Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Tomasz Gabiś: Głosy zza Odry (Europa między Draghim a Ciprasem)
Ostatnie miesiące przyniosły w Niemczech ogromną ilość komentarzy na temat polityki Europejskiego Banku Centralnego (EBC), przyszłości strefy euro i faktycznego bankructwa Grecji, w której władzę objęła radykalnie lewicowa partia Syriza.
Cieszący się popularnością w niemieckich kołach niezależnych Matthias Weik i Marc Friedrich, autorzy bestsellerowej książki Największa wyprawa rabunkowa w dziejach świata, czyli dlaczego pracowici są coraz biedniejsi, a bogaci coraz bogatsi, piszą, że prezes EBC Mario Draghi popycha Europę do bankructwa. Skupując obligacje, wpompowuje do obiegu 1 140 mld euro – niewyobrażalną ilość pieniędzy – aby „stymulować” gospodarkę. To, rzecz jasna, żadnych problemów nie rozwiąże, da jedynie na pewien czas oddech bankom i rządom pogrążonych w kryzysie krajów strefy euro, które dalej mogą się zaopatrywać w tani pieniądz. Podjęcie takiego ryzykownego eksperymentu, którego katastrofalne skutki wcześniej czy później się ujawnią, pokazuje aż nadto wyraźnie, jak krytyczna jest sytuacja i w jakiej desperacji są elity europejskie. Decyzja Supermario to kolejny etap eskalacji polityki kryzysowej, na który składa się ukryta pomoc dla banków i wprowadzone tylnymi drzwiami, zakazane przez prawo, finansowanie rządów, a jednocześnie wywłaszczenie ciułaczy. Decyzja ta czyni absurdalnymi starania obywateli o zabezpieczenie się na starość, blokuje reformy, sprzyja powstaniu „baniek” w akcjach i nieruchomościach.
Eksperymenty z praktycznie zerowymi stopami procentowymi i skupowaniem obligacji za wydrukowane pieniądze nigdzie nie funkcjonowały i nie będę funkcjonować. Gospodarka planowa, w tym przypadku planowa polityka monetarna, zakończy się fiaskiem. Tej polityce od kilku lat przeciwstawiał się prezes Bundesbanku Jens Weidmann. Z początku udawało mu się zapobiec szaleństwom planowej polityki monetarnej EBC, jednak jego głos stale tracił na znaczeniu. Weik i Friedrich przypominają, że ostatni crash wywołany był zbyt niskimi stopami procentowymi. Banki centralne, dostarczające zbyt wiele taniego pieniądza, to podpalacze, którzy najpierw wywołują pożar, a potem udając strażaków, gaszą pożar kolejnymi miliardami gwarantowanymi przez podatników. Tani pieniądz banków centralnych jest jak twardy, uzależniający narkotyk, bez którego narkoman nie może żyć. Musi dostawać kolejne, coraz większe dawki aż do momentu, kiedy jego organizm przestanie funkcjonować.
Claus Vogt, publicysta, doradca finansowy, autor książki Dossier Greenspana, uważa, że po długim okresie władzy anonimowych urzędników centralnej biurokracji Europa ma samozwańczego imperatora, nieodpowiadającego przed nikim, stojącego ponad prawem: jest nim prezes EBC Mario Draghi, który tworzy z niczego co miesiąc 60 mld euro i wykupuje za nie papiery dłużne, przede wszystkim beznadziejnie zadłużonych członków UE. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że jest to finansowanie rządów za pomocą prasy drukarskiej. Jest to tak oczywiste, że do innego wniosku mógłby dojść jedynie wysoko opłacany prawnik na liście płac Unii Europejskiej. Zdaniem Vogta polityka EBC oznacza wyrzucenie na śmietnik wszystkich reguł, które miały obowiązywać w unii walutowej: jest przykładem obłędu w polityce monetarnej.
Ekonomista, prezes Instytutu Misesa Thorsten Polleit jest zdania, że plan Draghiego, dotyczący zakupu obligacji, umacnia pozycje rządów, które redukują kontrolę parlamentarną nad sobą, natomiast pozbawia kolejnej części władzy parlamenty krajowe, no i ubezwłasnowolnia podatników. Polityka EBC powoduje spadek siły nabywczej euro w stosunku do sytuacji, w której ilość pieniądza nie zostałaby zwiększona – tracą na tym, co oczywiste, konsumenci. Polityka prawie zerowych stóp procentowych oznacza zafałszowanie wszystkich wskaźników gospodarczych, a w konsekwencji błędne inwestycje. Skup obligacji w wysokości 1,14 biliona euro to początek zakrojonej na szeroką skalę monetyzacji długów w strefie euro. Otwarto puszkę Pandory, ponieważ zakup obligacji wzbudzi polityczne pożądliwości i zależności, które staną się nie do opanowania. Okaże się, że 1,14 biliona nie wystarczy. Bilans aparatu bankowego euro: wolumen 31,2 biliona euro, kapitał własny 2,5 biliona, zobowiązania banków w strefie euro 4,9 biliona, saldo gotówkowe wszystkich banków w strefie euro – mniej niż 200 mld euro. Według Polleita banki są „praktycznie bankrutami” – ostateczna suma wykupu może według niego sięgnąć do 4,6 biliona euro. Strefa euro może zostać utrzymana, jeśli narodowe zadłużenia rządów i zadłużenia banków zostaną skolektywizowane, co jednak obniży wartość euro i może w przyszłości zainicjować ucieczkę od tej waluty, wyzbywanie się obligacji i nieodnawianie zapadalnych kredytów udzielonych rządom i bankom.
Jeden z najbardziej znanych ekonomistów niemieckich prof. Hans-Werner Sinn ocenia, że w ciągu pierwszych pięciu lat kryzysu zadłużeniowego w wyniku polityki EBC europejscy oszczędzający stracili co najmniej 200 mld euro, które powinny przypaść im jako oprocentowanie depozytów, gdyby stopy były na takim poziomie jak do 2007 r. Zachodzi całkowicie niekontrolowane przez władze krajowe, stałe wywłaszczanie oszczędzających. Zdaniem Sinna EBC pod kierownictwem Mario Draghiego stale przekracza swój mandat. Program skupowania obligacji to nic innego jak pozbawiona jakiejkolwiek legitymizacji redystrybucja majątkowa w Europie. Obecnie to EBC decyduje tak naprawdę o kierunkach inwestowania, o ruchu kapitałów itd.
Sascha Tamm (Liberales Institut), komentując gwałtowne protesty lewicowego Czarnego Bloku pod nowo otwartą, wzniesioną kosztem 1,3 mld euro, monstrualną siedzibę EBC we Frankfurcie nad Menem, napisał, że nie było to starcie dwóch stron o odmiennych poglądach, lecz dwóch frakcji socjalnych inżynierów. Niezbyt rozgarnięci demonstranci nie rozumieją, że wszystkie ich żądania są, lub mogą stać się, możliwe właśnie dzięki polityce EBC, którego siedzibę chcą zablokować. Zarówno krytycy EBC, jak i funkcjonariusze EBC kierują się tą samą logiką: wierzą, że dobro pochodzi z góry, z centrali, a społeczeństwo jest maszyną – wystarczy tylko odpowiednio pokręcić gałkami, aby uzyskać pożądane rezultaty. Ci pierwsi chcą dzielić majątki, aby uczynić świat „solidarniejszym i sprawiedliwszym”, ci drudzy chcą drukować pieniądze bez ograniczeń, aby wywołać „wzrost gospodarczy” i dać do dyspozycji rządom zastrzyk taniego pieniądza, aby mogły zaspokoić roszczenia wszystkich grup interesów. Oba zwalczające się obozy niszczą własność prywatną; protestujący chcą społeczeństwa w możliwie najszerszym zakresie sterowanego przez państwo, w którym interesy jednostki się nie liczą, natomiast EBC manipuluje (we współpracy z politykami) wartością pieniądza, a tym samym wartością indywidualnych oszczędności, podstawą kalkulacji dla działalności gospodarczej, dla inwestycji itd. Zarówno dla lewicowych zadymiarzy, jak i dla panów w garniturach z EBC wywłaszczenia są prawowitym środkiem realizacji ich celów. To podobieństwo mentalne jest prawdziwym zagrożeniem dla wolności i dobrobytu w Europie.
Z kolei Tomasz M. Froelich zwraca uwagę, że wszystkie media z okazji protestów z powodu otwarcia nowego gmachu EBC pisały o „antykapitalistycznych protestach”. Do Frankfurtu zjechali radykalni lewicowcy z całej Europy, aby protestować przeciwko systemowi, którego natury i mechanizmów działania kompletnie nie rozumieją. Obecny ustrój to socjalizm monetarny (Geldsozialismus) i korporacjonizm. W tym systemie ok. 50 procent dochodów przechodzi przez państwo, występuje tu coraz gęstszy splot państwa i wielkiego kapitału, system pieniężny jest zmonopolizowany, czego żądał Marks w Manifeście Komunistycznym. Zamiast się cieszyć, że wraz z powstaniem EBC postulat Marksa został zrealizowany w skali europejskiej, lewicowcy protestują przeciwko niemu. Wniosek z tego taki, że „blokupanci” blokują samych siebie, chcą jeszcze więcej monetarnego socjalizmu, czyli jeszcze więcej kompetencji dla ECB, i jeszcze więcej korporacjonizmu. Nie są żadną realną alternatywą dla EBC, wręcz przeciwnie, są jego przedłużeniem.
Publikujący swoje felietony w tygodniku „Der Spiegel” Jan Fleischauer zauważa, że współczesne protesty radykalnej lewicy, takie jak te pod siedzibą EBC, legitymizowane są w kategoriach emocjonalnych: zamiast „pomyślcie!” jest „oburzajcie się!”. Być może – przypuszcza Fleischauer – przesłanie współczesnej radykalnej lewicy jest na poziomie prasy kobiecej. W niej także mniej ważne jest to, jak się rzeczy mają i jakie są między nimi wzajemne relacje, ale jaki ma się do nich stosunek, co w człowieku wywołują, jakie budzą uczucia. Kiedyś, 45 lat temu, z pewnym rozrzewnieniem wspomina Fleischhauer, całe pokolenie z zapałem czytało trudne teoretyczne teksty. Ale to już przeszłość, lenistwo umysłowe na lewicy jest tak duże, że nie zauważa ona, iż EBC za pomocą swojej prasy drukarskiej realizuje dokładnie tę politykę zadłużania, której lewica zawsze żądała. Zdaniem Fleischhauera współcześni radykalni lewicowcy to pozerzy: udany występ liczy się dla nich ponad wszystko, realne wyniki są drugorzędne.
Odnotujmy na marginesie, że wśród publicystów z niemieckich środowisk niezależnych pojawiły się głosy, że lewicowy Czarny Blok jest manipulowany przez tajne służby – głośne protesty i zadymy pod gmachem EBC, połączone z atakowaniem policjantów i podpalaniem samochodów, mają wywołać sympatię wobec EBC i przykryć gigantyczny „przekręt” z wykupem obligacji. Nie byłby to pierwszy przypadek w historii, gdy radykalni lewicowcy okazują się pożytecznymi idiotami wielkiej finansjery.
Frank Schäffler, były poseł FDP, jedyny prawdziwy liberał gospodarczy w tej partii, napisał, że prezes EBC Mario Draghi i szef Syrizy Aleksis Cipras mają ze sobą wiele wspólnego: obaj są dogmatycznymi socjalistami, wierzącymi, że można kolektywnie planować procesy gospodarcze i społeczne, obaj chcą wydawać pieniądze, wiele pieniędzy. Obaj wierzą, że tylko w ten sposób można przezwyciężyć kryzys i nakręcić koniunkturę w Europie Południowej, obaj nie przejmują się prawem, a wręcz nawołują do jego łamania. Draghi, niekoronowany król „superpaństwa” europejskiego, wyczarowuje ponad bilion euro z niczego. Obniżając stopy procentowe prawie do zera, kreuje iluzję krainy pieczonych gołąbków. Cipras też chce utrzymać iluzję, że zbankrutowane państwo nie musi oszczędzać. Ten karnawał będzie trwał, ale po nim przyjdzie czas postu i pokuty.
Po raz pierwszy w życiu, pisze Schäffler, cieszyłem się ze zwycięstwa skrajnie lewicowej partii; cieszyłem się, ponieważ zwycięstwo Syrizy ujawniło fiasko polityki „ratowania euro”. Nikogo w Europie ta polityka nie uratowała, nawet polityków w Grecji. Lewicowy establishmentowy PASOK został całkowicie zmarginalizowany. Kiedy Grecję przyjmowano do Wspólnoty Europejskiej w 1981 r., partia ta osiągała 48 procent poparcia, obecnie 10 razy mniej. „Konserwatywna” Nea Dimokratia zdobyła ledwie 27,8 procent głosów. Wszyscy premierzy Grecji ostatnich lat od Papandreu do Samrasa należą do historii. Całe to „ratowanie” było z korzyścią tylko dla jednej grupy: wielkich międzynarodowych inwestorów i wielkich banków spekulujących na zbiorowym złamaniu prawa zawartego w układach europejskich, oni mieli powody, by skakać z radości. I będą jak papugi powtarzać slogany oficjalnej nowomowy („wykorzystaliśmy dobrze ten czas”, „strefa euro wykonała dobrą robotę”, „wystąpienie jakiegoś kraju ze strefy już nie wzbudza strachu”), ponieważ uniknęli ryzyka. Jeszcze nigdy długi Grecji nie były tak wysokie. Z kwoty 320 mld euro długów 260 mld mają państwa strefy euro oraz MFW i EBC, resztę prawdopodobnie trzymają greckie banki, także więc i w tym wypadku ryzyko ponoszą pośrednio strefa euro i EBC. Praktycznie nie ma już prywatnych wierzycieli, którzy straciliby na bankructwie Grecji.
Politycy w Berlinie i w Brukseli, ci hipokryci wygłaszający piękne słówka, którzy złamali prawo, depcząc przyjętą w strefie euro zasadę o nieodpowiadaniu za długi innych, powinni dziś wdziać pokutne koszule, ponieważ europejskiemu podatnikowi przywiązali do szyi gigantyczny ciężar. Trwająca od pięciu lat polityka „ratowania” euro dowiodła, czym naprawdę jest: zdradą europejskiej idei jedności; idei będącej czymś całkiem odwrotnym wobec aktualnej polityki nieodpowiedzialności i centralizacji. Żaden obszar walutowy (a więc i przynależna mu waluta) nie będzie trwale funkcjonował, jeśli dochodzi w nim do łamania fundamentalnych praw, które legły u podstaw jego utworzenia. Jedyne, na czym opiera się papierowy państwowy pieniądz, to wiara obywateli w prawo. Jeśli ta wiara zostanie nadwątlona i zburzona, to taki papierowy pieniądz nie ma przyszłości. W konkluzji Schäffler apeluje, aby natychmiast skończyć z łamaniem prawa. Niechaj Juncker, Merkel, Hollande, Draghi i inni nie wtrącają się w sprawy Grecji, niech jej nie straszą i nie próbują przekupić, niechaj realizuje ona swoje prawo do samostanowienia. Oczywiście na własny koszt.
Andreas Unterberger, w latach 1973-2004 członek redakcji „Die Presse” (od 1995 r. redaktor naczelny), w latach 2005-2009 redaktor naczelny „Wiener Zeitung”, jest obecnie jednym z najbardziej popularnych w Austrii komentatorów i blogerów. Jego zdaniem operacja EBC polegająca na skupowaniu obligacji jest szkodliwa i całkowicie pozbawiona sensu. Prezes Draghi, a za nim rządowi ekonomiści, straszą deflacją, którą chcą „zwalczyć” dodrukiem setek miliardów pustego pieniądza. Ta demoniczna deflacja to oczywiście propagandowy straszak, wymyślone widmo mające przerażać obywateli. Twierdzenie, iż w nadziei, że w przyszłym roku produkty i towary będą tańsze, klienci wstrzymują się z zakupem, to piramidalny nonsens, co widać choćby po coraz większej sprzedaży komputerów i telefonów komórkowych – stale tanieją i są coraz lepsze.
Plan EBC skupu obligacji za ponad bilion euro, któremu towarzyszy kłamliwa propaganda, to dla Europy katastrofa. Skutki ekonomiczne będą wyłącznie negatywne, nie tylko w sferze gospodarczej, lecz także w sferze psychologii politycznej. Osiągnęliśmy ostatecznie stadium, w którym banki centralne (= rządy) same sobie drukują potrzebne im pieniądze. W Europie odbywa się (przy ogromnym ryzyku) największa w jej historii redystrybucja zasobów od bezsilnych i skazanych na ubożenie zwykłych obywateli do państwowej biurokracji i tych żyjących z nią w symbiozie – banków i wielkiego biznesu.
Z polityki EBC cieszyć się mogą – oprócz bankierów – ministrowie finansów zadłużonych rządów strefy euro, teraz mogą się dalej zadłużać, za darmo i „bez końca”. Okazuje się, że w europejskiej krainie pieczonych gołąbków na drzewach zamiast liści rosną pieniądze. Ryzyko z krajów dłużników coraz bardziej przesuwa się na barki krajów o jako tako zdrowej gospodarce i finansach. Po co kraje dłużnicy miałyby się reformować? Przecież wiadomo, że rządy biorą się za bolesne reformy tylko wówczas, kiedy woda sięga im do dziurek w nosie; teraz znowu trochę opadnie, więc można spocząć na laurach. Finansowanie rządów przez EBC, wyraźnie zabronione prawnie, to czystej wody polityka. Ciekawe, że nawet najwyższe europejskie trybunały zawsze tak niezłomnie stojące na straży najgłupszych nawet przepisów, broniące zażarcie szaleństwa regulacji, teraz są całkowicie milutkie, takie przymilne, kiedy Draghi łamie wszystkie zasady i prawa. Działania EBC, podobnie jak wszystkie „akcje ratownicze” od 2010 r., uderzają w oszczędzających – oni nie dostają odsetek od swoich oszczędności i w dużym stopniu finansują państwowe długi. Mamy do czynienia z zimnym wywłaszczeniem drobnych i większych ciułaczy, którzy rozpaczliwie starają się uciec w wartości rzeczowe, w złoto, nieruchomości, akcje, w inne waluty.
Unterberger uważa, że Wolfgang Schäuble i Angela Merkel chcą zataić przed społeczeństwem, iż w maju 2010 r. wsiedli – razem z wlokącymi się za Berlinem pozostałymi krajami strefy euro – nie do tego pociągu, co trzeba, i nie mogą już z niego wysiąść. Wybór niewłaściwego pociągu kosztował dotychczas 260 mld pomocy dla Grecji i każda zgoda na dalszą pomoc sprawi, że podróż będzie coraz bardziej kosztowna. Chociaż reformy rządu Syrizy to stuprocentowa fikcja, Schäuble i Merkel muszą pomagać Grecji, wolą docisnąć śrubę własnym ciułaczom i podatnikom, niż przyznać się do swoich błędów. Tymczasem Niemcy powinni pokazać, że nie będą wiecznie ratownikami ostatniej instancji. Byłby to ozdrowieńczy szok dla strefy euro w całej Unii Europejskiej. Wiele finansowych piramid upadłoby szybciej, co wyszłoby Europie na korzyść, Europejczycy przypomnieliby sobie prawdę, którą kiedyś dobrze znali: trzeba liczyć na własne siły, nie zadłużać się, nie żyć ponad stan, samemu porządkować swoje sprawy. Ale przecież gdyby Niemcy się postawili się, to zaraz zaczęto by pytać, któż to jest winny za wybuch II wojny światowej? No, i trzeba by było zapłacić.
Polityka EBC i grecka katastrofa ujawniają – zdaniem Unterbergera – głębszy kryzys Unii Europejskiej. Rządzący Europą nie rozumieją, że gospodarka w strefie euro cierpi nie na brak płynności, lecz na utratę konkurencyjności. Ma to tylko częściowy związek z walutą. Kiedy rozpatruje się sytuację Europy na tle międzynarodowym, to widać, że w UE są zbyt wysokie podatki i daniny publiczne, zbyt wiele jest ustaw, praw, przepisów, regulacji (socjalnych, ekologicznych, w dziedzinie bezpieczeństwa), a w wielu branżach płace są zbyt wysokie. Poza tym mamy lęk przed nowymi technologiami (energia atomowa, fracking), ekscesy państwa opiekuńczego, upadek u obywateli ducha konkurencji i dążenia do osiągnięć, paraliżująca wolę perspektywa gigantycznego zadłużenia państw. Dodajmy jeszcze starzenie się społeczeństwa, co zawsze prowadzi do zahamowania wzrostu, i odgrywanie prymusa (vide: cele klimatyczne z Kioto). Nie mówiąc już o tym, że kiedy śledzi się wypowiedzi polityków i urzędników w Austrii oraz w innych krajach Europy, to można dojść do wniosku, że ich „recepty” wcale się tak znowu nie różnią od „recept” greckiej komunistyczno-lewicowo-socjalistycznej Syrizy. Wątpię, konkluduje Unterberger, czy nasze demokratyczne systemy długo to wszystko wytrzymają.
Roland Tichy to znany niemiecki publicysta ekonomiczny. Zasiadał w redakcjach „Wirtschaftswoche”, „Capital”, „Impulse”, „Telebörse”, „Euro”. W latach 2007-2014 był redaktorem naczelnym „Wirtschaftswoche”. W 2014 r. wybrano go na prezesa Fundacji Ludwiga Erharda. Znany z tego, że „przełom w polityce energetycznej” (Energiewende) proklamowany przez rząd federalny nazwał „największą destrukcją kapitału od czasu zakończenia wojny”. Niemcy, podkreśla Tichy, nie potrzebują niczego z tego, co robi Draghi. Politykę prezesa EBC ocenia jednoznacznie: absurd, niszczenie waluty, oszustwo, nagradzanie spekulantów i kapitulacja przed spekulantami. Skupowanie co miesiąc śmieciowych papierów za 60 mld euro to coś absolutnie niepojętego. Draghi napędza inflację, bo rzekomo grozi deflacja. Innymi słowy: fałszywymi lekarstwami zwalcza nieistniejącą chorobę. Banki zyskują, pozbywając się wysoko ryzykownych papierów, ryzyko przejmują od nich podatnicy. Rządy mogą się tanio zadłużać, za tę balangę zapłacą konsumenci. Droższe są towary importowane, drożeją domy, działki budowlane, akcje. Oszukani zostali oszczędzający, posiadacze ubezpieczeń, prywatnych emerytur. Polityka EBC niszczy plany życiowe milionom ludzi.
Grecja nie ma z czego spłacać swoich długów, ponieważ miliardy euro, które otrzymała w ramach „pomocy”, nie są inwestowane w produktywne przedsięwzięcia, które przyniosłyby zyski potrzebne do spłaty długów. Grecja nie może już dalej oszczędzać – od 2010 r. Grecy musieli zrezygnować z jednej piątej konsumpcji, a reformy nie dały żadnych pozytywnych efektów. Nowe kredyty i nowe zadłużenie nie pomogą Grecji podnieść się gospodarczo, tak samo jak nie pomogły jej dotychczasowe. Musi sama decydować o przyszłości, innego wyjścia nie ma. Jeśli wystąpi ze strefy euro, pójdzie własną drogą i żadni „źli Niemcy” albo inni źli ludzie nie przeszkodzą jej w budowaniu złotej czy czerwonej świetlanej przyszłości. Na tej samej zasadzie wszystkie inne państwa, które odczuwają strefę euro jako „germańskie jarzmo” i które uważają, że są przez Niemcy wyzyskiwane, również będą mogły na wzór Grecji opuścić unię walutową. Gdyby Grecja wystąpiła ze strefy euro, to oczywiście nie spłaciłaby długów, ale nie mogłaby się już zadłużać u europejskich podatników. Przy pozostaniu w strefie też ich nie spłaci, ale zaciągnie nowe i wszystko zacznie się od początku.
Głównymi wierzycielami Grecji są rządy państw strefy euro. Niemcy jakoś by przetrzymali wyrzucenie swoich 80 mld euro w błoto, ale dla Francji, Włoch i innych słabszych gospodarek strefy straty stanowiłyby ogromne obciążenie finansowe. Obojętne, czy umorzenie długów Grecji czy jej bankructwo – podatnicy zostaną proszeni do kasy z napisem „wpłaty”. Wspólnota walutowa, która przez część członków traktowana jest jako maszyna redystrybucji zasobów, nie może przetrwać. Ulubiony slogan „europejska solidarność” należy odczytywać „Niemcy muszą zapłacić”, przy czym „Niemcami” w sensie płatników są Holendrzy, Finowie, Austriacy.
Euro, zamiast jednoczyć Europę, dzieli ją. Lata 80. i 90. XX w. można – twierdzi Tichy – określić jako złote lata Europy. Po zniesieniu barier celnych zniesiono także kontrole dla ruchu ludzi, Europa dosłownie zrastała się i powiększała o nowe kraje, najpierw na południu, a potem na wschodzie. Spór o euro dramatycznie zakłócił ten proces jednoczenia się kontynentu, przy czym nie chodzi tylko o kwestię, czy i ile „zapłacą Niemcy”, ale o podstawowe kwestie polityki gospodarczej. Obserwujemy ewolucję w kierunku wykształcenia się dwóch bloków: północnego i południowego. Blok północny ma (relatywnie) większe zaufanie do rynku, (relatywnie) mniejsze zaufanie do państwowego interwencjonizmu i redystrybucji bogactwa. W bloku południowym odwrotnie: nieufność wobec rynku, więcej państwowego interwencjonizmu i więcej redystrybucji. Nieuniknione są konflikty w kwestiach europejskiej polityki socjalnej, gospodarczej i finansowej. Wspólna waluta zakłada minimalny konsens i przynajmniej zbliżoną konkurencyjność. Euro dzieli Europę, ponieważ wspólne reguły i wspólna polityka są raz dla jednych, raz dla drugich nie do przyjęcia. Na obu skrzydłach ideowo-politycznego spektrum rosną w siłę ugrupowania eurosceptyczne lub mające całkiem inną wizję jedności europejskiej. Być może katastrofa Grecji zapoczątkuje dalsze procesy prowadzące do nowej konfiguracji europejskiej.
Publicysta Ramin Peymani pisze, że przy okazji rozmów przedstawicieli nowego rządu Grecji w Brukseli mogliśmy oglądać kolejny akt szmirowatej tragikomedii: szantaże, groźby, kłamstwa, triki, wzajemne oszukiwanie się, oszukiwanie opinii publicznej. Powoli przebija się do świadomości fakt, że tyle razy zaklinany „pokojowy projekt euro” zwrócił się przeciwko jego założycielom, podzielił społeczeństwa i ożywił resentymenty pomiędzy narodami. Grecka tragedia ucieszyła Francję w tym sensie, że przesłoniła widok na jeszcze większy problem: sąsiedzi Niemiec stoją nad (euro)przepaścią, łamią jedną za drugą prawne zasady strefy euro i reguły paktu stabilizacyjnego, Francja przestaje de facto spełniać kryteria przynależności do strefy euro, we Włoszech euro może przetrwać tylko dlatego, że EBC pod kierownictwem Mario Draghiego trzyma je pod aparatem tlenowym. Maszyny płucne w euro-klinice jeszcze pracują, ale pacjenci są w stanie śmierci klinicznej.
Dagmar Metzger (Liberale Vereinigung), uważa, że gdyby kilka lat temu pozwolono Grecji iść własną drogą, problemu by nie było. Zamiast tego utrzymywano, że kraj trzeba ratować – w rzeczywistości ratowano banki, które wbrew rozsądkowi i ryzykancko pożyczały Grecji pieniądze. Złe długi Grecji powędrowały do ksiąg państw strefy euro. Dzisiaj bankructwo Grecji miałoby całkiem inne konsekwencje. W 2010 r. splajtowałoby kilka banków, klienci w całości lub częściowo straciliby swoje wkłady, ale po gospodarczym załamaniu przyszłoby gospodarcze odrodzenie, tak jak to było w przypadku Islandii. Zamiast tego rzekomy ratunek przykuł wszystkie państwa członkowskie do siebie. Jeśli upadnie Grecja, przypuszczalnie padnie Portugalia, a potem Hiszpania, Włochy i być może Francja, na końcu Niemcy, ponieważ muszą brać na siebie coraz więcej gwarancji, a coraz więcej państw będzie chciało pomocy. Bankructwo Grecji pociągnęłoby za sobą bankructwo przynajmniej jednego wielkiego banku, a za nim wielu innych.
Powstała sytuacja nierozwiązywalna, klasyczna niewypłacalność nie jest rozwiązaniem, ponieważ pociągnie innych w bankructwo. Kryzys staje się stanem permanentnym. Próbuje się wprowadzić jeszcze więcej centralizacji, co stanowi gospodarczą pułapkę, ponieważ to, co ma spajać państwa, nastawia przeciwko sobie obywateli tych państw. Finom trudno zrozumieć, dlaczego mają przelewać pieniądze dla Portugalczyków, jeszcze trudniej zrozumieć Słoweńcom, których przeciętny dochód jest niższy od osiąganego przez Greków, dlaczego mają im pomagać.
Metzger przypomina, że jedyną unią walutową, która przetrwała, jest dolar. Tutaj stany bardzo powoli się zrastały; unia walutowa była na końcu długiej i wyboistej drogi (łącznie z wojną domową) wiodącej do unii politycznej. Gdyby Unia Amerykańska była scalana pod warunkiem, że wszystkie stany solidarnie ręczą finansowo za siebie, nie byłoby ani amerykańskiego dolara, ani w ogóle Stanów Zjednoczonych, ponieważ każdy obywatel Oregonu odmówiłby brania na siebie długów obywateli Kalifornii, a każdy obywatel Kalifornii – długów obywateli Oregonu. Tymczasem w Unii Europejskiej właśnie ten przymus „solidarności” uważa się za konieczny, ponieważ inaczej nie uda się zrealizować projektu unii politycznej. Skutkiem jest stałe utrzymywanie zbankrutowanych państw. Jednak na dłuższą metę to się nie może udać. Nie tylko dlatego, że wywołuje konflikty i nienawiść pomiędzy poszczególnymi narodami europejskimi, ale także dlatego, że przekracza to możliwości państw UE. Żaden kraj nie wytrzyma 25-procentowego lub większego bezrobocia, żaden kraj nie może sobie pozwolić na odpływ kapitału w wysokości setek miliardów euro rocznie. W którymś momencie gospodarcze siły odśrodkowe rozerwą na strzępy powstające scentralizowane „superpaństwo”.
Ale jak na razie Grecja aż do gorzkiego końca będzie utrzymywana w strefie euro, niechaj kosztuje to, ile chce. Straty będą rosły z każdym rokiem. Jedyna rozsądna możliwość to zakończenie tego nieudanego eksperymentu. Dlatego należy przygotować kontrolowany proces rozmontowania strefy euro. Na początek możliwe byłoby np. wprowadzenie walut paralelnych. Byłby to pierwszy krok do przekształcenia całego systemu monetarnego, ponieważ problemy europejskiego systemu monetarnego wykraczają daleko poza samą unię walutową.
Metzger jest zwolenniczką jak najszybszego wystąpienia Niemiec ze strefy euro. Kwestią jest tylko – pisze – czy dołożymy dalsze setki miliardów, czy też odejdziemy od kasynowego stolika. Reszta krajów niech robi, co chce ze swoją walutą, mogą euro zamienić na lirę, pesetę, drachmę czy cokolwiek innego. W każdym przypadku straty będą ogromne, ale dałoby się je przetrzymać. Taktyka „byle tak dalej” nie tylko zwiększy te koszty do niewyobrażalnych sum, ale oznaczać będzie ponadto wiele ludzkiego cierpienia. W takim przymusowym gorsecie UE będzie traciła coraz więcej wolności i przekształcać się będzie w totalitarne państwo bezprawia. Początki tego doświadczamy już dziś.
Filmowiec i dziennikarz Günter Ederer zauważa, że głosując nad pakietami pomocowymi dla Grecji warunkowanymi podjęciem reform przez grecki rząd, Bundestag pośrednio głosuje nad greckimi emeryturami, pensjami greckich urzędników, nad prywatyzacją w Grecji itd. Oczywiście niemieccy parlamentarzyści wiedzą o Grecji tylko tyle, ile im partia dała do przegłosowania (przedstawiciele opozycji pozaparlamentarnej uważają, że posłowie do Bundestagu równie mało wiedzą o Niemczech). Dzisiaj widać jak na dłoni, że „bezalternatywna” polityka Merkel poniosła całkowitą klęskę. Nasi zawodowi Europejczycy, którzy taki chaos zmajstrowali w Europie, głosują za kolejnymi wyrzuconymi w błoto pieniędzmi, pocieszając się, że ratują Europę.
Nie pozostawiając suchej nitki na polityce Merkel, Ederer nie oszczędza też Greków. Pisze, że w greckiej historii częsta jest sekwencja: przecenianie własnych sił i możliwości, nazbyt ambitne plany, ich fiasko i poszukiwanie kozłów ofiarnych: kiedyś byli nimi Turcy, Brytyjczycy, Włosi, Bułgarzy, a obecnie Niemcy. Ponieważ, jak uważa wielu Greków, winne fatalnej sytuacji, w jakiej znalazła się Grecja, są te państwa, które pożyczyły lub dały im pieniądze, to Niemcy, które musiały przekazać ich najwięcej, są w oczach Greków największymi winowajcami. Jeśli chodzi o stosunki niemiecko-greckie, to obrazowo podsumował je Joachim Nikolaus Steinhöfel: „Angela Merkel i Ateny, czyli jak greccy marksiści ośmieszają ciućmę z FDJ, albo niemiecki podatnik największym kretynem stulecia”.
Austriacki publicysta Andreas Tögel jest zdania, że jeśli unijna nomenklatura ugnie się przed blefującymi i grającymi va banque pokerzystami z Grecji, może to być początkiem końca euro, a nawet całej Unii Europejskiej, która stoi w obliczu trzech kryzysów: w strefie euro, na Ukrainie i w basenie Morza Śródziemnego (z tym trzecim wiąże się masowy, coraz mniej kontrolowany, napływ imigrantów i uchodźców do Europy). Grecy od wielu lat nie tworzą w wystarczającym zakresie wartości ekonomicznych. Towary „Made in Greece” trudno znaleźć poza południowymi Bałkanami. Grecy od dziesięcioleci konsumują więcej, niż produkują i to się nie zmieni ani poprzez umorzenie długów, ani nowe kredyty. Bez konkurencyjnej produkcji przemysłowej nie ma i nie może być „zachodniego” poziomu dobrobytu. Standard życia w ostatecznej instancji zawsze zależy od produktywności. Takie to proste – nawet jeśli nie podoba się to lewicowym romantykom socjalnym, którzy wierzą, że bogactwo bierze się z prasy drukarskiej. Muszą to zrozumieć wszyscy Europejczycy.
Roland Vaubel, ekonomista wykładający na uniwersytecie w Mannheim, przewiduje, że minister Schäuble będzie ustępował Grekom. Kiedy w Grecji wybrano nowy rząd, minister Schäuble zgrywał początkowo nieustępliwego surowego belfra. Subwencjonowane kredyty miały być nadal wypłacane tylko wówczas, jeśli Grecja będzie ściśle przestrzegać ustalonych warunków. O tym nie ma już mowy. Zamiast tego nowy grecki rząd przekazał swoje intencje w kwestiach polityki gospodarczej, a grupa euro po okresie przepychanek zaakceptowała je. Dotychczasowe cele oszczędnościowe już nie obowiązują – zostały „uelastycznione”. Greckie deklaracje intencji są mętne. Grecki minister finansów Janis Varoufakis chwalił ich „produktywną niejasność”. Wymienia się piękne cele – zwalczanie korupcji, unikania podatków i przemytu” – ale nie mówi się o konkretnych krokach, które miałyby umożliwić osiągnięcie tych celów. Jak można wyeliminować choroby, których nie udało się zwalczyć przez ostatnie 180 lat? To są wyłącznie puste obietnice i wszystkie zainteresowane strony o tym dobrze wiedzą. Dlaczego więc Schäuble się na to godzi?
Większość komentatorów uważa, że Schäuble ustępuje, ponieważ chce za wszelka cenę zatrzymać Grecję w strefie euro. To przypuszczenie było z pewnością trafne w 2010 r., kiedy zaczął się „bail-out”. Ale dzisiaj sytuacja jest inna. Niemcy i inne kraje strefy euro w ostatnich latach pożyczyły Grecji ogromne sumy, Europejski Bank Centralny zakupił greckie obligacje i nabył poważne roszczenia netto wobec greckiego banku centralnego. Schäuble cały czas deklarował, że niemieccy podatnicy otrzymają swoje pieniądze z powrotem. Najgorsze więc, co mogłoby mu się przytrafić, to ogłoszenie przez nowy grecki rząd niewypłacalności – tak jak to wiele rządów (także greckich) uczyniło przed nim. Rząd niemiecki zostanie z niespłaconymi kredytami i będzie to musiał jakoś narodowi wytłumaczyć. Tutaj jest najczulsze miejsce Schäublego – jego pięta achillesowa. Groźba, że Grecja ogłosi niewypłacalność, wisi jak miecz Damoklesa nad jego głową. Dlatego za wszelką cenę chce utrzymać złudzenie, że kredyty zostaną zwrócone.
Większość ministrów finansów ze strefy euro jest tak samo podatna na szantaż jak Schäuble – nieważne więc, co zrobi rząd grecki, pomoc i tak popłynie. Oczywiście, pisze Vaubel, także w interesie Komisji Europejskiej jest, aby nie doszło do politycznej kompromitacji i skandalu, jakim byłoby opuszczenie przez Grecję unii walutowej i tym samym ogłoszenie jej niewypłacalności. Podobnie Europejski Bank Centralny, który nie życzy sobie, by wartość posiadanych przezeń greckich obligacji znalazła odbicie w księgach w rubryce „straty”. Draghi nie ma interesu w tym, żeby Grecja wystąpiła ze strefy euro, bo zakres jego władzy monetarnej by się skurczył, dlatego uczyni wszystko, aby zatrzymać ją w unii walutowej dokładnie tak samo, jak zrobił to Jean-Claude Trichet w 2010 r. Oczywiście może nastąpić sytuacja, w której banki greckie nie będą w stanie zaoferować EBC wystarczających zabezpieczeń pod zaciągane u niego pożyczki, a wtedy EBC będzie musiał przykręcić kurek z pieniędzmi. Wówczas grecki rząd nie będzie miał wyboru, jak tylko ogłosić bankructwo i wystąpić ze strefy euro. Rzecz prosta, wszelką odpowiedzialność Ateny zepchną na EBC.
Artykuł pierwotnie opublikowany w portalu Nowa Debata: http://nowadebata.pl/2015/06/10/glosy-zza-odry-europa-miedzy-draghim-a-ciprasem