Jesteś tutaj: Publicystyka » Tomasz Wiśniewski » Myśmy rebelianci, polscy partyzanci…
Polska pamięć historyczna ma naprawdę wiele dziwnych przejawów. Niejednokrotnie jest ciągiem awanturniczych sprzeczności. Od dobrych 20 lat różni oficjele i zwykli ludzie kłócą się o czasy komuny, ciskają w nią gromy (co prawda, słusznie) i wycierają sobie gęby wspominaniem różnych partyzantów, żołnierzy wyklętych, dysydentów czy opozycjonistów. Tymczasem nic konstruktywnego dla upamiętnienia swoich bohaterów stworzyć nie umieli. Czegoś, co dodawałoby sił, pobudzało pamięć i wzbudzało szacunek. Niestety, mało było takich „pozytywnych” przekazów, a jeśli już się pojawiły, to i tak krążyły w pewnych niszach. Dopiero od niedawna można napotkać na przejawy inteligentnej „polityki historycznej”, która jednak u nas dopiero się kształtuje. Trudno nie dostrzec przecież nadal kultywowanej bohaterszczyzny, bezproduktywnego romantyzmu i ślepych antagonizmów, skierowanych np. przeciwko Rosji czy komunizmowi. Wydostanie się z tych jałowych paradygmatów będzie jeszcze trochę trwało. Tu nawet nie chodzi o jakąś pozytywistyczną „pracę u podstaw”, tudzież „organiczną”, ale o zwykłe rozeznanie aktualnych potrzeb i możliwości.
Tym milej trzeba nam powitać ostatnią płytę zespołu De Press Andrzeja Dziubka. Jest to nowa aranżacja starych, partyzanckich piosenek z lat 1944-53. Piosenki zebrane z obszaru Wileńszczyzny, Polesia, Podlasia, Podhala czy Lubelszczyzny – a więc istotny akcent położony został na Ziemie (dziś) Utracone, czyli te, które najbardziej potrzebują naszej pamięci, troski i zainteresowania. Brak tego z naszej strony byłby niewyobrażalną zbrodnią przeciw polskości, strzałem samobójczym.
Teksty piosenek są oryginalne, ewentualnie pozmieniano trochę niektóre fragmenty, chyba tylko w celu lepszego ich zagrania. Mają zróżnicowane treści, traktują o różnych rzeczach – wielu aspektach partyzanckiego życia w lesie, ciągłej ucieczki i tułaczki. Miłość, walka, tęsknota, złość czy żałość… można powiedzieć, że każdy znajdzie tu coś dla siebie, gdyby nie brzmiało to tak banalnie. Ot, dobrze oddane są tu realia tamtego brudnego, cierpiętniczego życia. Głęboki, a ukryty w błocie sens.
A dziewczynie czarnookiej
która czeka, tęskni, śni
powiedz, że tu pod tym drzewem
serce moje do niej drży(„Las Makoszki”)
Nowa, tryskająca energią aranżacja starych kawałków (jeśli tak mogę określić partyzanckie melodie). To uwspółcześnienie pochodzących z przeszłości dźwięków niesamowicie zbliża je ku nam. Niewątpliwie, dzięki temu będą łatwiejsze do przyswojenia dla typowego młodego człowieka dzisiejszych czasów, od małości karmionego muzyką szybką, ostrą i zróżnicowaną. Jest to bardzo dobra metoda trafienia do możliwych odbiorców, wywołania w nich określonych uczuć i wzbudzenia pożądanych zainteresowań. W ten właśnie sposób powinien być dziś promowany patriotyzm i wszystkie te wątki, które z nim się wiążą.
W ten właśnie sposób Żołnierze Wyklęci powracają – odświeżeni i odkłamani, wreszcie pokazani w sprawiedliwym świetle. Nie zauważam w stylistyce albumu żadnej patetycznej bohaterszczyzny, epatowania suchym patriotyzmem, tej nadętej atmosfery przymusowych akademii. Odnajdujemy tu prawdziwe życie, zaangażowanie, oddanie – zarówno ze strony wykonawców płyty, jak i jej bohaterów. Układa się to w ujmującą całość. W gruncie rzeczy mamy do czynienia z – poniekąd osobistymi – opowieściami tych partyzantów. Ich życie, ich walka, ich kłopoty. Są to dla nas treści o unikalnym znaczeniu. Przeniesione sprzed sześciu dziesięcioleci w dzisiejszy obieg, reprezentują przed nami historię. Zadaniem odbiorców jest zrobienie z tych treści właściwego użytku.
Można by dużo mówić o prostowaniu historii. Po długim i szarym okresie socjalizmu w tej dziedzinie jest naprawdę wiele do naprawiania. Trzeba to czynić na różne sposoby. Zajmuje się tym sztab historyków z Instytutu Pamięci Narodowej, różne stowarzyszenia (np. grupy rekonstrukcyjne, związki kombatantów), pisma i dziennikarze. Album Myśmy rebelianci zaś przeciera szlak historyczny w sferze kultury, i to tej mniej „oficjalnej”, a więc przystępniejszej. Z okazji premiery płyty zagrano wszak koncert w Muzeum Powstania Warszawskiego, emitowany w TVP 2 dnia 11 listopada. Inicjatywa ta ma więc możliwości dotrzeć do jak najszerszego grona odbiorców. Jak dla mnie, same narzucają się porównania z innym muzycznym hołdem dla polskich partyzantów z Narodowych Sił Zbrojnych – Twardzi jak stal. Było to przedsięwzięcie skromne, tworzone i rozprowadzane drogami niemalże konspiracyjnymi (poprzez Internet, prywatną wysyłkę, dołączanie w formie bonusów do książek etc.), co nie umniejsza jednak jego znaczenia. Oba albumy się uzupełniają i stanowią kolejne kroki na drodze do uczciwego przedstawienia polskiej historii, tożsamości i dorobku, związanych z Drugą Wojną Światową i późniejszymi latami.
Wychodzenie ze środowiskowej niszy, wychodzenie naprzeciwko zwykłym odbiorcom – oby ten proces udał się jak najokazalej. De Press zaatakowało swoją płytą na szerokim froncie – jest ona dostępna w Empikach, przedstawiana w prasie i telewizji, nie wspominając o wszechwiedzącym Internecie. Dzięki takiemu rozprzestrzenieniu tego dzieła (bo przecież mianem dzieła należy to wydawnictwo określić) istnieje duże prawdopodobieństwo, że ktoś natknie się na nie przypadkowo, kupi je i zainteresuje się prezentowaną tematyką.
Bo nasza pieśń nie pachnie rozmarynem,
Nie ma w niej dziewcząt, ni pachnących ust –
Jak nasze życie pachnie krwią i dymem,
Pieszczotą rąk karabinowy spust.(„Przełamać los”)
Lata 1944-53. Dziewięć lat, stanowiących pomost pomiędzy całkowicie różnymi rzeczywistościami społecznymi i politycznymi. Jakaż odmiana sytuacji! Rok ’44, gorączkowe myślenie nad przyszłością – Niemcy coraz szybciej opuszczają podbity Wschód, ale walka z nimi jeszcze trwa. Niedługo wejdzie Armia Czerwona, by ustanowić rewolucyjny porządek. Druga Wojna Światowa jeszcze trwa, walkę prowadzi się coraz trudniej, ale powody i cele oporu są znane. A w parę lat później? Wegetacja w lesie, prowadzenie ograniczonej działalności w stosunku do wszechpanującego wroga, komunizmu – zarówno na utraconych Kresach, jak i pozostałej części Polski. Nadziei znikąd, pozostała tylko walka. Niezadowolenie z prowadzonego przez PRL „porządku” ludowo-demokratycznego było tak wielkie, że walczono właśnie aż do lat pięćdziesiątych. Walczono małymi, porozrzucanymi grupkami, nie mogącymi już nic ugrać dla Ojczyzny; zostało tylko przeżyć lub zginąć. Walka ta była tak zajadła, że obecnie coraz częściej mówi się o trwaniu wtedy w Polsce antykomunistycznej wojny domowej, czy też utajonym powstaniu.
Wcześniej wróg był wiadomy, było ich nawet dwóch. Tę sytuację wojenną można było określić mianem wręcz „uczciwej”, ponieważ wrogowie jasno przedstawiali swoje cele – dla jednego było to zdobycie „Lebensraumu” oraz eliminacja żywiołu polskiego, uznanego za gorszy; dla drugiego wprowadzenie ustroju komunistycznego, mającego urzeczywistnić rewolucyjne ideały. Drugi wróg triumfował, realizując swoje zamysły, na szczęście w niepełnej formie. I to jego dzieło zostało przez świat uznane za legalne… wprowadzone państwo socjalistyczne przedstawiało się Polakom jako ich przyjaciel, jako państwo „polskie”, dbające o dobro swojego ludu. „Niepodległe”. I jak tu walczyć przeciwko takim dobrodziejstwom? Skołowany naród zajmował różne postawy. Niektórzy pragnęli świętego spokoju, inni dbali o swoje kariery, kolejni myśleli o emigracji. Nieliczni zostali i walczyli. „Zaplute karły reakcji”, „leśne bandy” – oto epitety stosowane wobec Żołnierzy Wyklętych.
A jednak żyli, walczyli. Pozostawieni samym sobie, postawieni przeciwko (niemal) wszystkim i wszystkiemu. Wypalali się w ogniu trwającej parę lat pożogi, do fundamentów niszczącej resztki istniejącego wcześniej świata – tego świata, gdzie było miejsce na wolną Polskę, która miała swoich obrońców i wrogów, jasno określoną hierarchię wartości, rozróżnienie pomiędzy dobrem i złem. To wszystko, co „demokracja ludowa” (samo to wyrażenie jest już pleonazmem, wszak gr. demos = lud), przyniesiona na sowieckich bagnetach, próbowała wymazać, niejednokrotnie przy pomocy tych bagnetów.
Ostatni „rebelianci” utrzymali się dłużej, niż do samego roku 1953. Najbardziej niesamowitym i chwalebnym przykładem jest Józef Franczak [Lalek] (ur. 1918), ukrywający się przed komunistycznymi władzami jeszcze przez dziesięć kolejnych lat, dopóki SB wraz z ZOMO nie „wykończyły” go w r. 1963, przy okazji profanując jego zwłoki przez pozbawienie ich głowy.
W ramach zbliżonej tematycznie ciekawostki: pewien Estończyk, żołnierz „Leśnych Braci” (jak nazywano antykomunistycznych partyzantów na terenach włączonych do ZSRS), August Sabbe, ukrywał się jeszcze dłużej, aż do roku 1978. Wtedy to poległ podczas próby schwytania go przez KGB. Miał sześćdziesiąt dziewięć lat.
Niech się Pani pomodli, dzisiaj w mojej intencji,
bo wyprawa mnie czeka, niebezpieczna i zła.
Może Pani modlitwa będzie dla mnie skuteczną
i uchroni od złego, tego co prosi tak.(„Niech się Pani pomodli”)
Na uwagę zasługuje samo wydanie albumu. Opakowanie jest dobre, płytę otrzymujemy w podwójnym, tekturowym pudełku. Poważnym atutem jest dołączona książeczka, której niestety nie możemy wyjąć i poczytać „na luźno” – jest ona wklejona. Jej zawartość sprawia za to bardzo pozytywne wrażenia. Mamy w miarę obszerny wstęp opisujący ideę kierującą wydaniem płyty, oryginalne teksty piosenek z przybliżeniem wiedzy o nich (gdzie, kiedy i przez kogo ułożona i śpiewana), prócz tego zdjęcia ukazujące samych Żołnierzy Wyklętych – w walce i odpoczynku, w lesie i na polu. Przeniesione na papier wycinki rzeczywistości sprzed sześćdziesięciu lat; mroczne, odległe, nierzeczywiste, będące już nie z tego świata.
Bonusem na opisywanej CD jest promocyjny teledysk utworu tytułowego Myśmy rebelianci. Był on dostępny w Internecie już na pewien czas przed premierą albumu. Nie ma co ukrywać, jego obejrzenie na pewno było dla wielu impulsem decydującym dla zapoznania się z płytą. Porządnie wykonany pod względem technicznym, z poruszającymi widokami – te dwa aspekty dorównują towarzyszącemu utworowi. Jest to adaptacja hymnu walczącego w latach 1943-44 pod Lidą (obecnie: Białoruś) oddziału Armii Krajowej, tzw. Ragnerowców, noszących to miano od pseudonimu ich dowódcy – podporucznika Czesława Zajączkowskiego [Ragnera]. Kawałek bardzo wpadający w ucho, charakterystyczny i klimatyczny. Jego słowa są niejako pewnym streszczeniem tego, co można powiedzieć o Wyklętych – i co mogli powiedzieć o sobie sami.
Kogo jeszcze dotyczą zamieszczone piosenki? Możemy z nich poznać całą czołówkę bohaterów wojennej partyzantki. Sławni bojownicy z Podhala oraz Wileńszczyzny – Józef Kuraś [Ogień] w utworze Wicher od Turbacza, Zygmunt Szendzielarz [Łupaszka] w Wiernie iść, obaj w stopniu majora. Prócz nich: major Hieronim Dekutowski [Zapora], kapitan Władysław Łukasiuk [Młot], podporucznik Anatol Radziwonik [Olech] i paru innych. W większości są to ludzie, których pamięci szerzej się nie kultywuje, postacie znane jedynie hobbystom i amatorom historii czy wyspecjalizowanym badaczom. Przeciętny Polak nic o nich nie powie, a to właśnie ich walka uwidoczniła komunistom, że Polska tak łatwo „dobrodziejstw” ze Wschodu nie przyjmie, broniąc swoich racji i wartości – i to bez szansy na zbrojne i polityczne zwycięstwo, a jedynie zachowując czyste sumienie, nie ulegając nowemu reżimowi.
Poznając te wszystkie piosenki, ich współczesne wykonania, aż nasuwa się chęć poznania ich oryginałów. Jakim głosem, na jaką melodię były śpiewane przez partyzantów te sześć dziesiątków lat temu? Jedynie ostatni żyjący Wyklęci mogą je pamiętać, wraz z nimi odejdzie ich znajomość. Miejmy nadzieję, że da jeszcze się poznać i również zachować. Pobudzanie instynktów poznawczych jest niewątpliwie mocną stroną albumu.
Płyta ma jednak jeden mankament – nawet nie wadę, ale sprawia tym uczucie niedosytu: długość. Dostajemy bowiem około pięćdziesiąt minut naprawdę nieprzeciętnej gry, w dodatku podzielonej na piętnaście utworów. A przy słuchaniu niektórych z nich odbiorca nieraz naprawdę chciałby dłużej „odpłynąć” sobie, zatopić się przy trwających nie za krótko melodiach. Niestety, koncept albumu jest nieco inny. Kawałki są treściwe i dynamiczne, ale krótkie. Najdłuższy z nich trwa niespełna pięć minut. Dodatkowo, w większości są one utrzymane w podobnej konwencji wokalnej – wyraźny głos Andrzeja Dziubka na tle mocnego brzmienia gitar i perkusji – mało się od siebie różniąc.
Płyta została wydana przez Muzeum Powstania Warszawskiego przy pomocy Fundacji Pamiętamy. Te patronaty podnoszą rangę przedsięwzięcia oraz dają nadzieję, że w przyszłości będzie można w podobnej materii zdziałać jeszcze więcej. Historia i związana z nią otoczka kulturowa zdecydowanie potrzebują dziś odtrucia.
Rzuciliśmy swe własne domy,
rzuciliśmy najbliższych nam,
nie po to by pisano tomy,
lub aby zdobyć serca dam.(„Myśmy rebelianci”)
Żebyś ty wiedział, jak to strasznie boli
Nas, dzieci Wielkiej, Niepodległej, Świętej
Skuwać w kajdany łaski twej przeklętej
Cuchnącej jarzmem wiekowej niewoli.(„Czerwona zaraza”)
Ponieważ żyli prawem wilka,
historia o nich głucho milczy.
Został na zawsze w dobrym śniegu
żółtawy mocz i ten trop wilczy.(„Wilki” – wiersz Zbigniewa Herberta, umieszczony jako Epilog)
Spójrzmy jeszcze przez chwilkę na czasy obecne. Podobnie jak przed sześcioma dziesięcioleciami, Polsce odbierana jest niepodległość. Czyni się to przy pomocy środków o wiele bardziej subtelnych i zakamuflowanych niż wtedy. Żadnego przelewu krwi, aresztowań czy nawet nawoływań do denuncjacji wrogów obecnego/zaprowadzanego ustroju. Wystarczy zmasowana propaganda w mediach, obietnice odpowiednich korzyści płynących z Unii Europejskiej oraz drwiący ostracyzm wobec „oszołomów”.
Kto dziś się temu przeciwstawi? Niemożliwe jest przecież masowe pójście do lasu. Orężem przeciwników obecnego szaleństwa pozostaje słowo – pisane i mówione, dźwięki oraz obrazy. Naszą walką jest troska o utrzymanie odpowiedniej higieny umysłów – by pozostały wolne od kłamstw i oszczerstw, rzucanych ze strony lewicy i demoliberałów.
Kolejną bronią, daną nam do ręki, jest właśnie niniejszy album.
Jakie czasy, taka partyzantka.
De Press, Myśmy Rebelianci, Muzeum Powstania Warszawskiego 2009, dystrybucja: Agencja Artystyczna MTJ.
Pierwodruk: „Templum Novum” nr 10/rok VII, A.D. 2010, ss. 155-159.