Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Tomasz Gabiś: Niemcy w kleszczach unii walutowej (część 4)

Niemcy w kleszczach unii walutowej (część 4)

Tomasz Gabiś

Fatalne skutki unii monetarnej dla krajów Europy B

W eksperymencie unii walutowej wzięło udział kilkanaście państw, między którymi istniały bardzo głębokie strukturalne różnice gospodarcze. Jak pisaliśmy w poprzednim odcinku, celem tego eksperymentu było zbliżenie poziomu gospodarczego krajów Europy B do poziomu krajów Europy A. Polegał on na zniesieniu zmiennych kursów walutowych poprzez stworzenie jednej waluty (przyjęcie euro oznaczało rewaluację słabszych walut krajów Europy B), wprowadzenie jednolitych stóp procentowych (dla krajów Europy B oznaczało to obniżenie stóp w porównaniu z sytuacją, gdy posiadały własne waluty narodowe), wyrównanie rentowności obligacji rządowych (dla krajów Europy B oznaczało to korzystne obniżenie rentowności). Dzięki członkostwu w unii walutowej kraje Europy B otrzymały dostęp do tańszego kredytu i napłynęły do nich kapitały zagraniczne.

Nie minęło nawet dziesięć lat, kiedy okazało się, że wyrównanie poziomu stóp procentowych krajów o innym poziomie oszczędności i poziomie rozwoju gospodarczego, wyrównanie stopy zwrotu z obligacji, sztuczne „utwardzenie” dawnych miękkich walut, które teraz jako euro nie reagują obniżeniem wartości na stan warunków gospodarczych w kraju i poziom wymiany handlowej z zagranicą, to dla krajów Europy B finansowo-gospodarcza pułapka. Nieodpowiadające produktywności, wydajności i sile ich gospodarek stopy procentowe i kurs waluty musiały w ostatecznym rezultacie przynieść destruktywne skutki dla ich gospodarek i ich konkurencyjności. Pozorne ożywienie gospodarcze i oparty na kredycie wzrost, zwiększona konsumpcja, zadłużenie rządów i gospodarki jako całości – to były dla krajów Europy B fatalne skutki unii monetarnej. W krajach tych produktywność pozostała na dawnym poziomie, za to wzrosły płace. Ponieważ wzrost płac realnych był powyżej produktywności ich gospodarek, cały czas rosły tam jednostkowe koszty pracy, wzrastały ceny i pogarszała się konkurencyjność (głównie cenowa) tych krajów na korzyść krajów spoza strefy euro, np. grecki sektor turystyczny i tekstylny stracił mocno na rzecz tureckiego.

Decydujące było to, że jednolite stopy procentowe, brak mechanizmu zmiennych kursów walutowych, sztuczne utwardzenie słabych walut stało się przyczyną błędnego kierunku przepływu kapitałów wewnątrz strefy euro. Do konsumentów, do podmiotów gospodarczych i rządów wysyłane były fałszywe sygnały cenowe skłaniające do, brzemiennych w negatywne skutki, błędnych decyzji ekonomicznych i finansowych.

Przed przystąpieniem do unii walutowej kraje Europy B miały dość niską produktywność, niewysoki poziom oszczędności, słabą walutę, wysokie stopy procentowe, ale ich gospodarki, choć na niższym poziomie rozwoju, były względnie stabilne, jakoś dawały sobie radę, aczkolwiek polityka ich rządów pozostawiała wiele do życzenia. Przystąpienie do unii walutowej miało im zapewnić „skok cywilizacyjny”. Jak dziś wiadomo, tak się nie stało. Wcześniej różne polityki gospodarcze, różne stopnie rozwoju, różne poziomy produktywności wyrażały się poprzez stopy procentowe, kursy wymiany walut, rentowność obligacji. W unii walutowej zniesiono mechanizmy samoregulujące, które przy walutach narodowych i ustalaniu stóp na poziomie poszczególnych krajów nie były wprawdzie doskonale, ale jednak jako tako działały. Unia walutowa była równoznaczna z wyrzuceniem termostatu, który wcześniej wyłączał dopływ energii – hamował zaciąganie kredytów, nie pozwalał na nadmierne deficyty w bilansie handlowym itd. Wyeliminowano system, który pozwalał w miarę zharmonizować stosunki wymiany pomiędzy krajami o różnym stopniu rozwoju gospodarczego, stworzono zaś mechanizm umożliwiający państwom Europy B posiadanie rosnącego deficytu w handlu zagranicznym i ogólnie na rachunku obrotów bieżących.

Kiedy kredytowy boom dobiegł końca i przyszedł „bust”, jaskrawo ujawniły się skutki likwidacji konkurencji pomiędzy walutami, wprowadzenia „fałszywego” oprocentowania kredytów i „fałszywej” rentowności obligacji rządowych; teraz strumień dopływu kapitału zaczął wysychać, zakończyło się subwencjonowanie zaciągania kredytów w krajach o niższej wiarygodności przez kraje o wyższej wiarygodności, głównie Niemcy. Nie mogą one już dalej finansować (pseudo)wzrostu gospodarczego tanim kredytem, pokrywać tanim kredytem rosnącego deficytu handlowego, finansować deficytów budżetowych etc.

Unia walutowa, tworząc system fałszywych bodźców ekonomiczno-finansowych, doprowadziła do rozchwiania, i tak niezbyt prężnych, struktur gospodarczo-finansowych w krajach Europy B. Fałszywe sygnały skierowały ruch kapitałów na błędne tory. Zaburzeniu uległa wzajemna gra gospodarcza pomiędzy ekonomicznymi i walutowymi aktorami. Podejmowano rozmaite nierentowne inwestycje, ponieważ warunki kredytu zostały sztucznie obniżone, innymi słowy, podejmowano je na podstawie zafałszowanej kalkulacji. Następowała błędna alokacja środków i zasobów w często mało produktywne przedsięwzięcia, powstały rozdęte struktury – bankowość, budownictwo, aparat urzędniczy, sektor publiczny, państwo socjalne, kosztowne projekty infrastrukturalne i inwestycje, na które brakuje realnych oszczędności (kapitału jest mniej, niżby na to wskazywała sztucznie zaniżona stopa procentowa), a które stają się obciążeniem na przyszłość. W krajach Europy B słabo rozwijał się sektor eksportowy i sektor substytutów importu, sektor importowy natomiast rozrastał się nadmiernie.

Należy tutaj zwrócić uwagę, że istotą kryzysu w unii walutowej jest kryzys bilansu płatniczego, korygowanym w okresie istnienia walut narodowych, przez spadające kursy wymiany walut i wyższe oprocentowanie od ryzyka. Chyba jako pierwszy kryzys w strefie euro zdiagnozował w ten sposób niemiecki ekonomista prof. Hans-Werner Sinn z Instytutu Badań nad Gospodarką Uniwersytetu w Monachium (zob. Hans-Werner Sinn, Die europäische Zahlungsbilanzkrise. Eine Einführung, ifo Schnelldienst, 16/2011). Coraz wyższe zadłużenie rządów i kryzys bankowy są cząstkowymi aspektami kryzysu bilansu płatniczego. Idzie o nadmierne, pogłębione przez udział w unii monetarnej, zadłużenie całej gospodarki, zarówno osób prywatnych, jak i przedsiębiorstw oraz rządów. Trafnie nazwano kryzys euro „ukrytym kryzysem bilansu płatniczego” części krajów unii walutowej. Wysychanie strumienia kapitałów i odpływ kapitałów z krajów Europy B zaostrza ten kryzys. Jedyna realna możliwość wyjścia z niego to zwiększenie podaży – zwiększenie produktywności, eksportu, udziału w rynku światowym, zwiększenie konkurencyjności, zwiększenie wolumenu kapitałów. Tego nie da się obejść za pomocą żadnych „księgowych czarów”.

Ekonomiści i politycy zalecają krajom Europy B „politykę oszczędności”, ale w rzeczywistości nie chodzi o „oszczędzanie”; nastąpiła tu semantyczna zmiana: oszczędzanie znaczyło kiedyś, że ktoś zamiast wydawać wszystkie swoje dochody, część z nich odkładał, w tym wypadku natomiast chodzi o niemożność życia ponad stan, kres życia na kredyt, ponieważ trzeba spłacać dawne kredyty, a nowych nikt nie chce udzielać. Zalecanie bankrutowi „polityki oszczędzania” jest dość absurdalne, ponieważ zakłada, że gdyby tylko chciał, to mógłby nie oszczędzać. Tymczasem on nie może już nie oszczędzać, z tego najoczywistszego powodu, że nie ma nic do wydawania. Nie chodzi więc o oszczędności, ale o niezwykle bolesne urealnienie cen i płac.

Unia walutowa umożliwiła krajom Europy B życie powyżej realnych stosunków gospodarczych. W pierwszej fazie istnienia unii korzystały one z niskich stóp procentowych i silnej waluty, ich siła nabywcza została sztucznie zawyżone, w drugiej fazie te „zalety” znikły. Teraz przychodzi moment, kiedy trzeba zapłacić za to, co zostało skonsumowane na kredyt. Kończy się ekspansywna polityka budżetowa i finansowa. Brakuje środków na inwestycje i konsumpcję, rośnie bezrobocie, wzrost gospodarczy spada do dawnego poziomu. Kraje Europy B słabną strukturalnie i będą powracać do sytuacji sprzed przystąpienia do unii walutowej, ba, ich sytuacja jeszcze się pogorszy; według czarnych przepowiedni niektórych ekonomistów Grecja pod względem gospodarczym spadnie do poziomu z roku 1982, Hiszpania – z 1991.

Podkreślić tu trzeba bardzo mocno, że winne powstaniu tej sytuacji są mechanizmy systemowe, a nie takie czy inne „cechy charakteru narodowego” (vide: „leniwi Grecy”). Ta sama konstrukcja unii walutowej odpowiada za ten stan rzeczy. Ze stworzonego mechanizmu systemowego korzysta się po prostu dlatego, że istnieje – Grecy i inne narody z niego korzystały, i w tym sensie są ofiarą unii monetarnej. Dla nich euro było podarunkiem, który na pewien czas pozwolił żyć złudzeniami, ale ostatecznie, umożliwiając im konsumpcję na kredyt i inwestowanie na kredyt, okazało się darem Danaów. Dzisiaj i w kolejnych latach (pozornym) beneficjentom unii monetarnej będzie się wiodło gorzej niż przed przystąpieniem do euro.

Jak pisaliśmy w poprzednim odcinku, unia monetarna jest systemem socjalistycznej redystrybucji. Można ją też rozpatrywać jako wewnątrzeuropejską „pomoc rozwojową” znaną od lat 60. zeszłego wieku przede wszystkim w kontekście krajów tzw. Trzeciego Świata1. Przypomnijmy, że w chwili, kiedy kraje Europy B wstępowały do Wspólnot Europejskich, charakteryzował je niższy poziom życia niż w krajach Europy A. Zaczęto wówczas rozwijać „społeczny wymiar” integracji europejskiej, aby „pomóc” tym krajom. Pojawiły się transfery w ramach „polityki spójności”, fundusze strukturalne itd. W latach 90. XX wieku kraje Europy B były głównymi odbiorcami netto środków z Unii Europejskiej. Stały się też – do czasu – beneficjentami unii monetarnej, która po planowanym przekierowaniu części funduszy do nowych członków Unii Europejskiej miała zapewnić im utrzymanie „wzrostu” poprzez dostęp do taniego kredytu. Kiedy i ta forma pomocy rozwojowej załamała się, próbuje się nadać jej nową postać – funduszy ratunkowych, kredytów Europejskiego Banku Centralnego, w przyszłości wspólnych euroobligacji itd. Chce się kontynuować transfer środków poprzez ponowne, tym razem już bezpośrednie, skierowanie kapitałów do krajów Europy B, tak aby mogły utrzymać się (przede wszystkim ich elity) na jakim takim poziomie, ponieważ bolesny proces dostosowania się do realnych warunków ekonomicznych mógłby się okazać zbyt kosztowny politycznie i społecznie, a w konsekwencji zagrozić istnieniu całej unii walutowej. Unia walutowa, wbrew początkowym założeniom, musi stać się unią bezpośrednich transferów finansowych, gdyż inaczej się rozpadnie2.

Jeśli unia monetarna, tak jak cała Unia Europejska, jest formą „pomocy rozwojowej”, warto przypomnieć, co wiemy na temat, trwającej już pół wieku, „pomocy rozwojowej” dla „Trzeciego Świata”. Istnieje na ten temat obszerna literatura przedmiotu3, która może być przydatna także przy analizie sytuacji w Unii Europejskiej. Niezależnie od oczywistych różnic pomiędzy formami pomocy i jej odbiorcami poczynione w ciągu wielu lat ogólne ustalenia i empiryczne obserwacje o funkcjonowaniu „pomocy rozwojowej” w „Trzecim Świecie” i jej skutkach można spokojnie odnieść do „pomocy rozwojowej” w ramach Unii Europejskiej i unii monetarnej.

Sięgnijmy po artykuł z 1990 roku autorstwa amerykańskiego politologa Davida Osterfelda pt. „The Failures and Fallacies of Foreign Aid”. Osterfeld podsumowuje 30 lat „pomocy rozwojowej” i pokazuje, że nie da się znaleźć ani jednego przykładu, który by dowodził, że pomoc rzeczywiście stymulowała rozwój gospodarczy, dowieść można natomiast bez problemu, iż skutki wszystkich programów „pomocy rozwojowej” są zawsze odwrotne od zamierzonych, czyli w ostatecznym rozrachunku prowadzą do „niedorozwoju”. Poszukiwanie przyczyn tego stanu rzeczy w kulturze odbiorców „pomocy” lub w błędach popełnianych przy wcielaniu programów w życie prowadzi na intelektualne manowce. Mają one bowiem charakter systemowy. Źródłem klęski programów „pomocy rozwojowej” nie jest ani „złe wykonanie” dobrego planu, ani „brak należytej kontroli nad wydawanymi środkami”; ich klęska nie zależy od tego, czy ci, do których „środki pomocowe” trafiają, są „leniwi” czy „pracowici”, „uczciwi” czy „nieuczciwi”, nie ma znaczenia kultura, religia, etyka, cechy „charakteru narodowego” tych, do których płynie pomoc: odbiorcy wybierają zawsze podobne lub identyczne sposoby działania, które są racjonalne w danym kontekście i w ramach danego systemu, aczkolwiek ostatecznie prowadzą do skutków ekonomicznie, społecznie i moralnie szkodliwych. Niepowodzenie programów „pomocy rozwojowej” leży w samej ich naturze, a nie w „nieracjonalnym” zachowaniu ich uczestników.

Osterfeld pokazuje, że zagraniczna „pomoc rozwojowa”:

  • stwarza system bodźców ekonomicznych hamujących rozwój gospodarczy,

  • subsydiuje błędną politykę gospodarczo-finansową rządów,

  • prowadzi – ze względu na niemożność kalkulacji ekonomicznej – do błędnej alokacji środków,

  • deformuje koszty inwestycji,

  • powoduje marnowanie zasobów na kosztowne prestiżowe projekty, które stają się nie źródłem dochodów, lecz finansowym obciążeniem na przyszłość,

  • drenuje zasoby lokalne,

  • niszczy lokalne gospodarki i lokalne rynki,

  • nie pomaga najuboższym, ale przyczynia się do jeszcze większej pauperyzacji,

  • wykształca nie te cechy intelektualne, wolicjonalne, moralne, które są potrzebne dla pomyślności i siły gospodarczej.

Jak dowodzi Osterfeld, podstawowym skutkiem zagranicznej „pomocy rozwojowej” jest coraz większe uzależnienie od… zagranicznej „pomocy rozwojowej”.

„Pomoc rozwojowa” praktycznie w każdym przypadku przynosi: rozrost biurokracji, centralizację władzy państwowej, coraz większy zakres dystrybucji zasobów według układów politycznych, transfer bogactwa od grup politycznie słabych do grup politycznie potężnych, wzrost korupcji, powstanie warstwy uprzywilejowanych beneficjentów. Jak zwykle bywa z tego typu programami, na końcu okazuje się, że transfer środków przebiega od biednych do bogatych, z dołu do góry. Środki przepływają nie do biednych, ale do tych, którzy nimi rządzą, a którzy uzależniają się od pomocy zewnętrznej, dlatego zainteresowani są biedą, by móc nią zarządzać i przechwytywać dla własnych celów gros środków przeznaczonych na jej zwalczanie.

„Pomoc rozwojowa” to opodatkowanie ludzi niezamożnych w krajach bogatych, aby te pieniądze przekazać bogatszym ludziom w biednych krajach. Jest to więc system niesprawiedliwy także z punktu widzenia „zwyczajnych obywateli” z państw-donatorów, finansujących kosztowne programy, inwestycje i projekty realizowane częstokroć przez firmy i banki, których właścicielami i akcjonariuszami są ich bogaci rodacy. W ten sposób „pomoc rozwojowa” pozwala bogatym w krajach bogatych bogacić się jeszcze bardziej kosztem biedniejszych.

Dziś, po dziesięcioleciach udzielania „pomocy rozwojowej” widać jasno, że wszędzie na świecie niszczy ona szanse na trwały rozwój gospodarczy; nie jest pomocą, lecz przeszkodą w rozwoju i osiągnięciu pomyślności ekonomicznej4. Nic dziwnego, że wśród „beneficjentów” pomocy coraz więcej jest głosów domagających się jej zaprzestania. Należy do nich np. Dambisa Moyo z Zambii, autorka znanej książki Dead Aid (2009), która dowodzi, że pomoc rozwojowa „była i jest nadal polityczną, gospodarczą i humanitarną katastrofą dla większości krajów rozwijających się”. Podobnie uważa kenijski ekonomista James Shikwati, założyciel i dyrektor think-tanku Inter Region Economic Network oraz redaktor magazynu „The African Executive”.

W wywiadzie udzielonym w 2005 roku tygodnikowi „Der Spiegel” Shikwati powiedział, że „pomoc rozwojowa” uczy Afrykańczyków być żebrakami, niszczy ich poczucie niezależności, osłabia rynki lokalne i tłumi ducha przedsiębiorczości, którego tak rozpaczliwie potrzebuje Afryka. Musi – zdaniem Shikwatiego – nastąpić zmiana w mentalności, Afrykańczycy muszą przestać postrzegać samych siebie jako żebraków i jako ofiary. Jeśli chce się rzeczywiście pomóc Afryce, należy całkowicie wstrzymać „pomoc rozwojową”, i pozwolić jej na to, aby sama zapewniła sobie własne przetrwanie. Obecnie Afryka jest jak dziecko, które krzyczy po niańkę zaraz, kiedy coś złego się dzieje się. Afryka musi stanąć na własnych nogach, nawołuje Shikwati5. Słowo „Afryka” można zastąpić dowolną inną nazwą; może to być Grecja, Hiszpania, Portugalia, Irlandia, Cypr, jak również Polska, Czechy, Bułgaria, Rumunia, Węgry, którym „pomocy rozwojowej” udziela Europa A za pośrednictwem urzędów Unii Europejskiej.

Wybitny znawca problematyki „pomocy rozwojowej” i jej wnikliwy krytyk Peter Bauer pisał już 40 lat temu – jego słowa nie utraciły nic ze swej aktualności – że jeśli wszystkie warunki dla tworzenia i rozwoju kapitału są obecne, wówczas kapitał albo zostanie wytworzony w kraju, albo sam przyjdzie z zagranicy, jeśli natomiast nie ma warunków dla tworzenia i rozwoju kapitału, wówczas każda zewnętrzna pomoc udzielana na mocy decyzji politycznych będzie z konieczności nieproduktywna i nieefektywna. Jeśli w danym narodzie biją źródła rozwoju gospodarczego, materialny postęp dokona się bez zewnętrznej pomocy, jeśli zaś źródła te nie biją lub biją ledwo, ledwo, to nie dokona się to nigdy, nawet z „pomocą rozwojową” i niezależnie od form, jakie ta pomoc przybierze. Odnosi się to w całej rozciągłości do krajów Europy B ze strefy euro, jak i pozostałych krajów Unii Europejskiej otrzymujących dzisiaj „pomoc rozwojową” („wybudowano ze środków Unii Europejskiej”). Muszą one znaleźć w sobie energię, wolę i umiejętności, żeby o własnych siłach znaleźć drogę rozwoju. Innej drogi nie ma, uzależnienie się zaś od „pomocy rozwojowej” to nie droga ku rozwojowi, ale ślepy zaułek.

Artykuł pierwotnie opublikowany w portalu Nowa Debata: http://nowadebata.pl/2013/05/05/niemcy-w-kleszczach-unii-walutowej-czesc-4/


1 Peter Bauer wysunął tezę, że „Trzeci Świat” jako koncepcja polityczna jest wytworem zagranicznej „pomocy rozwojowej”. Zob. Peter Bauer, „Creating the Third World: Foreign Aid and Its Offspring”.

2 Stworzenie jednolitego obszaru walutowego poprzez stworzenie europejskiej unii monetarnej niektórzy ekonomiści niemieccy porównują do niemieckiej unii monetarnej, czyli połączenia marki erefenowskiej i marki enerdowskiej. W tej unii połączono jedną z najsilniejszych walut świata i jedną z najsilniejszych gospodarek świata ze słabiutką walutą słabego gospodarczo kraju, innymi słowy, połączono Niemcy A z Niemcami B, czyli mercedesa z trabantem. Ekstremalnie wysoka zwyżka wartości marki enerdowskiej poprzez zastąpienie jej marką erefenowską przy wymianie jeden do jednego była zabójcza dla Niemiec B, i jak przewidywali co bardziej przenikliwi ekonomiści, zakończyła się unią transferową, czyli stałym przekazywaniem środków wypracowanych w Niemczech A do Niemiec B.

3 Wymieńmy kilka najważniejszych pozycji: Peter Bauer, Dissent on Development (1972), tenże, Western Guilt and Third World Poverty (1978), tenże, Equality, the Third World, and Economic Delusion (1981), tenże, Reality and Rhetoric: Studies in the Economics of Development (1984), Graham Hancock, Lords of Poverty: The Power, Prestige, and Corruption of the International Aid Business (1989), James Bovard, The Continuing Failure of Foreign Aid (1986), Michael Maren, The Road to Hell: The Ravaging Effects of Foreign Aid and International Charity (1997), Thomas P. Sheehy, Beyond Dependence and Poverty: Rethinking U.S. Aid to Africa (1993), Nick Eberstadt, The Perversion of Foreign Aid (1984).

4 Sztandarowym przykładem sukcesu pomocy zagranicznej, przytaczanym nieustannie przez jej zwolenników, jest Tajwan. To, że USA z przyczyn geopolitycznych pomagały finansowo Tajwanowi, nie znaczy jeszcze, że pomoc ta była rzeczywistym czynnikiem rozwoju gospodarczego wyspy. Pamiętać należy, że duża część pomocy amerykańskiej szła na cele wojskowe, więc być może elita tajwańska nie musiała obciążać wydatkami na wojsko swoich własnych obywateli, co sprzyjało rozwojowi gospodarczemu – w tym sensie pomoc mogła być korzystna. Jednakże, jak twierdzi wielu badaczy, najistotniejsze znaczenie dla rozwoju Tajwanu miały inwestycje prywatnego kapitału chińskiego (z emigracji) i japońskiego. Uwzględnić należy również fakt, że największy skok w rozwoju gospodarczym Tajwan uczynił już po ustaniu pomocy. Być może więc, powiedzieliby zapewne Peter Bauer czy David Osterfeld, Tajwan rozwinął się nie dzięki „pomocy zagranicznej”, ale pomimo niej. Także Korea Południowa największy rozwój odnotowała po zakończeniu pomocy amerykańskiej. Wszystkie państwa najbardziej rozwinięte: Europa Zachodnia, USA i Japonia rozwinęły się bez jakiejkolwiek „pomocy rozwojowej”, podobnie Hong-Kong i Singapur. Na temat sławetnego „Planu Marshalla” przytaczanego często jako przykład udanej „pomocy zagranicznej” nie ma sensu tutaj się rozwodzić. Jego „zasługi” są propagandową fikcją, do której rozpowszechnienia bardzo przyczynił się współpracujący z amerykańskim sojusznikiem establishment niemiecki: na każdym kroku musi on gorąco i szczerze dziękować przyjaciołom zza oceanu za „wyzwolenie” i „odbudowanie kraju” (na temat „Planu Marshalla” zob. Tyler Cowen, „Plan Marshalla – wielka mistyfikacja”).

5 W wywiadzie dla tygodnika „Die Zeit” w 2012 roku Shikwati podtrzymał swoje tezy, wskazując na jeszcze jeden destruktywny skutek „pomocy rozwojowej”, a dokładniej „pomocy żywnościowej”. Mówi się dziś wiele o tzw. land grabs, czyli wykupywaniu „leżącej odłogiem” żyznej ziemi rolnej w Afryce przez zagranicznych inwestorów. Shikwati wyjaśnia, że ziemia jest niewykorzystana, ponieważ z zewnątrz przychodzi pomoc żywnościowa, która dosłownie wypędza rolników ze wsi. Innymi słowy, to „pomoc żywnościowa” odpowiedzialna jest, zdaniem Shikwatiego, za to, że coraz więcej ziemi leży odłogiem i czeka, aż ktoś przyjdzie, by ją produktywnie wykorzystać. Ten schemat destrukcji lokalnej gospodarki powtarza się w różnych wariantach we wszystkich krajach otrzymujących „pomoc rozwojową”. Można tu zadać pytanie, czy zwolennicy „pomocy rozwojowej” są szlachetnymi idealistami, czyli „pożytecznymi idiotami” nieświadomie działającymi na rzecz potężnych grup interesów, czy też są po prostu cynikami pozostającymi na ich usługach. Jak ktoś trafnie zauważył, współcześni Al Caponowie lubią zakładać maskę w kształcie dobrotliwej twarzy Alberta Schweitzera.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.