Jesteś tutaj: Publicystyka » Adrian Nikiel » Przed przebudzeniem
16 lipca 2011 roku, podczas pogrzebu cesarza i króla Ottona, wśród tytułów zwyczajowo wymienianych przy wejściu do krypty cesarskiej w wiedeńskim kościele kapucynów znalazł się tytuł wielkiego xięcia krakowskiego. Dziś jest to przede wszystkim znak sprzeciwu wobec demoliberalnej nierzeczywistości, lecz wystawy organizowane w krakowskim Międzynarodowym Centrum Kultury konsekwentnie przypominają o wzniosłym dziedzictwie naddunajskiej monarchii, którego również Polacy stali się współtwórcami i dziedzicami1. W 2012 roku w gmachu MCK zaprezentowano sylwetki polskich parlamentarzystów, osobistości życia politycznego Galicji z lat rządów Franciszka Józefa. Wkrótce przy Rynku Głównym 25 zostanie otwarta wystawa Mit Galicji, wiosna i lato tego roku należą natomiast do czeskich symbolistów — malarzy, grafików, rzeźbiarzy aktywnych w latach 1880-1914 — których znakomite dzieła prezentowane są pod niepokojącym, odwołującym się do tego, co pozostaje poza kontrolą artysty i widza, tytułem Władcy snów.
Czesi w dekadach Belle Époque mieli piękne sny — to mógłby być najcelniejszy slogan reklamowy świetnie skomponowanej, unikatowej w tym kształcie expozycji. Jeżeli rzeczywiście istnieje coś takiego jak zbiorowa podświadomość, Polacy zyskali niepowtarzalną okazję, aby podejrzeć, co skrywają umysły naszych słowiańskich braci, tak bliskich terytorialnie, niekiedy dzielących z nami wspólną historię, a równocześnie odległych kulturowo i mentalnie. Wystawa obejmuje (przyjmijmy w uproszczeniu) dwa pokolenia, ponad czterdzieści nazwisk, czeskich twórców, którzy nie stworzyli wspólnego stylu czy szkoły, wyrażali jednak pewien stan ducha — jakże odległy od stereotypowych skojarzeń o poddanych Korony Świętego Wacława. Dziś młodych Polaków i Czechów łączą festiwale muzyczne w północnych Czechach, a ponad sto lat temu łącznikiem między kulturami był Stanisław Przybyszewski — jedyny Polak, którego twórczość okazała się istotna w kontekście tej wystawy, twierdzący zresztą, że został odkryty najpierw przez Czechów. Dzięki Przybyszewskiemu (początkowo kojarzonemu z Niemcami) symboliści w Czechach odkryli natomiast sztukę skandynawską. Spragnionych porównań między symbolizmem czeskim i symbolizmem tworzonym na ziemiach polskich trzeba zatem zachęcić do dalszych poszukiwań, po wyjściu z Centrum, w krakowskim Muzeum Narodowym.
Malowniczy świat czeskiego symbolizmu na równych prawach kreowały odwołania do średniowiecza i romantyzmu, bajkowa dekoratywność i wpływy expresjonizmu, zmysłowe pragnienia i ludowe podania, nauki hermetyczne i starożytne mitologie, senne koszmary badane przez psychoanalizę i wewnętrzne demony przywołane okultystycznymi experymentami, neoplatonizm i dekadencja, secesyjna nastrojowość i inspiracje sztuką japońską, skomplikowane, nie do końca wyjaśnione metafory i najbardziej oczywiste odwołania do prawd Świętej Wiary Katolickiej. Wspólna była podróż w Niepojęte: odrzucenie racjonalizmu i realizmu w sztuce, wykraczanie poza doświadczenia ogółu, poznawanie pozarozumowe, indywidualizm wyrażany badaniem własnych iluminacyj, przeczuć, instynktów, emocyj i lęków oraz próbami zapisu tego, co nieprzedstawialne, co (być może) funkcjonuje na skraju pamięci i pola widzenia. Wyobraźnia twórców nowoczesnej kultury czeskiej w przedstawianiu treści metafizycznych okazała się nieograniczona. Dzięki nim pod koniec XIX wieku zdominowana przez bogate mieszczaństwo Praga stała się kolejnym obok Wiednia, Monachium i Paryża międzynarodowym ośrodkiem sztuki.
Na wystawie znalazło się ponad dwieście dzieł z trzydziestu zbiorów publicznych i kolekcyj prywatnych. Są wśród nich obrazy, rzeźby, grafiki, rysunki, czasopisma poświęcone sztuce i xiążki. Są prace najbardziej popularnych symbolistów, jak Alfons Mucha (ale prace te dobrano tak, aby zaskoczyć polskiego odbiorcę) i Franciszek Kupka (sprzed epoki abstrakcyjnych poszukiwań), są też „premiery” mistrzów pamiętanych dziś przede wszystkim przez historyków sztuki, a przecież zasługujących na uwagę. Komponując expozycję, kuratorzy uwzględnili twórców wywodzących się z grona czeskich Niemców (np. Ryszarda Teschnera – prekursora filmu animowanego, Ferdynanda Staegera, Ryszarda Müllera). Walor nie tylko estetyczny, lecz również edukacyjny tej wystawy jest nie do przecenienia.
Zwiedzanie rozpoczyna się nietypowo, bo od związków literatury ze sztukami plastycznymi, czyli unikatowej kolekcji xiążek i czasopism (wśród nich główne trybuny programowe symbolistów: „Moderní revue” i „Volné směry”), w tym wątku polskiego – czeskich przekładów Przybyszewskiego pochodzących z epoki. Przeszklone regały z xiążkami, swoisty znak syntezy słowa i przedstawienia, pojawiają się także w dalszych salach. Tego pierwszego działu, który wprowadza widza w nastrój tajemnicy, zatytułowanego po prostu Władcy snów, dopełnia m.in. kilka obrazów A. Muchy2, F. Kupki, Jana Zrzavỳ i Emila Holárka (ten ostatni w niepokojącej konwencji koszmaru) poświęconych motywowi snu. Na szczególną uwagę zasługuje też Walka duchowa Gabriela Maxa, gdzie senny spokój kobiecej postaci wydaje się stać w sprzeczności z tytułem. Kolejne sale to Raj utracony (historia obok świata transhistorycznych mitów), Światło i cień (grafiki i rysunki czeskich i niemieckich artystów), Chimery zmroku (okultyzm, życie pozagrobowe, dekadencja, samotność – w tym Czarownik Janusza Szwaigera, przez wiele lat uchodzący za zaginiony, odnaleziony w kolekcji prywatnej), Rozmowy ze śmiercią oraz Et in Arcadia ego.
Ciemność, niepokój, niespełnienie towarzyszą widzom wzdłuż całej trasy zwiedzania, z rzadka przetykane nutkami optymizmu. Gdyby jednak trzeba było wskazać tylko jeden, będący najmocniejszym wyzwaniem emocjonalnym dział prezentacji, wybrałbym Rozmowy ze śmiercią. Widz staje tu bowiem oko w oko z tym, co nieuchronne — z przemijaniem, śmiercią, rozpadem. Tam, gdzie wisi krzyż (znakomity artystycznie, autorstwa Franciszka Bílka, mistyka, który jednak po I wojnie światowej odstąpił od katolicyzmu i wybrał husytyzm), kończy się już przecież sfera baśni, marzeń, mitologii, swobodnych skojarzeń, poszukiwań Nieznanego. Bez względu na to, jak popuścimy wodze wyobraźni, na końcu zawsze będzie twarde zderzenie z rzeczywistością — prawdziwa śmierć, prawdziwe cierpienie — zderzenie jak spotkanie na torach z lokomotywą wyjętą wprost z nowel Stefana Grabińskiego. I choć obrazy i rzeźby umieszczone w tej sali są oczywiście wybitnymi manifestacjami symbolizmu, paradoxalnie, mimo konsekwentnego odrzucania konwencjonalnych przedstawień, oznaczają powrót do realizmu. Są maską rzeczywistości — No Future, No Escape. Bez estetycznego znieczulenia. Jakże inna, prawdziwie bezlitosna jest śmierć na obrazie Tryumfator Józefa Mandla, gdy porównujemy ją z wizerunkiem pięknej i łagodnej śmierci utrwalonym w dziele Carlosa Schwabego pt. Śmierć grabarza3! Niesłychanie sugestywne i wstrząsające są monochromatyczne, olejne dzieła Muchy z 1892 r.: Góra Świętego Wojciecha i Samobójstwo Piotra de Vignes. I nawet przebłyski nadziei zawarte w poszukiwaniu idealnej miłości, które zamykają wystawę w sali Et in Arcadia ego, nie pozwalają zapomnieć o treści wyrażonej we wspomnianych wyżej i innych dziełach, o tryumfie śmierci. W każdą miłość wpisany jest przecież smutek rozstania i melancholia – bez względu na to, czy mowa o uczuciu do „kobiety anielskiej”, czy do „kobiety fatalnej”.
W październiku wystawa ma trafić do Czech.
Władcy snów. Symbolizm na ziemiach czeskich 1880-1914, Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków, wystawa czynna do 7 września 2014 roku. Kuratorzy: pp. Natalia Żak, Otto M. Urban. Współpraca kuratorska: p. Anežka Šimkova. Wystawę zorganizowano przy współpracy Muzeum Sztuki w Ołomuńcu i wydawnictwa Arbor vitae.
Dziękuję pani kurator Natalii Żak i pani rzecznik Edycie Gajewskiej, dzięki których życzliwości i pomocy ten artykuł mógł powstać.
Krótsza wersja tego artykułu ukazała się na łamach dwutygodnika „Prawda jest ciekawa. Gazeta Obywatelska”, nr 68, 8-21 sierpnia 2014 r.
zdjęcia: Adrian Nikiel
1 I już nawet Anioł Zemsty Konstantego Laszczki na Cmentarzu Rakowickim tego nie zmieni.
2 Flora – dzieło odnalezione na aukcji w Nowym Jorku i nabyte do kolekcji PROARTE.
3 Na marginesie: czy prace Carlosa Schwabego kiedykolwiek zostaną wystawione w Polsce?