Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Henryk Kwiatek: Osiem lat
Blisko osiem lat minęło od czasu, gdy 1 sierpnia 2004 roku w rodzinnym mieście po raz pierwszy zetknąłem się z grupą działaczy organizacji o nazwie Obóz Narodowo-Radykalny. Dla kogoś w moim wieku to szmat czasu — trzecia część życia. Z tych ośmiu lat siedem spędziłem w szeregach Obozu. Czy wtedy, mając 17 lat i widząc rozkrzyczaną, dość nieokrzesaną grupkę młodzieży, niemal w całości złożoną ze skinheadów we flyersach, ciężkich butach i podwiniętych spodniach — mogłem się spodziewać takiego obrotu spraw? A czy mogłem podejrzewać, że z tej „dzikiej bandy” wyrośnie formacja co prawda wciąż niewielka, ale przecież mająca już swoją pozycję na prawicy narodowej, skupiająca w swoich szeregach wielu ludzi wykształconych, o zaskakująco nieraz szerokich horyzontach? Że przynajmniej część ludzi, których wówczas poznałem, będzie w niej działać nadal — często wspólnie z małżonkami?
Przypuszczam, że tak naprawdę nie liczyłem na to. Do ONR trafiłem w zasadzie przypadkiem, wtapiałem się weń stopniowo, przez długi czas czując się nieswojo na myśl o tym, że do czegoś się zobowiązuję, za coś jestem odpowiedzialny, czegoś jestem częścią. Nigdy oczywiście nie otrzymałem żadnej legitymacji, nie przechodziłem „okresu kandydackiego”, nikt mnie uroczyście nie wprowadził. Dziś staż kandydacki i formalne przyjęcie w szeregi organizacji to w ONR norma, wówczas trudno było nawet powiedzieć, kto „jest” w ONR, a kto tylko „bywa”, „jeździ”, „pomaga”.
Od blisko roku nie jestem już członkiem Obozu — z przyczyn, o których nie ma potrzeby się rozpisywać. W każdym razie decyzja ta wynikła z przekonania, że w niedostatecznym stopniu jestem „zwierzęciem organizacyjnym”, przynajmniej w ramach organizacji tego rodzaju. Rafał Ziemkiewicz był kiedyś rzecznikiem UPR, Stanisław Michalkiewicz wieloletnim działaczem tej partii — z jakichś przyczyn już takich funkcji nie pełnią. Być może to kwestia tego samego rodzaju.
Nie jestem członkiem Obozu, ale z niekłamaną satysfakcją uczestniczyłem 14 kwietnia bieżącego roku w obchodach 78. rocznicy powstania przedwojennego ONR — tym razem dzierżąc dumnie flagę Organizacji Monarchistów Polskich. Ulicami Katowic przeszedł pochód liczący być może trzy setki ludzi. Szacunki organizatorów mówią nawet o 400, zaś wyliczenia niezależnych sympatyków ONR z Centrum Informacji Anarchistycznej — o raptem 160. :-) Tak czy inaczej z pewnością nie była to manifestacja rozmiarów Marszu Niepodległości. Trochę to smutne, ale z drugiej strony nikt nie spodziewał się tłumów — był to w końcu marsz „wewnątrzorganizacyjny”, stricte ONR-owski, w najlepszym wypadku stricte „narodowy” (biorąc pod uwagę obecność przedstawicieli MW i NOP).
O samej manifestacji nie ma potrzeby wiele mówić. Dla kogoś, kto widział ich kilkadziesiąt, była standardowa. Według utartego schematu dopingowali ją entuzjaści idei narodowej ze środowisk anarchistycznych i lewicowych, na okoliczność marszu rzucający nawet butelkami z atramentem (albo denaturatem?). Anarchistyczne cheerleaderki były uspokajane przez funkcjonariuszy policji, narodowcy zaś szli swoją trasą. Pod pomnikiem Wojciecha Korfantego wygłoszono kilka okolicznościowych przemówień, później zaś odbył się kongres ONR.
Przyznam, że spodziewałem się czegoś jeszcze większego, czegoś w rodzaju wiecu Falangi w cyrku Staniewskich w roku 1937, ale być może uległem młodzieńczym marzeniom. Można przecież spojrzeć na to tak: kto by pomyślał tych osiem lat temu, że ONR będzie organizował kongres w dużej auli uniwersyteckiej, zamiast kryć się po barach?
Przez „kongres” nie należy rozumieć jakichś obrad. W istocie, były to trzy prelekcje, dotyczące przeszłości dalszej, przeszłości bliższej — oraz teraźniejszości i przyszłości. Artur Zienkiewicz, działacz ONR z Pomorza Gdańskiego, przedstawił historię przedwojennego Obozu, zaczynając od „ruchu młodych”, a kończąc na II wojnie światowej. Oczywiście nie był to wykład nastawiony na oryginalność, ale od czasu do czasu przydatne jest przypomnienie sobie podstawowych faktów — zwłaszcza dla osób początkujących, a i takie znajdowały się na sali.
Drugą prelekcję wygłosił Tomasz Greniuch, który w Obozie działa już blisko 12 lat i de facto jest jednym z jego współzałożycieli. Prelekcja utrzymana była w lekkim tonie, obfitowała we wspomnieniowe anegdoty i ilustrowana była fotografiami z lat dwutysięcznych. Brakowało chyba tylko piosenki „Nasza walka” grupy Obłęd — z jakże wspominkowym tekstem: ja dziś wam opowiem, jak kiedyś byłem skinem / wysokie, czarne buty — błyszczące i podkute / zielony bomber, a w kieszeni nóż.
Na samym końcu aktualny kierownik ONR — Przemysław Holocher z Górnego Śląska — przedstawił perspektywy rozwoju organizacji i zarysował plan jej działań, ujawniając jednak niewiele szczegółów. To, czego możemy się spodziewać, to przede wszystkim profesjonalny film poświęcony współczesnemu ONR, w którym pojawić mają się m.in. znane postaci prawej strony sceny politycznej. Prócz tego w planach jest (ze spraw lżejszego kalibru) letnia kolekcja odzieży pod patronatem ONR i nowe wzory plakatów. Najważniejszym, a chyba najmniej rozwiniętym wątkiem jest perspektywa współpracy z MW na gruncie nowej organizacji czy też ruchu — być może nawet narodowej, prawicowej partii politycznej. Od pewnego czasu mam wrażenie, że szefostwo obu organizacji delikatnie sonduje teren, starając się wybadać, na czyje poparcie i współpracę może ewentualnie liczyć. Zakulisowych szczegółów jednak nie znam, a zresztą — gdybym nawet znał, to pewnie bym ich nie ujawnił…
Wydaje się, że ONR jest obecnie najprężniejszą organizacją w obrębie ruchu narodowego. Jednocześnie można odnieść wrażenie, że coraz mniej różni się od Młodzieży Wszechpolskiej, czego w tym momencie nie chcę oceniać. Powiem jedynie, że w 2004 roku ONR i MW to były dwie zupełnie inne bajki… Ogień i woda niemalże! Choćby to pokazuje, jak wiele się zmieniło.
Czym podsumować ten wyjazd? Przypomina się piosenka jednego ze znanych w środowisku zespołów:
Wiara, miłość i nadzieja, któż pamięta to?
Najwytrwalsi walczą dalej, resztę kryje dno,
ci co idą, muszą teraz bardzo szybko biec,
by ocalić całą przeszłość, młodość święta rzecz.
Choć znam i takich (samemu się do nich nie zaliczając… niestety!), którzy mogliby — z większą chęcią, autentycznym przekonaniem i pełną odpowiedzialnością — przytoczyć inny tekst:
Sztywne zasady, problemy z prawem
Ulice we krwi, a w żyłach promile
Takie było życie, taki był czas
Braterska przyjaźń, była w każdym z nasA teraz po wielu latach, nie żałuję
Wspominam chętnie te piękne chwile
Nasze blizny i tatuaże przypominają nam
Stworzyliśmy tę historię, a nasza walka trwa
Ona ciągle trwa!