Jesteś tutaj: Publicystyka » Adam Danek » La Tradizione farà da sé
Gdy idzie o perspektywy rozwojowe chrześcijaństwa, w środowiskach przywiązanych do Tradycji katolickiej dominuje nastrój głębokiego pesymizmu. W optyce spotykanej często w tych kręgach (do których i ja sam się zaliczam) – wiara upada w świecie. Trudno by było wyobrazić sobie krainę bardziej obcą Tradycji, niż dawny obszar Christianitas. Wokół o lepsze walczą ze sobą agresywna teofobia, wulgarny, podwórkowy antyklerykalizm oraz pogardliwy indyferentyzm religijny. Prócz jawnej wrogości biblijnego „tego świata”, tradycjonalistom towarzyszy poczucie izolacji, niezrozumienia czy wręcz niechęci także wewnątrz samego Kościoła. I to zarówno ze strony hierarchów i szeregowych duchownych, jak i zwykłych wiernych, którzy, wychowani już na modernistycznych wynalazkach, w ogóle nie wyobrażają sobie Najświętszej Ofiary celebrowanej – jak mówią – „tyłem do wiernych”, bez podawania sobie w ławkach graby i oazowego rzępolenia na gitarze. Ale czy diagnoza współczesności stawiana z pozycji tradycjonalistycznych skłania do czarnowidztwa? Wręcz przeciwnie.
Rzeczywistość bezlitośnie weryfikuje posoborowe wymysły. Lizusostwo nie popłaca: wszystkie błazeńskie zabiegi podejmowane przez duchowieństwo w celu „przyciągnięcia wiernych” do pustoszejących świątyń poprzez „uatrakcyjnienie” czy „uwspółcześnienie” katolickiego „przekazu” kończą się porażką. Przynoszą tylko samo-ośmieszenie. Z kolei „ekumeniczne” gadanie, że w sumie wszystko jedno, w co się wierzy, byle być „dobrym człowiekiem”, zniechęca wiernych do chodzenia do kościoła, zamiast ich do niego zachęcać. Tymczasem tradycyjne instytuty kapłańskie mają co roku więcej chętnych na kleryków, niż mogą przyjąć. Stale wrasta liczba księży, którzy chcą uczyć się odprawiania Mszy Wszechczasów i wiernych, którzy pragną na nią uczęszczać. Wnioski wydają się jasne. Liczba wychowanków modernizmu będzie z czasem stopniowo maleć.
W najbliższych dekadach, czy może stuleciach, ludzie, którzy poszukują prawdziwego przeżycia religijnego – kontaktu z sacrum, a nie religijnej oprawy dla samouwielbienia człowieka – powrócą w tej sytuacji do tradycyjnej liturgii. Część zawiedzionych nowinkarskim humbugiem w słusznym odruchu pójdzie za daleko i przejdzie na prawosławie. Część ucieknie jeszcze dalej, na przykład w mahometanizm – w mediach głównego nurtu raczej się o tym nie mówi, ale wśród Europejczyków rośnie liczba przejść na islam.
W efekcie posoborowy katolicyzm powtórzy historię protestantyzmu w XIX i XX wieku: dokona samolikwidacji, zostawiając po sobie zobojętnianych religijnie „wiernych” i opustoszałe kościoły, poprzerabiane na restauracje, sklepy lub dyskoteki. Novus Ordo Missae i modernizm po prostu zanikną. Stanie się tak nawet, jeśli Stolica Apostolska nie zrehabilituje Tradycji, nie przywróci jej centralnej pozycji w życiu Kościoła w miejsce obecnego statusu pobocznej „opcji” dla chętnych – za czym od lat orędują środowiska tradycjonalistyczne. Jednak ceną za to niechciane zwycięstwo Tradycji będzie wówczas dopuszczenie do odpadnięcia od wiary bardzo wielu wyziębionych religijnie, których sprotestantyzowana wersja katolicyzmu popchnie ku temu swą duchową jałowością.
Osobiście nie sądzę, by doszło do spełnienia tego smutnego scenariusza, przynajmniej nie w zupełności. Rezydenci watykańskich komnat nie są przecież na tyle głupi, by nie zdawać sobie sprawy z sygnalizowanych powyżej tendencji. Na pewno nie będą też biernie oczekiwać na utratę rzesz dla Kościoła. Prędzej czy później Stolica Święta podejmie kroki w kierunku oczekiwanym przez tradycjonalistów. Opatrzność kieruje biegiem historii, Prawda sama domaga się głoszenia w nie rozmydlonej postaci.