Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Tomasz Serwatka: Mądre rady starego Zakonnika
Dominikanin ojciec Joachim Badeni (1912-2010) pochodził z Krakowa, a był po II wojnie światowej długoletnim duszpasterzem akademickim, najpierw w Poznaniu (1957-1974), Wrocławiu (1975-1976) i wreszcie w samym Krakowie (1977-1988). Był też autorem kilkunastu bardzo poczytnych, popularyzatorskich książek z zakresu głównie teologii oraz filozofii. Należał przeto do najsławniejszych przedstawicieli swego zakonu w Polsce w ciągu minionego stulecia. Dziedzic sławnego i wielkiego arystokratycznego rodu, w zasadzie cokolwiek kosmopolitycznego, albowiem miał Joachim rodzinne korzenie galicyjsko-austriacko-szwedzkie. Po ojcu był wnukiem premiera Austrii i namiestnika Galicji – Kazimierza hrabiego Badeniego (1846-1908), poprzez zaś matkę Szwedkę był skoligacony z Habsburgami (gałąź tego rodu z Żywca; jego przyrodnim rodzeństwem byli arcyksiążę Franciszek Stefan i księżniczka Maria Teresa). Niemal od dziecka Joachim kształcił się w najbardziej prestiżowych uczelniach Europy, m.in. w brytyjskim Oxfordzie, na salonach zaś Wiednia, Paryża, Brukseli czy Londynu czuł się jak ryba w wodzie.
Mimo to był i pozostał przez całe prawie stuletnie życie człowiekiem niesłychanie skromnym i cichym, pozbawionym przyziemnych ambicji i konsumpcyjnych aspiracji. Jego ostatnia, opublikowana przed zgonem niewielka książeczka stanowi przeto jakby jego „testament” duchowo-intelektualny. Z pewną ironią o. Badeni zauważa tam, że dopiero stalinowcy – odbierając mu po II wojnie w PRL cały prawie rodzinny majątek – uczynili go człowiekiem prawdziwie szczęśliwym… Przed wojną był on bowiem kimś w rodzaju beztroskiego „paniczyka”, przebywał trochę – jak to wówczas gros naszych arystokratów – w kraju, a trochę na Zachodzie. Po klęsce wrześniowej 1939 roku przyszły również dlań „lata chude”. Służył w emigracyjnej armii polskiej (w Rumunii, a potem we Francji i Anglii). W wojsku Sikorskiego walczył w ramach słynnych Strzelców Podhalańskich, a dawny maminsynek i „laluś” stężał wtedy wreszcie jako dorosły mężczyzna.
Walczył m.in. na froncie norweskim pod Narvikiem, a potem przebywał w Wielkiej Brytanii. Tam to, za namową i pod wpływem intelektualnym o. Innocentego M. Bocheńskiego (1902-1995), ponad 30-letni już Joachim wstąpił do zakonu dominikanów. Wykazał się odwagą niebanalną, ponieważ w 1947 r. wrócił do Polski Ludowej i skończył już w „bierutowsko-stalinowskim” Krakowie studia w zakresie filozofii i teologii. Uwieńczył je kapłańskimi i zakonnymi święceniami w 1950 roku, otrzymanymi z rąk biskupa sufragana Stanisława Rosponda. Trwało samo apogeum strasznej nocy stalinowskiej. Odbywał się w 1951 roku osławiony pokazowy proces księży z Kurii krakowskiej, współpracowników zmarłego niedawno kardynała Sapiehy. Wreszcie jesienią 1956 roku, kiedy w PRL nastąpiło coś w rodzaju „odwilży”, 44-letni Badeni miał nareszcie możliwości wykładania i bezpośredniego kontaktu z młodzieżą.
Przejdźmy wszak teraz do bezpośredniego zaprezentowania jego toku narracji. Sama ta mała, acz niesłychanie treściwa i „skondensowana” książeczka jest wielce pouczająca, ponieważ jej autor wiele przeżył i sporo przemyślał, a przede wszystkim przeczytał. Do jakich zasadniczych wniosków doszedł? Co stanowi jego zasadnicze przesłanie i duchowy „testament”? W moim głębokim przekonaniu najważniejszym wnioskiem o. Badeniego ze swego ciekawego życia jest to, że do szczęścia niewiele jest człowiekowi w istocie potrzeba… Analogicznie jak onegdaj Tatarkiewicz w swym sławnym traktacie O szczęściu, gdzie uczony ów mąż postawił tezę, że pojęcie owo oznacza ogólne, finalne zadowolenie i satysfakcję z całego jednostkowego życia ludzkiego, sam Badeni stwierdza (tak przynajmniej to zrozumiałem), że wyzbycie się materialnych, konsumpcyjnych aspiracji, a poświęcenie np. życiu intelektualisty, pisarza, publicysty, naukowca czy wykładowcy, dać może danej wybitnej jednostce mnóstwo osobistej satysfakcji.
J. Badeni nigdy nie żałował, że pozostał kawalerem, że wybrał celibat. Uczynił tak całkiem dobrowolnie i świadomie, albowiem jego zdaniem najbardziej nawet dobra kobieta w roli potencjalnej żony zawsze stawiałaby mu zbyt wysokie wymagania stricte ekonomiczno-finansowe, czyli w zakresie „organizacji życia codziennego”. Jak zauważył on również z pewnego rodzaju autoironią, ustrzegł się w swym życiu prywatnym – właśnie dzięki celibatowi – takiej np. sytuacji, kiedy to ewentualna żona mogłaby nazwać go np. safandułą lub nieudacznikiem. Tego typu dobrotliwy humor obecny jest na każdej niemal kartce tej niezwykle pouczającej i głęboko życiowej książki. Ze swej strony najbardziej zwróciłem uwagę, jako zawodowy historyk, na te właśnie wątki wspomnieniowe, związane choćby z Sikorskim, gen. Andersem, tudzież wspomnieniami wojennymi.
Inną ważką pointą wnikliwych rozważań autora może być konstatacja, że trzeba być w życiu po prostu sobą, kimś autentycznym, prawdziwym, naturalnym, nie zaś sztucznym pozerem, konformistą i oszustem, idącym zawsze „z falą” większości aktualnie dominującej politycznie, społecznie czy towarzysko. Nawet za cenę wyśmiania przez innych, upokorzeń i porażek. W całościowym bilansie życia ludzkiego owa „inwestycja w siebie”, nonkonformizm, indywidualizm, mimo wszystko jakoś tam się „opłacają”. Jest to – przynajmniej dla mnie – wielce optymistyczna i bardzo pokrzepiająca konstatacja. Nie należy tedy, jak rozumiem przesłanie Badeniego, ulegać stereotypom, „owczemu pędowi” społecznemu, panującym wszędobylsko i hałaśliwie rozmaitym modom i trendom, iść za to trzeba do przodu swoją prywatną drogą życia, pasji, zainteresowań… Iść spokojnie, bezpretensjonalnie, cicho i pokornie, acz miarowo, ustawicznie i konsekwentnie. Na koniec anegdotka autorstwa naszego zacnego i mądrego Ojca. Kiedy pewnego razu jeden z młodych zakonników (a właściwie dopiero kandydatów do klasztoru) zapytał się wprost starego Badeniego: „jak najlepiej przetrwać nowicjat?”, ten odparł mu z właściwym sobie specyficznym poczuciem humoru: „Najlepiej w ogóle nie wstępować!” do nowicjatu, w takiej właśnie sytuacji, kiedy to nie wie się jeszcze dokładnie, co się chce właściwie w życiu robić. Innymi słowy – nie trzeba niczego robić na siłę, tylko pracować, modlić się i ufać łasce oraz miłosierdziu Bożemu.
Autobiografia. Z ojcem Joachimem Badenim rozmawiają Artur Sporniak i Jan Strzałka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011.
Pierwodruk: „Opcja na Prawo” nr 6/126, czerwiec 2012 r.
Autorem zdjęcia jest Mariusz Kubik.