Jesteś tutaj: Publicystyka » Adam Danek » Republika niszczy państwo
Człowiekowi społeczeństw nowoczesnych (tak zwanych rozwiniętych), „dobrze-myślącemu” dzięki wychowaniu przez masowe media i demokratyczną propagandę, państwo w formie innej niż republikańska wydaje się ideą, delikatnie mówiąc, egzotyczną. Twierdzenia, iż republika mogłaby zostać zniesiona, zapewne weźmie on szczerze za równie realistyczne, co twierdzenia, iż glob ziemski mógłby stać się płaski. Kojarzy wprawdzie, że w samej Europie istnieją jakieś tam monarchie, a jeżeli jest wyedukowany nieźle, jak na standardy ludzi przymusowo przepuszczonych przez masowe, „bezpłatne” szkolnictwo, to może nawet umiałby parę wymienić – ale już pomysł, jakoby monarcha mógł mieć w państwie coś do powiedzenia, nie będąc ograniczonym do roli narodowej maskotki wyciąganej tylko na co bardziej nudne oficjalne imprezy, wprawi go w niebotyczne zdumienie lub wręcz w oburzenie. Dla człowieka Prawicy natomiast, inaczej, niż dla szarego zjadacza gazetowo-telewizyjnej papki, to niższość (i śmieszność) republikańskiej formy rządu pozostaje oczywista i niezaprzeczalna.
Według polskiego konserwatysty Teodora Jeske-Choińskiego (1854-1920) zastąpienie monarchii przez mieszczańską republikę musiało zaowocować pogorszeniem jakości rządów, ponieważ w rodach arystokratycznych, zwłaszcza w najważniejszym z nich – dynastii monarszej, przekazuje się z pokolenia na pokolenie tradycję służenia własnymi majątkami całej wspólnocie politycznej, obowiązuje w nich etos ofiarności; tymczasem mieszczanina, wyrosłego z handlu i rozumującego w jego kategoriach (czyli w kategoriach egoistycznej rywalizacji prywatnych interesów), tradycja taka nie krępuje, toteż postawiony na najwyższych stanowiskach państwowych, uprawia on politykę podporządkowaną w mniej lub bardziej zawoalowany sposób prywatnym korzyściom. Inny zachowawca, współczesny Jeske-Choińskiemu Stanisław Koźmian (1836-1922), przestrzegał, iż zwycięstwo republikanizmu wywołałoby w Europie powszechną anarchizację, groziłoby zapaścią cywilizacyjną:
„Trudno zaiste dopatrzyć się tak we Francji, jak w całym europejskim społeczeństwie warunków potrzebnych, niezbędnych, do ustalenia się rzeczypospolitej, i mówię to nie dlatego, abym się kierował mniejszym lub większym pociągiem do tego lub owego kształtu rządu, ale dlatego, że przekonany jestem, iż Europa nie jest przygotowana do zniesienia republikańskiego, i że on niezdolny jest jeszcze wzmocnić podwalin naszych społeczeństw, zapewnić ładu i prawidłowego rozwoju cywilizacji i swobód. Małą też mam wiarę w przyszłość tego kształtu rządu w Europie, w jego zbawienność dla Francji. Monteskiusz już zauważył, że pierwszym warunkiem ustalenia się Rzeczypospolitej jest cnota, tylko cnotliwe społeczeństwa zdolne są znieść ten rząd; nasze społeczeństwa zepsute do szpiku kości, mogą go zaprowadzać, nie ustalą go jednak. Lecz pod zasłoną rzeczypospolitej, tego pięknego ideału, zapanować by mogły chwilowo wszystkie od dawna wrzące w naszym starym świecie namiętności, nienawiści, żądze i zalać Europę. Ten potop dużo by zniszczył, nic by nie rozwiązał. Demagogia nad Sekwaną, republikanizm we Włoszech, anarchiści i socjalna demokracja wszędzie, mogłyby sobie łatwo podać ręce, a wtedy naprawdę przyszłoby zapłakać nad współczesną cywilizacją. A nie ma co się łudzić, w Europie jedynie demagogia i socjalna demokracja mogłyby wlać w formę republikańską nowe życie, nowe namiętności, nową siłę; dawna bowiem moc, dawne myśli i namiętności republikańskie już się przeżyły i przepaliły, są to czcze słowa bez duszy!”
A przecież Koźmian opublikował to memento w 1902 r., kiedy w Starym Świecie istniały zaledwie dwie republiki. Anarchizacja stanowi logiczną konsekwencję republikańskiej formy państwa. Już na poziomie symbolicznym monarchia (jeden na czele państwa) zapowiada jedność, zaś republika (wielu na czele państwa) – podział, kłótnie, waśń. Praktyka ustrojowa potwierdza tę prawidłowość, na co wskazywał rojalista Leszek Gembarzewski (1899-1944):
„(…) najwyższa instancja apelacyjna w państwie, najwyższy organ państwa i narodu, aby należycie wykonywać swoje zadania, musi być obsadzony w sposób bezsporny. Wybory są zawsze sporem, a prócz tego dowolność składu kolegium wyborczego nie pozwala na danie wybrańcowi tego kolegium dostatecznej powagi. Tron dziedziczny przekreśla przeciwną zdrowemu rozsądkowi zasadę wskazania lepszego przez gorszych, zapewnia bezsporność ośrodka najwyższej władzy i pozwala nie zastanawiać się nad zawsze niedoskonałym i dowolnym składem kolegium wyborczego”.
Republika przywodzi państwo do wewnętrznej anarchii, ponieważ wprowadzenie republikańskiej formy rządu niszczy równowagę ustrojową. Wewnętrzną równowagę zapewnia bowiem podział władzy, w (sformułowanej w młodości) ocenie konserwatywnego myśliciela Adolfa Bocheńskiego (1909-1944) możliwy do urzeczywistnienia jedynie w monarchii:
„Znakomity francuski pisarz polityczny widział mianowicie ideał funkcjonowania państwa w tym, iżby rząd i administracja państwowa zależały personalnie wyłącznie od króla, iżby ciała ustawodawcze miały wpływ na politykę tylko przez pośrednictwo ustawodawstwa. Podział władz w ten sposób miał być zrealizowany w swej najbardziej integralnej formie. Stronnictwa polityczne nie miały mieć absolutnie żadnego wpływu na obsadzanie tek ministerialnych i stanowisk administracyjnych. System ten nazywał Monteskiusz po prostu monarchią, gdyż nie mógł wyobrazić sobie jego możliwości przy władzy republikańskiej. Gdy bowiem naczelnik państwa miał być wybierany przez partie posiadające większość w kraju i parlamencie, natychmiast zacierała się różnica pomiędzy władzą ustawodawczą a władzą wykonawczą. Podział władzy stawał się parodią, tak jak to nastąpiło w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej”.
Polska nie stanowi tu żadnego cudownego wyjątku. Monarchista Karol Sienkiewicz (1793-1860), analizując dzieje ojczyste, doszedł do konkluzji, że „(…) respublika w Polszcze była i byłaby zawsze i koniecznie anarchią”. A ponieważ republikańska forma rządu osłabia i paraliżuje państwo – ciągnie je ku upadkowi, utracie geopolitycznej podmiotowości i przejściu pod kontrolę zewnętrznych ośrodków. „Republikancka anarchia (…) musi się skończyć obcym jarzmem.” – stwierdzał wprost monarchista Janusz Woronicz (1805-1874) w pracy „Rzecz o monarchii i dynastii w Polsce” (1839). Skoro republika sprzedaje naród, zdradza go, samo nasuwa się odpowiednie dla niej miano „republiki-dziwki”, wymyślone przez katolickiego bonapartystę Pawła Graniera de Cassagnac (1842-1904). Dziwka to osoba kompletnie wyzuta z godności, a republikańska forma rządu pozbawia godności państwo, zachęcając jego mieszkańców do atakowania go w imię własnego widzimisię, uderzania w całość wspólnoty politycznej w imię egoizmu części – jak dowodzi angielski konserwatysta prof. Roger Scruton (ur. 1944):
„Istnieją różne sposoby na to, aby mąż stanu stał się publicznym głosem narodu. Na forum krajowym można to osiągnąć przez ceremonię urzędu. W republice ceremonia wiąże się bezpośrednio z osobą prezydenta, kreując nieodparte poczucie realności władzy prezydenckiej. W monarchii ceremonia wiąże się z osobą monarchy: symbolizuje nie władzę i znaczenie konkretnego urzędu, lecz godność państwa. Trudno jest wątpić w mądrość takiego rozwiązania. Od czasu, gdy Francja i Włochy przestały być monarchiami, krajami tymi nieustannie wstrząsają zaburzenia, ponieważ opozycja musi tam sprawiać wrażenie nielojalnej. Zaszczyty państwowe pożyczają sobie kolejni prezydenci, którzy nie reprezentują państwa, lecz jakiś dominujący w danej chwili partykularyzm. Dlatego też konkurencyjny partykularyzm, przeciwstawiając się temu, który rządzi, musi przeciwstawić się państwu, jest ono bowiem utożsamiane z obecnym prezydentem”.
Jeszcze trafniej niezdolność republiki do przyodziania państwa w płaszcz dostojeństwa opisał polski rojalista prof. Szymon Dzierzgowski (1866-1928). W jego opinii każda wspólnota narodowa wykazuje specyficzne potrzeby duchowe, związane z jej państwowością i ze sferą polityczną. Na potrzeby te monarchia odpowiada w sposób naturalny, podczas gdy republika wcale nie potrafi ich zaspokoić:
„Ponieważ treść nie tak łatwo przenika umysł i zmysły, jak formy zewnętrzne działające na wyobraźnię, przeto władza korzysta z tych pozorów dla wzbudzenia i zwiększenia autorytetu. Pod tym względem władza monarsza ma wielkie prerogatywy. Otoczona jest ona legendami i podaniami odległych czasów, wspomnieniami bohaterskich i wielkich czynów przodków, tradycyjnymi symbolami władzy, pięknymi kształtami kostiumów dworskich i formami etykiety, regulującymi stosunki zewnętrzne życia Monarchy, niedostępnością dworu dla przeciętnego śmiertelnika zwiększającą wyobrażenie i poczucie wyższości. Władza demokracji uroku tego nie posiada, a niedołężne próby robione w tym kierunku często ją tylko ośmieszają i dyskredytują. Człowiek w głębi swej jaźni jest mistykiem i chętnie otacza aureolą nieznanych sobie i dlatego też inaczej odnosi się on do Monarchy, którego zna tylko z odległości, przeważnie w wytworze swej wyobraźni, a inaczej do prezydenta, którego znał uprzednio często nawet jako przeciętnego człowieka, drobnego urzędnika bez wyższych aspiracji, polotu myśli i ducha, znał dokładnie jego małostki życiowe, słabostki i śmieszności, których nikt nie jest do pewnego stopnia pozbawiony”.
Najłatwiej zauważalną wadą republiki jest nie żadna z funkcjonalnych ułomności jej ustroju, lecz jego (dostrzeżona przez prof. Dzierzgowskiego) śmieszność, widoczna gołym okiem na każdym kroku. Państwo na dłuższą metę nie może istnieć bez pewnej wzniosłości, która przenika do serce jego ludu, a wszelkie próby przydania takiej wzniosłości republice wywołują żałosny, tragikomiczny efekt i nieodmiennie rażą swą sztucznością. W monarchii władza pochodzi z najstarszego, najczystszego, najczcigodniejszego źródła – „z łaski Bożej” (łac. Dei gratia, niem. von Gottes Gnaden). W republice władza pochodzi od ciżby spoconych, rozemocjonowanych przekupek, sklepikarzy, kloszardów, wyrostków, więźniów, roboli, którzy produkują ją drogą wrzucania masy karteczek do tekturowego pudła. W monarchii majestat państwa, jego potęgę, historyczną chwałę i tradycje skupia w sobie jak w soczewce i personifikuje cesarz, król czy książę. W republice to samo ma czynić prezydent, czyli dosłownie „przewodniczący” – przewodniczący państwa, prezes państwa, jakby było ono jakąś spółką albo stowarzyszeniem. Monarchia ma dostojników, republika ma tylko urzędasów – choćby te urzędasy zajmowały najwyższe i najbardziej prestiżowe stanowiska. Monarchia posiada prawdziwe symbole, których znaczeniowe głębia i bogactwo sięgają aż archaicznych pokładów Mitu, co sprawia, że są źródłem duchowej siły oraz umieją aktywować moc polityczną. Symbole (?) republiki pod względem formy i funkcji sprowadzają się do biurokratycznych pieczątek. Monarchia to rządy elity zakorzenionej w tradycji – rządy w mieniu tradycji, na jej podstawie i w jej granicach. Republika to rządy hołoty bez korzeni, gdzie byle cham (w sensie zarówno pochodzenia, jak manier i kwalifikacji intelektualnych) może otrzymać najbardziej odpowiedzialny i eksponowany urząd do piastowania.
Cóż więc właściwie miałoby być ową nieusuwalną formą rządu? Ta republika – w Polsce wymyślona w 1918 r. przez socjalistów, poparta radosnym kwikiem przez prześcigających się w nowoczesności i demokratyzmie endeków, chadeków i ludowców, a potem gloryfikowana przez pół wieku przez komunistów jako jedyna dopuszczalna postać państwa? Dlaczegóż to dezyderaty zastąpienia jej czymś innym miałyby wywołać powszechne oburzenie ludności? Czy dlatego, że jest to forma państwa prawdziwie na miarę głupoty ludzi, że ich głupota odbija się w niej w sposób najbardziej doskonały?
Nie. Republika to wrzód na ciele państwa i narodu. Trzeba dołożyć wszelkich starań, aby ten wrzód pękł jak najszybciej. Podstawowym zadaniem dla prawicy (szeroko pojmowanej) powinna stać się walka przeciw republikańskiej formie rządu. Poszczególne jej środowiska i ugrupowania nie muszą bynajmniej głosić monarchizmu, muszą natomiast szerzyć wrogość do republiki (jakkolwiek najpełniejszym, integralnym przeciwieństwem republiki pozostaje oczywiście monarchia) – jak wiadomo, program negatywny (krytykujący i odrzucający swój przedmiot) z reguły wykazuje większą chwytliwość i łatwiej zyskuje posłuch od programu pozytywnego (afirmującego swój przedmiot). Jakimi metodami mogą posłużyć się prawicowe gremia, aby wykonać owo zadanie? Republikę należy zohydzić w oczach narodu. Prawicowcy powinni przeto podjąć pracę nad wprowadzaniem intelektualnej, kulturowej, politycznej mody na ośmieszanie i wykpiwanie republikańskiej formy państwa – najpierw we własnych środowiskach, a następnie we wszelkich innych grupach, na jakie środowiska te mogą oddziaływać. Obok mody, prawica powinna rozwinąć regularną, ofensywną propagandę antyrepublikańską, wykorzystując wszystkie dostępne dla siebie środki przekazu: rozniecać nienawiść do republiki, mobilizować przeciw niej emocje, zwalać na formę rządu winę za wszystko, co złego dzieje się w państwie (w czym zresztą tkwi więcej prawdy, niż się zrazu wydaje) itp. Obok mody i propagandy, ugrupowania prawicowe powinny konsekwentnie popularyzować poglądy antyrepublikańskie we wszelkich postaciach, dostosowanych do poziomu percepcji wszystkich warstw społecznych, a więc zarówno w postaci pogłębionej myśli historycznej, filozoficznej, historiozoficznej, politycznej, jak i w postaci mniej wyrafinowanej – publicystyki, a także artykułów dziennikarskich, komentarzy do bieżących wydarzeń itd., czy nawet beletrystyki. Ponieważ opozycyjność wobec republiki należy krzewić bez wyjątku wszędzie, gdzie się da, poszczególne osoby bądź grupy mogą z czasem podjąć działania na rzecz wprowadzenia wątków antyrepublikańskich do programów reżimowych (kartelowych), parlamentarnych partii politycznych.
Celem wyliczonych zabiegów (przy czym piszący te słowa nie przedstawia ich zamkniętej, wyczerpującej listy, a jedynie z grubsza szkicuje najważniejsze punkty) pozostaje rozpropagowanie postulatu zmiany formy rządu w Polsce i wprowadzenie go do sporów politycznych odbywających się w obrębie tzw. głównego nurtu – ku przerażeniu wielu ich dotychczasowych uczestników. Prawicowcy nie powinni nastawiać się wewnętrznie na sukces w perspektywie krótkofalowej (np. kilkuletniej), ponieważ osiągnięcie owego celu może zająć długie lata. A kwestionowanie republikańskiej formy państwa to dopiero pierwszy etap podważania obowiązującego paradygmatu politycznego. W perspektywie długofalowej prawica dążyć musi do stopniowego wprowadzania w obieg polityczny kwestionowania i podważania całości paradygmatu demoliberalnego.
Jako bezwzględnie szkodliwe trzeba ocenić wszelkie pojawiające się na luźno pojętej prawicy próby szminkowania i galwanizowania trupa republiki: zwoływane ostatnio „kongresy republikańskie”, publikacje pokroju głośnego swego czasu eseju „Dlaczego Polska potrzebuje neosarmackiego republikanizmu?” autorstwa p. Jana Filipa Staniłki i tym podobne. Projekty takie muszą zostać rozpoznane jako przejawy sabotażu, dywersji i rozbijactwa na prawicy – i w związku z tym być zwalczane z całą stanowczością.
Anty-republikanizm ma szansę stać się oryginalną i przykuwającą uwagę formułą polityczną, od dawna poszukiwaną przez polską prawicę – prawicę dotąd w ogromnej większości bezpłodną intelektualnie i zagrożoną kompletną bezideowością. Na płaszczyźnie politycznej najskuteczniej jednoczy wspólny wróg.