Jesteś tutaj: Publicystyka » Adam Danek » Rewolucyjni konserwatyści w Polsce – Ignacy Czuma
Reżim demoliberalny, uważany przez elity współczesnego świata za jedyny dopuszczalny ustrój, narodził się w walce z przedrewolucyjnym modelem władzy państwowej, nazywanym dziś najczęściej monarchią absolutną. W walce tej wykuwały się wszystkie konstytutywne instytucje liberalnej demokracji: „prawa człowieka”, „prawa obywatela”, parlamentaryzm, „trójpodział władz”, kadencyjność, wybory, system partyjny, etc. Homo democraticus nie umie wyobrazić sobie wspólnoty politycznej bez całej tej rupieciarni. Czasy, gdy państwo ich nie znało może on wspominać wyłącznie ze zgrozą i świętym oburzeniem. W tych mrocznych wiekach władza miała charakter absolutny: mogła bezkarnie zmuszać ludzi do spełniania wszelkich zachcianek władcy, narzucać im jego wolę, brutalnie represjonując za najmniejszy przejaw nieposłuszeństwa. Władza była wtedy nieograniczona, a w demokracji, jak każdy wie, jest zupełnie inaczej.
Ten, znany każdemu z nas aż za dobrze, obraz absolutyzmu, z którego piekieł rzekomo wyzwoliła rodzaj ludzki dopiero demokracja należy traktować w najwyższym stopniu krytycznie. Stanowi on bowiem intelektualny wyrób ideologów demokracji, sprokurowany w celu odstraszenia wychowanych w nim nieszczęśników od ustrojów innych niż demokracja, a także utwierdzenia ich w przekonaniu o jej nieporównywalnej wyższości nad tym, co istniało przed nią i braku jakichkolwiek podobieństw pomiędzy nią a reżimami niedemokratycznymi. Czy stereotyp ów odpowiada prawdzie, próbował wyjaśniać m.in. konserwatywny myśliciel polityczny Ignacy Czuma (1891-1963).
Czuma, jako uczony związany z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim, był prawnikiem i finansistą. Publikował też prace z zakresu filozofii, stojąc w nich na pozycjach klasycznego tomizmu. Współpracował z Akcją Katolicką. W latach 1930-1935 zasiadał w Sejmie jako poseł Polskiego Stronnictwa Katolicko-Ludowego, wybrany z listy BBWR. Wszedł w skład zespołu redakcyjnego pracującego nad pierwszymi dziesięcioma artykułami przyszłej Konstytucji RP – to właśnie on jest autorem formuły o odpowiedzialności głowy państwa tylko „przed Bogiem i historią”. Po wybuchu II wojny światowej został osadzony przez Niemców na Zamku Lubelskim. Powróciwszy na wolność w 1940 r., zajął się tajnym nauczaniem. Po zakończeniu wojny nawiązał współpracę z WiN, co przypłacił aresztowaniem i kilkuletnim (1950-1953) pobytem w komunistycznym więzieniu. W 1949 r. Sługa Boży Pius XII podniósł go do godności szambelana papieskiego.
Czuma dowodził, że absolutyzm pojęty tak, jak straszą nim demokraci nigdy nie istniał, ponieważ nie istniało nigdy państwo rządzone li tylko kapryśną i zmienną, nieskrępowaną niczym wolą jednej osoby:
„Prosty rzut oka wskazuje nam fakt, iż monarcha absolutny czy despota nie jest podmiotem znajdującym się poza ustrojem, lecz że w tym ustroju tkwi, że jest jego podmiotem ważnym, najważniejszym, ale tylko podmiotem. (…). Despota nie jest «organem» państwa, ponieważ sprawuje swoje władztwo nie w interesie poddanych, lecz w interesie własnym. Tak brzmi zarzut. Tymczasem nie było władzy, która by nie legitymowała się w stosunku do poddanych, iż istnieje i działa przede wszystkim w interesie tychże poddanych. To już czynił (…) naczelnik najbardziej prymitywnej hordy, ale któż może rozstrzygnąć, czy takie twierdzenie władców jest prawdziwe. Despota (…) jest organem państwa, gdyż ustanawia normy porządku, bez których nie byłoby mowy o państwie. Że on nie jest poddany tym normom, to wcale nie zmienia jego charakteru jako organu. Ale i z tą wolnością od norm nie jest tak prosto. Despota podlega może tylko normom religijnym, tym niemniej jest nimi związany. Nie jest zupełnie wolny, zupełnie zwolniony od obowiązku posłuszeństwa normom. Tak samo bezsensownym jest twierdzenie, że w despocji nie ma porządku prawnego, lecz panuje jedynie samowola despoty. Rzeczywistość historyczna dowodzi czegoś wręcz przeciwnego, tego mianowicie, iż wszystkie nam znane, specjalnie też starowschodnie despocje wykazują bardzo zróżniczkowany porządek prawny. Odmówienie im charakteru prawnego byłoby czystą naiwnością. Te znane nam despocje wykazują technikę, przynajmniej na terenie prawa majątkowego, podobną do rzymskiej techniki prawnej, znając instytucję prawa własności i innych subiektywnych praw majątkowych”.
Jeżeli o absolutyzmie pojętym tak, jak malują go demokratyczni ideolodzy nie można mówić nawet w przypadku starożytnych azjatyckich monarchii despotycznych, to tym bardziej ciężko się go dopatrywać w nowożytnym europejskim ancien régime sprzed 1789 roku.
Potrzebne staje się tedy lepsze, bardziej precyzyjne zdefiniowanie absolutyzmu ustrojowego. Czuma proponuje oznaczenie tą nazwą takiego porządku państwowego, gdzie jeden organ dominuje zdecydowanie nad wszystkimi pozostałymi organami państwa, które są mu podporządkowane. Za odmianę absolutyzmu wypada wówczas jednak uznać również parlamentaryzm. Przykładów dostarczają tu III republika francuska czy Polska w okresie konstytucji marcowej – „absolutyzm kolegium parlamentarnego, zwany okresem bezwzględnej przewagi parlamentu”. Nie zmienia tego faktu „trójpodział władz”, bez którego demokraci nie wyobrażają sobie państwa:
„Szczególnie absolutyzm ustrojowy kolegium osłonił się dymem fikcji, teorii i postulatów. Tak zwany podział władz uczynił sugestię istotnego rozdzielenia na jakieś równe i równogatunkowe części trzonu budowy państwowej. «Władza ustawodawcza» należy do parlamentu, «władza wykonawcza» do Prezydenta i Rządu, «sądownicza» należy do sądów. Trzeba dopiero stopniowo badać ciężar tych potrójnych «władz», by po wyczerpaniu wszelkich uprawnień po stronie tych piastunów «władzy» dojść do przekonania, iż w gruncie rzeczy mamy przed sobą zdecydowaną przewagę parlamentu. Tutaj, ustrój w zasadzie zapowiada pod adresem dzierżyciela absolutyzmu ustrojowego, mniej, daje więcej, tam, jak w monarchii absolutnej, ustrój zapowiadał dla dzierżyciela absolutyzmu więcej, dawał mniej”.
Tzw. „trójpodział władz” pozostaje przeto nie realizowalną, ideologiczną fikcją, maskującą absolutne rządy parlamentu.
Demokracja sprzyja przy tym zaistnieniu absolutyzmu o wiele bardziej niż np. monarchia. O ile bowiem ustrój monarchiczny opiera się na pewnych zasadach wyprzedzających wolę władcy i wyższych od niej, zasadach o charakterze metafizycznym bądź religijnym, których władca nie może zmienić ani znieść, nawet gdy je łamie – o tyle ustrój demokratyczny nie zna żadnych obiektywnych zasad moralnych czy filozoficznych. Zna jedynie aktualną wolę ludu, kapryśną i zmienną nieporównywalnie bardziej, niż wola jakiegokolwiek monarchy, a przy tym pozbawioną jakichkolwiek ograniczeń poza sobą samą.
„Dobrą jest zasadą, iż społeczeństwo ma szerokie prawo decydowania przez swoje urządzenia ustrojowe o zagadnieniach tak ustrojowych, jak w ogóle społecznych, państwowych. Złą i niebezpieczną jest zasada, wedle której «lud» jest nieograniczonym sędzią spraw ludzkich, nikomu nie podlegając, żadnym prawem moralnym nie skrępowany prócz własnej woli i chęci. Dobrą jest zasada, iż organy ustrojowe wyłania się w kontakcie i ze współudziałem mas społecznych. Złą jest zasada, wedle której organy powołane w ten lub inny sposób nie mają nad sobą żadnego prawa wyższego, ponad wątpliwe praktycznie prawo działania zgodnie z «wolą ludu» i niewątpliwe praktycznie działanie zgodnie jedynie z własną wolą. Ja nie zamierzam twierdzić, iż w świetle takiej filozofii ustrój i życie publiczne idą jedynie i zawsze na manowce. Podkreślam tylko, iż ustrój jest zawsze ogólnie zorientowany filozoficznie, i że przyjęcie jednej, odrzucenie innej filozofii zabarwia system tak lub inaczej”,
wszelako gdy demokratyczny ustrój (forma), łączy się z demokratyczną ideologią (treść), łatwo przewidzieć bieg wypadków. Państwo ewoluuje ku absolutyzmowi.
„Może by absolutyzm kolegium nie rozwinął się, gdyby nie ugruntował się filozoficzny absolutyzm «ludu». Gdy kolegium rozpoczęło przemawiać imieniem «ludu», gdy przejęło monopol tego prawa przemawiania, absolutyzm filozoficzny «ludu» przeszedł na kolegium parlamentarne. Czyż można się dziwić, iż w tym wypadku parlament brał na siebie jedne uprawnienia za drugimi, nigdy nie był syty swoich prerogatyw, wszędzie chciał być, wszystkim chciał kierować, wszystkim rządzić, wszystko kontrolować, wszystko od siebie uzależnić. Może by był więcej skromny, gdyby mu wytłumaczono najpierw, iż nie jest w ustroju jedynie bliski społeczeństwu, że nie jest wyłącznym tegoż organem, czy ustami. Może by był więcej skromny, gdyby wiedział, że i «lud», jego normodawca, podlega prawu moralnemu, że i «lud» jest «ograniczony» i «podporządkowany» normatywno-moralnie, że i «lud» nie może czynić niczego, co temu moralnemu prawu się sprzeciwia, że zatem i prawo i urządzenia, które imieniem «ludu» stanowi, temu prawu moralnemu nie mogą się sprzeciwić. Ale parlament został rozgrzeszony ze wszystkiego, co robił. Nie ma trybunału moralnego, prócz prasy i wieców, na których «lud» wypowiada się, jakże cząstkowo i drobnie! Nie ma trybunału prawnego! Nie miał trybunału politycznego, formalnie i skutecznie zorganizowanego. Faktycznym trybunałem były znowu tylko wiec i prasa. Absolutyzm kolegium był niebezpieczny nie tyle przez to, iż miał wiele funkcji, że był funkcjonalnie «obładowany», ale dlatego, iż odział się w filozoficzny absolutyzm «ludu» (…), zawłaszczając go dla siebie. W tym tkwiło największe niebezpieczeństwo”.
Niebezpieczeństwo tyranii, nazywając rzecz po imieniu.
Czuma intensywnie poszukiwał dróg zwalczenia owego niebezpieczeństwa, przezwyciężenia demokratyczno-parlamentarnego absolutyzmu. Postulował z jednej strony przywrócenie ustrojowi państwa obiektywnego fundamentu normatywnego przez wprowadzenie do prawa (w tym do konstytucji) norm religijnych, z drugiej zaś przywrócenie ustrojowi wymiaru wertykalnego, pochłoniętego całkowicie przez wymiar horyzontalny (lud). W sytuacji niemożności powrotu do dawnych form ustrojowych, po upadku zasady monarchicznej, dążył do ich rewitalizacji w nowoczesnej, republikańskiej formie państwa. Opowiadał się za budową oczyszczonej z demoliberalizmu republiki o hierarchicznym ustroju. Jej ustrój miał „mieć formę piramidy, której zakończeniem jest punkt, a nie ścięta powierzchnia” – miał opierać się na silnej pozycji głowy państwa. Taki też ustrój współtworzył Ignacy Czuma przez swój udział w pracach nad Konstytucją kwietniową.