Jesteś tutaj: Publicystyka » Waldemar Michalak » Towarzysz Kapuściński, czyli opis pornografii
Przeczytałem książkę Artura Domosławskiego Kapuściński non–fiction1. Książka ta jest pięknym opisem duszy polskiego partyjniaka. Trudno o takich ludziach mówić, że byli komunistami; ich obrazy świata i systemy wartości były całkowicie ukształtowane przez doświadczenie i praktykę PRL-u. Jaki zatem byt kształtował świadomość i tożsamość towarzysza Kapuścińskiego?
Ryszard Kapuściński urodził się na kresach Rzeczypospolitej w 1932 roku, ale krainę dzieciństwa opuścił wraz z rodzicami zaraz na początku okupacji niemiecko-sowieckiej, przenosząc się z Kresów do Polski centralnej. Gdy wojna się skończyła, miał trzynaście lat, a więc cały okres edukacji i kształtowania jego światopoglądu politycznego przypada na okres „walki o władzę ludową” i Planu Sześcioletniego. Nie wdając się w dalsze szczegóły można przyjąć, że jego ojczyzną był socjalizm we wszystkich odcieniach rządów komunistycznych. Najpierw członek ZMP, później członek PZPR od 11 kwietnia 1953 roku. Partia i jej ideologia są dla niego sądem, rządem i światopoglądem. Można przy tym zauważyć, że jego początek drogi do partii, jak i koniec przynależności do niej, ma charakter wejścia i wyjścia grupowego. Do ZMP – jak pisze Domosławski – zapisywano całe klasy, zaś wystąpienie z partii też miało charakter grupowy: organizacja partyjna w redakcji Kultury podjęła decyzję o samorozwiązaniu na znak protestu przeciw stanowi wojennemu, a Kapuściński nie zgłosił ponownego akcesu do PZPR, więc skreślono go z ewidencji w 1984 roku. I tak wyglądało wystąpienie. Przy okazji warto dodać, że pismo Kultura, zawieszone w stanie wojennym, nigdy nie zostało reaktywowane.
Opisując swój życiorys Kapuściński zatytułował go: Podróże z Herodotem; skoro tak, to ja mam prawo odczytać Kapuścińskiego Arystotelesem. Jak wiadomo, dla Arystotelesa przyczyną ruchu był czynnik stały i poruszający – arché, pierwsza i fundamentalna zasada wszelkiej podmiotowości. I taka zasada jest kluczem do zrozumienia każdej aktywności. Zasadę, która kierowała Kapuścińskim, najlepiej opisał José Ortega y Gasset przytaczając przemówienie pewnego socjalistycznego ministra, streszczającego swoje własne życie. Minister ów powiedział: „Nasz socjalistyczny legion, z każdym dniem coraz bardziej jednoczył ów nowy religijny duch, niemal tak już silny jak chrześcijaństwo, zwany robotniczą solidarnością”2.
Komentując ten fragment Ortega zauważa:
„Jak to się dzieje, że takie słowa – niezależnie od stopnia ścisłości tego, co głoszą z – egzaltacją właściwą Listowi do Koryntian wypływają niczym z zapadni w przemówieniu tego człowieka, odważnego i osławionego przecież ateisty? Jakiż to brak czyni z tego przemówienia religię i sprowadza do poziomu chrystianizmu? Dlaczego nie wystarcza mu ekonomia polityczna i socjalizm? Po co je rozciągać aż na coś religijnego?
A jednak błędem byłoby uważać, iż chodzi tu o czystą retorykę, choć niewątpliwie jest to także retoryka. Otóż czystą retoryką to nie jest i ten, kto przeczyta początkowy, pełen emocjonalnego napięcia fragment tego przemówienia, nie tylko przekona się, że tak nie jest, ale znajdzie przykład potwierdzający moją tezę. W istocie bowiem opowiada on, że jako dziecko przebywał w robotniczych dzielnicach Bilbao: «I tam, w tym otoczeniu wzrosłem duchowo, a przebiegając w pamięci nader smutne wspomnienia opuszczonego dzieciństwa powziąłem, nie wiem, czy szybko, czy wolno – tak powstały przecież najsilniejsze duchowe charaktery – powziąłem przeto postanowienie, wytyczyłem sobie cel, aby całe życie służyć wszystkim opuszczonym, wszystkim ubogim, wszystkim nieszczęśnikom, wśród których się obracałem i z którymi zawsze łączyły mnie silne duchowe więzy»”3.
I tak w zasadzie mogłoby też brzmieć duchowe credo Kapuścińskiego.
Dalej zaś Ortega pisze: „Otóż, proszę państwa, czy ów socjalistyczny minister życzy sobie tego, czy nie życzy, jest to chrześcijaństwo w samej swej istocie – chrześcijaństwo zawieszone w próżni. Gdyby bowiem nie istniał chrystianizm, człowiekowi temu nigdy nie przyszłoby do głowy, aby poświęcać czemuś swoje życie. Na tym wszak polega fundamentalny element chrześcijańskiego doświadczenia człowieka: wszystko inne zdaje się sprawą drugorzędną, niemal anegdotyczną”4.
O trafności takiego ujęcia może świadczyć fakt, że gdy z Afryki wycofali się kolonialiści, neokolonialiści czy po prostu biali, imperialiści zarówno amerykańscy, jak i sowieccy, to na ich miejsce weszli Chińczycy, ale ich sposób prowadzenia polityki w Afryce polega na tym, że od miejscowych: kacyków czy tych, którzy tam „trzymają władzę”, wykupują prawa do eksploatacji bogactw naturalnych, sprowadzają własnych robotników, którzy mieszkają w specjalnych obozach, nie utrzymując kontaktów z miejscowa ludnością, mają tam własną kuchnię, rozrywkę, kulturę – oczywiście w skąpym okresie czasu, jaki im zostaje poza pracą. Natomiast Chińczykom do głowy nie przyjdzie, że powinni się trochę poświęcić dla dobra bliźnich czy ubogich, a to wynika przede wszystkim z odmiennych korzeni kulturowych. W końcu tylko cywilizacja chrześcijańska odwołuje się do troski o los ubogich, jako misji, i nawet jeśli owa troska nie jest, w wielu wypadkach, realizowana w praktyce, to przecież w dalszym ciągu dla ludzi wychowanych w tej kulturze jest to wyrzut sumienia. I tak wygląda zaplecze kulturowe wrażliwości Kapuścińskiego.
Lecz nie jest to jedyny aksjomat etyczno-moralny, który w jakiś sposób określa Kapuścińskiego. Drugim takim aksjomatem jest niewątpliwie kodeks rewolucjonisty wywodzący się z kodeksu – Katechizmu rewolucjonisty – Siergieja Nieczajewa, a przyswojony przez bolszewików. W myśl zasad tego kodeksu, dla dobra rewolucji, wyzwolenia i postępu ludzkości, reprezentowanej przez wyklęty lud Ziemi i tych, których dręczy głód, godziwe jest zawieszenie wszystkich zasad etyczno-moralnych w stosunku do przeciwnika. Dobre jest to, co służy sprawie, a złe to, co sprawie nie służy. Może oczywiście Kapuściński pisać o szlachetności partyzantów „Che” Guevary w Boliwii, bo to służyło sprawie rewolucji, zapomina jednak dodać, że Guevara, jako minister i rewolucjonista na Kubie, ma „zasługi” godne Dzierżyńskiego. I wreszcie trzeci element, który można zaliczyć do aksjologicznej arché Kapuścińskiego: to akceptacja „lewicowego nacjonalizmu”, i to zarówno w kraju, jak i za granicą. W kraju, w okresie po październiku 1956 roku był związany, a raczej miał koneksje i protekcję pośród „natolińczyków” czy późniejszych „partyzantów”. Na zewnątrz zaś „walczył” z amerykańskim imperializmem i związanym z nim syjonizmem. Nota bene, o zaangażowaniu Kapuścińskiego w sprawę palestyńską Domosławski pisze zaledwie kilka słów na 540 stron druku. Tymczasem, Kapuściński postrzegał ruchy rewolucyjne i narodowo-wyzwoleńcze w „Trzecim Świecie” jako – używając ówczesnego języka – narodowe w formie, socjalistyczne w treści. Była to formuła obecna w partyjnym myśleniu w latach 1943-1949. Później twardzi komuniści, którzy – jak krzyczał Gomułka – „przyszli do nas w oficerskich szynelach”, zakwalifikowali narodowe formy jako „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”; jednak po 1956 roku owa formuła zastała przywrócona do łask i stała się jednym z podstawowych narzędzi legitymizacji władzy, z tym, że w miarę upływu lat coraz więcej było tam narodowej formy, a coraz mniej socjalistycznych treści. Tak, że w końcówce rządów PZPR-u Jaruzelski, wprowadzając stan wojenny, odwoływał się do tradycji margrabiego Wielopolskiego, a nie powoływał się na konieczność walki z kontrrewolucją i wprowadził rogatywki; zaś jeden z ostatnich ministrów w rządach PZPR-u – Mieczysław Wilczek, stworzył swoimi reformami podstawy do gospodarki rynkowej. Do dziś starsi przedsiębiorcy wspominają czas Wilczka jako raj utracony. A do jakich zasad sprowadzały się socjalistyczne treści? Co było socjalistyczną treścią narodowej formy? – Domosławski wymienia następujące cechy: demontaż latyfundiów, nadanie chłopom ziemi, tworzenie spółdzielni rolnych, nacjonalizacja banków i – co trzeba jeszcze dodać – kluczowych gałęzi przemysłu. Jeszcze bardziej lapidarnie socjalistyczne treści ujmie Mieczysław F. Rakowski, który stwierdził, że nasze imponderabilia to: społeczna własność środków produkcji, kierownicza rola partii, sojusz ze Związkiem Radzieckim. I plus-minus tak socjalistyczne czy rewolucyjne treści postrzegał Kapuściński. W szerszym planie: mesjanizm lepszej przyszłości dla ubogich, w węższym – doświadczenia socjalizmu w PRL. A gdzieś w tle – wychowanie w tradycji, chrześcijańskiej i narodowej.
I być może Kapuściński zasługiwałby na szacunek i uznanie jako „Wańkowicz komunistów”, gdyby jego reportaże były naprawdę zgodne z rzeczywistością, ale tak nie jest. Jak zaświadcza Domosławski, sam Kapuściński twierdził, że praca reportażysty niewiele różni się od pracy historyka, ale to właśnie historykowi (nawet jeśli posługuje się pięknym językiem literackim) nie wolno zmyślać ani faktów, ani źródeł – licentia poetica przysługuje tylko pisarzom. Podobny kanon odnosi się również do dziennikarzy czy reportażystów: wszelkie zmyślenia, konfabulacje, upiększenia, mieszanie fikcji z rzeczywistością odbiera tekstowi walor prawdziwości zawartych tam wiadomości. Celowo używam pojęcia wiadomości, a nie informacji, albowiem desygnaty tych pojęć różnią się zasadniczo, z czego nie każdy zdaje sobie sprawę. Albowiem wiadomość może być prawdziwa albo fałszywa, i kryterium rzetelności odnosi się w tym wypadku do kryterium prawdy. W oparciu o to kryterium można też dokonywać ocen typu: wiadomość dobra, wiadomość zła, w zależności od nadawcy bądź odbiorcy tej wiadomości. Tymczasem informacja, to zbiór danych mających znaczenie dla wykonanie określonego zadania, i nie zawsze zadaniem informacji jest przekazanie prawdy, często zadaniem informacji jest wywołanie określonego poruszenia. Informacja typu: „bomba w pociągu”, nie musi być prawdziwa jej zadaniem jest wywołanie określonego poruszenia, wywarcie wrażenia zgodnego z oczekiwaniem nadawcy. Dlatego każda informacja wymaga również weryfikacji pod kątem tego, co jest jej zadaniem. Reasumując: wiadomość ma charakter refleksyjny, odwołuje się do kryterium prawdy; informacja ma charakter operacyjny i odwołuje się do kryterium skuteczności oddziaływania, w zależności od celu działania.
A jak w tych relacjach lokuje się Kapuściński? Przede wszystkim – jak dowiódł Domosławski – Kapuściński zmyślał zarówno źródła, jak i fakty, tworząc ze swoich zmyśleń całe zmyślone od początku do końca opowieści. Szczególnie obrzydliwa, z moralnego punktu widzenia, jest opowieść o cesarzu Etiopii Hajle Sellasje I, a w podtekście afirmacja etiopskiego Stalina – Mengistu Hajle Mariama i jego siepaczy.
Przychodzą tutaj na myśl skojarzenia z relacjami niektórych zachodnich pisarzy z Sowietów w czasach wielkiego głodu czy procesów politycznych, nie mówiąc już o tzw. pisarzach zaangażowanych z epoki stalinizmu, a i późniejszej. Podobnie jest z innymi, uchodzącymi za reportaże, opowieściami Kapuścińskiego. Na zmyśleniach można bowiem go bowiem przyłapać niemal na każdym kroku. Niektóre z nich, przytoczone przez Domosławskiego, mają charakter szczególnie nikczemny, z uwagi na zniesławianie pamięci jego własnych bohaterów.
Polecam tutaj – podany przez Domosławskiego – przykład fałszywej opowieści o ojcu dowódcy lewackiego oddziału partyzanckiego Chato Peredo, polityku i dziennikarzu Rómulu Peredo. W świetle relacji Kapuścińskiego miał to być pijak i człowiek wyłudzający pieniądze przy pomocy prowadzonej przez siebie gazety. Domosławski tak opisuje swój dialog z Chato Peredo, gdy ten zapoznał się z fragmentami opowieści dotyczącej jego ojca, serwowanej jako reportaż.
„ — Skąd pan to wziął? Co to za fantazje!
— Coś się nie zgadza?
— To powieść, nawet barwnie napisana, ale wszystko nieprawda. No, prawie wszystko.
Chato bierze z półki opasłą encyklopedię boliwijską, szuka hasła «Rómulo Peredo» i czyta na głos: że ojciec był wydawcą, redaktorem naczelnym poważnej gazety, politykiem pierwszej ligi, w latach czterdziestych – senatorem, patriotą i demokratą, który musiał uciekać do Chile przed represjami kolejnych dyktatur… Opis w encyklopedii wskazuje, że Rómulo Peredo to był KTOŚ – ktoś poważny, nie skandalista, łajdak, naciągacz.
— Ten pana… jak mu tam… to drań jakiś! Człowiek bez moralności!
— Pamięta pan kiedy się spotkaliście?
— W życiu nie widziałem go na oczy. Ktoś mu naopowiadał, bo przyznaję, jest tu coś z prawdy, do tego nazbierał plotek, resztę zmyślił.
Proszę o dalszą lekturę tekstu. Chato co chwilę wskazuje kolejne szczegółowe nieścisłości (…).
Dalej Kapuściński przytacza relację, spisaną z taśmy magnetofonowej, Guillerma Véliza – partyzanta z oddziału Chato. Znowu to samo, Guillermo nie mógł tego opowiedzieć, nie w ten sposób. Fakty wymieszane z fikcją. Co to za facet, co to za facet? – Chato powtarza to jeszcze wiele razy”5.
Domosławski podaje jeszcze wiele takich przykładów twórczości Kapuścińskiego, gdzie fakty mieszają się z fikcją, i owe teksty mają uchodzić za reportaż, zaś autor miał być „królem reportażu”.
Kazimierz Brandys, starszy od Kapuścińskiego o szesnaście lat, również dziennikarz i publicysta w dobie stalinizmu, i oczywiście gorliwy piewca nowego ustroju – oficer frontu ideologicznego, jak to wtedy nazywano, tak definiował rolę pisarza tzw. zaangażowanego, w jednym z wiele późniejszych wywiadów telewizyjnych: „Rolą pisarza jest narzucić swoją fikcję tak, aby w umysłach odbiorców stała się rzeczywistością”. I z tej roli Kapuściński na pewno wywiązywał się znakomicie. Twórczość Kapuścińskiego pasuje również do innego schematu, o którym pisze Aleksander Smolar: „Polityka dla pisarza politycznego, polega na zdolności do narzucenia czytelnikowi swojego wyobrażenia o świecie, definiowania rzeczywistości. Słowa i definicje to też forma politycznego działania. W polityce jakość działania określa się przez jej skuteczność”6. I rzeczywiście, Kapuściński był bardzo skutecznym oficerem frontu ideologicznego, i to nawet – jak się później okazało – w skali międzynarodowej.
Jak nazwać twórczość Kapuścińskiego z metodologicznego punktu widzenia?
Autor świetnych reportaży, za jakiego przez wiele lat uchodził? Lecz przecież warsztat reportażysty polega na tym, że stosuje on metodę tzw. obserwacji uczestniczącej, zaś w reportażu, podobnie jak w dziele historycznym, nie można zmyślać ani faktów, ani źródeł.
Można też przyjąć, że warsztat pracy reportażysty to obserwacja uczestnicząca plus zaangażowanie autora, który opisuje świat przez pryzmat wyznawanych przez siebie wartości. Tak też można, jeśli fakty i źródła są prawdziwe, jednak owe fakty w hierarchii ważności są ważne stosownie do systemu wyznawanych przez autora wartości. Jest to skrzywiony obraz rzeczywistości, ale mieszczący się jeszcze w kategorii „bez zmyśleń”, choć niektórzy stwierdzą, że jest to manipulacja. Kapuściński jednak nie stosuje nawet takiej metody.
Co natomiast robi? Stosownie do wyznawanych przez siebie wartości tworzy mieszaninę faktów i fikcji, i z takiego tworzywa buduje obraz rzeczywistości. Obraz przyjmowany przez czytelnika jako prawdziwy. Ale to nie koniec, można powiedzieć, używając języka PRL-u, że Kapuściński miesza wartości społeczne z wartościami prywatnymi (osobistymi), albowiem wykorzystując stworzony przez siebie obraz rzeczywistości, kreuje siebie na jednego z bohaterów tej opowieści. W świetle swoich reportaży Kapuściński jest kimś w rodzaju Hemingwaya z PRL-u, „twardym facetem”, który jest na miejscu ważnych wydarzeń i jakoś w nich uczestniczy. Sam dobrze pamiętam pewien fragment z jego opowieści Jeszcze jeden dzień życia, w którym można przeczytać o tym, jak autor jedzie ciężarówką z Luandy do jakiegoś oddalonego oddziału komunistów z MPLA, w trakcie jazdy szofer mówi mu, że droga jest pod kontrolą kontrrewolucjonistów z UNITA, wysłaliśmy tam już dwie ciężarówki, obie nie wróciły, my jesteśmy trzecią. Czy taki opis nie robi wrażenia, które autor potęguje informując dalej: najpierw minęliśmy jedną z nich, po jakimś czasie drugą, obie rozbite. Czy to nie jest skrzyżowanie Hemingwaya z pejzażem opowieści o „walce z reakcyjnym podziemiem” w czasach „utrwalania władzy ludowej”, tyle że w Afryce.
W świetle dzisiejszej wiedzy można założyć, że postać Ryszarda Kapuścińskiego wykreowana przez Ryszarda Kapuścińskiego niekoniecznie musiała być prawdziwa, ale wtedy uważano ją za prawdziwą. Co z kolei profitowało uznaniem władz i beneficjami z tym związanymi, oraz – i to jest opinia prawdziwa – olbrzymim powodzeniem u kobiet. Przy okazji, z tekstu Domosławskiego można wywnioskować, że Kapuściński był poligamistą. No bo jak inaczej nazwać długoletni i nigdy nie rozwiązany związek z dwiema kobietami, w oddzielnych mieszkaniach, w których zamieszkiwał na przemian, raz u jednej, raz u drugiej, po powrocie z licznych podróży. Taki model poligamii jest zalegalizowany w Egipcie, czytałem kiedyś, że tam, jak jakiś na przykład wybitny reżyser lub inny majętny człowiek, chce być w porządku wobec kobiet, które się z nim związały, to nie oddala starszej żony na rzecz młodszej kochanki, lecz za zgodą pierwszej żony przyjmuje drugą, z tym, że każda z nich ma własne mieszkanie i prowadzi oddzielne gospodarstwo. A jeśli dodać do tego liczne czasowe nałożnice, to tego typu kreacja dawała mu wielkie możliwości samorealizacji jako macho. To też profit z twórczości.
Pojawia się jednak pytanie dlaczego po upadku komuny postać Kapuścińskiego nie jest już trendy dla masowego czytelnika młodszego pokolenia. Przyczyną tego nie jest bynajmniej ideologia, której służył i którą lansował Kapuściński, lecz zmiana paradygmatu aksjologicznego. Klucz do zrozumienia tego zagadnienia daje znowu Ortega y Gasset, który pisze tak oto:
„Odkryć, zdać sobie sprawę, że w swojej ostatecznej substancji życie polega na tym, aby się czemuś poświęcić, nie na tym, aby się tym czy owym zajmować wewnątrz życia – byłoby to bowiem coś przeciwnego: umieszczalibyśmy wtedy w swoim życiu coś, co uważamy za cenne – lecz polega na tym, aby niejako zawiesić całe nasze istnienie i oddać je czemuś, po-święcić… taki jest podstawowy cel chrześcijaństwa, który odcisnął niezatarty ślad w historii, czyli w człowieku. Człowiek starożytny nie wiedział o tym: dla niego w najlepszym razie prawe życie polegało na godnym znoszeniu ciosów, jakie gotuje los. Na tym przecież polegał w swoim najlepszym skrajnym wyrazie stoicyzm – życie jako znoszenie cierpień, sustine Seneki. Otóż od czasów chrześcijaństwa człowiek – nawet największy ateista – wie, widzi już nie to, że życie powinno być poświęceniem siebie, czymś w rodzaju w rodzaju umyślonej wcześniej misji i wewnętrznym przeznaczeniem – zatem zupełnym przeciwieństwem tego, co znosi on z wyroków zewnętrznego przeznaczenia – lecz, że tym jest, czy sobie tego życzymy, czy nie. Proszę mi bowiem powiedzieć, jakie inne znaczenie może mieć tak często powtarzane w Nowym Testamencie zdanie i równie jak cały Nowy Testament paradoksalne: «Ten, kto straci swe życie, zyska je». Innymi słowy: daj swoje życie, pozbądź się go, poświęć je, a stanie się wówczas prawdziwie twoje; zapewniłeś je sobie, zdobyłeś, uratowałeś”7.
Na czym zatem polegała zmiana paradygmatu? Otóż, w cywilizacjach niechrześcijańskich nie występuje nakaz moralny poświęcenia siebie w imię wartości transcendentnych. To chrześcijaństwo wprowadziło jako normę etyczno-moralną, i postawę godną uznania, poświęcenie życia doczesnego dla dobra bliźniego, jako warunku zbawienia wiekuistego. Co więcej, tylko w chrześcijaństwie błogosławieni są ubodzy (duchem), a biada bogatym. W kulturach niechrześcijańskich bogaci to ci, którym czy to los czy bogowie sprzyjają. Dzieje poświęcenia dla wartości transcendentnych w wersji laickiej to poświęcenie dla ojczyzny lub wyzyskiwanego czy ciemiężonego ludu. I do takich wartości odwoływał się Kapuściński kreując samego siebie jako bohatera pozytywnego. Tymczasem, w obecnym paradygmacie nie ma wartości poświecenia dla jakichkolwiek celów transcendentnych; owszem, można poświęcić życie osobiste dla kariery zawodowej albo karierę zawodową dla życia rodzinnego. Ale zawsze są to poświęcenia dla dóbr immanentnych, mieszczące się w horyzoncie życia doczesnego. Nawet ludzie poświęcający się dla dobra ciężko chorych bliskich, to raczej osoby godne współczucia, a nie uznania.
Dziś być trendy, to zrobić karierę, której wielkość mierzona jest rachunkiem pieniężnym – żeby użyć tego Weberowskiego określenia. Dobry piosenkarz to taki, którego płyty sprzedają się w milionach egzemplarzy, dobry reżyser to taki, którego filmy zarobiły miliony w stosunku do nakładów, a szczytem kariery i aspiracji jest dobra posada w korporacji biznesowej.
Dlatego też nawet fikcyjny bohater reportaży Kapuścińskiego – sam Kapuściński – nie ma szans w świecie, w którym błogosławieni są bogaci, bo do nich należy królestwo tego świata, a innego nie będzie. Owszem, gdyby Kapuściński – bohater Kapuścińskiego – robił to, co robił, dla adrenaliny lub zysku pieniężnego dla siebie i korporacji wydawniczej, która by go sponsorowała, czy też znalazłby innych sponsorów w zamian za reklamę produktów, na pewno zasługiwałby na uznanie opiniotwórczych salonów. Ale jak w świecie dzisiejszej poprawności brzmią zdania takie jak, że ten czy inny dyktator środkowoamerykański sprzedał za bezcen lub oddał za darmo bogactwa naturalne kraju, bądź ważne dziedziny rynku produkcji, np. bananów, zagranicznym koncernom, w zamian za to otrzymując protekcję i ochronę międzynarodowej finansjery dla swoich rządów, bez konieczności troszczenia się o los ludności?
Istnieje również inna nieprzystawalność Kapuścińskiego do obecnego salonu. Otóż, Kapuściński był co prawda komunistą, ale – o zgrozo! – przynależał do frakcji „natolińczyków”, to znaczy że kolaborował z „nacjonalistami” i „antysemitami”, a tego przecież żaden przyzwoity „puławianin” nie może puścić płazem. Owszem, dopóki Kapuściński żył, zrywając dawne znajomości i przyjaźnie z „natolińczykami” (którym przecież wiele zawdzięczał) oraz przylgnął do Gazety Wyborczej, to mógł być tam szczególnie hołubiony, nawet jako potencjalna „ofiara” zagrażającej mu ponoć lustracji – w tym temacie, jak pisze Domosławski, był szczególnie strachliwy, panicznie bał się „strasznych facetów” z IPN; dotąd mógł być potrzebny. Miał sławę i autorytet, i był bardzo spolegliwy wobec środowisk, których liderem jest Adam Michnik. Ale po śmierci komu było potrzebne przesłanie jego twórczości, nie pozbawionej przecież pewnej siły oddziaływania (vide cytowane opinie Brandysa czy Smolara)? Dlatego trzeba było zabić pisarstwo Kapuścińskiego przez zdemaskowanie, zaś bohatera Kapuścińskiego z twórczości Kapuścińskiego powiesić na jedwabnym stryczku.
Pozostaje jeszcze sprawa „teczki” Kapuścińskiego. Można przypuszczać, znając realia PRL-u i późniejsze możliwości wpływowych przyjaciół pisarza, że to, co odnaleziono na ten temat jest raczej resztką po tym, co zniszczono. Pewną wskazówką jest paniczny strach, jaki wykazywał Kapuściński przed lustracją – jak się później okazało nieuzasadniony. Ale to może tylko „spiskowa teoria dziejów”. Osobiście, ze współpracy z wywiadem PRL nie robiłbym zbyt wielkich zarzutów; w końcu, Kapuściński to nie redaktor Maleszka – ten to dopiero miał „zasługi” twórcze i wydawnicze – albo ks. abp Wielgus. Kapuściński przecież nigdy osobiście nie wystąpił z Partii, nigdy jej też nie potępił. Owszem, PRL taki, jakim był, był jego duchową ojczyzną, a ustrój zwany wtedy socjalistycznym był przez niego w pełni akceptowany, dlaczego więc miałby nie służyć socjalistycznemu państwu plus imperium, które nim zarządzało?
Jako puenta dla tych rozważań o Kapuścińskim w świetle biografii Domosławskiego przychodzi mi na myśl pewien dobry tytuł powieści Stanisława Rembeka: Ballada o wzgardliwym wisielcu.
Autor jest historykiem i wiceprezesem Klubu Konserwatywnego w Łodzi.
1 Zob. A. Domosławski, Kapuściński non–fiction, Świat Książki, Warszawa 2010.
2 J. Ortega y Gasset, Wokół Galileusza, tłum. E. Burska, Wydawnictwo SPACJA, Warszawa 1993, s. 141.
3 Tamże, ss. 141-142.
4 Tamże, s. 142.
5 A. Domosławski, Kapuściński…, s. 431.
6 „Życie”, 7-8 III 1998.
7 J. Ortega y Gasset, dz. cyt., s. 142.