/09/14/do-czego-sluza-imigranci-glosy-zza-odry
1 Gwoli ścisłości dodajmy, że Anetta Kahane jest córką jednego z czołowych reżimowych dziennikarzy NRD, a w latach 1974-1982 była tajnym współpracownikiem Stasi (TW „Victoria”).