Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Tomasz Gabiś: Polska w Europie (Środkowo-Wschodniej)
Polacy, jeszcze jeden wysiłek, a zostaniecie liderami Europy Środkowo-Wschodniej
(według markiza de Sade)
W polskiej publicystyce od lat toczy się kłótnia na temat roli Polski w polityce europejskiej i regionalnej: jedni zarzucają drugim megalomanię, nadmierne aspiracje czy wręcz „pobrzękiwanie szabelką”, a ci z kolei odwzajemniają się im zarzutem „mikromanii”, wytykając minimalizm („nie chcecie, żeby Polska była wielka”). Jest to jedna z mniej sensownych dyskusji, jakie się w Polsce odbywają; merytoryczna wartość argumentów jest odwrotnie proporcjonalna do jej temperatury i stopnia zaangażowania uczestników. Kompletnie jałowe jest wykazywanie, kto chce się pomniejszyć, choć ma wszelkie dane po temu, by być wielki, a kto się mocarstwowo nadyma, zamiast zaakceptować status quo. Tymczasem chodzi przede wszystkim o spokojne, bez (re)sentymentów i bez samobiczowania się, bez „urzędowego optymizmu” i „opozycyjnego biadolenia” przeanalizowanie, jacy naprawdę jesteśmy i jaki jest nasz realny potencjał w porównaniu z innymi państwami oraz co z tego wynika na dziś i na najbliższe lata. To, a nie jałowe przerzucanie się oskarżeniami i kpinami, powinno być ważnym zadaniem dla publicystów, ekspertów i naukowców.
Zatem z nadzieją, że pismo nie uczestniczy w tego typu pojedynkach na miny, powitałem najnowszy numer internetowego miesięcznika „Nowa Konfederacja”, który zamieścił blok tekstów poświęconych Europie Środkowo-Wschodniej traktowanej jako coś więcej niż zbiorowisko krajów bliskich geograficznie i mających podobne doświadczenia historyczne – jako geopolityczna całość, nazywana tradycyjnie „Międzymorzem”, a bardziej przyszłościowo – „Unią Środkowoeuropejską”, w której Polska ma do odegrania ważną rolę.
Ze wszystkimi, wyrażonymi na łamach „Nowej Konfederacji”, postulatami, propozycjami, pomysłami na zbliżenie krajów naszego regionu, na umocnienie więzi i pogłębienie współpracy między nimi itd., trudno się nie zgodzić. Sprawy zaczynają się natomiast nieco komplikować, kiedy autorzy próbują określić rolę i pozycję Polski: „przeznaczeniem Polski jest przewodzić Europie Środkowo-Wschodniej” (Jacek Bartosiak, „Polska droga od słabości do siły”), „samodzielna strategicznie Rzeczpospolita przewodząca Międzymorzu” (tenże), „Polska to naturalny przywódca” [Europy Środkowo-Wschodniej] (Radosław Zenderowski, „Kropla drąży skałę”). Nieco ostrożniejszy jest Marcin Kędzierski („Czas na Międzymorze”), który mówi o pierwszeństwie wśród równych: „Nie możemy się pokazywać w roli regionalnego hegemona, ale partnera, primus inter pares” – zwróćmy jednak uwagę, że sformułowanie „nie możemy się pokazywać w roli regionalnego hegemona” brzmi dość dwuznaczne; to tak jakby Kędzierski mówił: „Będziemy hegemonem, ale na zewnątrz nie będziemy tego okazywać, bo mogłoby się to innym nie spodobać”.
Tak czy inaczej, Polska jest w oczach autorów „NK” naturalnym kandydatem do przewodzenia Europie Środkowo-Wschodniej, czy też przyszłej „Unii Środkowoeuropejskiej”. Zenderowski przekonuje czytelników „NK”, że tylko Polska może być liderem Europy Środkowo-Wschodniej, ponieważ „wszyscy pozostali są po prostu za mali, żeby być liderem”. Przyjmuje tym samym jako założenie coś, co dopiero powinno zostać udowodnione; traktuje jako coś danego, że ci mniejsi widzą potrzebę posiadania akurat takiego, a nie innego lidera, że „osoba” tego, kto aspiruje do bycia liderem, jest dla nich na tyle atrakcyjna, że zechcą włączyć się w zainicjowany i kierowany przezeń projekt geopolityczny. Skąd wiadomo, że ci mniejsi uważają akurat nas, Polaków za posiadających cechy predestynujące do pełnienia roli lidera? Czy w ich oczach Polska w ogóle nadaje się na przywódcę? A może mniejsi zechcą wybrać sobie innego lidera? Może dojdą do wniosku, że żaden lider nie jest im do niczego potrzebny? To my musimy ich dopiero przekonać o naszych „naturalnych prawach do przywództwa”, prezentując im swoje atuty i zalety, swoją atrakcyjność, a nie już na samym początku zakładać, że rola lidera nam się naturalnie należy, ponieważ inni są „mniejsi”. To, że inni są „mniejsi” od nas, wcale nie oznacza, że uznają nasze aspiracje do przywództwa.
Wszyscy autorzy z „NK” za rzecz oczywistą uważają, że Polska nie jest w stanie narzucić swojego przywództwa w „Unii Środkowoeuropejskiej” siłą polityczno-wojskową. Jeśli ktoś nie ma wystarczającej siły wojskowo-politycznej, aby swoje przywództwo narzucić innym, to oznacza to jednocześnie, że nie jest w stanie zapewnić im bezpieczeństwa (opieki). A w polityce, jak wiadomo, obowiązuje żelazna zasada: posłuszeństwo (uznanie przywództwa) w zamian za bezpieczeństwo (opiekę). Jeśli nie mamy siły, żeby tym mniejszym zagwarantować bezpieczeństwo, to nasze szanse na objęcie przywództwa maleją.
Jeśli zakładamy, że to Polsce powinien przypaść w udziale prymat w Europie Środkowo-Wschodniej – a nie opiera się on na sile polityczno-wojskowej – to przesłanek dla niego musimy szukać w innych rodzajach siły, w naszej atrakcyjności, w naszej, by tak rzec, urodzie. Jedynym sposobem jest „uwiedzenie” naszych partnerów; naszym atutem może być tylko siła przyciągania wynikająca z naszej wyższej rangi politycznej, cywilizacyjnej, gospodarczej, kulturalnej, technologicznej, naukowej itd. Musi istnieć coś, co predestynuje Polskę do bycia liderem, musi mieć ona autorytet, być podziwiana i szanowana przez tych mniejszych. Kto pretenduje do roli lidera, ten musi się wybijać, czymś się wyróżniać, górować nad innymi, posiadać nad nimi rozmaite przewagi, przez nich dostrzegane i uznawane. Tylko wtedy mogą oni dojść do przekonania, że związanie swoich losów akurat z Polską przyniesie im jakieś korzyści. Innymi słowy, musimy mieć wszystkim innym coś wyjątkowego do zaoferowania.
W 1977 r. członek Polskiego Porozumienia Niepodległościowego, krytyk literacki i pisarz Andrzej Kijowski napisał znany tekst „Rachunek naszych słabości”; i od takiego rachunku należałoby zacząć, oczywiście sporządzając równolegle „rachunek sił”, czyli „rachunek naszych mocnych stron i przewag”. Jak wyglądamy na tle innych krajów „Unii Środkowoeuropejskiej”? Jeśli mówimy o wielkości i potędze, to w jakich dziedzinach jesteśmy (będziemy) „wielcy i potężni”, do jakich wielkich rzeczy jesteśmy zdolni, w czym przodujemy, jakie mamy zalety, jakimi osiągnięciami i w jakich dziedzinach możemy się pochwalić. Innymi słowy, należy dokładnie sprawdzić, jakie są nasze prawdziwe atuty i aktywa, co realnie predestynuje nas do odgrywania roli lidera „Unii Środkowoeuropejskiej” jako samodzielnego podmiotu geopolitycznego. Powtarzanie frazesów o tym, że „jesteśmy naturalnym przywódcą”, że jesteśmy „skazani na wielkość” to przejaw myślenia życzeniowego łechczącego naszą próżność. Zamiast pogrążania się w „snach o potędze”, należy przeprowadzić chłodną, bezlitosną analizę, która pokaże, czy istnieją niezbędne warunki powstania tejże „potęgi”, fundamenty, na których można ją budować. Jeśli się tego nie czyni, wówczas koncepcje i wizje (geo)polityczne stają się werbalnym balsamem na nasze poranione narodowe ego, które cierpi od stuleci, ponieważ naród, a raczej jego elity, zmuszone są żyć poniżej swoich aspiracji.
Weźmy na przykład, jakże ważną dziś dla wizerunku każdego kraju, przynajmniej w Europie, dziedzinę jak piłka nożna. Czy do bycia liderem w Europie Środkowo-Wschodniej może aspirować Polska, której najlepszą drużynę piłkarską – Legię Warszawa – wyprzedzają w rankingu UEFA trzy kluby ukraińskie, dwa kluby czeskie, dwa rumuńskie, jeden bułgarski i jeden białoruski? Polska ma być „naturalnym” przywódcą regionu, a tymczasem w rankingu UEFA naszą reprezentację narodową wyprzedzają Ukraina, Czechy, Rumunia, Białoruś, Bułgaria. W dzisiejszej dobie, kiedy piłka nożna zajmuje tak istotne miejsce w masowej wyobraźni, trudno marzyć o przywództwie, nie mając lepszej od innych drużyny klubowej i reprezentacji narodowej. Dopóki Legia Warszawa nie będzie w rankingu UEFA notowana najwyżej spośród klubów Europy Środkowo-Wschodniej, a nasza reprezentacja spośród jej drużyn narodowych, debatowanie o Polsce jako liderze wydaje się nieco przedwczesne. Odnosi się to do sportu w ogóle; polscy sportowcy odnoszą wprawdzie sukcesy, zdobywają medale olimpijskie, tytuły mistrzów świata i Europy w różnych dyscyplinach, ale – na moje wyczucie – nie wybijają się specjalnie spośród sportowców z innych krajów. Pamiętajmy przy tym, że aby mieć właściwy obraz sytuacji, należy zdobyte medale i tytuły odnosić do liczby ludności, a wtedy może się okazać, że „mały” kraj tak naprawdę jest większy niż Polska. Wydaje się więc, że sportowym liderem regionu nie jesteśmy.
Zostawmy sport, a spojrzyjmy na gospodarkę. Czy PKB na głowę mieszkańca jest w Polsce znacząco wyższy niż w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej? Czy pod względem gospodarczym nad nimi górujemy? Czy też Polska jest dla nich normalnym partnerem handlowym – ani lepszym, ani gorszym od innych? Trudno dostrzec w stosunkach gospodarczych pomiędzy Polską a nimi coś, co dawałoby Polsce jakąś widoczną przewagę – wysoko rozwinięte technologie, rzadkie i ważne surowce itp. Wydaje się więc, że gospodarczym liderem regionu nie jesteśmy.
Czy przodujemy w dziedzinie technologicznej? Czy pod względem produktywności, wydajności, innowacyjności, wynalazczości wybijamy się spośród innych krajów naszego regionu? Do Europejskiego Urzędu Patentowego w 2012 r. Czesi zgłosili 227 wynalazków, a Polacy 552, ale Czechy mają niemal cztery razy mniej ludności niż Polska. Z pewnością możemy pochwalić się rozmaitymi osiągnięciami technologicznymi, ale wydaje się, że technologicznym liderem regionu nie jesteśmy.
Polska waluta nie jest walutą przewodnią dla krajów regionu, polski złoty nie ma tu większego znaczenia niż korona czy forint. Nasze rezerwy walutowe i rezerwy złota w przeliczeniu na głowę mieszkańca nie są większe niż innych krajów. Nie posiadamy nadwyżek finansowych, które mogłyby być użyte np. jako pomoc finansowa dla któregoś krajów regionu, gdyby popadł w tarapaty. Czy bylibyśmy w stanie unieść finansowo powołanie do życia – jako jego założyciele i główni udziałowcy – Środkowo-Europejskiego Funduszu Walutowego, który udzielałby niskooprocentowanych kredytów biedniejszym krajom regionu? Być może, ale wydaje się, że finansowym liderem regionu nie jesteśmy.
Wszystkie rankingi i zestawienia odnoszące się do sfery kultury pokazują, że nasz naród nie należy do najprężniejszych w tej dziedzinie i zajmuje w Europie pod względem uczestnictwa w kulturze, np. w czytelnictwie książek, niezbyt wysokie miejsce. Polak kupuje 1,5 książki rocznie, Czech – 14; 56% Polaków nie przeczytało w ciągu roku ani jednej książki, Czechów – 17%. W dziedzinie udziału w kulturze należymy do średniaków. Mamy oczywiście wybitnych twórców, którymi możemy się pochwalić, ale inne kraje regionu też ich mają. Trudno powiedzieć, żebyśmy czymś wyjątkowym imponowali mieszkańcom regionu. Także polska kultura masowa, choć jej najlepsze produkty (jak powieści Sapkowskiego) są dość szeroko znane – nie dominuje w krajach regionu. Stosunki kulturalne Polski z innymi krajami UŚ są normalne, na przeciętnym poziomie. Ani literatura polska, ani kino czy teatr, ani polski show-biznes nie zajmują w krajach UŚ jakiegoś szczególnie wyróżnionego miejsca; zainteresowanie nimi utrzymuje się na normalnym, raz niższym, raz wyższym poziomie. Wydaje się więc, że kulturalnym liderem Europy Środkowo-Wschodniej nie jesteśmy.
Jak wiadomo, uniwersytety Europy Środkowo-Wschodniej nie zajmują wysokich miejsc w światowych i europejskich rankingach szkół wyższych. Nawet nie o to chodzi, że uniwersytet Karola w Pradze wyprzedza Uniwersytet Warszawski i Jagielloński, a w rankingu popularności stron internetowych uniwersytetów wyprzedza polskie szkoły wyższe sześć szkół wyższych z innych krajów UŚ. Najistotniejsze jest to, że polska nauka nie ma istotnej przewagi nad naukami innych krajów regionu, nie wybija się znacząco na pierwsze miejsce w UŚ. Praga, Lublana, Budapeszt, Warszawa, Kraków są na podobnym poziomie, mamy do czynienia z wymianą pomiędzy różnymi, równoprawnymi ośrodkami, a nie z sytuacją, kiedy to ku polskim uczelniom zwracają wzrok naukowcy z innych krajów, aby stamtąd czerpać wiedzę. Mamy z pewnością wiele osiągnięć naukowych, ale wydaje się, że naukowym liderem regionu nie jesteśmy.
Czy polskość, nasza kultura i historia, nasz język cieszą się szczególnie wysokim zainteresowaniem w krajach Europy Środkowo-Wschodniej? Czy wytworzone w Polsce dzieła, idee, koncepcje, wartości, znaki, marki, symbole, ikony są tam powszechnie znane i popularne? Czy naśladuje się tam polskie mody? Czy znacząca część mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej ogląda polską telewizję, wchodzi na polskie strony internetowe, kupuje polskie gazety i książki? Od zbadania tych kwestii należałoby zacząć, ale potoczne obserwacje i intuicja mówią nam, że raczej trudno się spodziewać na te pytania odpowiedzi twierdzącej.
Rzeczą pożyteczną byłoby też dowiedzieć się, czy w krajach Europy Środkowo-Wschodniej istnieją ośrodki polityczne i intelektualne, czasopisma, politycy, publicyści, naukowcy, eksperci, którzy rozwijają i popularyzują koncepcje „Międzymorza” lub „Unii Środkowoeuropejskiej”, czy też te koncepcje są wypracowywane tylko w Polsce? A jeśli i w innych krajach naszego regionu koncepcje te są obecne, to jaką przyszłą rolę przewiduje się w nich dla Polski?
Niezwykle istotne są także czynniki subiektywne, tzn. jak postrzegają nas ludzie w krajach, którym mielibyśmy przewodzić. Jak nas oceniają? Czy nas szanują, lubią, podziwiają? Jaki jest obraz Polski i Polaków w tych krajach? Gdyby okazało się, że inne narody regionu to nas najwyżej oceniają, nas najbardziej lubią i podziwiają, to mogłoby to stanowić pewną podstawę do wysuwania roszczeń do przywództwa. Przypuszczam jednak, że i tutaj mieścimy się w środkowoeuropejskiej średniej.
Wydaje się, że nie istnieją w tej chwili ani w dającej się przewidzieć przyszłości obiektywne przesłanki do tego, aby Polska mogła aspirować do roli lidera Europy Środkowo-Wschodniej. Wprawdzie Zenderowski zachęca, aby „uczyć się od Chińczyków, którzy planują swoją politykę na dziesiątki, a nawet setki lat do przodu”, jednak (abstrahując już od fantazji o nadnaturalnych zdolnościach Chińczyków) przy takich odległych perspektywach czasowych, można już dzisiaj, zamiast analizować rzeczywistość i na niej budować plany na przyszłość, swobodnie rozwijać skrzydła (geo)politycznej wyobraźni.
Jeśli – jak się wydaje – nie jesteśmy liderem gospodarczym, kulturalnym, naukowym, sportowym Europy Środkowo-Wschodniej, jeśli nie wzbudzamy jako naród i kraj jakiegoś ponadprzeciętnego zainteresowania u narodów tego regionu, jeśli nie dysponujemy realnymi zasobami finansowymi, instytucjonalnymi itd., których można by użyć przy skupianiu wokół siebie mniejszych krajów, jeśli nie jesteśmy „najbardziej kochanym” narodem Europy Środkowo-Wschodniej, jeśli znacząco nie przewyższamy innych narodów regionu, to na czym właściwie mielibyśmy opierać swoje roszczenia do regionalnego przywództwa politycznego? Jaka byłaby legitymizacja takiego przywództwa? Historyczna? Religijna? Moralna (najwięcej wycierpieliśmy z rąk Rosji i Niemiec)?
Zenderowski wskazuje na terytorium i liczbę ludności jako na czynniki dające Polsce „prawo” do bycia liderem. Pomijając już to, że gdyby jako kryterium brać wielkość terytorium i liczbę ludności, to liderem „Unii Środkowoeuropejskiej” powinna być Ukraina, to należy dziś przestrzeń i liczbę ludności widzieć nie jako prosty zasób zapewniający przewagę nad innymi, ale jako warunki, które mogą sprzyjać jej osiągnięciu. Terytorium i ludność niczego „naturalnie” nie zapewniają, żadnego „naturalnego” prymatu nie dają. Terytorium jest w dużej mierze wielkością statyczną, dopiero wypełnione aktywnością zamieszkujących je grup i jednostek, umiejących wykorzystać zasoby i produkować (dobra, towary, idee, wartości kulturalne etc.) może stać się czynnikiem siły. Trudno doprawdy reklamować się jako „lider w dziedzinie powierzchni kraju”. Z faktu, że na mapie politycznej Europy Środkowo-Wschodniej nasz kraj zaznaczony jest jako większa od innych – np. zielona – plama, nic szczególnego jeszcze nie wynika.
Podobnie posiadanie większej liczby ludności może być faktem czysto statystycznym, jeśli nie przekłada się na konkretne, wyższe osiągnięcia i przewagi w różnych dziedzinach. Należy też pamiętać o tym, że Polska zyskałaby pozytywny wizerunek, gdyby inni mogli podziwiać jej prężność demograficzną i zdolność przyciągania wartościowej imigracji; niestety, negatywne trendy demograficzne i emigracja z Polski, nie przysparzają nam opinii kraju, z którym należy wiązać nadzieje na przyszłość.
Jacek Bartosiak uważa, że największym atutem Polski jest jej położenie: „Przeznaczeniem Polski jest przewodzić Europie Środkowo-Wschodniej. Być zwornikiem wymiany gospodarczej północ–południe i wschód–zachód. Bo Polska to największy kraj regionu i przez jej terytorium wiodą najkrótsze szlaki handlowe”.
Z tego, że przez jakieś terytorium „wiodą najkrótsze szlaki handlowe” i że może ono być „zwornikiem wymiany gospodarczej północ–południe i wschód–zachód”, nie powstaje jeszcze żadna silna pozycja gospodarcza, nie mówiąc o (geo)ekonomicznym i (geo)politycznym przywództwie. Bartosiak zdaje się zapominać o oczywistym fakcie, że najważniejszymi podmiotami geoekonomicznymi są ci, którzy wymieniają, a nie ci, przez których terytorium biegną szlaki wymiany – oni oczywiście na tym skorzystają, ale ich rola jest drugo- lub trzeciorzędna. Bartosiak wskazuje na „nowy szlak jedwabny” z Chin do Niemiec i innych krajów Europy Zachodniej mający biec przez Polskę. Nie zauważa, że najistotniejsze są punkty wyjścia i dojścia tego szlaku, czyli kto i co ładuje do kontenerów i wyprawia w drogę. Przez Australię, Wielką Brytanię czy USA żadne ważne szlaki handlowe z północy na południe i ze wschodu na zachód nie biegną, a stoją one wysoko pod względem gospodarczym. Czy położenie USA pomiędzy Kanadą a Meksykiem było, czy jest, choćby minimalnym warunkiem ich potęgi gospodarczej? A Japonia? Tam to już absolutnie żadne szlaki handlowe się nie krzyżują, każdy może sobie wyspy ominąć. To producenci i odbiorcy produktów i dóbr są motorem wymiany. Niemcy i Chiny nie dlatego są silne gospodarczo, że przez ich terytoria biegną jakieś szlaki handlowe – oczywiście jakieś zawsze biegną, ale to jest dla ich pozycji kwestia uboczna. To ich produkcja sprawia, że potrzebne i sensowne stają się szlaki handlowe. Logika Bartosiaka jest odwrotna: to krzyżujące się na naszym terytorium szlaki handlowe mają z nas uczynić gospodarcze centrum, wokół którego będą się grupować inne kraje. Jest to oczywiście logika błędna.
Polska może się „wybić na gospodarczą potęgę” tylko wówczas, kiedy będzie nie terytorium, przez które przejeżdżają pociągi wiozące towary z Chin do Niemiec i z Niemiec do Chin, albo przez które jadą tiry ze Skandynawii (gdzie, zauważmy, żadne szlaki się nie krzyżują) na południe i z powrotem, ale kiedy sama będzie źródłem, z którego na szlaki handlowe wypływają strumienie towarów i dóbr. Każda próba ominięcia tego warunku siły gospodarczej to myślenie życzeniowe i bujanie w obłokach.
Koncepcja Polski jako lidera samodzielnego, mocarstwowego bloku środkowo-europejskiego upadła wraz z upadkiem I Rzeczypospolitej. Odrodziła się w II RP i ponownie przegrała w latach 1939-1945 z koncepcją niemieckiego Nowego Porządku Europejskiego i komunistycznym ładem realizowanym przez Stalina. Nie oznacza to, że dzisiaj, w całkowicie nowych okolicznościach historycznych, nie należy nad nią przemyśliwać i na jej temat debatować. Najpierw jednak trzeba zapytać, czy istnieją – dziś i w najbliższych latach – warunki, które pozwolą zainicjować proces budowy „Unii Środkowoeuropejskiej”. Należy zacząć – powtórzę to, co pisałem wyżej – od „rachunku naszych słabości i sił”, od analizy porównawczej wszystkich dziedzin życia na tle całej Europy Środkowo-Wschodniej. Dopiero potem – jeśli analiza wykaże, że przodujemy lub mamy szanse przodować w najważniejszych dziedzinach – można myśleć o dalekosiężnych wizjach (geo)politycznych czy (geo)ekonomicznych z Polską jako „siłą przewodnią” regionu. Dodajmy tutaj, że wizja Polski jako lidera „Unii Środkowoeuropejskiej” jest próbą uczynienia z niej swego rodzaju centrum obszaru peryferyjnego wobec tzw. Zachodu – nasz kraj stałby się „peryferyjnym centrum europejskich peryferii”, a następnie, pod polskim przewodnictwem, kraje „Unii Środkowoeuropejskiej” przezwyciężyłyby peryferyjny status. Jest to jednak dość odległa perspektywa. Osobiście wołałbym wyznaczyć krótszy termin i mniej ambitne zadanie: doprowadźmy do tego, żeby Legia Warszawa znalazła się w pierwszej dziesiątce europejskich klubów piłkarskich, a nasza reprezentacja stanęła na podium w najbliższych mistrzostwach Europy. To byłby milowy krok na drodze Polski do wielkości, początek budowania polskiej potęgi.
Powyższe uwagi nie oznaczają, że namawiam do porzucenia politycznych aspiracji, ambicji, ba, marzeń. Powinniśmy jednak pamiętać o tym, co o. Józef Bocheński pisał o szczęściu: kto dąży do szczęścia, ten nigdy nie będzie szczęśliwy, ponieważ tak jak ciepło jest ubocznym skutkiem tarcia, tak szczęście pojawia się jako uboczny efekt pracy, tworzenia wartości kulturalnych, myślenia, działania, wysiłku, służenia jakiejś szlachetnej sprawie itd. Podobnie jest z przywództwem: celem nie jest przywództwo, ale wydoskonalenie charakterów, osiągnięcia, sukcesy, dobre wyniki pracy we wszystkich dziedzinach życia. Jeśli one będą, pojawi się także szansa na przywództwo. Jeśli nie – trudno, pozostaniemy średniakami i będziemy musieli się z tym pogodzić (życie małego i życie średniaka też może być całkiem przyjemne). Inaczej czeka nas permanentna frustracja, szukanie konsolacji w wymyślaniu cudownych recept i budowaniu fikcyjnych światów.
PS
W kontekście śmiałych wizji geopolitycznych odnoszących się do Polski i jej roli w Europie Środkowo-Wschodniej warto przypomnieć intelektualny los Ignacego Matuszewskiego. W 1952 r. Instytut Piłsudskiego wydał jego Wybór pism, zawierający artykuły prasowe pisane w latach 1941-1946. Niechaj będą one dla nas przestrogą. Ich lektura jest bowiem przygnębiająca, ponieważ ujawnia kompletne oderwanie autora od rzeczywistości. Rozpaczliwie trzyma się on pewnych koncepcji, mimo iż to, co dzieje się wokół, pozbawia je jakiejkolwiek racji bytu.
Matuszewski często odwoływał się do koncepcji Europy Środkowo-Wschodniej czy też Międzymorza, dowodząc, że od wieków misją dziejową Polski jest tworzenie ośrodka wolnego życia dla ludów żyjących na tym obszarze położonym pomiędzy wielkimi potęgami. Według Matuszewskiego Polska ze względów historycznych, geograficznych i ludnościowych powinna zająć kluczową pozycję w bloku Międzymorza. W swoich artykułach żarliwie przekonywał, że przemawiają za tym wszystkie argumenty moralne, polityczne, geopolityczne, historyczne, a ponadto zgodne to jest z interesami Anglii i USA. I cóż z tego, że, jak pisze Matuszewski, „prawo i słuszność były po naszej stronie”, skoro wszystkie jego koncepcje i prognozy były martwe już w chwili ich formułowania.
W jednym z artykułów apelował do rodaków: „Polacy nie mają wyboru: albo stworzą swoją wolą, swoim zaciekłym poświęceniem, swoją obłąkaną pracą własną wielkość, własną siłę, albo zginą”. Wprawdzie taki patos trąci już dzisiaj myszką, ale wezwanie do „obłąkanej pracy” nie utraciło nic ze swej aktualności. Może tylko zamiast „obłąkanej pracy” wystarczyłaby „wytężona praca”.
Artykuł pierwotnie opublikowany w portalu Nowa Debata: http://nowadebata.pl/2015/01/07/polska-w-europie-srodkowo-wschodniej