Jesteś tutaj: Publicystyka » Adam Danek » Konserwatyści, zaborcy i PRL
Tu i ówdzie toczone są spory o rolę, jaką w dziejach PRL odegrały środowiska, które zdecydowały się na współpracę z komunistyczną dyktaturą, choć same posiadały rodowód niekomunistyczny (a niekiedy nawet antykomunistyczny!). W tym kontekście wymienia się grupy tak różne, jak Stowarzyszenie PAX, Koło Znak i ekipę „Tygodnika Powszechnego” (w okresie lansowania przez nie tzw. neopozytywizmu) czy wreszcie twórców pisma „Res Publica”, używających też nazwy Grupa Publicystów Politycznych (w okresie zapoczątkowanym słynną kolacją ich lidera prof. Marcina Króla z tow. Jerzym Urbanem). Apologeci tych środowiska bardzo często – żeby nie powiedzieć nagminnie – przeprowadzają paralelę pomiędzy ich postawą a postawą dziewiętnastowiecznych polskich konserwatystów względem państw zaborczych. Sypią porównaniami określonych polityków i ludzi kultury z epoki PRL już to do Franciszka Ksawerego księcia Druckiego-Lubeckiego (1778-1848), już to do młodego Adama Jerzego księcia Czartoryskiego (1770-1861), do Aleksandra hrabiego Wielopolskiego margrabiego Gonzagi-Myszkowskiego (1803-1877) czy do krakowskich Stańczyków. Wywodzą, że zwolennicy współpracy z polską (i nie tylko) kompartią podobnie jak zachowawcy czasów porozbiorowych kierowali się impulsem konserwatywnym, który w ich opinii nakazuje chronić i umacniać porządek polityczno-prawny, stanowiący zawsze realne dobro wspólne, niezależnie od jego przemijających, zmiennych w czasie uwikłań ideologicznych czy geopolitycznych.
Analogie pomiędzy konserwatystami a „fellow travellerami” PRL nie dają się obronić. Darujmy sobie eufemizmy – są całkowicie fałszywe. Sprowadzają się w gruncie rzeczy do konstatacji, iż i pierwsi, i drudzy stanęli przed koniecznością ustosunkowania się do silnej władzy, która przyszła z zewnątrz i bez porozumienia z którą nie dało się podjąć jawnej pracy dla dobra publicznego – nie można więc potępiać współpracowników komunistycznej dyktatury, skoro nie potępia się zachowawców współpracujących z rządami mocarstw rozbiorowych. Postawione w tym wywodzie znaki równości są jednak nieprawdziwe. Pomija on bowiem – z premedytacją – charakter władzy zaborczej i władzy komunistycznej, sugerując milcząco, że zasada ich działania była jednaka.
Dla konserwatystów aktywnych pod zaborami nie każda silna władza była dobra i godna poparcia. Władza była dla nich wtórna względem ładu – z jednej strony ukształtowanego historycznie, z drugiej zaś posiadającego fundament metafizyczny i jako całość będącego dziełem Bożym. Pierwszorzędny cel władzy stanowi ochrona ładu i władzę wspierać się powinno o tyle, o ile cel ów realizuje. Inaczej mówiąc, konserwatyści wspierali władzę, jeśli ta miała konserwatywną naturę. Rozbiór Rzeczypospolitej uważali za zło, a zaakceptować władzę zaborczą gotowi byli tylko pod warunkiem, iż respektuje ona tradycyjny ład i nie ingeruje inwazyjnie w jego tkankę. Natomiast w okresach, w których władza zaborcza sama nabierała charakteru konserwatywnego zachowawcy nie ograniczali się do biernej jej akceptacji, ale nawiązywali z nią czynną współpracę (najdłużej i w najszerszym zakresie – w Galicji za panowania Franciszka Józefa).
Nastawienie konserwatystów zmieniało się jednak diametralnie, gdy zamiast chronić ład, zaborcy sami zaczynali go niszczyć, rozpoczynając rusyfikację bądź germanizację Polaków, uderzając w Kościół polityką józefinizmu (Austria) i Kulturkampfu (II Rzesza), znosząc autorytety i instytucje zakorzenione w narodowej tradycji, zastępując tradycyjne więzi społeczne arbitralnym przepisem prawa stanowionego – słowem, gdy uprawiali inżynierię społeczną. Tak postępująca władza zaborcza zawsze znajdowała w zachowawcach jedynie przeciwników. Podkreślali oni przy tym, że te niwelacyjne poczynania stawiają państwa zaborcze – cesarstwa rządzone przez prawdziwych, a nie figuranckich monarchów i ich silne rządy – w jednym szeregu z „obozem Pankracego”: z prądami liberalnymi, demokratycznymi i socjalistycznymi, zjednoczonymi we wrogości do ładu.
Dla polskich konserwatystów rewolucja z góry pozostaje równie destrukcyjna i diabelska, co rewolucja z dołu – ładu trzeba bronić przed oboma. Na takiej pozycji stały wszystkie pokolenia porozbiorowych zachowawców, od działającego jeszcze przed powstaniem listopadowym „grona krakowskiego” po Stańczyków. Archaista Henryk hrabia Rzewuski (1791-1866) pisał o konieczności chronienia „narodowości wewnętrznej” przed atakami i wywrotowców, i rządów zaborczych. Zygmunt hrabia Krasiński (1812-1859) swój głośny memoriał do Guizota (1846-1847) rozpoczął słowami: „Dwie potęgi, jedna niegodziwa, druga bezrozumna, zawzięły się na Polskę. Jedna chce ją unicestwić przez tyranię, druga mówi o sobie, że chce ją zbawić przez anarchię. Cel mają obie zupełnie inny; ale obie dochodzą do tego samego skutku, do stopniowego, coraz większego odnarodowienia Polski. Tożsamość skutku pochodzi stąd, że obie te potęgi, rząd rosyjski, jak radykalne stronnictwo, pracują nad zniszczeniem szlachty, jedynej warstwy, w której narodowa świadomość polska mogła się wyrobić do całej pełni”. Jan Koźmian (1814-1877) obydwa zagrożenia opisał w również głośnym artykule o znamiennym tytule „Dwa bałwochwalstwa w Polsce niebezpieczne” (1849); ostrzegał w swych pismach zarówno przed „kosmopolitycznym radykalizmem”, jak i przed „despotyzmem nowoczesnego państwa”, a na kilka lat przed śmiercią, już jako ksiądz, został aresztowany za sprzeciw wobec Kulturkampfu.
Powtórzmy raz jeszcze, iż dla polskich konserwatystów XIX wieku rewolucja burząca ład, oddolna czy odgórna, zawsze była wrogiem. Jak zatem mogliby postrzegać państwo komunistyczne, jeśli nie jako permanentny, zinstytucjonalizowany rewolucjonizm z góry, w dodatku posługujący się wszędobylską indoktrynacją i terrorem o natężeniu, o jakim w poprzednim stuleciu nikomu się nie śniło?
Proste analogie w historii i w polityce nieuchronnie wiodą na manowce. Sowiety to nie carat. Chamskie gęby z KC PZPR to nie książęta Czartoryski i Drucki-Lubecki, a tow. Jaruzelski to nie margrabia Wielopolski. Jeśli peerelowscy „fellow travellers” powoływali się na zachowawców epoki rozbiorowej, to nie dlatego, że nawiązywali do ich myśli – której pryncypia, jak starałem się pokazać, pozostawały im obce – lecz by cudzym autorytetem usprawiedliwić własne poparcie dla komunistycznej władzy.