Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Artur Ławniczak: Hiszpańska elekcja

Hiszpańska elekcja

Artur Ławniczak

W transpirenejskiej części Starego Kontynentu przeminęło kolejne „święto demokracji” w postaci głosownia na kandydatów do nazywanej Kortezami legislatywy. Ma ona bikameralną tożsamość, czyli dwuizbowy charakter, ponieważ mająca siedzibę w Madrycie władza ustawodawcza składa się z nazywanego wg starorzymskiego etalonu Senatu (Senado), czyli zgromadzenia starców, mających być mądrzejszymi z racji wieku i uzyskanego wraz z nim doświadczenia, gdzie znajdują się siedziska dla 266 jego członków, oraz skupiającego młodszych parlamentarzystów Kongresu Deputowanych (Congreso de los Diputados), w którym zasiada 350 polityków. Podobnie jak w naszym kraju obsadzanie przez wielomilionowy korpus wyborczy miejsc w szeregach dwuizbowej pierwszej władzy odbywa się w znormatywizowany sposób co cztery lata. Nie jest to praktyka szczególnie godna pochwały, gdyż w sporej mierze zaciera sens podziału władzy prawodawczej, skoro jej segmenty są wskutek aktualnego nastroju elektoratu w dużej mierze jednakowe w partyjnopolitycznym wymiarze. Jeśli już chcemy uprawiać dwuizbowość, to rozsądniejszym jej wariantem jest typowa dla zachodniej półkuli i stosowana również w Republice Czeskiej opcja polegająca na częściowej wymianie składu osobowego Senatu podczas kolejnych elekcji, co pomaga w zróżnicowaniu politycznego wizerunku parlamentu w imię niezwykle modnej wszak w dzisiejszych czasach pluralizacji. Aktualna, ułomna również z ww. powodu, wersja parlamentaryzmu w hiszpańskim oraz polskim wydaniu przyczynia się do mnożenia problemów w obu krajach, skądinąd podobnych do siebie w dziejowym rozwoju (niegdysiejszy rozmach imperialny, a następnie upadek), co zaakcentował Joachim Lelewel w traktacie Historyczna paralela Hiszpanii z Polską.

Nasz transpirenejski, przynajmniej w tym porównaniu, odpowiednik kojarzy się raczej z monarchią absolutną, ale nie należy zapominać, że już w XII wieku, a zatem przed nachalnie nagłaśnianą przez Anglosasów Wielką Kartą Swobód, Alfons IX sygnował Wielką Kartę Leonu, będącą jurydycznym fundamentem konstytucyjnego monarchizmu, w którym znalazło się miejsce dla stanowego parlamentaryzmu, w ramach którego panujący musiał się liczyć ze zdaniem poddanych, przy czym podczas wybierania przez nich przedstawicieli do Kortezów niezgorszą rolę odegrało losowanie, traktowane wszak przez Arystotelesa i Monteskiusza jako najdemokratyczniejszy sposób podejmowania decyzji. W Wielkiej Karcie czytamy, że „wszyscy biskupi oraz rycerze i mieszczanie” mają „utrzymać sprawiedliwość”, co świadczy o dojrzałości myślenia ówczesnej elity społeczno-politycznej Iberii pomimo tego, a może dzięki temu, że nie funkcjonowało tam ludowładztwo w jego dzisiejszej postaci. Sytuacja uległa zmianie za Pirenejami wówczas, gdy nastąpił „zawrót głowy od sukcesów” w postaci zaoceanicznych konkwist, skutkujących naruszeniem ekonomiczno-społeczno-politycznej równowagi nad Tagiem i Ebro, co spowodowało upadek imperium.

Współcześnie Królestwo Hiszpanii, podobnie jak Rzeczpospolita, pogrążone jest w objęciach demoliberalizmu, przejawiającego się w notorycznie powtarzanych starciach o przychylność teoretycznego Zbiorowego Podmiotu Suwerenności. Są one sankcjonowanym przez oficjalne autorytety tzw. północnoatlantyckiej cywilizacji sposobem ustalania porewolucyjnej volonté générale (woli powszechnej), której wskazaniom wg obowiązującej mądrości etapu powinni być posłuszni sternicy państwowej nawy. Obowiązuje dogmat sformalizowanej konkurencyjności, oznaczający, że „każde stronnictwo nosi władzę polityczną w swych marzeniach”, które mogą być uskutecznione, jeśli uda się pozyskać przychylność wyborców, inkarnujących Naród.

W przypadku Hiszpanii wdrażanie tego schematu w prawnopolityczną rzeczywistość było wyjątkowo dramatyczne, ponieważ niemal całe XIX stulecie przepełnione było, niejednokrotnie zbrojną, rywalizacją między liberałami a tradycjonalistami. Ci pierwsi pragnęli, żeby „w ojczyźnie było tak jak w Europie” (nota bene Napoleon ponoć orzekł, że kończy się ona na Pirenejach), a dla drugich Hispanidad była wartością samą w sobie, którą należało chronić za wszelką cenę, „ażeby nie rozmienić się na drobne w koncercie perfidnych mocarstw”. Niezwykle wyrazistą kontynuacją tego sporu w warunkach zmienionych przez XX wiek i Wielką Wojnę była wojna domowa, będąca poligonem przed kolejnym Wielkim Starciem, podczas której generalnie socjalistyczni republikanie zajęli miejsce liberałów, a ideowo zróżnicowani frankiści – reakcyjnych prawicowców, pragnących „zatrzymać parowóz Historii”. Na kilka dekad to się udało, ponieważ podczas dyktatury „spoglądającego dumnie w Słońce (wszak hymn Cara al Sol był muzycznym symbolem frankizmu) Caudillo iberyjska monarchia bez króla stała się „zamrażarką Europy”, gdzie np. nasi antykomuniści na falach Radia Madryt wbrew „opinii rozsądnego świata” mogli nadawać swoje przesłania. Jednakże wszystko ma swój kres, co w danym przypadku oznacza, że po śmierci Wodza najwyższą władzę przejął przedstawiciel dynastii Burbonów w postaci Jana Karola, desygnowany przez naiwnego, jak się okazało, Franco, wierzącego, że jego wybraniec będzie kontynuował jego ostrożny względem globalnych koniunktur kurs, naznaczony przesłaniem España es diferente (Hiszpania jest inna). Wszakże „konstytucyjny monarcha” intensywnie marzył o bywaniu na europejskich salonach, co skończyło się „sprowadzeniem ojczyzny Cyda do demoliberalnej średniej, polegającej na pogrążaniu kraju raz na parę lat w wyborczych konwulsjach”.

Wg aktualnych informacji odnośnie do ich najnowszych rezultatów doszło do politycznego pata, ponieważ centroprawicowa Partia Ludowa (Partido Popular) wraz z Vox, ugrupowaniem umieszczonym bardziej na prawo, zdobyła 169 mandatów w niższej, ważniejszej w demofilnym ustroju, izbie ustawodawczej, natomiast dotychczas rządząca Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (Partido Socialista Obrero Español), czyli PSOE, wraz ze skrajnie lewicową koalicją Dodawać (Sumar) uzyskała 153 fotele w Kongresie Deputowanych, podczas gdy osiągnięcie większości absolutnej wymaga zdobycia 176 mandatów. Oznacza to, że powszechne wotowanie nie przyniosło rozstrzygnięcia, ponieważ nie wiadomo, komu uda się sformować gabinet, aby sprawować wykonawczą, na co dzień najważniejszą władzę. Całkiem możliwe, że wkrótce dojdzie do rozpisania kolejnych parlamentarnych wyborów, których wynik niekoniecznie może się znacząco różnić od ostatnich.

Strategiczną przyczyną takiego stanu rzeczy, potwierdzoną przez doświadczenia Francji, Niemiec, Włoch, Polski, Litwy i paru innych państw, jest nieprzystawalność funkcjonującego całkiem skutecznie w „perfidnym Albionie” parlamentarno-gabinetowego systemu rządzenia do społeczno-kulturowo-politycznych warunków po naszej stronie kanału La Manche. Hiszpania oraz inne kontynentalne państwowości mają inną od angielskiej drogę dziejowego rozwoju, co sprawia, że dominuje w nich inna mentalność, nakazująca przesadnie wierzyć w wygłaszane podczas przedwyborczych oratorskich popisów przesłania i traktować parlamentarne elekcje jako „śmiertelnie poważny bój o losy politycznej wspólnoty”, podczas gdy w Wielkiej Brytanii świadomi ludzie od dawna zdają sobie sprawę z daleko posuniętej konwencjonalności „przedwyborczych przepychanek”, które nie powinny naruszać „głęboko przemyślanej istoty systemu”.

Na hiszpańskim gruncie nie bardzo zgadza się z owym przesłaniem stronnictwo Republikańska Lewica Katalonii (Esquerra Republicana de Catalunya), któremu udało się ponoć pozyskać 7 krzeseł w niższej izbie madryckiej legislatywy. Wg wstępnych wyników tyle samo mandatów przypadło w udziale formacji Razem dla Katalonii (Junts per Catalunya). Z kolei partia Jedność Kraju Basków (Euskal Herria Bildu) może wstępnie liczyć na 6 miejsc w Kongresie Deputowanych, a Nacjonalistyczna Partia Basków (Eusko Alderdi Jetzalea) na 5. 1 mandat przypadł w udziale Unii Ludowej Nawarry (Unión del Pueblo Navarro). Taki sam wynik osiągnęła Koalicja Kanaryjska (Calición Canaria), jak również Galisyjski Blok Nacjonalistyczny (Bloque Nacionalista Galego). Obecność tych politycznych bytów na parlamentarnej scenie będzie przypominać urbi et orbi o niejednolitości ojczyzny Cervantesa, mniej ewidentnej w czasach monarszego absolutyzmu lub frankizmu niż w okresie „intensywnego pochylania się nad każdą mniejszością”. Katalońscy oraz baskijscy parlamentarzyści, pamiętając o kolejnych wyborach i perspektywie ewentualnej reelekcji, raczej nie będą się specjalnie przejmować opcją zdecydowanego poparcia któregoś z dwóch dużych bloków, gdyż mogą więcej ugrać w atmosferze niejasności wynikającej z braku wyraźnej większości, kiedy to pojawiają się zwiększone możliwości lansowania partykularnych interesów, wśród których szczególnie istotne miejsce zajmują narodowe.

W Senacie 120 miejsc zostanie zajętych przez Partię Ludową, 73 przez PSOE, 7 przypadnie formacji Lewice za Niepodległością (Izquierdas por la independencia), 4 otrzyma Nacjonalistyczna Partia Basków, 1 postulujące niezależność tej z Wysp Kanaryjskich, która jest położona najbardziej na zachód – Ugrupowanie na rzecz Niepodległości Hierro (Agrupación Herreña Independiente), 1 – Ugrupowanie Socjalistyczne Gomery (inna z Wysp Kanaryjskich) (Agrupación Socialista Gomera), 1 miejsce ma zająć ww. siła polityczna Razem dla Katalonii i nie inaczej ma być w przypadku Unii Ludu Nawarry (Unión del Pueblo Navarro). Z tego wyliczenia wynika, że, podobnie jak u nas, polityczna konfiguracja w Senacie nie odróżnia się zasadniczo od tej, jaka tworzy się po wyborach w niższej izbie legislatywy. Warto wszakże dodać, że tym, co odróżnia hiszpańską senackość od naszej, jest rozwiązanie polegające na wysyłaniu przedstawicieli do izby refleksji przez władze 17 wspólnot autonomicznych, co w pewnej mierze relatywizuje brak większych różnic między politycznymi pejzażami dwóch części władzy ustawodawczej.

Nie była to pierwsza i zapewne nie ostatnia powszechna elekcja między Pirenejami a Gibraltarem. Ponieważ Hiszpania jest, dość typową w naszych czasach na Starym Kontynencie, „monarchią”, to w imię przesłania taniego państwa jej mieszkańcy nie muszą się kłopotać prezydencką elekcją, natomiast pomału mogą już się szykować na kolejne regularne lub przedwczesne wotowanie na kandydatów do legislatywy. Dotychczasowe doświadczenia tego rodzaju po liberalizacji reżimu wskutek śmierci „Bohaterskiego Pogromcy Czerwonej Hydry” wskazują na to, że zasadnicza tendencja „głębokiego okopywania się na jedynie słusznych demoliberalnych pozycjach” jawi się jako trudna do odwrócenia, niezależnie od przejściowych rozgrywek między lewicą a prawicą. Zresztą pojęcia te są coraz bardziej względne, ponieważ mamy do czynienia z ogólnoeuropejskim zjawiskiem „uciekania od lewoprawych skrajności w stronę Skrajnego Środka” (nie zaszkodzi przypomnieć, że u nas po wyborach do Sejmu w 1991 r. 15 z 17 sejmowych ugrupowań koniecznie chciało zasiadać w centrum sali plenarnych posiedzeń). Ów zastanawiający trend sprawia, że z jednej strony nie liczą się już jako polityczna potencja komuniści (co prawda odgrywająca wiodącą rolę w koalicji Dodawać [Sumar] Yolanda Díaz wciąż zachowuje członkostwo Hiszpańskiej Partii Komunistycznej [Partido Comunista de España], ale, jak tłumaczy, jedynie z sentymentalnych względów, jako wyraz hołdu dla więzionego za rządów Franco ojca), a z drugiej karliści, kwestionujący, choć naturalnie z zupełnie odmiennych pozycji, prawowitość oraz sensowność funkcjonującej postaci państwowości. Partyzanci Don Carlosa (króla Karola V) oraz jego potomstwa negują prawidłowość dzisiejszej zdemokratyzowanej monarchii, ale „ich nieliczne głosy giną w medialnej wrzawie wściekłego populizmu”.

A zatem nie należy liczyć na to, że Partia Ludowa po zawarciu jakiegoś sprytnego aliansu lub ewentualnym zdecydowanym wygraniu następnej parlamentarnej elekcji doprowadzi do zasadniczych zmian w największym państwie Półwyspu Iberyjskiego. Wszak sprawowała już ona władzę wykonawczą za Aznara i Rajoya. Po wyborach w 2011 r. pod przywództwem tego drugiego stronnictwo, które znamiennie wystąpiło już z Międzynarodówki Konserwatywnej, rozsiadło się na 186 siedziszczach w Kongresie Deputowanych, co nie przełożyło się bynajmniej na jakiś radykalny zwrot w wewnętrznej lub zagranicznej polityce, natomiast ww. przywódca został usunięty ze stanowiska premiera wskutek korupcyjnego skandalu. Aktualnemu przywódcy stronnictwa, jakim jest raczej pozbawiony charyzmy Alberto Núñez Feijóo, rzecz jasna, można życzyć powodzenia, ale nie wygląda on na męża stanu, który mógłby w radykalny sposób odmienić losy swojego kraju, żeby choć w części nawiązać do jego niegdysiejszej wielkości, przebrzmiałej wraz ze Złotym Wiekiem jak sen z dramatu Calderóna de la Barki, którego akcja jak najbardziej rozgrywa się w Rzeczypospolitej, czekającej z większą lub mniejszą niecierpliwością na swoje parlamentarne wotowanie, po jakim też nie należy oczekiwać jakiegoś dramatycznego przełomu.

Autor dziękuje za pomoc w opracowaniu artykułu Monice Karaźniewicz.

Pierwodruk: dr hab. Artur Ławniczak prof. UWr, Hiszpańska elekcja, „Prawda jest ciekawa” nr 15 (301), 25 lipca 2023 r., str. 9–10.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.