Jesteś tutaj: Publicystyka » Adam Danek » Kundle szczekają o niepodległości
Z góry wiedziałem, że tak będzie. Wiedziałem, że kiedy tylko nadejdzie Jedenasty Listopada, jakieś pismackie zera podniosą jazgot na Józefa Piłsudskiego. Wiedziałem nawet konkretnie, że uczynią to parweniusze uważający się samozwańczo za równoprawnych spadkobierców przedwojennego obozu narodowego, ponieważ indywidua tego autoramentu uważają obsikiwanie nogawek Komendantowi za swój psi obowiązek. Wiedziałem wreszcie, że ta pretensjonalna koteryjka nie wysili się na żadne oryginalne treści, a jak zwykle ograniczy się do przemiędlenia po raz kolejny swojej mantry: niepodległą Polskę tak naprawdę stworzyli Roman Dmowski i endecja, a Piłsudski nic dla niepodległości nie zdziałał – w zwyczajowym opakowaniu wyświechtanych formułek o „odbrązowieniu ‘mitu Marszałka’” i wszystkich tych grymasów, jakimi zwykła pokrywać brak merytorycznych argumentów. Podobno z głupotą i chamstwem się nie polemizuje, gdyż byłaby to dla niego niezasłużona nobilitacja. Mając jednak na myśli młodszych czytelników, którzy z właściwą sobie bezkrytycznością mogliby zawierzyć elukubracjom owych miernych pismaków, postaram się pokazać, jak się ich wypociny mają do rzeczywistości. Kto wie, być może jakiś pseudo-narodowy fanfaron pozwoli sobie na chwilę namysłu, zanim po raz kolejny mechanicznie powtórzy lub przepisze to, co wykuł ze spreparowanej historii zawartej we wszechpolskich czy para-wszechpolskich broszurkach i gazetkach.
Pierwszej spójnej koncepcji odzyskania przez Polskę niepodległego bytu, opartej na analizie geopolitycznej, istotnie nie sformułował Piłsudski – ani Dmowski. Jak na złość endeckim germanofobom, stworzył go konserwatywny geopolityk Władysław Studnicki (1867-1953), uważany (i sam się uważający) za „czołowego germanofila polskiego”. Jeszcze w 1897 r. ogłosił on prognozę wskazującą, iż ekspansje Rosji na wschód i Japonii na zachód doprowadzą w relatywnie krótkim czasie do otwartego konfliktu zbrojnego obu cesarstw, z którego Rosja wyjdzie pokonana (prognoza ta spełniła się całkowicie w latach 1904-1905). Osłabienie Rosji w rezultacie klęski wojennej zachęci Niemcy do zbrojnego wystąpienia przeciw kłopotliwemu sąsiadowi. Perspektywa starcia obu mocarstw wzbiera coraz bardziej w miarę, jak rozpada się stary, Bismarckowski sojusz prusko-rosyjski, a państwo carów i państwo kajzerów zbierają siły do walki o pozycję europejskiego hegemona. Taką koniunkturę międzynarodową w 1903 r. ocenił Studnicki jako dogodną dla odrodzenia rodzimych planów niepodległościowych: konflikt niemiecko-rosyjski oznacza, że karta polska musi wrócić do gry. Dla Studnickiego nie ulegało wątpliwości, którą ze stron konfliktu powinni poprzeć Polacy. W zaborze rosyjskim znajdowało się ponad cztery piąte przedrozbiorowego terytorium Rzeczypospolitej i niemal dwie trzecie polskiej ludności żyjącej pod zaborami. Było jasne, iż Rosja nie odda dobrowolnie swego stanu posiadania, a niepodległe państwo polskie nie mogłoby bez niego istnieć, toteż warunkiem sine qua non stawało się militarne wypchnięcie Rosji z ziem polskich – jedyną zaś siłą zdolną do jej pobicia pozostawały Niemcy. W konkluzji Studnicki postulował rozpoczęcie prac nad formowaniem zrębów polskiej siły zbrojnej, aby w przyszłości mogła ona posłużyć jako polityczny argument przetargowy: czyn zbrojny Polaków przeciw Rosji po stronie Niemiec w zamian za poparcie przez nie ich aspiracji do niepodległości.
Szefa Wydziału Spiskowo-Bojowego PPS początkowo nic nie łączyło ze Studnickim i jego rozumowaniami. Zainteresował się nimi dopiero po tym, jak porażka rewolucji lat 1905-1906 przekreśliła jego wcześniejsze powstańcze zamierzenia. W efekcie odegrał rolę realizatora koncepcji Studnickiego – jako przywódca Związku Walki Czynnej, potem ruchu strzeleckiego, a wreszcie inspirator powstania Legionów Polskich. Nie podzielał jednak sympatii proniemieckiego geopolityka, dlatego recepcji jego myśli dokonał krytycznie, modyfikując zasadniczą koncepcję. Studnicki upatrywał nadziei na odrodzenie polskiej państwowości w ścisłym i trwałym sojuszu z Niemcami; Piłsudski relacje z zachodnim zaborcą traktował czysto instrumentalnie, zaś współpracę z nim w walce przeciw Rosji uważał za potrzebną jedynie przejściowo. Począwszy od 1914 r. prowadził grę polityczną według przekonania, że sytuacja Polski rozstrzygnie się dwuetapowo: w pierwszym etapie Niemcy pokonają na wschodzie Rosję, w drugim same zostaną pokonane na zachodzie przez Francję i Wielką Brytanię. Jak dowodzą zachowane relacje, artykułował ów pogląd od samego początku I wojny światowej, wykazał zatem imponującą dalekowzroczność. Natomiast po wybuchu rewolucji w Rosji wiosną 1917 r., oznaczającej trwałe unieszkodliwienie wschodniego zaborcy, Piłsudski jako aktualnego wroga niepodległości Polski wyraźnie wskazał Niemcy – i od tamtej pory konsekwentnie szedł na konfrontację z Niemcami, sabotując werbunek Polaków do Polskiej Siły Zbrojnej (Polnische Wehrmacht), propagując przez swoją polityczną siatkę bojkot instytucji utworzonego przez Niemcy i Austro-Węgry w 1916 r. Królestwa Polskiego (co osobiście, jako monarchiście, ciężko mi pochwalić), odrywając Legiony Polskie od wojsk niemieckich przez wywołanie „kryzysu dymisyjnego” oraz „kryzysu przysięgowego”. Z powyższych powodów najwybitniejszy przedstawiciel orientacji proniemieckiej (tzw. aktywistycznej), przywoływany już Władysław Studnicki, atakował go jako sabotażystę, a jego politykę w latach 1916-1917 uznawał za zdradę polskiej racji stanu. Warto przypomnieć te – wydawałoby się – znane fakty, kiedy się czyta, jak kolejny domorosły endek oskarża Piłsudskiego o polityczną germanofilię. Odmienny od domorosłych endeków pogląd na jego rzekomą germanofilię musieli mieć Niemcy, aresztując Piłsudskiego wraz z Szefem (pułkownikiem Sosnkowskim) i osadzając ich obu w magdeburskiej twierdzy.
Wskazując w 1917 r. Niemcy jako główną przeszkodę na drodze do niepodległości, Piłsudski jednocześnie oceniał, iż „akcja polityczna Rosji podczas pertraktacji pokojowych może być dla nas korzystna”. Pseudo-narodowe gryzipiórki dryfują więc daleko od rzeczywistości, gdy nagminnie imputują mu aprioryczną rusofobię. Bardziej jednak od tej ostatniej lubią Marszałkowi zarzucać rzecz poważniejszą, mianowicie – socjalizm. W tym przypadku argumentacja (pożal się Boże) sprowadza się do skonstatowania, że polski ruch niepodległościowy był głupi i zły, gdyż tworzyli go socjaliści. W odniesieniu do okresu po 1905 r. stwierdzenie to stanowi jednak poważną symplifikację. Komendant niewątpliwie wypłynął politycznie na ruchu socjalistycznym, ale jego samozwańczy sędziowie poprzestają na tym suchym fakcie, zamiast zastanowić się, w jakie łożysko ów ruch został przezeń skierowany. Powstania lat 1830, 1848, 1863, za których bezmyślnego kontynuatora bezpodstawnie uważają Piłsudskiego endeccy chłystkowie, odbywały się w imię lewicowo-rewolucyjnych haseł demokracji (politycznej i społecznej), republiki, wywłaszczenia szlachty ziemiańskiej itp. Dawne polskie zrywy miały jedną zasadniczą charakterystykę ideową: obóz przewrotu chciał wykorzystać rewolucję narodową (nazwijmy tak powstanie) jako narzędzie do przeprowadzenia rewolucji społecznej. Piłsudski dokonał zwrotu o sto osiemdziesiąt stopni: rewolucję społeczną uczynił narzędziem do zrealizowania rewolucji narodowej. Pomijamy tu stanowisko autorów – takich jak konserwatywny filozof prof. Marian Zdziechowski (1861-1938), który Marszałka znał osobiście, należał do jego przeciwników politycznych, a prywatnie raczej go nie lubił – utrzymujących, iż w rzeczywistości nigdy nie był on ideowym socjalistą i jako kresowy ziemianin wśród proletariackiego prymitywu czy wykorzenionych lewicowych intelektualistów zawsze czuł się nieswojo; to również nadmiernie uproszczona opinia. Ale w latach 1908-1914, kiedy trwały przygotowania do polskiej irredenty, socjalizm miał już dla Komendanta i jego drużyny znaczenie zupełnie drugorzędne i służył głównie za zewnętrzny sztafaż przeznaczony do pozyskiwania nowych zwolenników dla zasadniczych zamierzeń ruchu. Oskarżyciele Piłsudskiego mają członkostwo w narodowo-niepodległościowym odłamie Polskiej Partii Socjalistycznej za rodzaj niezmywalnego piętna lewicowości, tymczasem przez PPS przewinęli się również późniejsi znakomici eksponenci konserwatyzmu, tacy jak prof. Wacław Makowski (1880-1942) i Władysław Studnicki, oraz, szerzej, autorytarnej prawicy, jak pułkownicy Aleksander Prystor (1874-1941) i Walery Sławek (1879-1939). Z drugiej strony, pseudo-narodowcom nie przeszkadza jakoś ani całkowita lewicowość korzeni endecji (chyba zresztą jeszcze większa niż u wczesnych piłsudczyków, bo ci ostatni starali się szukać inspiracji i wzorów w historii, podczas gdy wcześni endecy odrzucali przeszłość en bloc), ani kierownictwo tego obozu złożone z pozytywistycznych bezbożników, ani też fakt, iż ich ukochana endecja w toku debaty nad przyszłą konstytucją niepodległej Polski sprzymierzyła się taktycznie przeciw Piłsudskiemu z… socjalistami z PPS, w doskonałej zgodzie z nimi przegłosowując marionetkową pozycję prezydenta na wypadek, gdyby Piłsudski aspirował do tego urzędu. W ten sposób Polska zyskała najgorszą w swych dziejach konstytucję. Na szczęście Marszałek posłał „konstytutę-prostitutę” na śmietnik historii kopniakiem swojego wojskowego buta.
Przechodząc do koncepcji politycznych Romana Dmowskiego, pozwolimy sobie pominąć powody przyjęcia przezeń orientacji prorosyjskiej, ponieważ są one dobrze znane nawet kiepskim publicystom, uważającym się (na wyrost) za kontynuatorów Pana Romana, stąd nie ma potrzeby streszczać tu książki „Niemcy, Rosja a sprawa polska”. Podkreślimy jedynie, iż wbrew temu, co niekiedy zarzucają mu jego krytycy, Dmowski traktował zbliżenie z Rosją podobnie jak Piłsudski zbliżenie z państwami centralnymi: czysto taktycznie, jako rozwiązanie przejściowe, służące do uzyskania dla Polski niepodległości. Ci, którzy swej wierności dla idei narodowej usiłują dowodzić wszechstronnym okazywaniem nienawiści do Marszałka, zapewniają, że jego taktyczna orientacja na państwa centralne pociągnęłaby za sobą upadek perspektyw na uzyskanie niepodległości, ponieważ Niemcy i Austro-Węgry przegrały I wojnę światową, a zwycięskie państwa ententy zemściłyby się na Polsce tak jak na innych ich sojusznikach. Nie przeszkadza im to jako właściwego twórcy Polski niepodległej przedstawiać Dmowskiego, który chciał niepodległość wywalczyć u boku najpierw Rosji, a później Francji i Wielkiej Brytanii. A przecież to Rosja jako pierwszy uczestnik tej wojny poniosła sromotną klęskę: nie tylko została pokonana militarnie przez wojska kajzera, ale w wyniku rewolucji uległa kompletnemu zniszczeniu, rozpadła się jako państwo. Natomiast Francja i Wielka Brytania od samego początku niemal do samego końca wojny były przeciwne niepodległości Polski, stojąc na stanowisku, że kwestia polska stanowi wewnętrzną sprawę ich rosyjskiego alianta. Podczas wojny cenzura we Francji zabraniała pisać o niepodległości Polski. Brytyjski premier Lloyd George jeszcze w 1918 r. nazwał polskie aspiracje niepodległościowe żałosnymi pretensjami państw satelickich. Orientacja na takich to sprzymierzeńców ma dowodzić wyższości koncepcji Dmowskiego nad koncepcją Piłsudskiego. Kinder-endecy uwielbiają wprost powtarzać, iż tak naprawdę to niepodległość załatwił nam zorganizowany przez Dmowskiego na zachodzie Komitet Narodowy Polski, ale jakoś nie pamiętają, iż przez długi czas memoriały o utworzeniu państwa polskiego, jakie KNP kierował do ministerstw spraw zagranicznych Francji i Wielkiej Brytanii trafiały do kosza.
Nie pamiętają również o pewnym niezmiernie istotnym fakcie. Państwo Polskie podczas I wojny światowej utworzyły właśnie ich znienawidzone Niemcy i Austro-Węgry, aktem dwóch cesarzy z 5 listopada 1916 r. Niewątpliwie był to moment przełomowy w wojennych dziejach sprawy polskiej, której od tej pory już w żaden sposób nie dało się dyplomatycznie zamieść pod dywan. Jak zareagował Dmowski? 11 listopada 1916 r. wraz ze współpracownikami ogłosił protest przeciw utworzeniu polskiego państwa. A przecież to właśnie Królestwo Polskie miało potem uzyskać niepodległość i zbierać w całość ziemie polskie z pozostałych dwóch zaborów. Skoro już mowa o zapomnianych twórcach polskiej niepodległości, przypomnijmy, że w budowę Królestwa włączył się cały szereg zasłużonych polskich konserwatystów: prof. Władysław Leopold Jaworski (1865-1930), Zdzisław książę Lubomirski (1865-1943), prof. Michał Rostworowski (1864-1940), prof. Wojciech Rostworowski (1877-1952), prof. Stanisław Starzyński (1853-1935) oraz Władysław Studnicki. Ale o tych politykach i myślicielach pseudo-narodowi pismacy w życiu nie słyszeli, a jeśli przypadkiem słyszeli, to mówią: no tak, ale oni nie byli z Dmowskim, więc się nie liczą.
Wszelako powyższe fakty w żadnym wypadku nie negują ani nie umniejszają zasług, jakie Dmowski i jego współpracownicy położyli dla Polski na paryskiej konferencji pokojowej. W kwestii zachodniej granicy polska delegacja odniosła tam wielki sukces, co z pewnością zawdzięczamy determinacji Dmowskiego oraz jego znakomitemu przygotowaniu merytorycznemu, będącemu pokłosiem prac studyjnych prowadzonych wcześniej przez Komitet Narodowy Polski. Nic również nie przekreśli zasług Dmowskiego związanych z organizowaniem na zachodzie polskiej siły zbrojnej w postaci Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera. Co ciekawe, samozwańczy endecy, plując na Legiony Polskie tak zawzięcie, że ledwo starcza im śliny w gardle i jednocześnie wychwalając gen. Hallera, dziwnym trafem przemilczają, iż przed powstaniem Błękitnej Armii Haller dowodził II Brygadą Legionów, zwaną „żelazną”; mało tego – po „kryzysie przysięgowym”, kiedy większość legionistów z inspiracji Piłsudskiego podniosła bunt przeciw sojuszowi z państwami centralnymi, Haller jako jedyny zgodził się nadal walczyć po ich stronie. Mimo to nie słychać, by endeckie szczekaczki wyzywały go od rusofobów, germanofilów albo niemieckich agentów.
W kwestiach polityki zagranicznej obóz legionowy i obóz narodowy miały jedną wspólną słabość: dążenie do zawarcia bezwartościowego z geopolitycznego punktu widzenia sojuszu polsko-francuskiego i wiarę w jego sens. Pierwsza dotknięta tą słabością została endecja. Jaki stosunek do sprawy polskiej Francja miała przez większą część I wojny światowej, nadmieniliśmy powyżej. W 1918 r. niektórzy endeccy politycy posuwali się do postulatu wprowadzenia wojsk francuskich na terytorium Polski. Wspominając po latach ich stosunek do państw ententy, w przemowie z 29 kwietnia 1931 r., zanotowanej przez majora Kazimierza Świtalskiego (1886-1962), Józef Piłsudski określił go swoim stylem jako „włażenie Zachodowi w d…”. Państwa ententy, w tym przede wszystkim Francja, najpierw wytrwale ignorowały aspiracje niepodległościowe Polski, a kiedy zostały postawione przez dokonanym faktem powstania nowego państwa, uznały je gestem wielkopańskiej łaski, lecz dalsze wydarzenia szybko pokazały, iż w praktyce nie zamierzają respektować jego suwerenności. W lipcu 1920 r. Francja wbrew wszelkim zasadom otwarcie interweniowała w wewnętrzne sprawy Państwa Polskiego: Hektor Andrzej Panofieu, francuski poseł w Warszawie, zablokował kandydaturę Ignacego Daszyńskiego do ministerstwa spraw zagranicznych, a brytyjsko-francuska misja wojskowa usiłowała wymuszać zmiany personalne na stanowiskach dowódczych w Wojsku Polskim (sic!).
Piłsudski odnosił się sceptycznie do wiary, iż czołobitność wobec Francji, czy szerzej Zachodu, pomoże Polsce utrwalić i obronić jej niepodległy byt, który od zawsze uważał za zależny przede wszystkim od jej własnych sił; dość wspomnieć słowa wypowiedziane przezeń do polskich irredentystów w Zakopanem na krótko przed wybuchem I wojny światowej – „nie będzie wolności bez miecza” i „nikt nam nic nie da, jeśli nie będziemy silni i nie będziemy sami stanowić o sobie”. Obóz narodowy w sprawach polityki zagranicznej pozostawał zaś zapatrzony we Francję jako panaceum na zewnętrzne zagrożenia dla Polski – aż do konferencji lokarneńskiej w 1925 r., kiedy to „ukochany sojusznik” pokazał, ile dla niego znaczy sprawa polska. Wydawałoby się wobec tego, że zamach majowy przyniesie odwrót od ślepego politycznego frankofilstwa. Stało się inaczej: w latach 1926-1932 w ministerstwie spraw zagranicznych niepodzielnie panowała orientacja profrancuska w osobie Augusta Zaleskiego. Nawet zastąpienie go przez pułkownika Becka spowodowało zaledwie krótkotrwałe odejście od polityki szukania zbawienia nad Sekwaną, po czym orientacja profrancuska ponownie owładnęła polską polityką zagraniczną w latach 1936-1939. Z wiadomym skutkiem.
Co najbardziej dzieli szkołę Piłsudskiego od szkoły Dmowskiego? Przede wszystkim jeden fundamentalny aspekt. Dmowskiego przez długi czas – nie przez całe życie, ale w kluczowym dla niniejszych rozważań okresie na początku XX wieku – cechował całkowity legalizm, przekonanie, że niepodległość uda się zrealizować na gruncie rozwiązań czysto legalnych. Piłsudski natomiast wychodził z założenia, iż niepodległości nie da się wywalczyć bez naruszania w Europie zastanego układu politycznego, dlatego należy wejść na drogę czynu i samodzielnego tworzenia faktów. Różnicę dobrze obrazuje rok 1908. W roku tym Piłsudski z zamiarem wywalczenia dla Polski niepodległości utworzył paramilitarny Związek Walki Czynnej oraz przeprowadził rozmowy z wojskowym wywiadem Austro-Węgier na temat możliwości poparcia polskiej irredenty przez cesarstwo. W tym samym roku Dmowski z zamiarem wywalczenia dla Polski niepodległości… napisał książkę.
Pseudo-narodowi publicyści mają rację w jednej kwestii: uzyskania niepodległości nie zawdzięcza Polska samemu tylko Piłsudskiemu, ponieważ państwo nie mogło powstać siłami jednej osoby. W porządku, lecz w takim razie równie bezsensowne pozostaje ich wycie, że prawdziwym twórcą niepodległości jest nie Piłsudski, a Dmowski, którego z kolei oni wydają się uważać za jednoosobowego twórcę państwa. Honory wypada oddać wszystkim, którzy podjęli trud budowy Polski niepodległej, nie tylko w jednych Legionach czy jednym Komitecie Narodowym Polskim, ale także w krakowskich Naczelnym Komitecie Narodowym i Polskiej Komisji Likwidacyjnej, poznańskiej Naczelnej Radzie Ludowej, śląskiej Radzie Narodowej Księstwa Cieszyńskiego, a przede wszystkim w instytucjach Królestwa Polskiego: Tymczasowej Radzie Stanu, Radzie Regencyjnej oraz gabinetach Jana Kucharzewskiego i Władysława Wróblewskiego. Polska stała się niepodległa dzięki wszystkim tym ludziom, bez względu na ich polityczne afiliacje.
No właśnie – jeszcze jedno. Uważam się za archaistę. Zaborcze imperia: carska Rosja, kajzerowskie Niemcy i habsburskie Austro-Węgry budzą moją szczerą sympatię. Natomiast siły polityczne takie jak endecja, chadecja, ludowcy czy PPS (w tym i niepodległościowa PPS-Frakcja) stanowią dla mnie różnobarwne pyski tego samego plugastwa, zwanego nowoczesnością. Mimo to nigdy nie ośmieliłbym się negować roli, jaką ich działacze odegrali w odzyskiwaniu przez Polskę niepodległości. Endeckie gryzipiórki nie mają tego typu zahamowań i kiedy czyta się, co i jak piszą o Piłsudskim oraz piłsudczykach, można odnieść wrażenie, iż gdyby mogli, w swej tępej zawiści postąpiliby z sarkofagiem z wawelskiej Krypty Srebrnych Dzwonów tak, jak ultrasi francuskiej Restauracji postąpili ze zwłokami Woltera, ku zgorszeniu katolickich sumień. I że w skrytości ducha – jak zauważył ktoś bardziej spostrzegawczy ode mnie – w gruncie rzeczy cieszą się z zamordowania przez Niemców sanacyjnego premiera Kazimierza Bartla, śmierci w sowieckim więzieniu sanacyjnego premiera Prystora czy skazaniu na śmierć w Sowietach sanacyjnego premiera prof. Leona Kozłowskiego.
Sława Piłsudskiemu, sława Dmowskiemu – obu mężom stanu słusznie należy się wdzięczna pamięć. Pseudo-narodowym kundlom zaś należy się kaganiec i cios kijem po grzbiecie.