Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Janusz Roszkiewicz: W obronie legalizmu i zdrowego rozsądku. Czy Konstytucja 3 Maja była zamachem stanu?

W obronie legalizmu i zdrowego rozsądku. Czy Konstytucja 3 Maja była zamachem stanu?

Janusz Roszkiewicz

Wśród części historyków i publicystów popularne jest przekonanie, że uchwalenie Konstytucji 3 Maja stanowiło zamach stanu ze względu na naruszenia procedury legislacyjnej i obecność wojska przed Zamkiem Królewskim, w którym odbywały się obrady. Gdyby zgodzić się z tym poglądem, byłby to przedziwny zamach stanu, w wyniku którego u władzy pozostały dokładnie te same osoby, które rządziły wcześniej.

Jak wyglądało stanowienie prawa w I Rzeczypospolitej

Zacznijmy od przypomnienia procedury legislacyjnej w I Rzeczypospolitej. W pierwszej kolejności trzeba podkreślić, że ówczesny system prawny był o wiele mniej przejrzysty od obecnego. Składały się na niego reguły zwyczajowe i reguły pisane, przy czym te ostatnie nierzadko były formułowane rozwlekłym, mętnym i potocznym językiem, utrudniającym ich interpretację. O ile dzisiaj polskie prawo parlamentarne mieści się w zasadzie w trzech aktach prawnych – Konstytucji z 1997 r., regulaminie Sejmu i regulaminie Senatu – o tyle w XVIII wieku obowiązywało w tej dziedzinie od kilku do kilkunastu aktów prawnych, przyjętych na przestrzeni ostatnich 200 lat, a także niezliczone obyczaje, które nie wszyscy prawnicy uznawali za wiążące. Podobnie jak dzisiaj, także i wtedy powszechnie narzekano na kiepską jakość legislacji oraz na lekceważący stosunek posłów do procedur. Pod pewnymi względami było chyba nawet jeszcze gorzej niż dzisiaj, do czego wrócimy za chwilę.

W ogólnych zarysach procedura legislacyjna I Rzeczypospolitej wyglądała mniej więcej tak: ustawy (często nazywane konstytucjami) przyjmowane były przez sejm walny, za który uznawano trzy organy działające wspólnie. Były to: izba poselska, złożona z posłów ziemskich wybranych na sejmikach; senat, złożony z najwyższych dostojników świeckich i duchownych; oraz król (tzw. trzy stany sejmujące). Zwołanie sejmu następowało z inicjatywy króla, nie rzadziej niż raz na 2 lata, a w razie konieczności państwowej także częściej. Inicjatywa ustawodawcza przysługiwała sejmikom, które wydawały wybranym przez siebie posłom instrukcje, ale także samym posłom, którzy mogli samodzielnie przedkładać tzw. artykuły poselskie. Instrukcje poselskie często składały się z kilkudziesięciu, a nawet kilkuset punktów, stanowiących mieszaninę postulatów legislacyjnych, utyskiwań na lokalnych urzędników, próśb o wsparcie kariery krewnych i symbolicznych gestów szacunku i lojalności wobec króla. Żaden akt prawny nie precyzował, jaką mają moc prawną, jedynie zwyczajowo uznawano, że są one wiążące. Sytuacja komplikowała się jeszcze bardziej, gdy lokalna szlachta popadała w spór i dzieliła się na dwa konkurencyjne obozy, doprowadzając do tzw. rozdwojenia sejmików. W praktyce posłowie nierzadko postępowali wbrew instrukcjom albo z ich pominięciem, składając na sejmie postulaty, do których nie zostali upoważnieni. Prawo nie określało żadnych sankcji za przekroczenie instrukcji przez posła – musiał się on jedynie liczyć z tym, że w przyszłości nie zostanie wybrany ponownie. I słusznie: instrukcje zawierały zbyt wiele szczegółowych, niekiedy wzajemnie wykluczających się postulatów, aby posłowie byli w stanie je wszystkie uwzględnić.

Po wstępnym posiedzeniu sejm walny wyłaniał deputacje (komisje) złożone z kilku bądź kilkunastu posłów i senatorów, odpowiedzialnych za przygotowanie projektów ustaw, które miały być poddane pod głosowanie. Przygotowane przez deputacje projekty trafiały następnie do kancelarii królewskiej, która dokonywała ich redakcji. Następnie projekty trafiały na forum plenarne sejmu, na którym dokonywano ich odczytania. Co do zasady między czytaniem projektu a jego uchwaleniem powinny upłynąć co najmniej trzy dni, aby posłowie i senatorowie mieli czas na namysł (deliberację). Przed głosowaniem każdy poseł, senator bądź król mógł zabrać głos – prawo nie ograniczało ani liczby, ani czasu wystąpień, a niektórzy posłowie słynęli z długich, nic niewnoszących przemówień, na co często w tamtych czasach narzekano. Niekiedy takie przemówienia służyły blokowaniu projektów, aby okres, na który został zwołany sejm, upłynął przed rozpoczęciem głosowania.

Zasadą było głosowanie jednomyślne przez aklamację, a więc w przypadku braku sprzeciwu opozycji ustawę uznawano za przyjętą (reguła liberum veto), choć w XVI-XVII wieku wielokrotnie zdarzało się zakrzykiwanie mniejszości przez większość. Wyjątkiem były sejmy skonfederowane, na których obowiązywała „uwaga słuszności”, czyli zasada głosowania większością głosów. Prawo nie określało kworum, czyli minimalnej liczby deputowanych, jaka musiała być obecna w trakcie głosowania. Ponieważ debaty często przeciągały się w nieskończoność i trwały do późnych godzin nocnych (notabene wbrew konstytucjom sejmowym, które zabraniały obrad „przy świecach”), szlachta często umilała sobie czas wypadami na popijawy czy bankiety, co skutkowało niską frekwencją.

Uchwalona ustawa była przekazywana na sesję pieczętarską w ręce kanclerza koronnego, przedstawicieli posłów i marszałka izby poselskiej, którzy dokonywali tzw. ucierania artykułów. W teorii etap ten miał służyć poprawkom redakcyjnym i stylistycznym, ponieważ język posłów – jak już wspomniałem powyżej – pozostawiał wiele do życzenia. W praktyce nad wyraz często do uchwalonego już tekstu wprowadzano poprawki merytoryczne, na co powszechnie narzekano na sejmikach, zwłaszcza w XVII i pierwszej połowie XVIII wieku. Czasem skreślano niektóre punkty, a czasem dodawano zupełnie nowe fragmenty, które nawet nie były przedmiotem dyskusji na forum parlamentarnym.

Na przegłosowanej i ostatecznie zredagowanej ustawie składane były podpisy przedstawicieli izby poselskiej, senatu oraz marszałka. Ostatnim etapem procesu legislacyjnego było tzw. oblatowanie konstytucji, czyli uroczyste wpisanie do ksiąg grodzkich miasta, w którym odbywało się posiedzenie sejmu. Wtedy kancelaria królewska zlecała druk konstytucji w celu rozesłania ich po całej Rzeczypospolitej.

Choć niekiedy kwestionowano legalność ustaw uchwalonych z naruszeniem instrukcji, reguły liberum veto albo bezprawnie przerobionych na sesjach pieczętarskich, to w praktyce większość z nich uznawano za obowiązujące. W tamtych czasach tolerancja na nadużycia proceduralne była większa niż dzisiaj.

Prace nad projektem Konstytucji 3 Maja

Niemal od początku prac Sejmu Wielkiego toczono dyskusje na temat reform ustrojowych. Dla wszystkich posłów jasne więc było, że prędzej czy później będą one musiały przyjąć formę jakiegoś aktu prawnego. W celu przygotowania odpowiedniego projektu Sejm już jesienią 1789 roku powołał Deputację do spraw Formy Rządu (zwaną niekiedy również Deputacją Konstytucyjną) z biskupem Adamem Krasińskim jako przewodniczącym oraz dziesięcioma innymi członkami, z których najważniejszy był Ignacy Potocki. Z upoważnienia Deputacji opracował on dziewięć założeń do nowej konstytucji („Zasady o formie rządu”), które zostały przedłożone Sejmowi, obradującemu wciąż w obecności większości deputowanych, już 17 grudnia 1789 roku. Założenia zostały przyjęte z poprawkami, co świadczy o otwartości większości posłów na dyskusję nad zmianami ustrojowymi. Do tego czasu wszystko odbywało się w pełnej zgodzie z procedurą.

Pół roku później Potocki przedłożył Sejmowi już pełny projekt konstytucji („Projekt do formy rządu”), liczący aż 658 artykułów. Posłów raziła objętość tego aktu i mętność wielu jego postanowień, a króla odrzucało całkowite zmarginalizowanie roli monarchy. Wobec utknięcia prac w martwym punkcie w grudniu 1790 roku Potocki zawarł porozumienie z królem Poniatowskim, który miał przejąć inicjatywę nad pracami konstytucyjnymi. Przez następne miesiące – od stycznia do kwietnia 1791 r. – król wraz ze swoim sekretarzem Scipione Piattolim przygotowywał nowy projekt konstytucji, który był konsultowany m.in. ze Stanisławem Małachowskim, Hugonem Kołłątajem i samym Ignacym Potockim. Nowy projekt konstytucji przewidywał ustanowienie w Rzeczypospolitej monarchii konstytucyjnej na wzór angielski, z pewnymi modyfikacjami uwzględniającymi polską specyfikę. Przygotowany przez króla akt przewidywał więc ustanowienie stałej władzy ustawodawczej (izby poselskiej i senatu) oraz odrębnej władzy wykonawczej (Straży Praw pod przewodnictwem króla, której miały podlegać komisje-resorty odpowiedzialne za wojsko, policję, sprawy zagraniczne, edukację i skarb), ponoszącej przed tą pierwszą odpowiedzialność polityczną (minister miał ustąpić na żądanie 2/3 sejmu – było to zerwanie z zasadą dożywotniości urzędów). Projekt pozbawiał sejmików kompetencji ustawodawczej, wyraźnie zwalniał posłów z przestrzegania instrukcji sejmikowych oraz znosił liberum veto. Potwierdzał też wielowiekową zasadę katolicyzmu jako religii państwowej, z zachowaniem tolerancji dla innowierców. Najbardziej kontrowersyjnym dla ówczesnej szlachty było jednak ustanowienie monarchii dziedzicznej w miejsce elekcyjnej. Król i jego poplecznicy wiedzieli, że wielu posłów będzie chciało zablokować ten projekt.

Witaj trzeci, czwarty i piąty maj, czyli finisz procedury

Pierwotnie głosowanie nad projektem konstytucji zaplanowano na 5 maja. Stronnictwo królewskie i tzw. stronnictwo patriotyczne, wykorzystując poparcie marszałka Stanisława Małachowskiego, przyspieszyły obrady o dwa dni, korzystając z faktu, że oponenci ze stronnictwa moskiewskiego nie powrócili jeszcze z wielkanocnej przerwy świątecznej. Było to naruszenie obowiązującej procedury, bo wszyscy posłowie powinni byli zostać zawiadomieni o terminie posiedzenia. 1 maja w pałacu Radziwiłłowskim na Krakowskim Przedmieściu dokonano potajemnego odczytu projektu konstytucji w gronie jej największych zwolenników, następnego dnia uczyniono to ponownie, ale tym razem z udziałem już pojedynczych posłów opozycji. Następnie w pałacu marszałka Małachowskiego podpisano „Asekurację”, w której 83 posłów i senatorów zobowiązało się do poparcia projektu w sejmie oraz do przestrzegania prawa przy jego procedowaniu.

Ówczesne prawo parlamentarne, jak już wspomniałem, zawierało jednak istotną lukę, którą „patrioci” wykorzystali – nie określało ono kworum. Ostatecznie 3 maja 1791 r. w sali posiedzeń na Zamku Królewskim w Warszawie zebrała się dość liczna grupa: około 150-180 spośród ogólnej liczby 346 posłów oraz około 30 spośród 155 senatorów.

Miażdżąca większość obecnych popierała reformy, jedynie grupka kilkunastu posłów i senatorów, skupiona wokół hetmana wielkiego koronnego Franciszka Ksawerego Branickiego, nastawiona była do nich negatywnie.

Na Placu Zamkowym zebrał się tłum około 20 000 mieszczan, cechów z chorągwiami i rajców miejskich. Tam też ulokował się regiment piechoty Działyńskich, któremu zarzucano potem wywieranie presji na posłów. Trudno powiedzieć, czy taka presja miała miejsce, czy nie: wiadomo jedynie, że do użycia siły nie doszło. Wypada jednak zadać pytanie, po co w ogóle ów oddział wojskowy miałby wywierać presję, skoro i tak większość obecnych tego dnia parlamentarzystów, a także król, byli za przyjęciem konstytucji?

Posiedzenie sejmowe trwało 6 godzin. Najpierw odczytano depesze z polskich placówek dyplomatycznych, sugerujące groźbę kolejnego rozbioru Rzeczypospolitej, co skutecznie wywołało wielkie poruszenie wśród posłów. Wtedy zabrał głos poseł Potocki, zapytując uroczyście króla o środki ratunku dla ojczyzny w tak trudnej sytuacji. W odpowiedzi król przedstawił przygotowany projekt ustawy rządowej, polecając – zgodnie z procedurą – jego odczytanie przez sekretarza sejmowego Antoniego Siarczyńskiego. Wtedy zabrali głos opozycjoniści m.in.: wojewoda mazowiecki Antoni Małachowski, kasztelan wojnicki Piotr Ożarowski, poseł z Poznania Franciszek Mielżyński i poseł z Podola Antoni Złotnicki. W większości podnosili oni rzeczowe argumenty, zwracając uwagę na: wymóg 3-dniowego odstępu między czytaniem projektu a jego przegłosowaniem; sprzeczność art. VII projektu, wprowadzającego monarchię dziedziczną, z pacta conventa (publicznoprawną umową zaprzysięganą przez królów Polski od czasów Henryka Walezego, która m.in. przewidywała wybór władcy w drodze elekcji); sprzeczność tego samego artykułu z wieloma instrukcjami sejmikowymi, w których wyrażano sprzeciw wobec monarchii dziedzicznej. Najgłośniejsze, a zarazem najmniej merytoryczne wystąpienie miał poseł kaliski Jan Suchorzewski, który zabrał na salę sejmową swojego kilkuletniego syna. Przyznał, że nie czytał projektu, ale pewien jest jego szkodliwości, po czym oświadczył:

Zabiję własne dziecię, aby nie dożyło niewoli, którą ten projekt krajowi gotuje.

Ostatecznie chłopca wyrwano z rąk rozhisteryzowanego posła – był to jedyny przypadek użycia siły tego dnia przez zwolenników Konstytucji. Dzięki skrupulatnemu protokołowi z sesji 3 i 5 maja, sporządzonemu przez sekretarza sejmowego Antoniego Siarczyńskiego, mamy pewność, że w trakcie obrad umożliwiono wszystkim oponentom swobodne zabieranie głosu.

Dyskusja przeciągała się, a przerwało ją dość zabawne nieporozumienie: w pewnym momencie jeden z posłów, widząc, jak król podnosi rękę, krzyknął „Król zaprzysięga konstytucję!” (choć w rzeczywistości – jak przyznawał sam monarcha w swoich dziennikach – akurat w tamtym momencie prosił jedynie o możliwość zabrania głosu w debacie). W większości zebranych wzbudziło to wielki entuzjazm, wskutek którego zaczęto spontanicznie wykrzykiwać „Wiwat król! Wiwat nowa konstytucja!”. Wtedy na zapytanie marszałka Małachowskiego tłum posłów wykrzyknął kilkakrotnie „zgoda!”, co formalnie świadczyło o jednomyślnym uchwaleniu konstytucji.

Następnie zebrani udali się do kościoła św. Jana, gdzie przysięgę na nową konstytucję złożyli: król, marszałkowie konfederaccy, ministrowie, senatorowie i posłowie, a także przybyła do kościoła ludność Warszawy. Po odśpiewaniu hymnu Te Deum laudamus uczestnicy sejmu powrócili do sali obrad, ale z uwagi na późną porę odroczono obrady. 4 maja odbyło się zaprzysiężenie członków Komisji Wojskowej i innych magistratur rządowych.

Dopełnienie procesu legislacyjnego nastąpiło 5 maja. Tego dnia zaprotokołowano w księgach grodu warszawskiego protest posłów sprzeciwiających się uchwaleniu Konstytucji – z tego prawa skorzystało zaledwie 27 posłów i 1 senator, ale większość z nich i tak potem przyłączyła się do wiwatów na cześć Konstytucji. Wciąż istniały pewne wątpliwości formalne co do prawidłowości uchwalenia Konstytucji, dlatego jej zwolennicy mocno zabiegali o podpisy cieszącej się autorytetem Deputacji Konstytucyjnej z jej przewodniczącym biskupem Adamem Krasińskim na czele. Ten nie chciał jej początkowo podpisać, ale dał się przekonać, gdy ponownie zebrana Izba Poselska jednomyślnie wyraziła poparcie dla nowej Konstytucji. Jak podkreśla prof. Wacław Uruszczak, wybitny badacz historii ustroju polskiego, „naprawiano tym samym istotne dla ważności nowej konstytucji uchybienie formalne”. Tego samego dnia dokonano wpisu Ustawy Rządowej do ksiąg grodu warszawskiego, czyli oblatowania, co było warunkiem niezbędnym do wejścia jej w życie i zarządzenia druku.

Konstytucja 3 Maja z punktu widzenia historyków

W historiografii następnych stuleci uchwalenie Konstytucji 3 Maja często określano mianem „zamachu stanu”. Takie sformułowanie padało z ust przedstawicieli zarówno krakowskiej, jak i warszawskiej szkoły historycznej, m.in. Tadeusza Korzona, Władysława Smoleńskiego, Waleriana Kalinki, Józefa Szujskiego czy Władysława Konopczyńskiego. Za ich sprawą także współcześni historycy i publicyści używają tego określenia, zapominając jednak o zastrzeżeniach, jakie poczynili ci autorzy. Wielu z nich nawet dezawuowało znaczenie tego „zamachu”, biorąc to słowo w cudzysłów albo nadając mu inną treść. Przykładowo Józef Szujski przekonywał, że mimo pewnych naruszeń do uchwalenia Konstytucji doszło w sposób ważny: zdefiniował on zamach stanu jako „oczywiście ryczałtowe przeprowadzenie reformy”, czasem mówił o „tak zwanym zamachu”, podkreślał też, że uchwalenie Konstytucji było „czynem w granicach prawności wykonanym”. Wspomniany Korzon, mimo że wskazywał na uchwalenie Konstytucji w drodze „rewolucji sejmowej”, to podkreślał też, że była to rewolucja „najłagodniejsza ze wszystkich, jakie zna historia, dokonana bez przelewu krwi i odjęcia głosu przeciwnikom, którzy też wygadali wszystkie możliwe zarzuty swoje”. Konopczyński pisał o „zamachu” czy „spisku” w cudzysłowie, w gruncie rzeczy broniąc zwolenników reformy, o których napisał tak:

Nowy ustrój nadany został krajowi, jak to zwykle bywa, przez świadomą celu mniejszość, z zachowaniem jednak prawa większości (stu kilkudziesięciu przeciw 28).

Były też głosy wprost sprzeciwiające się określaniu Konstytucji 3 Maja jako dzieła zamachu stanu – należał do nich Paweł Popiel, prawnik, publicysta historyczny i XIX-wieczny polityk konserwatywny, który uważał taki pogląd za oczywiste nieporozumienie, z uwagi na pokojowy przebieg reformy oraz umożliwienie oponentom zabrania głosu:

Nigdy, w żadnym kraju, w żadnym ciele prawodawczym nie uszanowano jak w dniu 3-go Maja wolności zdania, wolności mowy, której wyrozumieniem sejmu i króla tak bezwstydnie nadużywano. Żaden oponent nie ucierpiał ani czynnie, ani nawet słownie.

Główne zastrzeżenia wobec procedury uchwalenia Konstytucji 3 Maja

Podsumujmy więc – pod adresem procedury przyjęcia Konstytucji 3 Maja można podnieść w sumie sześć zastrzeżeń: 1. niepoinformowanie o terminie posiedzenia posłów i senatorów niechętnie nastawionych do projektu; 2. nieobecność ponad połowy posłów i senatorów w trakcie głosowania, wynikająca z przyspieszenia o dwa dni debaty i głosowania; 3. naruszenie zasady 3-dniowej deliberacji; 4. naruszenie instrukcji sejmikowych, z których zdecydowana większość wyrażała sprzeciw wobec ustanowienia monarchii dziedzicznej w Polsce; 5. naruszenie przez króla pacta conventa, które sam zaprzysiągł przed koronacją, a które zakazywały podejmowania przez monarchę działań na rzecz ustanowienia monarchii dziedzicznej; 6. użycie wojska do wywarcia presji na posłów 3 maja 1791 r.

Zarzuty nr 1, 3 i 5 słusznie wytykają głosującym naruszenie obowiązującego wówczas prawa. Jak już jednak wspomniano powyżej, w historii Pierwszej Rzeczypospolitej wielokrotnie dochodziło do uchwalania ustaw z naruszeniem procedur, i to w jeszcze większym stopniu niż w dniu 3 maja 1791 r., czego przykładem były nadużycia w postaci poprawiania i uzupełniania już uchwalonych przez sejm ustaw w kancelarii królewskiej w XVII i na początku XVIII wieku. Choć te nadużycia budziły sprzeciw, to nikt nie traktował takich działań jako zamachu stanu, ale po prostu jako element nieczystej gry politycznej między stronnictwem regalistycznym a resztą szlachty.

Zarzut nr 2 nie ma prawnego charakteru, ponieważ ówczesne prawo nie przewidywało wymogu kworum. Większość ustaw Sejmu Wielkiego przegłosowywano w obecności około stu deputowanych. W czasach współczesnej demokracji przyzwyczajeni jesteśmy do zasady, że parlament może uchwalać ustawy w obecności minimum połowy swojego składu. Ale ta praktyka nie obowiązywała w XVIII wieku. Sejm Wielki ustanowił potem kworum (co istotne – w obecności już większości posłów i senatorów) na poziomie 1/4 składu, wyciągając wnioski z wieloletnich doświadczeń z niską frekwencją na przedłużających się posiedzeniach. Nawet 200 lat później, przy uchwaleniu konstytucji marcowej z 1921 r., ustanowiono kworum na poziomie zaledwie 1/3 składu.

Zarzut nr 4 jest słuszny o tyle, że rzeczywiście naruszono instrukcje sejmikowe, ale w praktyce – jak wspominałem powyżej – posłowie często łamali je już wcześniej w XVI-XVIII wieku. Oczywiście było to krytykowane przez szlachtę, ale nikt nie nazywał uchwalania ustaw z naruszeniem instrukcji „zamachem stanu”.

Zarzut nr 6 wyciąga moim zdaniem zbyt daleko idące wnioski. Cytowany powyżej Józef Szujski przeczył, jakoby obecność wojska na Placu Zamkowym miała służyć wywieraniu presji na posłów:

Wojsko to, oddane pod komendę młodemu księciu Józefowi Poniatowskiemu, miało służyć nie jako narzędzie nacisku, który przy przyjaznym usposobieniu miasta wcale potrzebnym nie był, ale przestrzegać porządku, który właśnie objawami entuzjazmu miejskiej ludności naruszonym być mógł. Najniejsłuszniej przeto upatrują Hermann, Smitt i Sołowjej w owym zbrojnym ruchu gwałt i nadużycie, bo kilkunastu oponentów nie mogło wywołać kontrrewolucji, a więc wzbudzić obawy patriotów.

Nie każde naruszenie prawa jest zamachem stanu

Nie da się zaprzeczyć, że do uchwalenia Konstytucji 3 Maja doszło z naruszeniem kilku reguł obowiązującego wówczas prawa, ale to nie powód, by cały proces określać jako „zamach stanu”. Pojęcie to wywodzi się z francuskiego określenia coup d’état (dosłownie: „uderzenie w państwo”) i oznacza gwałtowne obalenie rządu z użyciem siły lub groźby siły, z fundamentalnym naruszeniem porządku konstytucyjnego.

Konstytucję 3 Maja uchwalił natomiast legalnie ukonstytuowany organ, jakim był sejm walny, upoważniony do stanowienia powszechnie obowiązującego prawa. Głosowanie odbyło się w pokojowych warunkach, z zachowaniem prawa opozycji do zabrania głosu. W wyniku przyjęcia ustawy nie doszło do zmiany władzy w Polsce – stanem rządzącym pozostała szlachta, także duchowieństwo zachowało uprzywilejowaną pozycję, a królem nadal pozostawał Stanisław August Poniatowski.

Odróżnia to zdarzenia z 3-5 maja 1791 r. od rewolucji, słusznie określanych jako zamachy stanu, bo w gwałtowny sposób doprowadziły do wymiany elit rządzących i utworzenia nowych organów państwa. Rewolucja francuska najpierw obaliła legalny organ reprezentacji stanowej, jakim były Stany Generalne (pozbawiając przywilejów szlachtę i duchowieństwo w trybie nieznanym ówczesnemu prawu francuskiemu), a potem króla, wprowadzając w miejsce monarchii absolutnej dyktaturę oligarchiczną pod płaszczykiem ustroju demokratycznego. Rewolucja lutowa w Rosji zmusiła cara do abdykacji, a władzę objął nowo utworzony Tymczasowy Komitet Dumy, złożony z przedstawicieli partii demokratycznych, komunistycznych i monarchistycznych. W maju 1926 r. zbuntowane oddziały wojska pod wodzą Józefa Piłsudskiego po krótkich walkach z siłami rządowymi podbiły Warszawę, zmuszając do dymisji prezydenta i demokratyczny rząd, który został zastąpiony przez stronników Marszałka. Cechą charakterystyczną wszystkich tych przewrotów było siłowe obalenie rządzących i zastąpienie ich osobami z kręgu spiskowców. Dodatkową cechą wspólną rewolucji francuskiej i rewolucji rosyjskiej było przejęcie władzy przez zupełnie nowe organy państwa, które nie miały żadnego umocowania w obowiązującym wówczas prawie.

Od wspomnianych rewolucji reforma majowa odróżnia się także tym, że szybko została zaaprobowana przez większość społeczeństwa politycznego. W lutym 1792 roku ok. 73% sejmików złożyło bez zastrzeżeń przysięgę na nową Konstytucję (prof. Wojciech Szczygielski określił to zdarzenie jako „referendum”).

Nie zapominajmy też, że dość niski poziom kultury prawnej wśród szlachty powodował, że co najmniej od XVII wieku wiele ustaw było przyjmowanych z pogwałceniem prawa lub obyczajów parlamentarnych. Posłowie ze stronnictwa królewskiego i patriotycznego nie ustanowili więc wówczas żadnych precedensów, po prostu posłużyli się tą samą – przyznajmy, nieczystą – zagrywką, którą posługiwali się ich poprzednicy na sejmach z ostatnich 200 lat.

Sprzeciwiając się nazywaniu dzieła Konstytucji 3 Maja mianem zamachu stanu, nie pochwalam w żadnym razie łamania prawa przy uchwalaniu ustaw. Szacunek dla prawa, procedur i dobrych obyczajów parlamentarnych to fundament zdrowego państwa. Warto jednak zachować proporcje w osądzaniu wydarzeń historycznych przez używanie adekwatnych określeń. Nie każde naruszenie prawa jest zamachem stanu, nie każdy akt prawny uchwalony z naruszeniem pewnych reguł proceduralnych jest nieważny. Jak pokazuje historia, każdy przypadek należy oceniać oddzielnie, z uwzględnieniem konkretnych okoliczności. W przypadku Konstytucji 3 Maja brak jest przekonujących argumentów do uznania, że była ona aktem nielegalnym, uchwalonym na drodze zamachu stanu.

*****

WG: Szanowny Autorze, jestem w stanie zgodzić się, że uchwalenie Konstytucji miało cechy działania legalnego (jednak te same cechy można przypisać też działaniom targowiczan). Z jednym zasadniczym wyjątkiem, który potraktował Pan dość zdawkowo. Król jako strona umowy zwanej pactami conventami nie miał prawa podejmować żadnych działań, które dotyczyły następstwa tronu. Innymi słowy, złamał prawo, które dziś na mocy art. 7 konstytucji obowiązuje wszystkie organy władzy. Poza tym sedno wydarzeń nie tkwi w użyciu siły, jej groźby czy nieużyciu. Nie chciałabym tu stosować drastycznego porównania, ale przecież faktem jest, że Niemcy przekształciły się w państwo totalitarne jako państwo prawa pod kierunkiem legalnie wybranego rządu (koncepcja państwa stanu wyjątkowego). Problem tkwi, gdzie indziej. Oświecenie wykreowało koncepcję władcy absolutnego, który stanowił dobre prawa dla ludu, więc lud kochał władzę i był posłuszny. To w Rzeczypospolitej z jej wielowiekowym dziedzictwem nie miało szansy powodzenia. Bo można różne rzeczy mówić np. o Sewerynie Rzewuskim, ale nie można mu odmówić miana demokraty, i to postępowego. Bo przecież był apologetą rewolucji amerykańskiej, a nawet francuskiej. To po prostu był konflikt dwóch filozofii władzy, który w naszym państwie toczył się od średniowiecza. Niestety punkt kulminacyjny stronnictwo dworskie zafundowało Rzeczypospolitej, zrywając zgodę co do kierunku zmian, którą wypracowały na Sejmie Czteroletnim wszystkie stronnictwa, próbując przy okazji zmienić pod pruskim przewodem porządek międzynarodowy.

Janusz Roszkiewicz – doktor nauk prawnych, konstytucjonalista, adiunkt w Zakładzie Praw Człowieka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.

Za: W obronie legalizmu i zdrowego rozsądku. Czy Konstytucja 3 maja była zamachem stanu? Wolna licencja – ten materiał został opublikowany na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska. Portal historyczny Histmag.org (CC BY-SA 3.0).

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.