Jesteś tutaj: Publicystyka » Adrian Nikiel » Gdzie jest tom drugi?
Trudno rzetelnie zrecenzować powieść kryminalną w taki sposób, aby równocześnie nie zdradzić treści, zwrotów akcji i zakończenia, gdy krytyka musi skupić się właśnie na zakończeniu dzieła – skonstruowanego w taki sposób, jakby uznanej Autorce zabrakło pomysłów na przekonujący finał oraz sensowne wyjaśnienie wszystkich zagadek i równoległych wątków.
Szczęśliwa ulica – ostatnia jak do tej pory część cyklu o dziennikarskich śledztwach i życiu osobistym Anniki Bengtzon – kończy się w sposób całkowicie wyprany z dramaturgii. Nie wiadomo np., kto zabijał i na czyje zlecenie działał, a także kim naprawdę był i jakimi motywami kierował się tajemniczy bloger. Nie brakuje co najmniej wątpliwych pomysłów fabularnych, jak ten, aby jedna z bohaterek powieści wcielała w życie doskonałą kopię planu, który jako małe dziecko, wiele lat wcześniej, zobaczyła w telewizji. Mało prawdopodobne, przeprowadzone jakby z braku ciekawie obmyślonej, wyrafinowanej intrygi, jest także połączenie personalne między tymi obiema sytuacjami. Z kolei afera gospodarcza będąca fundamentem, na którym rozkwitła zbrodnia, pokazana jest niezwykle schematycznie: ot, ktoś od kogoś wziął pieniądze, popadł w spiralę zadłużenia i jest ścigany przez egzekutorów długów. Źródło późniejszych tragedyj wydaje się więc mocno pretextowe, pospiesznie naszkicowane grubą krechą. To wrażenie pewnego rodzaju braku subtelności w niuansach wzmocnione jest z kolei poprzez bardzo szczegółowe opisy tortur, jakimi pani Liza Marklund razi czytelników. O ile dla klasycznych mistrzów powieści kryminalnej śmierć była tylko pretextem do intrygującej zagadki, pojmowanej jako wyzwanie intelektualne dla prowadzącego śledztwo, tu otrzymaliśmy starannie zmasakrowane ciała, jakby szok w trakcie lektury miał ogłuszyć odbiorców dzieła i stłumić ich dociekliwość…
Pojawiają się też akcenty – w związku z wątkiem politycznym dziennikarskiego śledztwa – które można by określić mianem „antyprawicowych”. Na szczęście przynajmniej o nich napisać trzeba, że nie są podane w sposób nazbyt toporny, gdyż prezentuje je przede wszystkim główna bohaterka, będąca typową demoliberałką, chętnie korzystającą z tzw. praw kobiet. Neurotyczna postać Anniki Bengtzon – rozpatrywana w kontekście całego cyklu – zasługuje zresztą na kilka osobnych zdań. Jest to postać ciekawa, gdyż przez Autorkę wytarzana w grzechach i ułomnościach jak w jakiejś piekielnej smole, wykreowana w kontrze do konwencji stanowiącej, że czytelnik powinien lubić główną bohaterkę, kibicować jej, wraz z nią śmiać się i płakać. Po dziesięciu tomach sensacyjnych przygód trudno lubić Annikę ze świadomością, że ta czuła matka dwojga dzieci, która teraz usilnie pragnie zaprzyjaźnić się z potomstwem aktualnego kochanka, ma na sumieniu zabicie własnego, trzeciego dziecka. Przyszłego ojca swoich dzieci pozyskała „z odzysku”, romansując i skłaniając go do rozwodu, a po latach małżeństwa – przeplatanego innymi romansami Tomasza – porzucając na rzecz jego szefa, akurat wtedy, gdy Tomasz został trwale okaleczonym inwalidą. Wśród tych wszystkich niewolników chuci trudno zresztą o pozytywnych bohaterów.
W omawianej powieści Bengtzon okazuje się też ignorantką, która nie zna różnicy między Starym i Nowym Testamentem, dość stereotypowo okładając przeciwniczkę sodomii argumentem, że w Pięcioksięgu Mojżeszowym zakazanych jest też wiele innych zachowań, dziś uważanych za normalne. Można zaironizować, iż dla niektórych „postprotestantów” epoka Starego Testamentu chyba wcale nie dobiegła końca wraz z przyjściem Chrystusa.
W Szczęśliwej ulicy program polityczny, który zakłada, że podatki mogą być obniżone, służby socjalne sprywatyzowane, zasiłki należałoby związać z jakimiś obowiązkami ich beneficjentów, a Pismo Święte powinno stać się istotnym elementem edukacji szkolnej, traktowany jest z widocznym sceptycyzmem. Gdyby Bengtzon była polską dziennikarką w nadwiślańskim tabloidzie, zapewne szydziłaby z programów Nowej Prawicy i Ruchu Narodowego, chętnie natomiast brałaby udział w tej ciągłej wymianie partnerów, jaka nieustannie jest relacjonowana na łamach tzw. prasy kobiecej.
Cztery nazwiska, które widnieją na drzwiach nowego mieszkania Anniki Bengtzon, to (mimowolne?) przypomnienie, że fakt, iż obecnie rodzice są kochankami i mieszkają razem, nie czyni dzieci z ich poprzednich związków jedną wielką szczęśliwą rodziną.
Szczęśliwa ulica broni się zatem w warstwie obyczajowej, w opisach codzienności zdominowanej przez banalność grzechu, a nawet – od strony czysto literackiej – we wspomnianych wcześniej erupcjach okrucieństwa, ale pod koniec rozłazi się jak materiał w rękach niewprawnego krawca, zasługuje więc na miano najsłabszej części całego cyklu. Powieść kryminalna nie może kończyć się w taki sposób, jakby Autorka zapomniała wysłać do wydawnictwa ostatni rozdział. Lub nie zaznaczyła, że czytelnicy powinni zaczekać na tom drugi.
Liza Marklund, Szczęśliwa ulica, tłum. Elżbieta Frątczak-Nowotny, wyd. Czarna Owca, Warszawa 2014, str. 408.