Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Krzysztof Bokwa: Ruch moskalofilski w Galicji w latach 1848-1914 — zarys dziejów i ideologii
A Ty, Najwyższy, ofiarę naszą przyjmij w swą prawicę!
I światło niebiańskiej łaski zlej na Świętą Ruś1.
Gdy spoglądamy dziś na stosunki polsko-ukraińskie i ich dzieje, bez wątpienia nasuwa się jedna myśl – były to stosunki niełatwe, od blisko dwustu lat naznaczone już to rywalizacją, już to wrogością, już to – zbrodniczością. I choć są to kwestie coraz dokładniej badane i rozumiane, to jednak nie sposób zaprzeczyć, iż bardzo często wciąż pokutują w powszechnym (i nie tylko) odbiorze rozmaite uproszczenia i stereotypy.
Leży przede mną książka, z której korzystałem, przygotowując niniejszą pracę – Jana Kozika Ukraiński ruch narodowy w Galicji w latach 1830-18482. I niby wszystko wydaje się jasne: jak przecież wiadomo, w Galicji Wschodniej współegzystowały od wieków dwa narody, Polacy – rzymscy katolicy i Ukraińcy – grekokatolicy, i z czasem ta współegzystencja szła im coraz gorzej. Wszystko jasne? Nic bardziej mylnego. Już sam tytuł jest mocno mylący.
Jak sądzę, warto już na początku niniejszych rozważań ujednoznacznić tę właśnie kwestię – nazewnictwo. Należy bowiem podkreślić, że termin „Ukraina”, „Ukraińcy” czy „ukraińskość” jest w odniesieniu do ziem wschodniogalicyjskich w wieku XIX znacznym anachronizmem i nadużyciem3. Z lektury źródeł z epoki (od prasy, przez beletrystykę, po literaturę naukową) wynika wszak jednoznacznie, iż na określenie niepolskiej chodzącej do cerkwi ludności używano słowa „ruski”. „Ruski” był język, „ruska” kultura, „ruskie” nawet wyznanie (chodziło o grekokatolicyzm) i tego określenia, jako najwłaściwszego moim zdaniem, będę się trzymał w niniejszej pracy4.
Skąd więc ta Ukraina, będąca jeszcze w połowie XIX w. tylko pojęciem geograficzno-etnograficznym, dotyczącym południowo-wschodnich Kresów dawnej Rzeczpospolitej? Jak niżej zobaczymy, w Galicji „ukraińska” była jeszcze u progu XX wieku nie ludność, ale jedynie jedna z ruskich orientacji politycznych, zaś określenie to miało w Galicji swe źródło w nazwie, jaka przylgnęła do działaczy partii „narodowej”, zwanych w drugiej połowie XIX w. „ukrainomanami” czy „ukrainofilami” w opozycji do „moskalofili”, dziś tak często zapomnianych czy też traktowanych jako jedna z gałęzi narodowego ruchu ukraińskiego. Czy słusznie? Bardzo wątpliwe, czy można za koryfeuszy ukraińskości uważać ludzi, którzy się od tejże „hajdamackiej” Ukrainy żarliwie odżegnywali, podkreślając swoją „ruskość”, a później wręcz „rosyjskość”. Nad tym między innymi postaram się niżej zastanowić.
Ruś Czerwona, obejmująca w Rzeczpospolitej województwa ruskie i bełskie, a w ich składzie ziemie: sanocką, przemyską, chełmską, bełską, lwowską i halicką, włączona została do Królestwa Polskiego w drugiej połowie XIV w. i pozostawała w nim nieprzerwanie przez 400 lat, a więc dłużej niż np. Mazowsze. Sytuację tę zmienił pierwszy rozbiór Polski, w efekcie którego niemal cała Ruś Czerwona znalazła się pod władzą Habsburgów, pod którą przeistoczyła się w „Galicję Wschodnią”. Stan ten trwał aż do roku 1918.
W ten sposób – na bazie czternastowiecznych roszczeń węgierskich do ziem ruskich – tereny te, od zarania dziejów złączone przede wszystkim z resztą Rusi, znalazły się nagle pod zupełnie obcą, absolutną władzą niemieckich urzędników, podlegających cesarzowi rzymskiemu w dalekim Wiedniu. Jaką to ziemię objął we władanie dwugłowy habsburski orzeł?
Sytuacja tego obszaru była niewątpliwie szczególna. Połączony od wieków z Polską, uległ daleko posuniętemu spolonizowaniu i zespoleniu z nią, niemal zupełnie też odszedł od prawosławia na rzecz unii z Rzymem (choć nie bez oporu, trwającego cały XVII wiek). I chociaż ludność ruska (rozumiana jako wyznawcy chrześcijaństwa wschodniego, w zdecydowanej większości nie posiadający jednak skrystalizowanej świadomości narodowej czy choćby etnicznej) stanowiła tam około 70%5, była to ludność niemal wyłącznie chłopska. Elity społeczne, miasta, handel, rzemiosło – wszystko to pozostawało domeną Polaków (bądź Żydów), do których zaliczyć należy zarówno osoby do polskości się poczuwające (szlachta, mieszczaństwo), jak i warstwy niższe, bez ukształtowanej świadomości, lecz wyznające rzymski katolicyzm.
Stopniowa polonizacja, zachodząca w czasach Rzeczpospolitej, była uzasadniona czynnikami politycznymi i społecznymi – wszak język polski był (wraz z łaciną) językiem elity, zaś unici (mimo teoretycznego równouprawnienia) mieli gorszą pozycję aniżeli łacinnicy. W efekcie na Rusi Czerwonej w XVIII wieku jedyną warstwą jakkolwiek wykształconą, a zarazem „ruską”, było duchowieństwo. Z nim związana była ściśle cała literatura i całe życie kulturalne Rusinów, choć duchowni uniccy jeszcze w XIX wieku posługiwali się na co dzień, a szczególnie w piśmie, językiem polskim.
Jak jednak zobaczymy, to oni właśnie zapoczątkowali przebudzenie narodowe. Nie przeszkodził temu nawet fakt nędznej kondycji intelektualnej i materialnej większości kleru ruskiego – dość powiedzieć, że rozdrobnione parafie często liczyły jedną wioskę (a przecież duchowny unicki miał zwykle na utrzymaniu żonę i dzieci), zaś ruskich seminariów duchownych w ogóle nie było aż do roku 1783, gdy władze austriackie utworzyły pierwszą taką instytucję we Lwowie! Z drugiej strony jednak taka sytuacja, w efekcie której duchowieństwo unickie niewiele różniło się od swoich owieczek (jak już wspomniano, zwykle chłopów), sprzyjała silnym związkom ludności ruskiej z klerem, co odegrało niebagatelną rolę w następnych dziesięcioleciach.
Nowe, austriackie władze szybko dostrzegły to etniczne i wyznaniowe rozdwojenie ludności nowego kraju koronnego. Na unitów (za Marii Teresy przechrzczonych na „grekokatolików”, która to nazwa utrzymała się) szybko spadły cesarskie łaski – poza wspomnianym już utworzeniem seminarium czy prowadzeniem wykładów po rusku na nowo utworzonym Uniwersytecie Lwowskim, otrzymywali również np. świątynie przejęte od skasowanych zakonów łacińskich. Z inspiracji administracji habsburskiej przeprowadzono reformy organizacyjne Cerkwi (m.in. reorganizacja sieci parafii), które z jednej strony unowocześniły ją, a z drugiej podporządkowały nowej władzy. Dostrzec tu można realizację klasycznej zasady divide et impera, ale również objaw typowej, absolutystycznej polityki czasów józefińskich, kiedy to w całej Austrii dążono do osłabienia feudalnych elit poprzez polepszanie doli mas ludowych i czynienie z nich w ten sposób „wiernych poddanych Najjaśniejszego Pana”, chroniącego przed złymi dziedzicami — niewątpliwie taka właśnie polityka stanowiła osnowę postępowania biurokracji austriackiej wobec Rusinów w Galicji, pokrywając się z poczynaniami zmierzającymi do osłabienia „buntowniczych Polaków”.
Nie może dziwić, iż w takiej sytuacji elity ruskie (jako się rzekło – szczupłe, złożone głównie z duchowieństwa) od końca XVIII w. na ogół pozostawały w wiernopoddańczych stosunkach z władzami zaborczymi, które przyniosły im przywileje zupełnie niewyobrażalne za czasów Rzeczpospolitej – nie zmieniała tego polityka fiskalizmu czy germanizacji, która dotykała przecież nie tylko Polaków. Lojalizm oznaczał, rzecz jasna, nieprzejawianie ambicji politycznych – na to zresztą Rusini nie byli w pierwszej połowie XIX wieku jeszcze gotowi. Skupiano się raczej na rozwoju kulturalnym, na edukacji i przede wszystkim na języku.
Jak to zwykle bywało u progu przebudzenia narodowego, problem języka był dla Rusinów galicyjskich esencjonalny i, jak pokażemy, zaważył na ich losach na długie dekady. Jak już wspomniano, ruski język literacki u progu wieku XIX w zasadzie nie istniał, a w zaniedbanie popadał nawet liturgiczny język cerkiewnosłowiański. Niemniej to właśnie ku cerkiewnosłowiańszczyźnie skierowali swą uwagę pierwsi intelektualiści ruscy, próbując z niej uczynić język literacki. Rychło okazało się to niemożliwe, bo choć był on jedyną literacką formą rdzennie ruską, to archaiczną i mocno różniącą się od „języka ludowego”, jakim na co dzień posługiwała się ludność. W efekcie podejmowano próby odgórnego stworzenia jakiejś syntezy gwar ludowych i „wysokiego” języka cerkiewnego – ku temu dążył początkowo np. autor pierwszej w Galicji ruskiej gramatyki, Józef Lewicki (Josyf Łewyćkyj)6. Inni z kolei dążyli do przyjęcia alfabetu łacińskiego i częściowego oparcia się na literackiej polszczyźnie, jak np. Józef Łoziński (Josyf Łozynśkyj). Jak można się spodziewać, koncepcja ta cieszyła się poparciem Polaków oraz tych (wcale licznych) kręgów, które chodząc do cerkwi i mówiąc po rusku, utożsamiały się z ideą gente Ruthenus, natione Polonus.
Pojawił się wreszcie trzeci nurt, który stanowił zalążek tego, o czym traktuje ta praca – ruchu moskalofilskiego. Przyjmował on koncepcję, wedle której Rusini galicyjscy powinni się uważać za członków jednego, wielkiego szczepu ruskiego czy wręcz rosyjskiego. Wypływał stąd wniosek, że wzorcem dla ich języka i kultury powinna być carska Rosja, do której wszak nie było daleko. Jednym z pierwszych i najzagorzalszych orędowników tej opcji, która rychło zdobyła szeroki posłuch wśród ruskich elit, był Dionizy Zubrzycki (Denys Zubryćkyj). Idee Zubrzyckiego spotkały się z pozytywnym odzewem rosyjskich myślicieli słowianofilskich, szczególnie Michaiła Pogodina, później jednego z głównych ideologów panslawizmu, który nawet przez jakiś czas mieszkał we Lwowie. W tym też okresie, w 1842 r., pojawił się w Wiedniu jako kapelan rosyjskiej ambasady ks. Michaił Rajewski, który przez następne dekady patronował ruchowi moskalofilskiemu w Austrii i zacieśniał jego kontakty z elitami rosyjskimi. Do jego postaci jeszcze wrócimy.
Nie sposób nie wspomnieć w tym miejscu jeszcze o „Ruskiej Trójcy” – trzech literatach i etnografach, których działalność wywarła ogromny wpływ na kształtowanie ruskiej samoświadomości i prądów ideowych. Byli to Marcjan Szaszkiewicz (Markijan Szaszkewycz), Jan Wagilewicz (Iwan Wahylewycz) i przede wszystkim Jakub Głowacki (Jakiw Hołowacki/Hołowaćkyj, Jakow Gołowackij). Zwłaszcza tej ostatniej postaci, o której będzie jeszcze mowa, warto tu poświęcić kilka słów. Głowacki (z pochodzenia polski szlachcic herbu Prus), którego szczytowy okres działalności przypadł na lata późniejsze, już w latach 40. wyrażał poglądy charakterystyczne dla późniejszych moskalofilów, których zresztą stał się nestorem.
Twierdził on, że nie należy przykładać ręki do działań rewolucyjnych ani inspirować się Europą Zachodnią. Podobnie do Lelewela gloryfikował starożytną Słowiańszczyznę, szczególnie jednak skupiając się na wyidealizowanej „Świętej Rusi” czasów Włodzimierza Wielkiego – ta wizja będzie towarzyszyła moskalofilom przez długie dziesięciolecia. Równocześnie nastawał Głowacki na lepszą edukację chłopstwa, a przede wszystkim – zniesienie pańszczyzny. W tym kontekście ostro atakował polską szlachtę, ale też Żydów (co również było charakterystyczne dla moskalofilów, którzy podzielali antysemickie poglądy rosyjskich panslawistów)7. Postawa ta jednak była dość wyjątkowa, związana z demokratyzmem środowiska „Ruskiej Trójcy” – większości duchownych greckokatolickich pańszczyzna nie przeszkadzała, zwalczali co najwyżej nadużycia „Lachów” wobec „ludu ruskiego”. Jest to świadectwo konserwatyzmu i zdecydowanej antyrewolucyjności, będącej konsekwencją opozycji wobec Polaków i ich insurekcyjnych zapędów, jaka (oryginalnie na tle innych ruchów narodowych) cechowała większość działaczy ruskich.
Wspomnieć wreszcie należy o broszurze Zustände der Russinen in Galizien. Ein Wort zur Zeit (Położenie Rusinów w Galicji. Słowo na czasie), którą Głowacki (pod pseudonimem) wydał w Lipsku w 1847 r. Był to pierwszy raz, gdy otwarcie wyrażono polityczne ambicje Rusinów – autor doradzał w niej władzom austriackim, by władzę w Galicji oprzeć właśnie na nich, jako na elemencie najlojalniejszym. Postulował edukowanie Rusinów w ich języku, a zarazem uspokajał Austriaków, iż w ogóle niemożliwe byłoby ich połączenie z Rosją ze względu na zbyt głębokie różnice (co do tego, jak zobaczymy, rychło zmienił zdanie)8. Był to jasny znak zerwania ruchu ruskiego z polskością. Równocześnie widać tu charakterystyczne dla ówczesnych działaczy łączenie kulturowego rusofilstwa z całkowitym lojalizmem politycznym wobec Austrii, co do której wyrażano nadzieje, że odpłaci za to przywilejami i wzmocnieniem pozycji Rusinów w Galicji. Pisał Głowacki: Rusini w Galicji nie stracili swej wiary w Austrię. (…) Austria ponad wszystko, jeśli tylko zechce!
Trudno nie zauważyć opozycyjnych wobec Polski i Polaków źródeł popularności ruchu ruskiego w Galicji, z którego wkrótce potem wykształciło się moskalofilstwo. Można wręcz stwierdzić, że co najmniej do połowy XIX w. opozycyjność wobec polskości i podkreślanie swojej odrębności stanowiły główny postulat Rusinów, spychając na dalszy plan kwestie społeczne czy polityczne. Była to odpowiedź na (dość typowe dla uczonych polskich) tezy choćby S.B. Lindego i K. Jabłońskiego, którzy język ruski w Galicji uznawali za jeszcze jedną, acz zruszczoną gwarę – „powiatowszczyznę polskiego”9, siłą rzeczy zaprzeczając etnicznej, czy tym bardziej narodowej odrębności Rusinów. Ci z kolei nie mogli zaprzeczyć całkowitej dominacji kulturowej Polaków, odpowiedzią mogło być natomiast właśnie zwrócenie oczu ku Rosji, jako wyidealizowanej „prawdziwej Rusi”, która przetrwała czysta, nieskażona łacińskością i polskością – a przy tym wielka i silna, z historią, kulturą czy literaturą nie gorszą od polskiej. Utożsamiając się z nią, ruskie elity w Galicji mogły stawać do kulturowego starcia o rząd dusz ludu wschodniogalicyjskiego z pozycji porównywalnej z polską.
Mamy już zarysowany obraz sytuacji, w której doszło do wydarzenia przełomowego dla ruchu ruskiego w Galicji – była nim Wiosna Ludów. Wtedy to właśnie, w sytuacji dziejowej burzy nad Europą, Ruś galicyjska po raz pierwszy aktywnie wystąpiła politycznie.
W obliczu rewolucji w Austrii i powołania przez Polaków Centralnej Rady Narodowej, 25 IV 1848 powstała we Lwowie – przy cichym poparciu administracji austriackiej – Główna Rada Ruska. Miała ona poparcie Cerkwi [metropolity lwowskiego i prymasa Galicji kard. Michała Lewickiego (Mychajło Łewyćkyj) i zwłaszcza biskupa Grzegorza Jachimowicza (Hryhorij Jachymowycz)]. Pośród głównych postulatów Rady znalazło się żądanie podziału Galicji (odtąd stale się przewijające), stworzenie odrębnej ruskiej siły zbrojnej, wprowadzenie języka ruskiego do szkół i urzędów. Działalność Rady nie ograniczyła się do hipotetycznych roszczeń – utworzono gazetę „Zorza Halicka” („Zoria Hałyćka”), założono też organizacje oświatowo-kulturalne, które już wkrótce miały się stać areną walk moskalofilów i ukrainofilów – Dom Narodowy (Narodnyj Dim) we Lwowie i Macierz Halicko-Ruską (Matyca Hałycko-Ruska).
Podkreślano stale odrębność od Polaków (ale również i od Rosjan!), zarazem jednak nawołując do zgody z nimi – oczywiście jednak postulaty Rady były dla strony polskiej (niezależnie od profilu politycznego) nieakceptowalne i spotkały się z ostrą reakcją. Złożoną sytuację tamtego czasu dobrze zresztą oddaje fakt powołania, w opozycji do Głównej Rady Ruskiej, Ruskiego Soboru – w jego skład weszli m.in. Wagilewicz czy Kasper Cięglewicz, powstaniec listopadowy i spiskowiec, a oprócz nich… polscy arystokraci, w tym ks. Leon Sapieha czy hr. Dzieduszyccy – wszyscy oni poczuwali się zarówno do polskości, jak i ruskości, trzymając się dewizy gente Ruthenus, natione Polonus, negując odrębność narodową Rusinów i żądając wprowadzenia polskiego alfabetu dla języka ruskiego.
Stłumienie rewolucji i nawrót absolutyzmu położyły kres tej intensywnej działalności politycznej, nie mogły jednak odwrócić narastających tendencji społecznych i kulturowych. Dla rozwoju moskalofilstwa wielkie znaczenie miał przy tym bezpośredni, masowy kontakt ludności galicyjskiej z wojskami rosyjskimi, maszerującymi w 1849 r. na Węgry – po obu stronach stworzył on poczucie kulturowej bliskości, dotychczas często nieuświadamianej. Odegrało to niewątpliwie rolę w wielkim starciu w łonie ruchu ruskiego, które nastąpiło w latach 50. XIX w., i z którego moskalofile początkowo wyszli zwycięsko.
Po Wiośnie Ludów odżyła debata o języku. Zarysował się tu po raz pierwszy wyraźny podział na ukrainofilów i moskalofilów – ci pierwsi optowali za etniczną, narodową i językową odrębnością „Małorusinów” (czy też Ukraińców) od Polaków i Rosjan, z czego wyciągali wniosek o konieczności stworzenia języka literackiego z gwar ludowych, na wzór innych ruchów narodowych. Moskalofile z kolei, trwając na stanowisku o jedności wszystkich szczepów ruskich, podnosili ubogość języka ludowego i wskazywali na konieczność uzupełniania go słownictwem staroruskim, cerkiewnym i zwłaszcza rosyjskim; żądano też zachowania tradycyjnej ruskiej ortografii (kolejny przejaw konserwatyzmu), w efekcie czego powstający język literacki (zwany przez przeciwników pogardliwie jazyczije – „języczysko”) był w pisowni bardzo podobny do rosyjskiego, choć różnił się od niego wymową. To rozwiązanie miało licznych rzeczników, na czele z wymienionymi już Zubrzyckim i Głowackim, a ponadto np. Antoniego Petruszewicza (duchownego i historyka, członka PAU) czy pisarza, dziennikarza i poetę Bohdana Dziedzickiego (Bohdan Didyćkyj).
Mając poparcie głównego ośrodka ruskiego, jakim była Cerkiew i lwowska metropolia unicka, moskalofile przejęli kontrolę nad większością prasy ruskiej, Domem Narodowym i Macierzą Halicko-Ruską, dominowali też wśród wyższego duchowieństwa, zaś ich bastionem został na dziesięciolecia Instytut Stauropigijny – elitarne lwowskie bractwo o tradycji sięgającej XVI w., a przy tym placówka kulturalna i wydawnicza. W ten sposób „partia staroruska”10 czy też „świętojurcy” (jak ich nazywano od soboru św. Jura, siedziby lwowskiego metropolity) przejęli na dłuższy czas rząd dusz wśród głównego nurtu elit ruskich, nadając prorosyjski (lecz wciąż lojalny wobec Austrii) ton ich zapatrywaniom na własne położenie, na kulturę i historię.
Wyrazem tego był bez wątpienia ruch obrzędowy, zainicjowany w latach 50. XIX w. Czym właściwie był? Sklasyfikować go można jako oddolną tendencję wśród duchowieństwa greckokatolickiego, zainspirowaną odwołaniami do prastarej, prawosławnej Rusi jako punktu odniesienia dla Rusinów ówczesnych. W efekcie wielu księży zaczęło dążyć do usunięcia z liturgii i w ogóle życia kościelnego wszelkich naleciałości łacińskich, niezgodnych z „czystym” obrządkiem wschodnim, za którego wzór stawiano Rosyjską Cerkiew Prawosławną11. Ich obecność uznawano za objawy ignorancji i ciemnoty poprzednich pokoleń, które w ten sposób odstępowały od „prawdziwego ruskiego obrządku” i przez to ulegały spolszczeniu. Znów więc objawia się charakterystyczny rys idei starorusinów (moskalofilów): tradycjonalizm i antypolskość.
Jedną z głównych postaci ruchu obrzędowego był ks. Jan Naumowicz (Iwan Naumowycz) – w młodości patriota polski, następnie kapłan unicki, aktywny pisarz, publicysta i działacz społeczny, dla którego kwestia obrzędowa stała się życiowym priorytetem. Pisał: nasza narodowość i nasz obrządek cerkiewny – to są bliźnięta syjamskie, zrośnięte i nierozdzielne, jednakowo czujące, jednakowo cierpiące!12. Słowa te trafnie ujmują istotę koncepcji, leżącej u podstaw ruchu.
„Obrzędowcy” cieszyli się życzliwością cerkiewnej „góry”, w szczególności G. Jachimowicza, który został w międzyczasie metropolitą lwowskim. Jednakże ich działania spotkały się z ostrymi atakami strony polskiej i hierarchii rzymskokatolickiej. Działaczy obrzędowych oskarżono o próby dzielenia ludności, a przede wszystkim o „szyzmę” – twierdzono mianowicie, że to zapatrzenie w Rosję i jej Cerkiew prowadzi wśród galicyjskich unitów do coraz jawniejszego odchodzenia od katolicyzmu, czego objawem jest właśnie „rusyfikacja” obrządku. Obrzędowcy z kolei twierdzili, iż pozostają wierni Rzymowi, chodzi im zaś tylko o oczyszczenie i podniesienie ich obrządku, dotychczas zdominowanego przez „łacinników”. Ich działania i fascynacja prawosławną Rosją stawiały jednak wiele znaków zapytania.
W efekcie zareagował Rzym – po nagłej, tajemniczej śmierci metropolity Jachimowicza w 1862 r. jego następcą został Spirydion Litwinowicz (Spyrydion Łytwynowycz), który rozpoczął stanowcze działania przeciw ruchowi obrzędowemu. Cieszył się tu zresztą poparciem części kleru – wspomnieć tu można ks. Józefa Czerlunczakiewicza (Josyf Czerlunczakewycz), profesora teologii, dziekana na Uniwersytecie Lwowskim, który w roku 1862 wywołał skandal stwierdzeniem, iż Ecclesia schysmatica est spelunca diabolorum, zaś trzy lata później został przez ruskich kleryków obrzucony jajami za prowadzenie wykładów po łacinie. Po tym wydarzeniu przeniesiono go do Krakowa, gdzie pełnił funkcję proboszcza tutejszej parafii unickiej i dziekana wydziału teologii na Uniwersytecie, a przy tym (jako Rusin) był z kolei przez Polaków uważany za „Moskala”. Swoją naukową karierę zakończył kolejnym skandalem, gdy podczas bankietu ku czci wiktorii wiedeńskiej w 1883 r. publicznie obraził biskupa Dunajewskiego, oskarżając go o dyskryminację grekokatolików, za co z kolei wzięli go w obronę moskalofile. W tej jednej postaci doskonale uwidacznia się złożoność i niejednoznaczność kwestii religijnych, etnicznych i politycznych w ówczesnych relacjach polsko-ruskich.
Mimo zwrotu w sympatiach hierarchów, ruch obrzędowy działał jeszcze aktywnie przez następne lata, przyczyniając się bezpośrednio do jednej z najcięższych klęsk moskalofilstwa, jaką była tzw. afera Hniliczek, do której wrócimy niżej. W tym właśnie okresie, w roku 1866, w obliczu przełomowych przemian w monarchii austriackiej, ks. Naumowicz opublikował w „Słowie” (wówczas głównym organie prasowym starorusinów) artykuł Pohliad w buducznist’ (Spojrzenie w przyszłość), który stanowił manifest pełnego moskalofilstwa. Pisał: Nie możemy odgradzać się chińskim murem od braci naszych (…). Nie jesteśmy już Rutenami z 1848 roku, my prawdziwi Russcy! (…) Jako russki człowiek nie mogę w Moskwie nie widzieć russkich ludzi13. Stosunek poszczególnych odłamów wschodniej Słowiańszczyzny postrzegał Naumowicz jak relacje Mazurów i Wielkopolaków, którzy niezależnie od tego są Polakami. Na uwagę zasługuje też użycie słowa „russki” (русский – po ros. „ruski” i zarazem „rosyjski”), którego później moskalofile używali, by podkreślić swą wspólnotę z Rosją.
W tym samym czasie główną postacią ruchu moskalofilskiego został Jakub Głowacki, który z zapalonego etnografa-demokraty stał się konserwatywnym profesorem (nawet rektorem zgermanizowanego jeszcze Uniwersytetu Lwowskiego) i jawnym rusofilem, forsującym język rosyjski jako jedyny literacki oraz utrzymującym kontakty z rosyjską ambasadą i wspomnianym wyżej ks. Rajewskim, przez którego płynęły do galicyjskich moskalofilów środki pieniężne z Rosji. Dawało to asumpt do wysnuwania przez Polaków i ukrainofilów skrajnych tez, iż moskalofilstwo jest w istocie sztucznym, wichrzycielskim ruchem zdrady narodowej, organizowanym za carskie srebrniki. Głowacki wspierał również wysyłanie filorosyjskich duchownych unickich z Galicji na Chełmszczyznę, gdzie (przychylni prawosławiu) brali oni udział w rozbijaniu przez carat silnego tam grekokatolicyzmu – jak wiadomo, z obrządkiem tym rozprawili się Rosjanie bezwzględnie.
Działalność Głowackiego jeszcze w latach 50. zwróciła uwagę władz austriackich – wojna krymska przyniosła znaczne i trwałe pogorszenie stosunków państwa Habsburgów z Petersburgiem i jawnie prorosyjska działalność nie mogła dłużej znajdować w Wiedniu zrozumienia. Sprzyjał temu fakt, iż namiestnikiem Galicji, a przejściowo i premierem był Polak (a zarazem lojalista austriacki), hr. Agenor Gołuchowski, który – konsekwentnie zwalczając moskalofilstwo – początkowo bezskutecznie próbował pozbawić Głowackiego katedry na Uniwersytecie, w końcu jednak w roku 1866 doprowadził do jego odejścia z uczelni. Wówczas Głowacki zrobił to, co stało się losem wielu jego towarzyszy w moskalofilstwie – wyjechał do Rosji i przeszedł na prawosławie, dokonując żywota w Wilnie jako zasłużony uczony i szanowana postać. Wcześniej jednak napisał charakterystyczne słowa, dobrze oddające postawę ówczesnych „twardych” moskalofilów, a które dla polityków polskich i władz austriackich brzmiały jednoznacznie wrogo: Z Polakami nie da się natomiast żyć. Dotąd prowadzono z Polakami zawziętą walkę, nie da się znaleźć z nimi modus vivendi. Ten gordyjski węzeł przetnie chyba rosyjski miecz!14.
Los Głowackiego stanowił świadectwo zupełnej, niekorzystnej dla moskalofilów zmiany politycznej, jaka wtedy właśnie dokonywała się w Austrii. Jak już wspomniano, ze względu na narastający konflikt bałkański pogarszały się relacje z Rosją, z drugiej zaś strony (w dużej mierze dzięki polityce Gołuchowskiego) stale zwiększały się w Galicji wpływy elit polskich. Klęski wojenne i zasadnicza przebudowa wewnętrzna państwa austriackiego zadały środowiskom moskalofilskim kolejny cios. Galicja, uzyskawszy autonomię, została w istocie oddana w ręce Polaków, którzy uzyskali znaczny wpływ na politykę Wiednia. Skończył się więc dla Rusinów okres przychylności i wsparcia, którymi cieszyli się ze strony antypolskich dotychczas władz centralnych.
Kolejnym problemem była narastająca aktywność i popularność ukrainofilów, pogardliwie określanych jako „hajdamacy” czy „mazepińcy” (od atamana Mazepy, na którego się powoływali) – reprezentując pozycje demokratyczne i romantyczno-narodowe, początkowo zdobywali posłuch w środowiskach studentów i inteligencji, z czasem rozszerzając swoje wpływy na prowincji wśród ludu i kleru. W 1868 r. powołali oni do życia własną organizację kulturalno-oświatową, Proswitę, która rozpoczęła prężną działalność. Odpowiedzią kręgów świętojurskich było utworzenie w 1870 r. Russkiej Rady we Lwowie, mającej działać na wzór tej z roku 1848 (ukrainofile w 1885 r. stworzyli z kolei własną Narodną Radę), a cztery lata później także (z inspiracji ks. Naumowicza) Towarzystwa im. Michała Kaczkowskiego (Obszczestwo imeni Mychajła Kaczkowśkoho), które miało stanowić przeciwwagę dla Proswity w walce o rząd dusz wśród mas ludowych. Niemniej jasne stawało się, że głównym zagrożeniem dla moskalofilów są już nie Polacy, którym coraz trudniej było negować odrębność Rusinów, ale właśnie ich pobratymcy, utożsamiający się z kuzynami zza Zbrucza, ale bynajmniej nie z Moskwą i caratem. W takiej to niewesołej sytuacji spadła na nich kolejna klęska – Hniliczki.
Pod koniec 1881 r. grupa mieszkańców tej wioski – w związku z konfliktem z lokalnym proboszczem i za namową posługującego nieopodal ks. Naumowicza – dokonała (wówczas już w konstytucyjnej Austrii legalnej) konwersji z grekokatolicyzmu na prawosławie, co odbiło się szerokim echem15. To drobne wydarzenie, które w zamysłach moskalofilów, coraz jawniej sprzyjających schizmie, miało stanowić demonstrację poparcia ludu dla ich postulatów, przyniosło nieoczekiwane skutki. Hierarchia cerkiewna próbowała sprawę załagodzić, lecz władze austriackie (na szczeblu krajowym czysto polskie – namiestnikiem był wówczas hr. Andrzej K. Potocki, jak na ironię 26 lat później zamordowany przez ukrainofilskiego studenta) postanowiły wykorzystać sytuację dla rozprawy z tendencjami, które jednoznacznie już można było kwalifikować jako niebezpieczne dla państwa.
Na początku 1882 r., poprzedzona nagonką prasową, ruszyła seria aresztowań, a następnie proces. Obok innych działaczy „najgrubszymi rybami” pośród oskarżonych byli bez wątpienia ks. Naumowicz oraz Adolf Dobrzański (Adolf Dobriańśkyj, Dobriańskij), lider Rusinów z węgierskiego Zakarpacia, aresztowany wraz z córką, Olgą Hrabar. Wyroki, które zapadły, były stosunkowo łagodne w stosunku do ciężaru oskarżeń, niemniej zamierzony skutek został osiągnięty – moskalofile zostali ukazani jako wrogowie państwa austriackiego i rosyjska agentura, dążąca do apostazji. Liderów ruchu pozbawiono pozycji, część z nich wybrała konwersję na prawosławie i wyjazd do Rosji (w tym ks. Naumowicz), pozostali zaś musieli odnaleźć się w nowej dla nich sytuacji – dysydentów.
Szczególnym ciosem była dla moskalofilów reakcja Rzymu, który zdał sobie sprawę, iż Cerkiew unicka w Galicji jest „przeżarta szyzmą”. Niewątpliwie nie wywarła tu dobrego wrażenia obrona, w jaką wziął oskarżonych sam Konstantin Pobiedonoscew, oberprokurator Świątobliwego Synodu Rządzącego (czyli faktyczny kierownik Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej). W efekcie odwołany został ówczesny metropolita lwowski, starorusin Józef Sembratowicz (Josyf Sembratowycz), a zastąpił go jego bratanek Sylwester, propolski i prołaciński. Oznaczało to, iż parta moskalofilska straciła swą ostoję – nie mogła już się zwać „świętojurską”, bo „na Świętej Jurze” (jak mówiono o kurii metropolitalnej we Lwowie) już wkrótce zatriumfowały tendencje proukraińskie.
Mimo to pozycja moskalofilów wciąż jeszcze była dominująca – w wyborach do galicyjskiego Sejmu Krajowego w 1883 r. ich przedstawiciele uzyskali siedem mandatów, podczas gdy ukrainofile jedynie cztery16. Następne lata przyniosły jednak stały spadek pozycji rozbitej, zdezorganizowanej i pozbawionej oparcia w Cerkwi partii staroruskiej (a więc również jej „twardszego”, rusofilskiego odłamu) na rzecz narodowców ukraińskich.
Nie sposób nie zadać sobie pytania, jaka była przyczyna stopniowego upadku moskalofilstwa, jeszcze kilkanaście lat wcześniej cieszącego się przecież niezaprzeczalną hegemonią w całym ruchu ruskim. Nieprzychylność władz austriackich nie wydaje się zadowalającą odpowiedzią – wszak nikt rusofilom nie odbierał praw politycznych, w liberalnej Austrii mogli aktywnie działać i to robili. Moim zdaniem natomiast wpływ na to miała sama istota tego, czym moskalofile (i – szerzej – w ogóle starorusini) byli i jakie były ich postulaty.
Czytelnikowi rzucił się już być może w oczy charakterystyczny rys ideologii moskalofilskiej, jaką jest niemal zupełny brak odniesień do kwestii społecznych. Moskalofilów interesowały przede wszystkim dwie rzeczy – język i religia. W pierwszej połowie XIX w. były to, jak już pisano, główne obiekty zainteresowania działaczy ruskich w ogóle, gdyż to na nich opierała się tożsamość Rusinów galicyjskich i ich odrębne bytowanie. Było to charakterystyczne dla wszystkich ruchów narodowych u ich zarania.
Truizmem będzie stwierdzenie, iż sytuacja się zmieniła i kilkadziesiąt lat później, u progu XX w., realia polityczne i społeczne były zupełnie inne. Pojawiły się partie i ruchy masowe, powstała warstwa świeckiej inteligencji, stworzono możliwość oddziaływania na politykę państwa austriackiego za pośrednictwem parlamentu i prasy. Na scenę z łoskotem wchodziły ruchy oparte na solidarności klasowej czy etnicznej, na populizmie, nacjonalizmie i rewolucjonizmie. Czym natomiast byli starorusini czy też moskalofile? Stronnictwem konserwatywnym (choć raczej z tradycji i ducha niż doprecyzowanej ideologii) i klerykalnym, po 1882 r. rozbitym i niezorganizowanym, nie mającym ani jednoznacznego programu (poza wzdychaniem do wyidealizowanej i niedookreślonej „Świętej Rusi”), ani konkretnej bazy społecznej. To ostatnie, co prawda, pozwalało moskalofilstwu pozostawać swoistym fenomenem politycznym, który cieszył się pewnym (zwykle mniejszym, czasem większym) poparciem w praktycznie każdej warstwie społeczeństwa ruskiego w Galicji – od hierarchii cerkiewnej przez prawników, urzędników, kupców po wiejskich księży, czeladników i masy chłopskie. Zrozumiała jest jednak przewaga, jaką z czasem osiągali ukrainofile – nie tylko traktowani przychylnie przez władze w Wiedniu, ale również aktywnie działający wśród chłopstwa (a pamiętajmy, że stanowiło ono przygniatającą większość ludności ruskiej) i mający mu do zaoferowania dość konkretny narodowo-demokratyczny program.
Ruch moskalofilski miał jednak jeszcze w sobie siły żywotne, co udowodnił w roku 1900, tworząc wreszcie, z inicjatywy Russkiej Rady, zunifikowaną formację polityczną – Russką Partię Ludową. Od początku zarysował się w niej jednak spór, który w roku 1909 spowodował rozłam, a który już wcześniej potęgował spory w łonie moskalofilstwa. O ile bowiem starsze pokolenie (starorusini, starokursniki) reprezentowało dominujące dotychczas koncepcje umiarkowane (a więc kulturowe zbliżenie do Rosji i prawosławia przy zachowaniu lojalności wobec Wiednia i Rzymu), to pokolenie kolejne (rusofile, nowokursniki), wychowane i działające po aferze Hniliczek, w warunkach opozycji wobec polityki Austrii, miało już inne poglądy – jego działacze wprost deklarowali się jako Rosjanie, za swój język uważali już nie jazyczije, ale rosyjski i nie ukrywali, że przekłada się to również na ich koncepcje polityczne – nie może więc dziwić, iż władza austriacka, uznając ich za element niebezpieczny i antypaństwowy, inwigilowała ich i w miarę możności utrudniała działalność.
Do liderów tej opcji należeli: Dymitr Markow (Dmytro/Dimitrij Markow), który jako poseł wsławił się wygłaszaniem w parlamencie wiedeńskim mów w języku rosyjskim; ponadto adwokaci Włodzimierz Dudykiewicz (Wołodymyr Dudykewycz), Marian Głuszkiewicz (Marian Hłuszkewycz) oraz bracia Cyryl i Jan Czerlunczakiewiczowie (Kyryło/Kiriłł i Iwan Czerlunczakewycz: bratankowie propolskiego teologa Józefa). Utrzymywali oni żywe kontakty z rosyjskimi kręgami nacjonalistycznymi i imperialistycznymi, które starały się ich wspierać finansowo i propagandowo17 – temu celowi służyło m.in. powołane w 1902 r. w Petersburgu Galicyjsko-Russkie Towarzystwo Dobroczynne, kierowane od 1908 r. przez hr. Władimira Bobrinskiego, jednego z głównych rzeczników wspierania moskalofilstwa i (docelowo) wcielenia russkiej Galicji Wschodniej do carskiej Rosji. Rosnące poparcie rosyjskich elit politycznych, religijnych i kulturalnych dla moskalofilów galicyjskich stanowiło wyraz szerzących się antyaustriackich nastrojów i ciągłej żywości ekspansjonistycznej, realizowanej przez Moskwę od XV w. ideologii „zbierania ziem ruskich”, którą zwięźle wyraził carewicz Mikołaj Aleksandrowicz (późniejszy Mikołaj II), podróżując pod koniec XIX w. przez Galicję: Wot jeszczo nie sobrannyj russkij kraj!18.
Na tle tych związków doszło w 1908 r., podczas zjazdu neoslawistów w Pradze, do zawarcia egzotycznego sojuszu politycznego. Na spotkaniu, w którym udział wzięli przedstawiciele galicyjskich rusofilów, podolaków, hr. Bobrinski oraz Roman Dmowski, doszło do porozumienia, którego celem było uderzenie (na niwie kulturalnej i politycznej) w ruch ukraiński, zarówno w Galicji, jak i w Rosji. W ten przedziwny sposób moskalofile stali się sojusznikami „Lachów”, których zwalczali konsekwentnie od zarania swego istnienia; teraz jednak podkreślano wspólne, konserwatywne wartości, łączące ich z polskim ziemiaństwem, oraz wrogość wobec nacjonalistów ukraińskich, łączącą ich z endecją. C. Czerlunczakiewicz zarzekał się, iż moskalofilstwa nie należy utożsamiać z uwielbianiem knuta i cara. Względem Polaków zachowują się oni przyjaźnie i pragną z nimi zgody19. Dla nowokursników charakterystyczne też było zupełnie nowe, „dwudziestowieczne” podejście do religii – choć bowiem stale podkreślali sympatię dla prawosławia, to nie ukrywali, że ma ono dla nich znaczenie raczej instrumentalne, związane z rusofilskimi celami politycznymi20.
W tym właśnie kontekście należy widzieć półlegalną agitację, prowadzoną przy rosyjskim wsparciu, w której nawoływano ludność wiejską do konwersji na prawosławie. Działalność ta osiągała sukcesy szczególnie w Karpatach, gdzie tradycjonalistyczni górale z niechęcią patrzyli na poczynania kleru greckokatolickiego, który ukrainizował obrządek; wykorzystywano też (analogicznie jak w casusie Hniliczek) lokalne zatargi ludności z duchownymi. Strategia ta przyniosła efekty szczególnie na Łemkowszczyźnie, której mieszkańcy bardzo niechętnie odnosili się do ruchu ukraińskiego. W efekcie tereny te jeszcze w międzywojennej Rzeczypospolitej stanowić będą bastion moskalofilstwa.
Podobnie jak w wypadku Hniliczek, władze austriackie podjęły na drodze prawnej działania, które miały położyć tamę coraz jawniejszej infiltracji rosyjskiej. Funkcję tę miał spełnić pokazowy proces, w którym z początkiem 1914 r. jako oskarżeni stanęli nawróceni na prawosławie księża Maksym Sandowicz i Ignacy Hudyma oraz rusofilscy działacze Semen Bendasiuk i Wasyl Kołdra. Proces był żywo komentowany, obrony oskarżonych podjęli się ich ideowi towarzysze – Dudykiewicz, Głuszkiewicz i C. Czerlunczakiewicz. Ostatecznie w czerwcu 1914 r. ława przysięgłych (złożona z Polaków) uznała oskarżonych za niewinnych, co jednak nie odegrało już większej roli ze względu na wybuch Wielkiej Wojny kilka tygodni później – w efekcie bracia Czerlunczakiewiczowie i Markow już wkrótce dostali od c.k. sądów wojskowych wyroki śmierci za zdradę (niewykonane), Głuszkiewicz i Dudykiewicz najpierw aktywnie wspomagali rosyjskich „wyzwolicieli”, a po ich wyparciu z Galicji w 1915 r. uciekli wraz z nimi – zaś Sandowicza już we wrześniu 1914 r. rozstrzelano w Gorlicach i obecnie czczony jest przez Cerkiew prawosławną jako św. Maksym Gorlicki, męczennik…
Rozważanie katastrofy, jaką przyniosła ruchowi moskalofilskiemu pierwsza wojna światowa, wykracza poza chronologiczne (i objętościowe) ramy niniejszej pracy. Niemniej wspomniane wyżej losy tych kilku postaci dobrze oddają sytuację, w jakiej znaleźli się w sytuacji wojny z Rosją i „wyzwolenia”, które (jak się okazało, tylko przelotnie) nadeszło z wkroczeniem carskich pułków do Lwowa, Przemyśla i w karpackie doliny na przełomie 1914 i 1915 r. Wielu więc padło ofiarą aresztowań i prześladowań ze strony austriackiej już w początku wojny – tysiące działaczy, duchownych, ich rodzin i osób choćby podejrzanych o rusofilstwo przeżyło (lub nie) piekło internowania, symbolizowane przez złowrogą nazwę obozu w Talerhofie (ks. Hudyma podczas pobytu tam popadł w chorobę umysłową). Inni z kolei dotrwali do wkroczenia Rosjan i brali udział w tworzeniu przez nich przelotnego nowego porządku na okupowanych terenach, ogłoszonych Galicyjsko-bukowińskim generał-gubernatorstwem. Gdy odwróciły się losy wojny, większość z nich wzięła (jak setki tysięcy cywilów z zachodnich guberni Rosji) udział w tzw. bieżenstwie w głąb Rosji, gdzie wielu przepadło w odmętach rewolucji. Inni wreszcie padli ofiarą represji w odwojowanej przez C.K. Armię Galicji – austriackie sądy polowe nie miały pobłażania dla prawdziwych i domniemanych Russophilen.
Zagłada prawosławnej, carskiej Rosji (a potem i „nieboszczki Austrii”) zmieniła kompletnie położenie zachowanych niedobitków ruchu moskalofilskiego – i choć w roku 1918 ich koncepcje mogły brzmieć już absurdalnie, to ich obecność wciąż była odczuwalna – choćby w działalności Russkiego Komitetu Wykonawczego, który w 1919 r. (mając w składzie m.in. Czerlunczakiewicza i Dudykiewicza), w ogniu wojny polsko-ukraińskiej, żądał wcielenia Galicji Wschodniej do… białej Rosji. W tym samym czasie powstała również efemeryczna emanacja polityczna idei moskalofilskich w Karpatach w postaci Ruskiej Ludowej Republiki Łemków w Beskidzie Sądeckim i Niskim. Jej liderzy (głównie duchowni i prawnicy, na czele z adwokatem Jarosławem Kaczmarczykiem) również żądali wcielenia tych obszarów do Rosji (niesowieckiej, rzecz jasna). Oczywiście, państewko zostało szybko zlikwidowane przez polskie siły porządkowe.
Mimo dezaktualizacji ich idei ze względów na zupełną zmianę sytuacji politycznej, moskalofile wegetowali na marginesie życia politycznego przez cały okres Drugiej Rzeczpospolitej. Posiadali własną prasę i instytucje kulturalne, kredytowe czy spółdzielcze, miewali nawet posłów na Sejm [np. Michał Baczyński (Mychaił Baczyńskij), autor głośnego przemówienia Rusini a Ukraińcy, wygłoszonego 21 I 1931 r. na posiedzeniu sejmowej Komisji Administracyjnej21]. Głównym punktem ich działalności było, rzecz jasna, zwalczanie ruchu ukraińskiego – i choć efekty były niewielkie, to chyba z tej przyczyny cieszyli się pewną życzliwością władz polskich. Niewątpliwym kresem moskalofilstwa jako ruchu i prądu ideowego była druga wojna światowa – kolejna apokalipsa, definitywnie grzebiąca ich „staroruskie” ideały, ale – co paradoksalne! – ostatecznie przecież realizująca ich postulaty. W roku 1945 Galicja Wschodnia znalazła się wszak w granicach państwa w swej istocie rosyjskiego, a Cerkiew greckokatolicką wcielono do Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej…
Koniec moskalofilstwa był więc taki, jak chyba cała jego historia – przewrotny i mogący tylko budzić podziw wobec niezbadanych dróg historii. Moskalofile, zapomniani i przegrani, zobaczyli jeszcze swe cele zrealizowane przez swych nieprzyjaciół i był to niewątpliwie dla tej garstki staruszków, którzy przetrwali, swoisty, dziwny triumf. Tak samo dziwny i swoisty był cały ich ruch, egzystujący na pograniczu polskości, rosyjskości i ukraińskości, między szczytami Karpat a kopułami monasterów wyśnionej „Świętej Rusi”. I chyba choćby za to warto o fenomenie moskalofilstwa przypominać.
1 Zaczerpnięte z druku Uwagi nad rozprawą o „tak zwanych” Rusinach w Dzienniku narodowym Lwowskim Nr 2. umieszczoną, Przemyśl 1848. Zob. http://www.pbc.rzeszow.pl/dlibra/docmetadata?id=1051&from=publication [dostęp: 3 VI 2013].
2 J. Kozik, Ukraiński ruch narodowy w Galicji w latach 1830-1848, Kraków 1973.
3 Zob. W. Osadczy, Święta Ruś. Rozwój i oddziaływanie idei prawosławia w Galicji, Lublin 2007, s. 21-23.
4 Podobnie, pozostając w zgodzie ze standardem z epoki, imiona i nazwiska działaczy ruskich podawał będę w formie polskojęzycznej, w nawiasie podając wersję (wersje) ukraińską i (o ile istniała) rosyjską; tak np. „Jakub Głowacki (Jakiw Hołowacki/Hołowaćkyj, Jakow Gołowackij)” czy „Józef Lewicki (Josyf Łewyćkyj)”.
5 Dane z 1849 r. za: J. Kozik, op.cit., s. 24.
6 J. Lewicki, Grammatik der ruthenischen oder kleinrussischen Sprache in Galizien, Przemysl 1834. Zob. http://books.google.pl/books?id=f1BKAAAAcAAJ [dostęp: 3 VI 2013].
7 J. Kozik, op.cit., s. 190-192.
8 Ibidem, s. 278-282.
9 Ibidem, s. 160.
10 Nazwa ta jest nieprecyzyjna, a jej znaczenie różni się zależnie od okresu, którego dotyczy – w połowie XIX w. określano tym mianem główny, „świętojurski” nurt ruchu ruskiego, lojalny wobec Austrii i umiarkowanie prorosyjski; moskalofile stanowili w nim bardziej rusofilskie skrzydło. W okresie późniejszym natomiast „starorusinów” przeciwstawiano „rusofilom”, o czym będzie mowa niżej.
11 Zob. szerzej: W. Osadczy, op. cit., s. 115-132.
12 Ibidem, s. 163 i nast.
13 Ibidem, s. 167-168.
14 Ibidem, s. 154.
15 Zob. szerzej – ibidem, s. 246 i nast.
16 Cz. Partacz, Od Badeniego do Potockiego. Stosunki polsko-ukraińskie w Galicji w latach 1888-1908. Toruń 1997, s. 41.
17 Zob. szerzej – W. Osadczy, op. cit., s. 388-391.
18 Ibidem, s. 271 i 281.
19 Zob. Trzy posiedzenia Klubu Słowiańskiego w: „Świat Słowiański”, rocznik IV, t. I, Kraków 1908, s. 45. Zob. http://archive.org/details/wiatsowiaski01konegoog [dostęp: 3 VI 2013].
20 Ibidem, s. 46.
21 Pełny tekst: http://www.kki.pl/pioinf/przemysl/dzieje/rus/rusini.html [dostęp: 3 VI 2013].