Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Adam Tomasz Witczak: Muzyka laserowej geometrii
Na koncert, o którym będzie mowa, trafiłem niejako przypadkiem, powodowany spontanicznym zaciekawieniem. Oto bowiem znałem dotąd jedną z płyt pana Roberta Henkego, zrealizowaną w ramach duetu Monolake, a poświęconą pustyni Gobi. Wydana została 17 lat temu, u schyłku minionego wieku – i zresztą stanowi tylko mały wycinek bogatej twórczości niemieckiego artysty.
W Polsce – a konkretniej: w Chorzowie – Henke gościł w związku z festiwalem Ars Cameralis. Ba, jego występ stanowił wręcz zwieńczenie owej imprezy. Henke zaprezentował swoją instalację (jeśli to właściwe określenie), zatytułowaną Lumière II. Było to trwające ponad godzinę przedsięwzięcie muzyczno-wizualne.
Od strony technicznej rzecz wyglądała tak: Henke miał przygotowaną ścieżkę dźwiękową, ale na bieżąco modyfikował ją w razie potrzeby, korzystając z programu Ableton Live, w którego powstaniu miał zresztą niemały udział. Z drugiej strony, realizował wizualizację przy pomocy specjalnego języka programowania o nazwie Max. Innymi słowy, jego występ – jak to ktoś żartobliwie określił – przypominał gorączkowe pisanie na maszynie. Istotnie, artysta wpisywał komendy, na podstawie których komputer rysował i przetwarzał określone figury geometryczne.
Prezentacje wideo były bowiem abstrakcyjne. Ekran roił się od laserowo generowanych prostokątów, trójkątów, okręgów, odcinków i punktów, aczkolwiek nie należy sądzić, że całość była chaotyczna. Przeciwnie – była całkiem zgrabnie dopasowana do dynamiki i nastroju muzyki. Ta zaś obejmowała szerokie spektrum – od partii czysto ambientowych, bardzo spokojnych i niemal wyzbytych komponentu rytmicznego – aż po drapieżną, przesyconą połamanymi beatami elektronikę, graniczącą z estetyką harsh-noise, a przynajmniej z glitch i click and cut. Quasi-melodyczne, elektroniczne tła, syntetyczne bębny, rozmaite brzęczenia, trzaski i świsty – takim arsenałem dyrygował Henke podczas występu.
Choć wizualizacje miały generalnie abstrakcyjny, geometryczny charakter, to jednak w tych kalejdoskopowych obrazach można się było doszukiwać pewnych odniesień do świata rzeczywistego. Jakich? Na przykład tych ze skali mikro czy wręcz nano, albowiem obrazy przypominały schematy procesów rozgrywających się na poziomie atomów czy jeszcze mniejszych cząstek elementarnych. Równocześnie jednak mogły się kojarzyć z obiektami w bardzo dużej, kosmicznej skali, jak gwiazdy, galaktyki i gromady galaktyk. Inne skojarzenie to schematy przebiegów prądu w urządzeniach elektronicznych.
Muzyka i obraz były więc naelektryzowane, dynamiczne, czasami niepokojące, ale zawsze pod kontrolą artysty, uporządkowane w budzący respekt sposób. Czytelnik może się o tym zresztą do pewnego stopnia przekonać, ponieważ nietrudno znaleźć (np. na YouTube) inne wykonania instalacji Lumière II.