Jesteś tutaj: Publicystyka » Adrian Nikiel » Radziwiłłowie z Wielkopolski
W polską kulturę i pamięć o historii naszego kraju wpisany jest Sienkiewiczowski wizerunek xiążąt Radziwiłłów utrwalony na kartach Potopu. Nie da się jednak prawdy o kilkunastu pokoleniach, które przez kilka wieków współtworzyły najściślejszą elitę państwa, zamknąć w jednej powieści. Można zatem zapomnieć o pierwszych skojarzeniach – w Domu Radziwiłłów obok postaci sławnych (lub osławionych) były i takie, które mimo niewątpliwych zasług dla sprawy polskiej współcześnie pozostają znane w kręgu specjalistów, chociaż ich losy są znakomitym materiałem dla powieści, filmów czy seriali. Xiążka pana Witolda Banacha, dyrektora Muzeum Miasta Ostrowa Wielkopolskiego, przywraca narodowej pamięci przedstawicieli linii berlińsko-antonińskiej, na ich przykładach pokazując również, jak wielką i fascynującą siłą może być polskość.
Opowieść zaczyna się jednak od scen, które skłaniają ku zwątpieniu o moralnych i intelektualnych przewagach członków stanu drugiego nad resztą ludzkości. Opisy sadystycznych praktyk niektórych osiemnastowiecznych arystokratów zdają się ponurym dopełnieniem lewicowej wizji zdegenerowanych magnatów i ich ulubionej rozrywki – znęcania się nad wszystkim, co żyje. Na szczęście to tylko kilka pierwszych podrozdziałów grubego tomu, a zbrodnicze szaleństwo dotyczyło jednostek. W następnych pokoleniach znajdą się osobowości zarówno wybitne, jak i przeciętne, ale bliżej opisana jest tylko jedna osoba z zaburzeniami umysłowymi, w większości sytuacyj zapewne bardziej uciążliwymi niż groźnymi dla otoczenia. Jest to też jedyny ewidentny zdrajca, który czynił wszystko, by wkraść się w łaski hitlerowskiego okupanta. Rodzina xiążęca podniosła się z dekadencji ostatnich lat I Rzeczypospolitej – opisywanej już kilkadziesiąt lat temu w klasycznym dziś dziele Stanisława Cata-Mackiewicza.
Xiążka nie jest apologią wielkopolskiej gałęzi Domu Radziwiłłów, nie brakuje w niej wydarzeń, o których każda rodzina wolałaby zapomnieć, jednak nie ulega wątpliwości sympatia Autora dla jego bohaterów – również dla skandalistów. Nie jest to bowiem monografia naukowa, lecz barwna relacja, skonstruowana w iście filmowy sposób, podzielona na epizody – i w rezultacie trudna do zakwalifikowania pod względem gatunku. Można chyba zaryzykować użycie arcypojemnego terminu esej biograficzny – w tym przypadku zbiorowy. Większość bohaterów dzieła zasługiwałaby zresztą na własne, obszerne biografie. Z drugiej strony: pan Banach nie stroni też od przytaczania pogłosek (np. str. 61), które mogą być zweryfikowane jedynie poprzez badania DNA żyjących i umarłych. W rezultacie pozostawia czytelników w stanie skrajnej niepewności: czy Radziwiłłowie rzeczywiście są spokrewnieni z Domem Hohenzollernów, czy ich pokrewieństwo jest tylko pewną prawną fikcją (tuszującą małżeńską niewierność)? Jakie w tej kwestii jest zdanie Autora?
Niewątpliwe uznanie budzi natomiast fakt, że pan Banach również przeciwnikom naszej niepodległości potrafi oddać sprawiedliwość, pisząc o nich sine ira et studio. Współcześnie jest to rzadka umiejętność – pisać ciepło o narodowych bohaterach, a równocześnie z szacunkiem o przeciwnikach, wielowymiarowo, wspominając ich dobre cechy. Rzecz jasna, odnosi się to do członków Domu Pruskiego żyjących w XVIII i XIX stuleciu, a nie do dwudziestowiecznej czerwonej zarazy, z którą trzeba było toczyć walkę o biologiczne przetrwanie narodu. Autor przypomina też „zakręty dziejów”, kiedy historia tylko dlatego potoczyła się w dobrze znany nam sposób, gdyż królowie Prus wykazali się brakiem choćby podstawowych instynktów i umiejętności politycznych, robiąc wiele, aby zniechęcić do siebie nowych, polskich poddanych.
Obecnie patrzymy na dekady końca Rzeczpospolitej i lata zaborów przez pryzmat powstań (wówczas określanych mianem rewolucyj), wysiłku zbrojnego w służbie rewolucyjnej Francji (a raczej anty-Francji, bo prawdziwa Francja na przełomie XVIII i XIX wieku znajdowała się na wygnaniu, także na ziemiach polskich), spisków niepodległościowych oraz wspierania rewolt nie tylko w państwach zaborczych – czyli całej tej wielkiej narracji o walce prowadzonej z Bogiem i choćby mimo Boga. Jednak pomnikowi bohaterowie z dzisiejszych podręczników do nauki historii dostrzegali, że mogą zaistnieć różne drogi do odzyskania niepodległości, dlatego należy podjąć grę na wielu fortepianach. Podejmowali ją m.in. xiążę Józef Poniatowski, Józef Wybicki i gen. Jan Henryk Dąbrowski. Bez natrętnego moralizowania początkowo to właśnie w Prusach dostrzegano siłę polityczną, która mogłaby z korzyścią dla siebie doprowadzić do odbudowy Polski. Gdyby władca Prus kierował się własnym interesem, a nie uprzedzeniami, późniejsi najlepsi żołnierze Napoleona Bonapartego byli skłonni stanąć po stronie Hohenzollernów przeciwko rewolucyjnej pożodze. Tragizm dziejów jednak sprawił, że zarówno Fryderyk Wilhelm II, jak i jego następca Fryderyk Wilhelm III, także byli oświeceniowymi rewolucjonistami.
Również dziewiętnastowieczni Radziwiłłowie rozumieli, że pod panowaniem pruskim trzeba przede wszystkim ocalić polski stan posiadania. Lojalność wobec Domu Pruskiego – tak, ale najpierw wierność Kościołowi Świętemu i dbanie o zachowanie własności. Pod tym względem xiążka pana Banacha stała się wspaniałą lekcją myślenia politycznego (wybrane fragmenty naprawdę warto by udostępnić szkołom), że rewolucja nie jest sposobem na zmartwychwstanie Ojczyzny – do wolności nie istnieje bowiem żadna droga na skróty. Tylko realizm: obrona katolicyzmu, zachowanie tego, co można ocalić, aktywność w granicach prawa i oczekiwanie na taką zmianę stosunków ustrojowych i międzynarodowych, w których Polacy staną się podmiotem, a nie przedmiotem polityki. Warunkowa lojalność wobec władz zaborczych w żadnej mierze nie musiała kłócić się z umiłowaniem polskości.
Nie oznacza to oczywiście, że zakrojona na szeroką skalę aktywność radziwiłłowska zawsze przynosiła oczekiwane efekty – była to przede wszystkim akcja defensywna, zarówno w XIX wieku, jak i później, gdy zagrożone zostało samo istnienie narodu polskiego, a wszelkie antypolskie działania władz pruskich z perspektywy czasu jawiły się jako pewne uciążliwości, które jedynie hartowały ducha oporu. Należy jednak pamiętać, że krótki wiek XX – wszystkie potworności wpisane w jego dzieje – był możliwy przede wszystkim dlatego, że Dom Pruski, jak być może żadna inna dynastia (ze znaczącym wyjątkiem Domu Sabaudzkiego, „twórcy” faszyzmu), przyczynił się do likwidacji legitymizmu jako siły politycznej, odsyłając go w sferę metapolityki i zastępując patriotyzmem przeradzającym się w szowinizm. Można rozważać uwarunkowania psychologiczne tego procesu. Hohenzollernowie to dynastia stosunkowo młoda, kalwińska, która w dodatku po tytuł królewski sięgnęła w sposób budzący kontrowersje i musiała długo starać się o jego międzynarodowe uznanie – zatem już u podstaw legitymizm pruski był ułomny1. Działania wielu władców Prus często miały charakter białej rewolucji, łącznie z finałowym akordem – podbojem Niemiec przez Prusy. Reakcjoniści w tej dynastii to mniejszość. Dla Hohenzollernów legitymizm był przeszkodą w drodze do potęgi, która oczywiście wraz z fałszywym „cesarstwem” okazała się jednak kolosem na glinianych nogach2. Warto odnotować, że Radziwiłłowie, xiążęta Rzeszy (przysługuje im predykat Durchlaucht), nie stanęli niestety w obronie legitymizmów (pruskiego i innych państw tworzących Związek Niemiecki) – być może przyjmując, że jest to sprawa, która nie wpływa na położenie Polaków pod zaborem. Jednak bez zniszczenia legitymizmu dwudziestowieczne totalitaryzmy nie mogłyby wysadzić w powietrze Europy, ze szczególną zaciekłością masakrując naszą Ojczyznę.
Sam Autor omawianego dzieła również nie jest wyczulony na ducha legitymizmu i związaną z nim terminologię (to akurat jest smutna norma w polskiej literaturze historycznej – bezkrytyczne przyjmowanie narracji legalistycznej). Jest to bowiem kolejna wartościowa publikacja, która niestety np. podaje do wierzenia, że „królowa” Wiktoria (babcia Wilhelma II) była kimś więcej niż przedstawicielką kolejnego pokolenia hanowerskich uzurpatorów na tronach Anglii, Szkocji i Irlandii. O tym, że w czasie jej de facto „panowania” prawowitymi monarchami Trzech Królestw byli kolejno: Maria III (II), Franciszek I i Maria IV (III), czytelnicy się nie dowiedzą. Na tej samej zasadzie żona JKW xięcia Filipa z Grecji i Danii została wspomniana jako „Elżbieta II”. W tym czasie (rok 1961 – chrzest xiężniczki Anny Krystyny Radziwiłł w Londynie) królem de iure był Albert (pan. 1955-1996). Warto dodać, że pan Banach już w odniesieniu do stanu z roku 1865 używa określeń cesarz i cesarstwo, wyprzedzając zmianę, która zaistniała de facto dopiero po wojnie prusko-francuskiej.
Jakie są inne słabsze strony xiążki? Jeżeli weźmiemy pod uwagę wygodę czytelników – brakuje wywodów przodków i drzew genealogicznych, notek biograficznych najważniejszych bohaterów oraz zestawienia nazwisk. Czasami w trakcie lektury naprawdę można pogubić się, kto jest kim i w jakich związkach pokrewieństwa (lub powinowactwa) pozostaje z innymi członkami rodziny. Przydałyby się także przypisy. Na szczęście dodana została obszerna bibliografia. Bardzo ciekawe są ilustracje.
Jest trochę literówek, a ewidentnych błędów merytorycznych nie usunęła też końcowa redakcja tomu. Wśród najbardziej osobliwych pomyłek należy wskazać stwierdzenie, że król Francji i Nawarry Ludwik XVIII zginął na gilotynie3. Prócz tego w kontekście I wojny światowej parę razy pojawia się – jako wówczas panujący – król Prus Wilhelm I (zm. 1888). Xiężniczka Luiza na str. 55 wspomniana jest jako bratanica króla, natomiast na str. 57 okazała się jego siostrą stryjeczną. Na coś podobnego trafiamy na str. 543, gdzie Karolina Lee Bouvier (Lee Radziwiłł) nagle staje się siostrą prezydenta Kennedy’ego.
Pan Witold Banach wymyślił dość dziwnie brzmiący idiom: trzymać kogoś w jednym palcu (str. 413). Ciekawe, czy się przyjmie? Zastrzeżenia budzi Posłowie, które równie dobrze mogłoby być wstępem – w sporej części służy przypomnieniu czytelnikowi o tym, czego właśnie przed chwilą się dowiedział. Pewna konstrukcyjna niezręczność, gdyż ten obszerny fragment powinien być raczej zapowiedzią ciekawej treści: obyczajowych detali i mikrohistorycznych szczegółów. Cóż, pozostaje nadzieja, że wszystkie błędy, łącznie z tymi, które być może odkryją inni recenzenci, zostaną usunięte w drugim wydaniu.
Przy wszystkich sygnalizowanych słabościach jest to tytuł, który warto znać, bo – przy zachowaniu popularyzatorskiej formy – znaleźć w nim można realistyczną, zrównoważoną ocenę położenia Ojczyzny i jej warstwy przodkującej w ciągu minionych trzech wieków, szacunek dla wybitnych postaci z naszej przeszłości oraz podniesienie znaczenia elit (przy wszystkich słabościach ich przedstawicieli) dla samego bytu narodowego. W epoce szalejącej demokracji to bardzo ważne.
Witold Banach, Radziwiłłowie. Burzliwe losy słynnego rodu, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2018, str. 584.
1 W kontekście tego ostatniego stwierdzenia warto uważnie przeczytać str. 88-90.
2 Nie należy zapominać o złowrogiej roli Ottona von Bismarcka, podkreślonej zresztą przez pana Witolda Banacha. Jednak nawet najpotężniejszy minister nie może rozmontowywać fundamentów ustroju bez przyzwolenia monarchy.
3 Pewnym kuriozum jest fakt, że ten sam błąd został powtórzony podczas promocji xiążki w TVP Historia.