Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Krzysztof Bokwa: Ostatnia wojna Austro-Węgier
Siedemsetletnia monarchia Habsburgów umarła w roku 1918 bezdzietnie; spośród „państw sukcesyjnych” żadne (może, w ograniczonym zakresie, za wyjątkiem Węgier) nie poczuwało się do objęcia tej wielkiej schedy. W efekcie Austro-Węgry stały się w wielkiej, dwudziestowiecznej wojnie propagandowej idealnym „chłopcem do bicia” — anachronicznym, reakcyjnym, dziwacznym przeżytkiem, „więzieniem narodów”, państwem żywcem wyjętym z wiedeńskiej operetki.
W ten schemat wpisuje się też wizja Cesarskiej i Królewskiej Armii, utrwalona w powszechnej świadomości nie tylko przez historyków, ale przede wszystkim chyba przez oddziaływanie mediów — w Polsce głównym źródłem wiedzy o niej pozostaje, niestety, para: „Przygody dobrego wojaka Szwejka” i „C. K. Dezerterzy”. Nie negując wartości humorystycznej czy filozoficznej (w przypadku Szwejka), którą można mniej lub bardziej doceniać, należy powiedzieć, że oba te dzieła przyczyniły się do niewiarygodnego wręcz zakłamania militarnych dziejów zmierzchu Austro-Węgier.
Jaka jest wizja sił zbrojnych Franciszka Józefa z nich wyniesiona? Dość jednoznaczna — austriacka armia składała się z po teutońsku tępej i sadystycznej klasy oficerskiej oraz przygłupiej, niezdyscyplinowanej, skłonnej do dezercji i bumelanctwa masy żołnierzy-Szwejów. W efekcie to komediowe wojsko bezustannie dostawało „przesławne lanie”, a od ostatecznej klęski musieli je stale ratować niemieccy sojusznicy. Jak się niżej okaże, wizja to nonsensowna — gorzej, że (w nieco tylko stonowanej formie) lansowana była do niedawna przez znaczną część dziejopisów.
Zacznijmy od klasy oficerskiej, tak ponoć ograniczonej i skostniałej. Armia zawodowa, a szczególnie jej elity, tradycyjnie uznawana była za podporę tronu Habsburgów. Słusznie — w dobie rozognionego politykierstwa, nacjonalizmów, socjalizmów itd. wojsko pozostawało apolityczne, a jego kadry zdyscyplinowane i wierne Dynastii. Poziom kształcenia był wysoki, co zgodnie potwierdzają współcześni. Warto sobie uświadomić, że na studia w sławnej Wojskowej Akademii Technicznej czy Akademii Terezjańskiej zjeżdżali adepci nawet spoza Monarchii Naddunajskiej, zaś trzon sztabu Wojska Polskiego w odrodzonej Rzeczpospolitej stanowili właśnie „austriacy”, by wspomnieć tu choćby obu generałów Hallerów, gen. Szeptyckiego, gen. Zielińskiego, gen. Zagórskiego, gen. Kutrzebę, czy przede wszystkim gen. Tadeusza Jordan-Rozwadowskiego (przed 1918 „Rozwadowskiego von Gross-Rozwadów”), kawalera Orderu Marii Teresy i jednego z najwybitniejszych oficerów nowej Polski. Warto wspomnieć i o Polakach w Cesarskiej i Królewskiej Marynarce Wojennej — z braku miejsca wspomnijmy tylko admirała Juliusza Rippera, rodem z podkrakowskiego wówczas Podgórza1.
Należy więc odrzucić zdecydowanie wizję C. i K. Armii, prowadzonej na rzeź przez tępych oficerów; trzeba natomiast wspomnieć o innych czynnikach, które negatywnie rzutowały na jej zdolność bojową.
Po pierwsze — wielojęzyczność. Nie interpretujmy jej zbyt daleko — większość prostych żołnierzy nie przejawiała narodowych szowinizmów, choć oczywiście objawiała się nieraz np. tradycyjna niechęć Czechów i Węgrów; w roku 1914 kwestie natury ideologicznej nie stanowiły jednak głównego problemu, którym była bariera językowa. Oficjalnym językiem armii był niemiecki (za wyjątkiem węgierskiego Honvedu i chorwackiej Domobrany, oddziałów obrony krajowej, w których obowiązywały języki narodowe), który to język obcy był większości szeregowych, rozumiejących zwykle tylko podstawowe komendy. Sytuację komplikowała dodatkowo różnorodność etniczna w składzie wewnętrznym pułków, jeszcze utrudniająca komunikację kadr dowódczych z „Mannschaftem”. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że kadry oficerskiej nie stanowili tylko Niemcy — dużo było Węgrów, sporo Polaków (jak pokazano wyżej), Czechów czy Chorwatów. Należy wreszcie podkreślić, że — mimo obaw — ta wieloetniczność nie odegrała istotnej roli w przebiegu działań wojennych. Przez całą wojnę nie było istotniejszych przypadków przechodzenia na stronę wrogich „pobratymców” c.k. żołnierzy pochodzenia włoskiego, serbskiego, czy rumuńskiego.
Po drugie — brak zaprawy bojowej. W roku 1914 mijało blisko pół wieku od ostatniej „prawdziwej” wojny, jaką stoczyła armia austriacka w 1866 roku; w tzw. międzyczasie nastąpiła tylko zbrojna okupacja Bośni i Hercegowiny w 1878 r., stłumienie kilku ruchawek tamże, a w końcu ostateczna aneksja w 1908 roku. Niewielkie oddziały austriackie brały też udział w ówczesnych „misjach pokojowych” na Krecie czy w Chinach. Zasadniczo jednak c.k. wojskowi u progu Wielkiej Wojny byli wyłącznie teoretykami, czasem wybitnymi, ale — tylko teoretykami, nieraz oderwanymi od nowych realiów pola walki. Tymczasem w roku 1914 przyszło im stanąć naprzeciw Rosjan, bogatszych o doświadczenia wojny z Japonią, i Serbów, zaprawionych w wojnach bałkańskich. Bez wątpienia miało to pewien wpływ na koleje wojny.
Po trzecie — na tle innych mocarstw Austro-Węgry łożyły stosunkowo niewielkie środki na zbrojenia i rozbudowę armii. Dlaczego? Otóż Monarchia Naddunajska, jako bodaj jedyny gracz z „Wielkiej Ósemki”, nie miała aspiracji ekspansywnych. Spójrzmy na pozostałych — niemieckie dążenie do „Weltmachtu” jest powszechnie znane, nie warto się nad nim rozwodzić. Rosja otwarcie dążyła do opanowania Bałkanów i cieśnin czarnomorskich, nie wyrzekała się planów wobec Bliskiego Wschodu i idei panslawistycznych, otwarcie godzących w Wiedeń. Francja dyszała rewanżyzmem wobec Niemców. Włosi, rzekomi sojusznicy z Trójprzymierza, walczyli o kolonie i nie ukrywali dążeń do oderwania od Austrii Trydentu, Triestu, Istrii i Dalmacji. Japonia szykowała się do ekspansji w Chinach i na Pacyfiku, podobnie zresztą jak USA. Właściwie tylko Wielka Brytania, ciągle panująca na morzach, nie miała ambicji większych niż obrona stanu posiadania.
Na tle wyścigu zbrojeń, dzielenia Afryki od linijki, krojenia chińskiego tortu etc. Austro-Węgry jawią się jako państwo doprawdy pacyfistyczne, a jego „kolonializm” w Bośni czy plany (zresztą krytykowane i w końcu niezrealizowane) wojny prewencyjnej przeciw Serbii wyglądają zupełnie niewinnie. Prawdziwą ironią losu jest więc fakt, że (formalnie rzecz biorąc) to właśnie Wiedeń rozpoczął pierwszą z wojen światowych, a pierwszymi w niej strzałami były strzały austriackich kanonierek dunajskich w kierunku Belgradu. Jednak oczywiste i niewarte głębszych rozważań jest chyba, że tę wojnę nie Austro-Węgry wywołały, że nie leżała ona w ich interesie ani nie wynikała z ich dążeń.
Sytuacja militarna państwa Habsburgów od początku była trudna. Wojna na dwóch frontach od samego początku, później na trzech, w końcu nawet krótkotrwale na czterech (po zdradzie Rumunii). Podkreśla się często nieudolność C. i K. Armii — że nie była w stanie samodzielnie pobić Serbii, że z ledwością, tracąc większość Galicji, powstrzymała w 1914-15 roku rosyjski „walec parowy”. Wystarczy jednak nieco uważniej spojrzeć na temat, by ujrzeć go w innym świetle.
Serbia była niewątpliwie karłem przy austriackim olbrzymie. Trzeba jednak pamiętać, że główne swe siły armia habsburska musiała skierować do Galicji, naprzeciw znacznie potężniejszej liczbowo i niewiele gorszej jakościowo armii carskiej. W efekcie naprzeciw sił serbskich i czarnogórskich stanęły lepiej wyszkolone i wyposażone, lecz liczebnie porównywalne z serbskimi oddziały austriackie, dowodzone początkowo przez niefortunnego gen. Oskara Potiorka. Serbowie byli, jak już zostało powiedziane, zaprawieni w bojach, znali teren i dopingował ich fakt obrony własnej ziemi. Mimo to Austriacy odnieśli w 1914 roku znaczne sukcesy, zwyciężając nad Driną i czasowo zdobywając Belgrad. Nie byli jednak w stanie odnieść ostatecznego zwycięstwa, co stało się możliwe dopiero jesienią 1915 r., gdy do wojny włączyła się Bułgaria, a pod Belgrad dotarły niemieckie posiłki pod gen. Mackensenem.
Na froncie galicyjskim wojska Franciszka Józefa odniosły początkowo znaczące sukcesy, sprawnie przeprowadzając ofensywę w kierunku Lublina i zwyciężając pod Kraśnikiem i Komarowem. Gdy jednak po klęsce pod Tannenbergiem główne siły rosyjskie zostały skierowane na Galicję, koleje kampanii musiały się odwrócić. Austriacy, nie ponosząc jednak żadnej druzgocącej klęski, musieli oddać Lwów i cofnąć się aż pod Kraków i na linię Karpat, którą następnie Rosjanom udało się częściowo sforsować. Ostatecznie jednak front utrzymano, a w obliczu osłabienia sił carskich przez zimę i przy wsparciu Niemców pod Mackensenem (tym samym, którego za pół roku widzimy w Serbii) w maju 1915 rozpoczęta została pod Gorlicami wielka ofensywa, skutkująca wyzwoleniem większości Galicji.
Przez cały ten czas wysiłek wojenny od Jury Krakowsko-Częstochowskiej po Siedmiogród spoczywał niemal wyłącznie na siłach austriackich, które w ten sposób nie tylko ratowały monarchię habsburską, ale i osłaniały pruski Śląsk, z jego przemysłem i kopalniami. Zarówno tu, jak i w Serbii wsparcie sił niemieckich umożliwiało osiągnięcie decydującej przewagi, jednak ani nie stanowiły one głównej części wojsk, ani nie spisywały się na froncie znacząco lepiej od c.k. towarzyszy broni. Warto przy tym wspomnieć, że także i na froncie zachodnim działały u boku Niemców oddziały austriackie, z których istotną rolę grała ciężka artyleria, krusząca belgijskie i francuskie forty.
Rok 1915 przyniósł też przypieczętowanie zdrady Włoch — pierwotnie sojusznika, następnie „neutralnego”, a od maja 1915 r. oficjalnie agresora. Co jednak szczególne — Włosi, którzy przecież cały swój wysiłek wojenny kierowali tylko na ten jeden front u stóp Alp, początkowo broniony przez trzykrotnie mniej liczne austriackie oddziały rezerwowe i tyrolskie pospolite ruszenie — nie byli w stanie odnieść żadnych znaczących sukcesów, zaś dziesięć (!) nieudanych ofensyw nad Isonzo w ciągu dwóch lat kładzie się niezmytą hańbą na armię włoską. Warto tu wspomnieć, że pozycji tych bohatersko bronili żołnierze chorwaccy i słoweńscy, dowodzeni przez generała, później feldmarszałka Svetozara Boroevicia, „Lwa znad Isonzo”, z pochodzenia prawosławnego Serba… Inna rzecz charakterystyczna — oto Cezary Battisti, dziś włoski bohater, a przed wojną poseł do parlamentu austriackiego i działacz irredentystyczny, następnie zbiegły do Włoch, walczył na froncie i został wzięty do niewoli przez Austriaków. Gdy przewieziono go do Trydentu, ludność tamtejsza (niemal czysto włoska) omal go nie zlinczowała jako zdrajcy. Taka była „tęsknota” włoskich poddanych Habsburgów do „wyzwolenia”.
Dalsze koleje wojny układały się zmiennie, zasadniczo jednak aż do roku 1918 pozytywnie dla oręża habsburskiego — pomijając niesławny przypadek ofensywy Brusiłowa na Wołyniu, Austriacy i Niemcy górowali nad Rosjanami, stopniowo opanowując ziemie późniejszej Drugiej Rzeczpospolitej, a w końcu, po rewolucjach roku 1917 i rozpadzie carskiego frontu, cesarsko-królewscy żołnierze stanęli w Kijowie i nad Morzem Czarnym. Także i zdrada Rumunii w 1916 r. nie powaliła walczących wszystkimi siłami Austro-Węgier — po początkowych sukcesach nieprzyjaciel został odparty, a Bukareszt wzięty. Na Bałkanach, po zajęciu Serbii i Czarnogóry, powstał front macedoński, utrzymywany głównie przez Bułgarów przy wsparciu Niemców.
Główny wysiłek sił austriackich skierowany został natomiast przeciw Włochom, co poniekąd spełniało przedwojenne koncepcje wybitnego szefa sztabu, gen. Franciszka Konrada von Hötzendorfa. W efekcie (znów, przyznajmy, przy wsparciu niemieckim) udało się jesienią 1917 r. przełamać front włoski pod Caporetto; niewiele brakło do wzięcia Wenecji i ostatecznego zwycięstwa, jednak Włochom (z kolei coraz mocniej wspieranym przez Anglików, Francuzów i Amerykanów) udało się ustabilizować linię frontu na Piawie. Austriacy, pozbawieni już wsparcia niemieckiego, przeprowadzili w 1918 r. ofensywę nad Piawą, która jednak nie powiodła się w obliczu przewagi nieprzyjaciela i coraz gorszej sytuacji aprowizacyjnej.
Tym bowiem, co doprowadziło Państwa Centralne do klęski, była ekonomia. Gospodarczą dysproporcję na korzyść Ententy przypieczętowało przystąpienie do wojny Stanów Zjednoczonych. Odcięte od rynków surowcowych, zmagające się z rosnącymi niedoborami Niemcy i Austro-Węgry stanęły w 1918 roku na krawędzi krachu; zwykłym obywatelom realnie zaczęła grozić klęska głodu. Tym bardziej warto podkreślić, iż, mimo takiej sytuacji, w monarchii Habsburgów, rzekomym „więzieniu ludów”, aż do jesieni roku 1918, gdy sytuacja była przesądzona, nie działały żadne ruchy odśrodkowe. Dyscyplina panowała w armii, a szczególnie we flocie (walczącej skutecznie od czterech lat z mającym miażdżącą przewagę przeciwnikiem), niemal do samego końca, pomijając epizody, takie jak zdrada części praskiego 28. pułku piechoty w Galicji w 1914 r. czy bunt marynarzy w Kotorze w roku 1918. W wojskach austro-węgierskich nie wydarzyło się nic takiego, jak bunty w armii francuskiej w Szampanii w 1917 roku.
Jeśli natomiast popatrzymy na cele militarne, jakie przez te cztery lata osiągnęły wojska rosyjskie (nieudane ofensywy, zepchnięcie na własne terytorium i krach), francuskie (cztery lata walk o przetrwanie na własnym terytorium), włoskie (nieudane wbicie noża w niechronione habsburskie plecy), serbskie (utrata całego terytorium), czy nawet niemieckie (niemożność odniesienia zwycięstwa nad słabszym przeciwnikiem, jakim była Francja, i wykrwawienie się), i porównamy je z tym, co osiągnął oręż austriacki — zapewne mocno się zdziwimy. Owszem, wszędzie przewija się motyw pomocy niemieckiej, ale, jak łatwo zauważyć, była to pomoc epizodyczna, służąca do osiągnięcia istotnej przewagi przy ofensywie, a nie do utrzymania frontu. Stwierdzić też wypada, że Niemcy były pod każdym względem znacznie potężniejsze od austro-węgierskiego sojusznika, trudno się więc dziwić, że to one przede wszystkim wspomagały C. i K. Armię, zmagającą się z wrogiem na kilku frontach, a nie odwrotnie. Jeśli weźmiemy poprawkę na ten fakt — tym jaśniej jawić się muszą triumfy oręża habsburskiego w tej Ostatniej Wojnie Austro-Węgier (Österreich-Ungarns letzter Krieg 1914-1918, jak zatytułowała monumentalny, wydany w międzywojniu opis działań wojennych grupa byłych c.k. oficerów).
Gdy więc odrzucone zostały pokojowe oferty błogosławionego cesarza Karola, gdy w gabinetach podzielono schedę habsburską na karłowate państewka, w ramach „suwerenności narodów” frymarcząc milionami ludzi tak samo jak złotem w ramach reparacji wojennych; gdy opustoszał Hofburg — cóż pozostało sierotom po Monarchii, pozbawionym Ojczyzny? Bo do Republiki Austriackiej, z sierpem i młotem w godle, ani oni się przyznać nie chcieli, ani jej nie obchodzili; w Czechosłowacji czy Królestwie SHS c.k. oficerów także widziano niechętnie. Pozostało im więc — pisać, choć ich słabe głosy tonęły w tyradach nadwornych dziejopisów zwycięskiej Ententy, a później — w pamfletach sługusów systemu bolszewickiego.
Na koniec zacytujmy więc słowa Henryka Friedjunga, zamieszczone na końcu publikacji Der österreichisch-ungarische Krieg2. Choć wszechniemiec, pisarz ten potrafił oddać monarchii habsburskiej należny jej szacunek:
…Monarchia została rozerwana na części, a lament nie przywróci jej do życia. My, starzy Austriacy, jesteśmy zwyciężeni, ale nie zachwiani w naszym przeświadczeniu, że państwo to wypełniało swe nieskończenie trudne zadanie, oczywiście niedoskonale, ale — aż do tragicznego października roku 1918 — z honorem. Jest moim obowiązkiem to przyznać, niezależnie od tego, czy jeszcze więcej pogardy i nienawiści dołączy do tego, co ludzie uczciwi i wierni sobie musieli wziąć na siebie w tych nieszczęśliwych dniach. Ci, którzy poświęcili się straconej sprawie, tylko wtedy są zhańbieni, gdy opuszczą szereg, nie zaś wtedy, gdy sztandar wyczerpanych obrońców padnie w walce.
1 Zainteresowani karierami Polaków w „zaborczej” armii niech sięgną po książkę J. Rydla W służbie cesarza i króla. Generałowie i admirałowie narodowości polskiej w siłach zbrojnych Austro-Węgier 1868-1918, Kraków 2001, niech też zajrzą pod następujące adresy: http://lubczasopismo.salon24.pl/debiut/post/392184,oficerowie-narodowosci-polskiej-w-armii-austro-wegierskiej-1 i http://dariuszr.salon24.pl/392484,oficerowie-narodowosci-polskiej-w-armii-austro-wegierskiej-2.
2 Dostępna w sieci: http://www.wintersonnenwende.com/scriptorium/deutsch/archiv/weltkampf/wer0000.html#bd5.