Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Pierre Aubé: „Święty Bernard z Clairvaux” (Komuna w Reims i wybuch niezadowolenia / Koniec schizmy i cnoty króla Sycylii)

„Święty Bernard z Clairvaux” (Komuna w Reims i wybuch niezadowolenia / Koniec schizmy i cnoty króla Sycylii)

Pierre Aubé

Komuna w Reims i wybuch niezadowolenia

styczeń 1139–1140

Doskonałą ilustracją tych napięć jest sprawa sukcesji na tronie arcybiskupim w Reims. Sprawujący tę godność od 1124 roku Renald II z Martigné zmarł 13 stycznia 1138 roku, jeszcze przed uregulowaniem sprawy Langres i przed interwencją Bernarda u króla. Zgodnie ze zwyczajem Ludwik VII odebrał regalia i powierzył urzędnikom królewskim zarząd doczesnymi sprawami diecezji aż do czasu inwestytury nowego arcybiskupa.

Mieszczanie wykorzystali tę sytuację, by utworzyć komunę i poprosić króla o jej zatwierdzenie. Nie było to nowe zjawisko. Miasta Laon, Amiens, Noyon, Corbie, Soissons, Compiègne, Senlis, Beauvais czy Mantes otrzymały już akt „zatwierdzający osobowość prawną mieszczan i ustalający ich prawa oraz obowiązki”. Ci ludzie byli bardzo sprytni i wiedzieli doskonale, że choć władza królewska nie patrzy przychylnym okiem na przekształcanie podległych sobie miast w komuny, to mniej się przejmuje, gdy chodzi o ośrodki podlegające komu innemu. Był to też szybki i skuteczny sposób podreperowania budżetu królewskiego: udzielonym swobodom towarzyszyła zawsze znaczna rekompensata finansowa. Komuna uniezależniała się ponadto w naturalny sposób od swojego bezpośredniego pana i zbliżała do króla, który stawał się gwarantem przestrzegania aktu ją stanowiącego i zyskiwał prawo kontroli nad jej wewnętrznym funkcjonowaniem. Mieszczanie wiedzieli również, że wakat na tronie biskupim i przejście miasta pod bezpośredni zarząd władzy królewskiej to dobry moment, by wywrzeć presję, domagać się swobód i wzmocnić instytucje miejskie. Król zawsze starał się przedłużyć ten stan, opóźniając procedurę inwestytury nowego biskupa, ponieważ pobierał w tym czasie należne mu dochody…

Mieszkańcy Reims potrafili zadbać o swoje interesy. Ludwik VII, początkowo oporny, przyznał im w 1139 roku akt komunalny wzorowany na tym, jaki Ludwik VI przyznał w 1128 roku miastu Laon. „Instytucje pokoju” kładły kres piętnastoletniemu z górą okresowi strasznych walk i pozwalały miastu na częściowe oswobodzenie się spod dominacji biskupa. Mieszczanie Reims starali się interpretować to w sposób skrajny, naruszając przez to prawa Kościoła.

Ludwik VII nie mógł spokojnie przyglądać się skandalicznym nadużyciom dokonującym się w mieście królewskich sakr. Wysłał do Reims dość ostry list:

Na wszelki możliwy sposób nadużywacie statutu komuny Laon, który miał być dla Was wzorem. Mimo naszego zakazu pozwoliliście wejść w skład Waszej rady dzielnicom i wsiom leżącym poza miastem. Odbieracie parafiom ich zwyczajowe dochody, całkowicie niweczycie ich swobody, zwyczaje, likwidujecie jurysdykcję kanoników Notre-Dame, która jest teraz w naszych rękach i nie ma innego obrońcy poza nami. Wymusiliście okup na straży kanoników i wielu strażników uwięziliście. Niektórzy nie mają odwagi opuszczać kościoła ze strachu przed Wami!

Możliwe, że pozostający wówczas w delikatnych stosunkach z hrabią Tybaldem IV Szampańskim król nie sprzyjał pospiesznemu wyborowi nowego arcybiskupa i wykorzystał długi okres wakatu, by pobierać ogromne dochody z diecezji. Ludwik VII kontrolował jedynie około trzydziestu biskupstw, czyli połowę w swoim królestwie, toteż mogło mu zależeć na przedłużeniu wakatu. Widząc jednak, że sytuacja się zaognia i przybiera niebezpieczny obrót, postanowił zapewne pogrozić palcem za nadużycia, które były jednak do przewidzenia. Krył się za nimi otwarty i najostrzejszy od czasów Filipa I kryzys, który miał zatruć stosunki między Francją a Stolicą Apostolską…

Pozostający w głębi duszy arystokratą bardzo przywiązanym do pewnych rytuałów społecznych, Bernard z Clairvaux kipiał z oburzenia na wieść o nieporządkach wywołanych okresem wakatu przedłużąjącym się ponad powszechnie przyjęte trzy miesiące. Mimochodem napomknął już o tej sprawie w jednej z wiadomości wysłanych na początku 1138 roku odnośnie do elekcji w Langres. W roku 1139 podyktował już gniewny list do Innocentego II:

Kościół okrytego chwałą miasta Reims zmierza ku zgubie, został wystawiony na pohańbienie, krzyczy do przechodniów, że nie ma na świecie bólu porównywalnego z tym, który przeżywa. Poza miastem trwają walki, w granicach murów zaś panuje strach. Ale wewnątrz również toczą się walki między jego synami i nikt nie chce temu zaradzić. Jedyną ich nadzieją jest Innocenty, który byłby w stanie otrzeć łzy z jego policzków. […] Oto sam król doznał upokorzenia, ale jego oburzenie już się uspokoiło. […] Sądzimy więc, że pierwszą rzeczą, którą należy zrobić, jest przyspieszenie elekcji biskupiej. Zuchwałość ludu Reims zniszczy to, co jeszcze się trzyma, jeżeli podniesione ramię nie powstrzyma jego szaleństwa.

W brewe z 30 kwietnia Innocenty II wzywał już pod karą najcięższych kar kościelnych „duchowieństwo i lud Reims”, by położyli kres wakatowi i nie śmieli jednocześnie wprowadzać „nowych praw lub zwyczajów”. Wkrótce sam napisał też do Ludwika VII bardzo oschły list:

Ponieważ Bóg zechciał, byś został wybrany i wyświęcony królem dla obrony jego dóbr i swobód jego kapłanów, wzywamy Cię i polecamy mocą tego listu apostolskiego, byś dla odpuszczenia Twoich grzechów rozwiązał mocą autorytetu królewskiego zbrodnicze sprzysiężenia, które mieszkańcy Reims nazywają kompaniami, byś przywrócił Kościołowi i miastu wolność, jaką cieszyły się za panowania Twojego świętej pamięci ojca.

Wezwaniu towarzyszyła lekcja z zakresu nauk politycznych:

Król powinien być zdolny do dojrzałej refleksji nad swoimi słowami i gestami, subtelnej analizy „za” i „przeciw” oraz przewidywania rezultatów!

Ludwik VII wiedział, że wydarzenia wymknęły się trochę spod kontroli. Choć zapewne upokorzony tym, że papież potraktował go jak dziecko, musiał się jednak ukorzyć przed jego konkretnymi żądaniami: umożliwić kanonikom z Reims jak najszybsze przeprowadzenie elekcji pod kontrolą biskupa Chartres i legata Gotfryda z Lèves, któremu mieli towarzyszyć biskup Auxerre Hugon z Mâcon, cysters i były opat Pontigny, ordynariusz Arras Alwis oraz biskup Soissons Josselin z Vierzy. Wszyscy trzej byli starymi przyjaciółmi opata Clairvaux. Pod koniec 1139 roku, „po niemal dwóch latach wakatu”, kapituła zadecydowała. Po raz kolejny wybrano Bernarda, ku wielkiej radości króla, który natychmiast przekazał tę szczęśliwą wiadomość opatowi Clairvaux, zapewniając go jednocześnie o swoim przychylnym do niego stosunku.

Bernard odmówił z taką samą gwałtownością, z jaką czynił to poprzednimi razy. W liście do króla Francji podał powód swoich kolejnych negatywnych decyzji:

Nie jestem zdolny do prowadzenia tak wielkiego dzieła. Słaby sercem, złamany chorobą, mogę tylko oczekiwać zgonu. Noszony przeze mnie habit utwierdza ludzi w przekonaniu, że mogę pełnić tak ważne funkcje. Ten habit nie daje jednak świętości, daje tylko pozory. Nikt nie zna mnie lepiej niż ja sam, nikogo też ja nie znam lepiej niż siebie samego…

Dopełniwszy tego gestu mogącego uchodzić za formalność, legat doprowadził do wyboru cenionego przez siebie archidiakona Chartres, Samsona z Mauvoisin. Samson, wywodzący się z arystokratycznego rodu z Vexin, zapewne pobierał nauki u Iwona z Chartres, zanim objął funkcję prepozyta i dziekana kapituły. Ludwik VII bezzwłocznie dokonał inwestytury. Bernard miał wszelkie powody do radości z tego wyboru i w bardzo pompatycznych słowach zarekomendował Innocentemu II człowieka, dzięki któremu „Bóg został uczczony, Kościół zaś upiększony”…

Niezależnie od kosztów, w wyniku licznych nacisków i mimo poprzednich swoich decyzji, król musiał zlikwidować komunę Reims, którą przecież uprzednio uznał, zanim jeszcze zirytowały go jej nadużycia. Czy nie tego właśnie życzyli sobie Innocenty II i Bernard z Clairvaux?

W 1140 roku król Ludwik VII postanowił zrobić porządek z ludźmi, którzy nadużyli władzy i ściągnęli na niego papieskie upomnienie. Zachował się brutalnie. Zdobył już pewne doświadczenie w tej materii. Jesienią 1138 roku dowodził walkami w lennach swojej żony Eleonory i zlikwidował komunę w Poitiers. Nawet dzieci zmuszono wtedy do opuszczenia miasta… Jeżeli wierzyć Annales remenses et colonienses, „komuna Reims została rozbita w obecności króla i Tybalda z Szampanii, który dostarczył posiłki złożone z kilku tysięcy rycerzy i piechurów”. Ciekawy obrót sytuacji: w pierwszych miesiącach swoich rządów Ludwik VII zdał się na rady Sugera, opata Saint-Denis i doradcy swojego ojca, starając się za wszelką cenę uzyskać hołd od tego intrygującego człowieka, jakim był Tybald IV Szampański, pełniący funkcję ojca w trakcie zaślubin w Bordeaux i koronacji w Poitiers. Niedługo po wstąpieniu na tron król odbył w towarzystwie Sugera podróż do Burgundii, by ukazać się swoim poddanym oraz uzyskać hołd od szlachty. Dotarł aż do Langres i Autun. Dołączył wtedy do nich hrabia i jeszcze przed Wielkanocą 1138 roku złożył królowi w Auxerre hołd z lenn, które od niego otrzymał.

Porozumienie nie trwało jednak długo i rozbiło się w zderzeniu z rzeczywistością. Wiemy, że wczesną jesienią bunt komun w Poitou, połączony z frondą szlachecką rozprzestrzeniającą się aż po Wandeę, wymagał obecności hrabiego Szampanii. Tybald, wbrew swojemu głównemu obowiązkowi, odmówił pomocy seniorowi pod pretekstem, że musi zasięgnąć rady wasali. Osobista interwencja Ludwika VII, a następnie samego Sugera, pozostała bez rezultatu. Choć felonia nie miała bezpośredniego wpływu na wynik kampanii, to jednak pozostawiła po sobie gorzki posmak.

Suger, choć wciąż bliski królowi, nie był jedynym inspiratorem jego polityki. Piastujący wysokie stanowiska na dworze się zmieniali. Utwierdzały się wpływy Raula z Vermandois, który odzyskał funkcję seneszala. Mateusz z Montmorency, drugi mąż królowej Adelajdy – niemającej już dostępu do dworu – został konetablem. Długoletni szambelan zmarłego króla, Hugon, ustąpił miejsca hrabiemu Mateuszowi z Beaumont. Kadurk, zżerany ambicją, podstępny ksiądz z prowincji Berry, został najpierw kapelanem, a następnie kanclerzem. Wyrzucono natomiast starego Algrena, absolutnie lojalnego archidiakona Orleanu. Opat Clairvaux na próżno wyrażał oburzenie. Potrzeba było jeszcze roku, by królowa Eleonora z Akwitanii narzuciła swoje zdanie.

Suger, o którym jego sekretarz Wilhelm z Saint-Denis miał wkrótce napisać, że „ma umysł Cezara i elokwencję Cycerona”, nie miał już wtedy wielkiego wpływu na politykę królewską. Czy obecność Tybalda z Szampanii pod murami Reims była zwycięstwem opata Saint-Denis? Czy też raczej efektem rosnącego wpływu Bernarda z Clairvaux, o którym mówiło się, że trzymał „duszę [hrabiego] w swoich rękach”?

W ukaranym Reims Samson z Mauvoisin starał się uspokoić nastroje. Możliwe, że i sam opat Clairvaux zatrzymał się w mieście na krótko jesienią. 19 listopada arcybiskup dokonał ponownej konsekracji kościoła św. Symforiusza za pośrednictwem jednego ze swoich sufraganów, biskupa Thérouanne Milona I z Sélincourt, znanego ze „swojej znamienitej pobożności i wiedzy”. Zarówno rewolta mieszczaństwa w Reims, jak i jej ukaranie musiały być gwałtowne. Na bardzo długo porzucono temat komuny.

I wtedy właśnie, gdy opat Clairvaux pogrążony był w sprawach doczesnych, spotkało go największe zapewne nieszczęście osobiste od czasu śmierci matki. W 1138 roku, najprawdopodobniej jesienią, zmarł jego starszy brat Gerard, drugi chłopiec w rodzinie Fontaine. Wiemy, że ciężko zachorował w Viterbo, ale wyzdrowiał na tyle, by dokończyć podróż. Miał około pięćdziesięciu lat. Był to ten brat, który sprawiał Bernardowi problemy w jego wielkim dziele werbowania najbliższego otoczenia do życia klasztornego.

W końcu wstąpił wraz z Bernardem do Cîteaux, a następnie podążył za nim do Clairvaux. Przez bardzo długi czas, zapewne aż do końca życia, sprawował tam funkcję ekonoma. Reguła benedyktyńska starannie wymienia cechy charakteru konieczne do pełnienia tej strategicznej funkcji. Ekonomem powinien zostać „brat rozsądny, poważny, trzeźwy, skromny, niewywyższający się, uporządkowany, nieskłonny do kłótni, staranny, oszczędny, lecz przepełniony bojaźnią Bożą, który byłby ojcem dla całej wspólnoty”. Sicut pater

Zakres jego obowiązków był ogromny, ale też drażliwy. Spadała na niego troska o większość zagadnień materialnych i zaopatrzeniowych. Nie tylko musiał wykarmić otoczenie, lecz także czuwać nad „całością umeblowania i wszystkimi dobrami klasztoru”, zabiegać o dary i przyjmować je, zarządzać tym, co w miarę upływu czasu – wraz z kolejnymi przysposobieniami, rozbudową, powstawaniem następnych ferm, napływem nowych mnichów i przybytków – stawało się prawdziwym przedsiębiorstwem. Troszczył się również o chorych i najsłabszych. Człowiek do wszystkiego, zapewne w stanie ciągłego wyczerpania. Ekonom powinien być wszystkim dla wszystkich, „przekonanym, że w dniu sądu będzie musiał się za każdego rozliczyć”.

To właśnie na Gerardzie z Fontaine, dawnym wojowniku i analfabecie, Bernard polegał w codziennych sprawach. Oczekiwał od niego porad w kwestii życia stanu rycerskiego, do którego obydwaj mieli należeć do końca swych dni. O żałobie opata Clairvaux – tym bardziej dojmującej, że uwewnętrznionej – świadczą patetyczne fragmenty dwudziestego szóstego kazania o Pieśni nad Pieśniami, wygłoszonego tuż po śmierci Gerarda:

Aż dotychczas zadawałem sobie gwałt, zmuszałem się, by uczucie nie zdominowało we mnie wiary. Wiecie, że kiedy wszyscy płakali, ja szedłem w żałobnym orszaku bez uronienia łzy. Bez jednej łzy stałem również nad dołem aż do końca pogrzebu. Odziany w szaty kapłańskie, własnymi ustami zmówiłem za niego zwyczajowe modlitwy. Własnymi rękami rzuciłem również – zgodnie ze zwyczajem – nieco ziemi na ciało mojego bliskiego, który sam zaczął stawać się ziemią.

[…] Wiecie, moje dzieci, jak bardzo mój ból jest usprawiedliwiony, jak pożałowania godna jest moja rana. Znacie wierność tego towarzysza mojej podróży, który właśnie mnie opuścił. Wiecie o jego czujnej trosce, jego gorliwej pracy i łagodnym usposobieniu.

Jak bardzo go potrzebowałem! Jak bardzo byłem mu drogi! […] To on podtrzymywał moje chore ciało. Wspierał moje lękliwe serce. Byłem leniwy, niedbały, a on mnie chronił. Nieprzewidujący i zapominalski – on zwracał moją uwagę. […] Prawdziwym szczęściem dla nas obydwu było to, że się odnaleźliśmy, gdyż mieliśmy te same upodobania. Ale rozstanie zraniło tylko mnie. Radość była wspólna, smutek i żałoba spadają tylko na mnie.

[…] Cierpię, cierpię straszliwe, ponieważ kocham do szaleństwa. Niech nikt nie męczy mnie pretensjami o to, że jestem tak zrozpaczony. […] Sam Jezus płakał z płaczącymi. […] Jeżeli płaczę, ponieważ zostałem uderzony, nie buntuję się przeciwko temu, kto mnie uderzył, lecz odwołuję się do jego miłości, staram się przebłagać jego srogość. Oto dlaczego moje słowa, jakkolwiek byłyby bolesne, są tylko pomrukami.

Bernard odegrał ten dojmujący tren z wielopoziomową wirtuozerią retoryki, mnożąc aluzje, przeplatając wywód reminiscencjami literackimi i cytatami z Pisma Świętego. To klasyk gatunku. Dodajmy od razu, że ta sztuka wysokich lotów w żaden sposób nie usuwa najważniejszego: przeszywającego bólu tego, kto już zawsze będzie musiał sobie radzić bez kogoś, kto był więcej niż bratem: alter ego, specjalistą od ludzkich spraw…

Kilka miesięcy później, w 1139 roku, opat Clairvaux przyjął nieoczekiwaną wizytę, która była niczym balsam na jego serce. Odwiedził go biskup Armagh Malachiasz, zwany po gaelicku Mael-Maedoc Ua Morgair. Bernard miał powiedzieć: „[N]a jego widok i dźwięk jego słów doznałem pociechy”.

Ten syn nauczyciela szkół w Armagh, wywodzący się z ważnej rodziny z północy Irlandii, był o kilka lat młodszy od Bernarda. Malachiasz studiował w Lismore, po czym wstąpił do zakonu i odbudował wraz z tuzinem innych mnichów słynny klasztor Bangor, na północno-wschodnim wybrzeżu Irlandii, zburzony przez wikingów całe dziesięciolecia wcześniej. Około 1124 roku musiał przyjąć stanowisko biskupa Connor. Sprawując je, starał się tam zbudować coś na kształt życia monastycznego, mimo gwałtownych walk między wodzami poszczególnych klanów. W końcu jednak zmuszony był opuścić to miejsce i osiedlić się gdzie indziej. Jego sława była tak wielka, że biskup Armagh Cellach, gorąco sprzeciwiający się stosowanej tam dotychczas sukcesji dziedzicznej, zapragnął chyba, by Malachiasz był jego następcą na tronie, który mu przysługiwał oprócz diecezji Cashel. Był to jeden z dwóch tytułów prymasowskich uznanych w 1100 roku przez synod w Rathbraesail, który dokonał przebudowy struktury kościelnej prowincji Scottia. Przez całe lata miał Malachiasz bezskutecznie próbować – czasami z narażeniem własnego życia – objąć nową diecezję. Ponieważ sprawa była beznadziejna, w 1137 roku odstąpił swoją godność Gilli Mac Liagowi, opatowi Derry. Przeniósł się do Bangor, skąd zarządzał nie diecezją Connor, lecz sąsiadującą z nią – Down.

Stamtąd właśnie wyruszył w 1139 roku, by prosić Innocentego II o pallium, które dawałoby starszeństwo dwóm irlandzkim arcybiskupom. Jest rzeczą prawie pewną, że przemierzył Szkocję, udał się następnie do Yorku, by później powędrować dalej na południe. Nie wiemy, czy przeszedł przez Melrose w Berwickshire, które było tradycyjnym przystankiem Irlandczyków. Zatrzymałby się tam w założonym przez Rievaulx w 1136 roku klasztorze cysterskim. W Dover wszedł zapewne na pokład statku, którym popłynął do Wissant. Wiadomo, że przeszedł przez Arras. Zatrzymał się w mocno związanym z Cîteaux opactwie Arrouaise. Bernard z Clairvaux uczestniczył tam w 1121 roku w kapitule generalnej, która opracowała nowe konstytucje inspirowane Novum Monasterium. Malachiasz zarządził tam przepisanie zreformowanej Reguły, którą opat Arrouaise Gerwazy miał w tym samym roku przedłożyć do aprobaty papieżowi Innocentemu II. Nakazał jej wprowadzenie w wielu irlandzkich katedrach i kolegiatach. Następnie, przez Bar-sur-Aube, dotarł do Clairvaux.

Bernard był oczarowany tym człowiekiem o woli równie silnej, co jego własna. Zachował po nim żywe wspomnienie. „Nasi bracia i on nawzajem się wzmacniali – miał później napisać opat Clairvaux – zrobił dla nas miejsce w głębi swojego serca”.

W Rzymie Malachiasz miał na próżno przekonywać Innocentego II, by ten pozwolił mu osiedlić się w Clairvaux. Papież uczynił go swoim legatem w Irlandii, zastępując bardzo starego biskupa Limerick Gillaespuiga (Gillebertusa), potwierdził godność prymasowską biskupa Cashel oraz nakazał mu zwołanie synodu, który narzuciłby „model rzymski” tej wyspie o świetnej przeszłości. To właśnie z tego zgromadzenia biskupów irlandzkich miał wyjść oficjalny wniosek o przyznanie pallia

W drodze powrotnej Malachiasz ponownie odwiedził Clairvaux. Powiedział Bernardowi:

Ponieważ odmówiono mi prawa pobytu w waszym domu, pozostawiam wam moich czterech towarzyszy, byście udzielali im lekcji mądrości, które będą mogli nam następnie przekazać. Będzie to ziarno, jakie rzucimy na ziemię irlandzką. Moi rodacy, którzy zapomnieli już, kim są mnisi, przypomną sobie to na ich widok.

Tak samo prawdopodobnie postąpił w Arrouaise.

Przeszczep miał się okazać skuteczny i zaadaptować się na „wyspie mędrców i świętych”, o której opat Clairvaux posiadał bardzo słabe pojęcie, gdyż uważał ją za „pozbawioną kultury barbarię”. „Cudzoziemskie zwyczaje” miały położyć kres partykularyzmowi Kościoła celtyckiego, natomiast losy Malachiasza przybrały nieoczekiwany obrót.

W tym czasie, kiedy się rozgrywały te wydarzenia, raz budzące lęk, innym razem uspokajające, publiczne czy prywatne, zamęt nękający Kościół lyoński zdawał się znajdować pomyślne rozwiązanie. Było ono ze wszech miar zgodne z oczekiwaniami opata Clairvaux. Po śmierci Piotra I w Akce kapituła metropolii wybrała na swojego dziekana Fulka z Bothéon. Trudno uwierzyć, by Bernard nie wpłynął na tę elekcję. Fulko był głównym adwersarzem arcybiskupa w konflikcie wokół elekcji z Langres. To on również kierował atakami na Cluny i Piotra Czcigodnego, oskarżanych o to, że forsowali swojego kandydata. W jednym i drugim przypadku Bernard z Clairvaux był najpewniejszą podporą dziekana, nawet jeżeli miałoby na tym ucierpieć posłuszeństwo wobec ordynariusza. Jak ktoś zatem zauważył, „mógł słusznie uważać, że odniósł zwycięstwo na całej linii: biskup Langres był jednym z jego ludzi, metropolita zaś pozostawał mu przychylny”.

W rzeczywistości Fulko z Bothéon został chyba bardzo źle przyjęty i nie osiągnięto zamierzonego uspokojenia. W ciągu kilku miesięcy opat Clairvaux podjął liczne interwencje. Wysłał cztery listy do papieża Innocentego II – w tym jeden pisany w imieniu Gotfryda z La Roche-Vanneau – oraz bardzo krótką wiadomość do Łukasza, kardynała-prezbitera od św. Jana i Pawła, w których zwracał uwagę na wrogość otaczającą arcybiskupa Lyonu. Wykorzystał też okazję, by pomniejszyć znaczenie presji, jaką mógł wywierać:

Głosowało na niego tylu wielkich ludzi, nie dość że bez sprzeciwu, to jeszcze bez najmniejszych wahań. I słusznie. To z pewnością olśniewający wybór, nie tylko ze względu na doskonałość swego umysłu, lecz także świetne pochodzenie, wiedzę i nieposzlakowane życie.

Wkrótce pisał ponownie, by zneutralizować sprzeciw wobec działań Fulka z Lyonu. Pochodziły one z zewnątrz – extranei – przy czym można sądzić, że Bernard miał na myśli Piotra Czcigodnego i Cluny. Stosunek nowego arcybiskupa do zakonu był znany i można być pewnym, że lyońscy duchowni postanowili stworzyć fakty dokonane wobec własności Cluny i jego mnichów. Innocenty II napisał 17 maja 1140 roku do Piotra Czcigodnego, by wyrazić swoje oburzenie tymi gwałtami. Miał nakazać arcybiskupowi Lyonu, by natychmiast ustały, polecił także zwrot zagarniętych dóbr. Radził, by zwrócić się w tej sprawie do kardynała-legata Gwidona z Città del Castello, znajdującego się obecnie z powrotem w Italii (w poprzednim roku przebywał w Uzès), by położyć kres niepokojom. Opat Clairvaux dobrze znał kardynała Gwidona, z którym wspólnie działał w Italii…

Byli jednak także ludzie, którzy od wewnątrz – vicini – tworzyli podziały, co może świadczyć o tym, że wypromowany przez Bernarda arcybiskup w najmniejszym stopniu nie cieszył się jednogłośnym poparciem, którym tak się chwalił. Cokolwiek Bernard mógłby o tym powiedzieć, Fulko nie został wybrany przez „cały kler i lud”. Na terenie diecezji w najlepsze działała otwarta opozycja, która musiała denerwować opata Clairvaux, nielubiącego patrzeć prawdzie w oczy. Czy przygniatająca większość zamknęła usta opozycjonistom, którzy dopiero po wyborze wszczęli podstępną rebelię? To kiepskie wytłumaczenie. Od Piotra Czcigodnego wiemy, że osobą, która mitygowała ekscesy nowego arcybiskupa, był nikt inny, tylko archidiakon kapituły katedralnej Stefan z Chandieu. Sam Bernard nie wspominał żadnych nazwisk. Oczywiście wielu było w Kościele lyońskim takich, którym nie podobała się kuratela opata Clairvaux i arogancja „białych” mnichów.

Tak więc wszystko, co pośrednio lub bezpośrednio dotyczyło diecezji Lyonu, było dla Bernarda powodem do irytacji. Stało się to widoczne wtedy, gdy starał się wspierać mnichów z La Bénissons-Dieu w ich konflikcie z mnichami z Noailly. Szczególna czujność, jaką miał otoczyć młodego nowicjusza z opactwa Miroir, ukazuje, jak daleko może posunąć się nieufność, której rysy naszkicował Michel Rubellin po dokładnym przeanalizowaniu faktów i ujawnieniu ukrytych zamiarów.

List wysłany przez Bernarda do tego młodego człowieka, który wstąpił do klasztoru niebędącego filią Clairvaux – Le Miroir zostało założone w 1131 roku przez Cîteaux na pograniczu Burgundii i Bresse – zaskakuje swoją długością, a zwłaszcza gwałtownym tonem. Nie wystarczy się modlić i wznosić swojego serca ku Bogu, trzeba też było mieć się na baczności przed współbraćmi. Obficie cytując jeden z listów św. Hieronima, dochodzi do sedna:

Jeżeli Wasz ojciec kładzie się na progu, jeżeli Wasza matka odsłania pierś i ukazuje sutki, które Was wykarmiły, jeżeli Wasi mali bratankowie wieszają się u Waszej szyi, to macie przejść po Waszym ojcu i Waszej matce, nie roniąc ani jednej łzy, i uciekać pod sztandar krzyża. Zważcie, że ostatecznym dowodem pobożności jest bycie okrutnym w imię miłości Chrystusa.

W tle oczywiście był ukryty zamiar. Młody człowiek nazywał się Hugon z Châteauneuf. Był to bratanek biskupa Hugona z Grenoble, którego Bernard znał i podziwiał. Jako dziecko został klerykiem w Kościele lyońskim, gdzie jeden z jego wujów, Girin z Sal, pełnił funkcję kanonika. Uzyskał tak bardzo solidne wykształcenie, że w końcu uprowadził go pewien mnich z Le Miroir. Rozpacz Girina z Sal była ogromna, toteż wszędzie szukał z płaczem swojego bratanka. Sam Girin pochodził ze znaczącej rodziny z Forez, kanonikiem w Lyonie został dopiero w 1139 roku i nic nie pozwala podejrzewać, że mógłby się zaliczać do zwolenników arcybiskupa Fulka i opata Clairvaux. Stąd właśnie gniew Bernarda i zacięcie, z jakim próbował utrzymać w klasztorze nowicjusza, którego bliscy woleliby, by robił karierę. Był to również sposób na to, by zaszachować kapitułę w Lyonie… Hugon miał nie zawieść swojego gorliwego doradcy. Został opatem Léoncel w Vercors, a następnie Bonnevaux. Zanim zmarł w 1194 roku, zapisał się jako jeden z najbardziej wpływowych cystersów dwunastowiecznych…

O tym wszystkim jeszcze wówczas nie wiedziano, podobne zamieszanie w Kościele lyońskim nie mogło jednak budzić sympatii. Do tej napiętej atmosfery doszła wkrótce kontrowersja wokół Niepokalanego Poczęcia Dziewicy. Choć na Wschodzie pogląd ten był już od dawna ustalony, to doktryna Zachodu bardzo wolno postępowała w tym punkcie, na którego potwierdzenie istniały jedynie źródła apokryficzne. Niemniej rozprzestrzeniała się stopniowo i małymi krokami. W XI wieku koncepcja „bierności” Maryi była czczona w Anglii. Decydujący impuls temu poglądowi i jego publicznemu kultowi nadali przeor Westminsteru, Osbert z Clare, a następnie opat Reading i przyszły arcybiskup Rouen, Hugon z Amiens.

Jej autorytet mógł tylko wzrastać w stuleciu, które w Dziewicy Maryi dopatrywało się jednocześnie indywidualności oraz „przestrzeni zbawienia”. „Damie” tej Gotfryd z Vendôme, Marbodiusz z Rennes czy Hildebert z Lavardin poświęcali pełne gorliwości teksty. Sprzeciwiali się temu kapryśni teologowie. Przeniknięci aż do szpiku kości paradygmatem augustiańskim – skoro pożądanie przekazywane jest wraz z życiem, nietrudno zrozumieć, dlaczego Maryja jest wielką nieobecną dzieła Augustyna z Hippony… – z oporem podchodzili do tego osobliwego wyjątku od powszechności grzechu pierworodnego. Niezmiernym zdziwieniem musi napawać fakt, że opat Clairvaux, „doktor maryjny”, ten, kto o Dziewicy mówił lepiej niż ktokolwiek przedtem i potem, mógł znaleźć sobie miejsce wśród tych rozkapryszonych szkolarzy.

Tak się jednak stało, gdy dowiedział się, że w Lyonie obchodzi się święto Poczęcia. W długim liście do kanoników wyrażał swoje zdumienie tą „innowacją” – święto zostało wprowadzone chyba w 1136 roku – która zapanowała w Kościele o tak długiej historii, że może on sobie kpić z modelu rzymskiego – Romanae praesertim ecclesiae auctoritati…

Nie będziemy się tu zagłębiać w szczegóły argumentacji Bernarda, dla którego narodzenie Maryi było święte, natomiast jej poczęcie – nie. Wystarczy wspomnieć, że chcąc promować „kosmologiczną rolę Maryi”, która od czasu soboru efeskiego w 431 roku jest czczona jako „ta, która powiła Boga” (Theotokos), pragnął zachować dla niej czołową rolę bez przyznawania jej jednocześnie przywileju świętego poczęcia, równoznacznego z czczeniem grzechu bądź z nadawaniem jej nienależnego miejsca w ramach ekonomii zbawienia: Chrystus odkupił wszystkich ludzi, bez wyjątku. Tak samo myślał Tomasz z Akwinu i trzeba było czekać aż do początku XIV wieku, by Jan Duns Szkot wymyślił dziwną koncepcję „odkupienia przez antycypację”. Wiemy, że dogmat został ogłoszony dopiero 8 grudnia 1854 roku przez papieża Piusa IX. Święto obchodzono jednak od bardzo dawna.

Możemy sobie wyobrazić, że ta interwencja w osobliwości liturgiczne Kościoła lyońskiego, rzeczywiście przyzwyczajonego od czasów karolińskich obchodzić się bez modelu rzymskiego, nie mogła w żaden sposób pomniejszyć długotrwałej już wrogości. Kościół lyoński nigdy nie zauroczył się „doktorem miodopłynnym”. Opat Clairvaux nie cieszył się zaufaniem kapituły katedralnej ani także działających w diecezji tradycyjnych zakonów. Trzeba było poczekać aż do roku 1184 – ponad trzydzieści lat od śmierci Bernarda – by Bonnevaux mogło założyć w niej klasztor: Valbenoîte, w Forez.

Wrogość ta była czasami maskowana, niemniej miała charakter stały. Po śmierci Fulka w 1142 roku kapituła wybrała Amadeusza, w 1148 zaś Humberta II z Bagé, byłego biskupa Autun. Obydwaj w sposób otwarty odnowili stosunki z Cluny. Co gorsza, niedługo przed śmiercią Bernard dowiedział się o elekcji na tę godność Herakliusza z Montboissier, brata Piotra Czcigodnego. Nie dożył już tego, co mogło być chwilą rewanżu: elekcji Guicharda, opata Pontigny, w 1165 roku. Wtedy dopiero – po wielu latach nieufności powstałej w ciągu zaledwie kilku dni i w dwadzieścia lat po tym, jak Clairvaux dało Kościołowi papieża, który w 1138 roku stawiał właśnie pierwsze kroki w klasztorze… – Lyon mógł obrać sobie na biskupa „białego” mnicha!

Dodajmy od razu, że dobiegający pięćdziesiątki Bernard z Clairvaux był wówczas u szczytu swej chwały. Mimo nieuchronnych trudności, które – koniec końców – mogły mu przypominać o jego ludzkim losie, jego wpływy były znaczne we wszystkich dziedzinach. Tempo fundacji świadczyło o tym najlepiej. O ile rok 1139 był stracony – czy to w wyniku nieobecności opata Clairvaux, czy na skutek zamętu, jaki wywołał wybór przeora na biskupa Langres? – o tyle kolejne okazały się owocne.

Najpierw Casamari, w Lacjum, położone przy via Maria, niedaleko Frosinone, którego zdobycie było planowane od dawna. Od stulecia istniała tam pustelnia powstała na ruinach wiejskiego domu rzymskiego, który nad brzegiem Liri zbudował sobie konsul Gajusz Mariusz (to on w okresie Republiki pokonał Cymbrów i Teutonów). Napływ pustelników przyspieszyła jej afiliacja przy zakonie benedyktynów. W trakcie trzeciej podróży Bernarda do Italii, w 1137 roku, kilku mnichów nawiązało – z inicjatywy jednego z nich, imieniem Jan – kontakt z opatem Clairvaux. Nie wszyscy chcieli jednak dostosować się tam do zwyczajów Novi Monasterii. Inkorporacja nastąpiła dopiero 4 kwietnia 1140 roku, a pierwszym opatem został Jan. Atmosfera była bardzo gęsta. Trzy lata później opat i kilku mnichów poprosili o zgodę na przeniesienie się do Clairvaux. Krótko mówiąc, zapanował jakże niezgodny z Regułą chaos.

Pięć dni później utworzono opactwo w Larrivour, na zachodnim brzegu jeziora Orient. Był to owoc korzystnego porozumienia z kanonikami regularnymi od św. Lupusa w Troyes, którzy pod koniec roku 1135 przyjęli z inicjatywy hrabiego Tybalda IV Szampańskiego Regułę św. Augustyna. Reformę miał tam przeprowadzić opat Pontigny Hugon z Vitry. Co ciekawe, bulla zatwierdzająca, wydana przez Innocentego II, zawierała zadziwiającą klauzulę:

Jeżeli dojdzie do rozluźnienia dyscypliny w kościołach św. Marcina i św. Lupusa, które teraz zostały przyłączone do wspólnoty cysterskiej więziami braterskiej miłości, i nie byłoby nikogo, kto mógłby przywrócić porządek, należy odwołać się do opatów Clairvaux i Pontigny, lub do jednego z nich, by usunąć nadużycia i przywrócić pierwotną dyscyplinę. Gdyby w tej kapitule nie było nikogo godnego wyboru na funkcję przełożonego, wybierze się zakonnika z któregoś z tych dwóch opactw.

Bliskość ta miała wkrótce się skonkretyzować. Pierwszy opat regularny Saint-Loup, Gerard, odstąpił Clairvaux tereny położone w miejscu zwanym Bussis, nad brzegiem rzeki Barse. Akt donacji został potwierdzony przez hrabiego Tybalda z Szampanii, biskupów Attona z Troyes i Gotfryda z Chartres, opata Wilhelma od św. Marcina w Troyes i samego Bernarda z Clairvaux. 9 kwietnia 1140 roku pierwsi mnisi zamieszkali więc w Larrivour, na ziemi szampańskiej. Była to trzydziesta filia Clairvaux. Na jej czele stanął Alan z Flandrii, „złowiony” przez Bernarda w znanych nam już okolicznościach.

Pod koniec tego samego miesiąca, 26 kwietnia, inni mnisi objęli w posiadanie Clairmarais, niedaleko Saint-Omer. Fundacji tej pragnął opat Leon z Saint-Bertin, bliski przyjaciel Bernarda, który pomógł mu się wyemancypować od kurateli Cluny. Leon – ściśle powiązany z hrabią Flandrii Teodorykiem z Alzacji, jego drugą małżonką, Sybillą, córką Fulka V Andegaweńskiego (jako opat Lobbes) – przekonał swoich dawnych protektorów, by podarowali Clairvaux ziemie. Połacie te nie mogły skłaniać do lenistwa. Nowa fundacja znajdowała się gdzieś między puszczą a bagiennymi odgałęzieniami rzeki Aa, pośród „jasnych” i obszernych terenów podmokłych oraz stawów. Pierwszy opat, Gotfryd1, jeden z towarzyszy Alana z Flandrii, był przez krótki czas przeorem Clairvaux. Życie tam szybko okazało się niemożliwe. Kilka lat później opat Gunfryd myślał o przeniesieniu opactwa do Newerlede, gdzie ziemię oferował hrabia Arnulf z Guines. Może to właśnie wtedy Bernard wysłał na miejsce – dla nadzorowania budowy – samego Gotfryda z Aignay, z którym razem wstępował do Cîteaux, mnicha w Clairvaux i znakomitego architekta – ordinator et institutor. Miał on zbudować perłę, po której pozostały do dzisiaj tylko nieliczne ślady.

W czerwcu fala cysterska dotarła do Portugalii. Pojawienie się zakonu na Półwyspie Iberyjskim było do tego stopnia skomplikowane i wypełnione cudami, że należy się mieć na baczności. Bernard długo zwlekał z wysyłaniem mnichów na tereny uznawane za zbyt oddalone. Dwanaście lat wcześniej pisał do opata Arnolda z Preuilly:

Słyszałem, że chcesz zbudować opactwo w Hiszpanii na bazie Twojej świętej wspólnoty. Bardzo mnie to zdziwiło. Z jakiego powodu, dla jakiej przyczyny, w jakim celu chcesz rzucić Swoich braci do tak oddalonego miejsca, które trzeba wyszukać i rozbudować kosztem wielkich wysiłków, skoro mógłbyś ich ulokować blisko Siebie, w miejscu już rozbudowanym i zagospodarowanym?

Wydaje się raczej, że opat Clairvaux i cały „Nowy Klasztor” od dawna obawiali się osiedlić na tych ziemiach, z pewnością odległych, ale przede wszystkim naznaczonych – już od IV wieku – ascetyzmem, pustelnictwem i nadziejami eschatologicznymi. W stuleciu XI te wspólnoty były gotowe podporządkować się Cluny, prężnie rozwijającemu się na ziemiach zależnych do książąt Burgundii. Bernard długo czuł opór przed wykrajaniem dla siebie miejsca w tej przestrzeni monastycznej od dawna zanurzonej w zwyczajach i duchowości kluniackiej, nawet gdyby „czarni mnisi” zaczęli budzić pewne sprzeciwy. Wystarczy wspomnieć, że późną wiosną 1140 roku2 przybyli z Clairvaux mnisi zamieszkali w opactwie benedyktyńskim São João de Tarouca, niedaleko od lewego brzegu rzeki Douro, na południe od Lamego, u stóp ostatnich wzniesień Serra do Caramulo. Możliwe, że jakieś pustelnie wyprzedziły je na tej drodze, jak chociażby erem św. Krzysztofa z Lafães, w 1139 roku. Początki były skromne i tak miało pozostać. Po śmierci Bernarda opactw cysterskich wywodzących się z Clairvaux lub Morimond było mniej niż dwadzieścia.

W Niemczech nie działo się nic nowego, chociaż papież potwierdził wszystkie przywileje i wyłączenia podatkowe, którymi cieszył się młody klasztor, w adresowanej do opata Himmerod Randolfa bulli z 20 grudnia – „nikt, duchowny czy świecki, nie będzie mógł pobierać od was dziesięcin”… Pozostawało wzmocnić obecność Clairvaux za kanałem La Manche. Stało się to w tym samym roku w Whitland, na zachodnim krańcu Walii, kilka mil od wybrzeża, przy drodze z Carmarthen do Pembroke. Najmłodsza z walijskich fundacji miała wkrótce sama zakładać nowe klasztory: Strata Florida, Aberconwy, Llantarnam czy Cwamhir.

Koniec schizmy i cnoty króla Sycylii

1139–1141

Wiele wody upłynęło w Tybrze od czasu, gdy opat Clairvaux opuścił Rzym w piątek, 3 czerwca 1138 roku, ponieważ sprawy na tamten czas wydawały się zakończone. Nie mógł podejrzewać, że woda ta będzie tak wzburzona.

Już na początku jesieni pokonany wcześniej pod Rignano Roger II Sycylijski, który jako jedyny z władców europejskich wciąż nie uznawał Innocentego II, odbił swoje ziemie, zmuszając księcia Apulii z woli zmarłego cesarza, Rainulfa z Alife, by schronił się w Melfi. W samej Apulii kilku szlachetków miało się jeszcze buntować, ale zostali pokonani w następnym roku.

W samym Rzymie papież cieszył się zdobytą z takim mozołem władzą i starał się pozostawić po sobie ślad. W dzielnicy Zatybrze, z której pochodził i która pozostała mu wierna, rozpoczął rekonstrukcję starożytnego kościoła Matki Boskiej (kosztem ruin Term Karakalli), każąc ozdobić go wspaniałymi mozaikami… Kościół przyciągał jego uwagę w pierwszej kolejności, na równi z interesami chrześcijaństwa łacińskiego na Wschodzie. Dnia 29 marca 1139 roku wydał bullę Omne datum optimum, która zawierała pełny spis przywilejów, pierwszeństw i zwolnień otrzymanych przez zakon templariuszy. Nowym mistrzem po śmierci Hugona z Payns, która nastąpiła 24 maja 1136 (lub 1137) roku, został Andegaweńczyk Robert z Craon. Choć nie był spokrewniony z opatem Clairvaux, to jednak należał to arystokracji burgundzkiej powiązanej z domem Kapetyngów. Był to już człowiek wiekowy, pamiętający jeszcze kaznodziejów z czasów pierwszej krucjaty. Przed dziesięciu laty porzucił zbyt frywolne życie, przyjął Regułę templariuszy i został seneszalem tego zakonu.

Ten tak gorąco upragniony, a nawet uzupełniany przez Roberta z Craon dokument papieski miał się stać magna charta zakonu aż do kończącego jego istnienie dramatu. Wyłączał go częściowo spod władzy biskupów i umieszczał sub Apostolice Sedis tutela et protectione. Wyłączenie to – niezbyt zgodne z pragnieniami Bernarda, który chciał widzieć mnichów, a zwłaszcza cystersów, a więc tym bardziej rycerzy zakonnych, ściśle podporządkowanych ordynariuszom – wpisywało się w dość rozpowszechniony wówczas trend wyzwalania się spod kurateli biskupiej. Jeszcze w 1132 roku Innocenty II zwolnił opata Cîteaux i przywódcę zakonu od uczestnictwa w synodach diecezjalnych. Bulla ta ograniczała się zresztą – czy nie należy się dopatrywać w tym drastycznym posunięciu ręki samego opata Clairvaux? – do przyznania templariuszom prawa wyboru kapelanów, których mogli ordynować wyłącznie wskazani przez zakon biskupi.

Bulla przewidziała również sposób wyboru wielkiego mistrza, wzmacniała jego władzę i zezwalała mu na posiadanie własnych księży. Co więcej, częściowo zwalniała zakon od obowiązku płacenia dziesięciny: „Zakazujemy wszystkim zmuszania was do płacenia dziesięcin. Natomiast potwierdzamy wasze prawo do korzystania z dziesięcin oddanych wam za zgodą biskupa”. Był to ogromny przywilej, źródło nieustannych sporów. Alain Demurger nie bez porównuje go ze statusem „Nowego Klasztoru”, jedynego, który do tej pory się nim cieszył…

Papież Innocenty II zwołał sobór na Lateranie 4 kwietnia 1139 roku, kiedy sprawa sukcesji w Langres była już częściowo uregulowana, Piotr I z Lyonu miał wkrótce umrzeć w Akce, nabrzmiewała zaś kwestia komuny w Reims. Miało to być „zgromadzenie licznie przybyłych biskupów i opatów”, których liczbę szacowano na mniej więcej tysiąc. Orderyk Witalis pisał, że nadchodzili ze wszystkich stron, stawiając czoło „niebezpiecznej podróży” w warunkach zimowych, która nie mogła się obyć bez „wielkich kosztów”. Trzydzieści kanonów tego soboru, pisanych w duchu zdecydowanie reformatorskim, nie było specjalnie komentowanych. Nawet w formie inspirowały się kanonami z Clermont czy Reims. Można tam odnaleźć wciąż powtarzane potępienia symonii, pozostawania księży w konkubinatach, zakazy turniejów oraz przywłaszczania dziesięcin przez świeckich, a także przepisy dotyczące Pokoju Bożego. Nic szczególnie nowego, jak często zauważano, nawet jeżeli całość tchnie ideą kościelnej centralizacji. Sobór ten, o którym pesymistyczny mnich z Saint-Évroult mówił, że „wzgardzili nim władcy, arystokracja i narody”, przynieść miał jednak poważne konsekwencje normatywne. Chodziło jednocześnie o położenie kresu schizmie. Nie może dziwić, że powtórzono tam stare orzeczenie ekskomuniki w stosunku do upartego króla Sycylii, który przygotowywał się do kolejnej wojny na południu Włoch, by zdusić ostatnie ogniska oporu. Najważniejsza była jednak swoista atmosfera.

Zazwyczaj wiarygodna Kronika z Morigny kładzie nacisk na stan ducha papieża w tamtych chwilach, gdy wszystko zdawało się go skłaniać ku jedności i przebaczeniu. Doprowadzany do wściekłości przez nawoływania kleru – z biegiem czasu często można było obserwować te bardzo ludzkie reakcje… – Innocenty II niszczył ślady po papieżu Pierleonim. Co więcej,

[…] wiecie, że Rzym stoi na czele świata – wykrzykiwał – że to biskupa Rzymu i oficjeli kościelnych prosi się o quasi feudalis iuris consuetudine, których nikt nie może zachować bez jego przyzwolenia. To [zatem], co ten intruz zbudował, my zburzymy. Ludzi, których obdarzył honorami, my zdegradujemy. Tym, których wyświęcił, my odbierzemy godności. Zakazujemy także sprawowania funkcji liturgicznych i zabraniamy awansować tych, którym Gerard z Angoulême zezwolił na służbę przy ołtarzu.

Wielu dziwiło się tej swoistej wendetcie, która nastąpiła ponad rok po śmierci znienawidzonego rywala. Jeszcze więcej wątpliwości budziły pokrzykiwania papieża przeciwko żyjącym beneficjentom [pontyfikatu Anakleta], ich poniżanie, a następnie „odbieranie pastorałów, pierścieni i wszelkich innych oznak sprawowanych godności”. Represje były zatem na porządku dziennym. Niektórzy, zmarli lub żywi, zostali potraktowani w specjalny sposób. Zwłoki takiego Gerarda z Angoulême, na przykład, zostały wywleczone z grobowca i pochowane na sąsiadującym z katedrą cmentarzu. Ucierpieli także jego zmarli rodzice, wszystkie zaś ołtarze wyświęcone przez tego legata Anakleta lub przez Gilles’a z Tuskulum – zniszczono. Bliski opatowi Clairvaux biskup Gotfryd z Chartres prowadził we Francji bardzo konsekwentnie i aż do końca ten program damnatio memoriae

Uderzono także w wielkiego kanonistę Piotra z Pizy, bohatera potencjalnego sporu o Monte Cassino, który jeszcze za życia Anakleta sprzymierzył się z Innocentym II. Został suspendowany, pozbawiony godności kardynała-prezbitera od św. Zuzanny. Aż do końca tego pontyfikatu miał nie odzyskać swoich funkcji i prerogatyw. Jeszcze 11 kwietnia podpisał ostatnią bullę na rzecz klasztoru Kleinprüfening w diecezji ratyzbońskiej, po czym zniknął z bullariów.

To ostatnie oburzyło Bernarda z Clairvaux. On przecież doprowadził Piotra z Pizy przed oblicze papieża, którego ten nigdy nie uważał za prawomocnie wybranego. Złamanie danego słowa uderzyło w jego arystokratyczne poczucie godności i potrzebę obrony swojego honoru.

Gdy tylko dowiedział się o tej niesprawiedliwości, natychmiast napisał ostry list do Innocentego II, w którym nie owijał w bawełnę:

Kto wymierzy mi sprawiedliwość w sporze z Wami? Gdyby był sędzia, przed którego mógłbym Was zaciągnąć, dostalibyście to, na coście zasłużyli. […] Odwołuję się do Was przeciwko Wam – vos appello ad vos. Z jakiego to powodu Wasz sługa przestał zasługiwać na Wasz ojcowski stosunek tak bardzo, że aż nazwano go zdrajcą? Czy to nie Wy uczyniliście mnie Waszym wysłannikiem w sprawie przejednania Piotra z Pizy, na wypadek gdyby Bóg zechciał go wyciągnąć – za moim pośrednictwem – z otchłani schizmy? Jeżeli temu zaprzeczycie, powołam na świadków wszystkich, którzy wówczas przebywali w kurii. Czy to nie mocą Waszego słowa człowiek ten został następnie przywrócony do swojej rangi i godności? Któż więc skłonił Was – radą lub podstępem – do złamania podjętych zobowiązań? Mówię to nie po to, by potępiać Waszą apostolską stanowczość i gorliwość w walce ze schizmatykami. […] Trzeba jednak rozróżniać winnych. Kara nie może być taka sama dla […] tych, którzy dobrowolnie odstąpili od grzechu, i tych, których grzech doprowadził do zguby. W imię tego, który nie został oszczędzony, by oszczędzeni mogli zostać grzesznicy, uśmierzcie wstyd [jaki odczuwam], by – przywracając w funkcjach tego, którego wcześniej mianowaliście – ocalić Waszą reputację, która do tej pory pozostawała czysta i nieskalana. Pisałem już Wam raz na ten temat, ale nie otrzymałem odpowiedzi. Przypuszczam, że mój pierwszy list do Was nie dotarł.

Ta regularna reprymenda świadczy o tym, że opat Clairvaux poczuł się dotknięty do żywego. Obydwa listy pozostały bez odpowiedzi, kardynał Piotr z Pizy miał zaś pozostawać na marginesie aż do końca pontyfikatu tego zbyt już pamiętliwego papieża. Z całą pewnością długa walka o jedność Kościoła była bardzo niszcząca. Na soborze laterańskim cieszący się już swobodą ruchów Innocenty II ukazał swoje najgorsze oblicze, bardzo odległe od tego, czego miała prawo oczekiwać od papieża sanior pars… Gdy tylko ulotnił się obłok kadzidła, który uderzył mu do głowy, do Rzymu nadeszła wieść o śmierci „księcia Apulii”, do której doszło 30 kwietnia w Troi. Rainulf z Alife padł ofiarą paskudnej gorączki oraz nadmiernych upustów krwi.

Ten nagły zgon wywołał w południowych Włoszech próżnię, którą natychmiast wypełnił Roger II Sycylijski. Już 25 maja zjawił się w porcie Salerno „wraz z siedmioma dobrze uzbrojonymi okrętami, wypełnionymi złotem i srebrem”. Było za co kupować lojalność. Rozkazy płynęły we wszystkich kierunkach. Był to początek końca. Bardzo uważnie czytający symbole – jak wszyscy współcześni – arcybiskup Romuald z Salerno notuje, że w cztery dni po wylądowaniu króla rozpoczęła się erupcja Wezuwiusza, wyrzucającego „ogromne ilości szaro-niebieskiego i czerwonawego popiołu, które spadły na miasta Neapol, Kapuę i Salerno”. Falkon obserwował to samo z Benewentu, a przed nim jeszcze wielu innych. Było coraz gorzej. W ciągu ośmiu dni rozciągnął się ocean dymu i płomieni, które wiatr przesuwał z miasta do miasta. Nastąpił długi, gorączkowy miesiąc, gdy „cała ziemia” pokryła się prochem…

Postępy armii królewskiej były piorunujące. W Apulii opór stawiało tylko Bari. Roger II grał na wyczerpanie przeciwnika. Tak również wygląda wojna. Król łupił ziemie, kazał niszczyć „winnice, gaje oliwne, drzewa i zbiory”, podprowadził swoją armię pod Troia, gdzie schronił się kontyngent niemiecki przekazany przez cesarza Lotara III pod dowództwo hrabiego Rogera z Ariano. Wtedy właśnie nadeszła wiadomość o inwazji papieskiej.

Gdy tylko Innocenty II dowiedział się o śmierci Rainulfa z Alife, przystąpił do gromadzenia wojsk i odwodów papieskich wasali. W połowie czerwca opuścił Fiorentino, nie napotykając na żaden opór w ciągu pierwszych tygodni kampanii. Spalił Isolę, San’Pietro Falvaterra i Saint’Angelo in Theodice. Na początku lipca był w San Germano, u stóp Monte Cassino. Przyjął tam z kurtuazją wysłanników Rogera II Sycylijskiego, którym nakazano obwieszczenie mu warunków pokoju. Innocenty II wysłał do króla „dwóch kardynałów, mających objawić mu chęć uspokojenia sytuacji oraz dobre uczucia papieża w stosunku do niego, jak również zaproszenie, by przybył do niego, do San Germano”.

Król natychmiast podjął tę wyciągniętą do niego rękę. Odstąpił od oblężenia Troia i w towarzystwie swojego syna i księcia Apulii, Rogera, oraz oddziałów wojsk rozbił obóz pod San Germano. Rozmowy ugrzęzły w kluczowym punkcie: przyszłość Księstwa. Roger II nie był gotowy odstąpić go takiemu Robertowi z Kapui, o którym wiedział, że wiozą go papieskie furgony. Po tygodniu bezowocnych dyskusji król odjechał.

Wobec porażki rokowań Innocenty II przystąpił do grabieży Liburii. Spalił kolejno Sant’Angelo, Mortalę i San Salvatore. Następnie puścił z dymem bronione przez królewski garnizon Galluccio. Popełnił błąd, decydując się na te wojenne kroki. Gdy tylko Roger II dowiedział się o wtargnięciu na poddane sobie ziemie, zmusił swoje wojska do szybkiego marszu na San Germaro. Ten szybki manewr zaskoczył papieża i księcia Kapui, którzy nakazali siłom rzymskim natychmiastowy odwrót i okopanie się w bezpiecznym miejscu. Stojący na czele tysiąca rycerzy książę Apulii ruszył za nimi w pościg i je rozbił.

Ostateczny cios zadał sam Roger II Sycylijski. Armia papieska dała się złapać w pułapkę 22 lipca 1139 roku, nad brzegami rzeki Garigliano, niedaleko Galluccio, przy zdobywaniu fortecy, na którą nie należało w ogóle się porywać. Robertowi z Kapui udało się umknąć, ale Innocenty II został wzięty do niewoli. Przejęto ogromne skarby, które następnie zostały podzielone. Niewiele mniej niż sto lat po tym, gdy Leon IX został pojmany przez górujących nad nim żądzą podbojów Normanów Roberta Guiscarda i zmuszony do spełniania jego woli, kolejny papież dostał się w ręce władców Sycylii i południowych Włoch. Koniec był identyczny i tak samo bolesny dla jego ambicji.

To pożałowania godne zakończenie miało w sobie coś patetycznego, główny zainteresowany zaś chyba nie od razu zdał sobie sprawę z wagi wydarzenia. Do niewoli wzięto również kanclerza Kościoła Emeryka oraz kilku innych kardynałów. Przejęto wiele kompromitujących dokumentów. Z wiarygodnych źródeł literackich i dyplomatycznych wiemy, że zatrzymany w Mignano, w samym środku tej Liburii, do której buntu tak bardzo się przyczynił, papież zachowywał się w sposób władczy i wyniosły. Nikt jednak nie wątpił, że Roger II będzie chciał tym razem przeciąć ten wrzód i zgodzi się na wypuszczenie jeńców dopiero wtedy, gdy papież uzna go za króla.

Innocenty II przyjął posłów, którym zlecono zadanie wynegocjowania „pokoju i zgody”. Falkon ukazuje nam ich jako pokornie proszących papieża o przychylną odpowiedź na „prośby króla”. Trzydniowe negocjacje zakończyły się 25 lipca podpisaniem „porozumień i przywilejów”, które miały się okazać możliwe wyłącznie dzięki współczuciu papieża. I tak Roger II stawił się wraz z synem przed Innocentym II „na stojąco, by prosić o łaskę i zgiąć kark przed imperium” Ojca Świętego… Tak zapewne było. Pozory zostały zachowane w oczach sędziego z Benewentu. Co do reszty, wiemy, że papież opierał się upokorzeniu, którego nie był w stanie znieść. Toteż koloryzowano tę kapitulację względami „humanitarnymi”, gdy w rzeczywistości chodziło o miłość własną. Jeżeli „tyran Sycylii” dopiął swego, było to w „interesie rzymskich jeńców”, którzy tak licznie wpadli w ręce zwycięzcy. I kropka.

Bulla uznająca – na zasadzie wzajemności – królewski status Rogera II została promulgowana w Mignano 27 lipca i podpisana przez kanclerza Kościoła Emeryka oraz jednego tylko kardynała, biskupa Ostii, Alberyka. Okoliczności były wyjątkowe. Wydany przez kancelarię kilka tygodni wcześniej banalny przywilej nosi monogram papieża. Parafowało go trzech biskupów i trzynastu kardynałów. Obecny dokument został zredagowany z nożem na gardle i trzeba go było wyrywać z trzewi, dlatego właśnie ma tak skromną formę i zwraca się do „naszego drogiego syna w Chrystusie, Rogera, słynnego i pełnego chwały króla Sycylii, do jego następców, raz na zawsze”. Interpretacje są niepotrzebne. Roger II otrzymał wszystko, co chciał, Romuald II zaś lakonicznie skomentował, że papież przyjął „króla in gracia sua”.

Choć król Sycylii uznał się za wasala Stolicy Apostolskiej, względem której miał uiszczać, on i jego następcy – „z wyjątkiem poważnej przeszkody”… – roczną daninę w wysokości sześciuset skyfatów3 złota, to jednak traktat okazał się dla papiestwa katastrofalny i upokarzający. Roger II został uznany za króla. Jego synowie – zatwierdzeni jako władcy Apulii i Księstwa. Północne granice Królestwa wyznaczała Garigliano, rzeka zdecydowanie pechowa, zygzakująca od Zatoki Gaeckiej, wzdłuż via Tiburtina aż po łańcuch gór Simbruini, niedaleko Avezzano. W ten sposób stare ziemie kampańskie odpadły od patrimonium Petri. Sam król zachował na swoich dokumentach tytulaturę używaną od czasu uznania go przez Anakleta II dziewięć lat wcześniej oraz sakry palermitańskiej. Nie wydaje się bardzo prawdopodobne, by to spóźnione uznanie „promocji królewskiej” z 1130 roku jakoś znacząco wpłynęło na to, co Roger myślał o sobie samym, a co wyrażają feerią oślepiających barw wielkie mozaiki w narteksie kościoła Martorana w Palermo. Król ubrany jest tam w szaty bizantyjskiego bazyleusa, okryty etolą legata papieskiego, a koronę ze zwisającymi perłami nakłada mu na głowę sam Chrystus.

W każdym razie owo uznanie króla Sycylii „przez sztandar” Stolicy Apostolskiej okazało się trudne do zaakceptowania. Stało się okazją do często dramatycznych i nieobliczalnych w swoich konsekwencjach starć, które miały trwać ponad stulecie. Cała Europa we wszystkich swych przedsięwzięciach musiała się liczyć z tym sakralizowanym i opromienionym rex tyrannus, który na początku listopada 1139 roku powrócił na Sycylię, zostawiając za sobą spokojny w końcu kontynent. Spokojny i zadziwiony.

Bernard z Clairvaux, któremu mijający czas pozostawił wiele orzechów do zgryzienia, nie odwrócił się chyba zupełnie od europejskiej polityki. Najpierw zatrzęsło się Cesarstwo. Śmierć Lotara III po włoskich sukcesach, z których niewiele pozostało, dała początek okresowi niepewności.

Jednoznacznie ogłoszony przez umierającego cesarza jego następcą Henryk Pyszny nie miał szczęścia uzyskać poparcia nieufnych wobec niego biskupów niemieckich. Człowiek ten nie okazałby wobec Kościoła słabości typowej dla swojego poprzednika. Zaprzyjaźniony z opatem Clairvaux, którego poznał na synodzie w Reims i któremu pomógł założyć opactwo Himmerod, arcybiskup Alberon z Trewiru dążył do wyboru Konrada Hohenstaufa. Był pewny, że wyraża w ten sposób zdanie elektorów zgromadzonych pod koniec zimy w Koblencji. Ze strony matki, Agnieszki, Konrad był wnukiem cesarza Henryka IV i bratem księcia Szwabii Fryderyka Jednookiego. Wydawał się mieć wszystkie atuty: podlegało mu niewielkie terytorium, cechował go charakter mniej porywczy niż księcia Bawarii i Saksonii, znajdował się w posiadaniu dóbr Matyldy Toskańskiej, ignorując w ten sposób wolę zmarłego. Dnia 7 marca 1138 roku Konrad został wybrany. Osiem dni później działający w charakterze legata były opat Gorze i kardynał-biskup tytularny od św. Rufina Dietwin koronował go na króla Rzymian w Akwizgranie.

Ta pożądana przez Innocentego II elekcja zaświadczała jednocześnie o wpływie papiestwa na Cesarstwo w tamtej konkretnej chwili oraz o urazie papieża względem wybrańca Lotara III, cesarza, przez którego musiał połknąć tyle żab. Henryk Pyszny miał nigdy nie pogodzić się z tym afrontem. Choć książę bawarski zgodził się na zwrot insygniów cesarskich, to jednak odmówił złożenia przysięgi wierności – w tym ze swojego tradycyjnego lenna – przynajmniej do momentu, kiedy zostanie uznana jego władza nad Saksonią, którą przekazał mu zmarły cesarz. Roszczenie to uważano za niemożliwe do zaakceptowania. Przyspieszyło to tylko zerwanie. Dopełniło się ono na sejmie w Würzburgu, w lipcu 1138 roku, kiedy ogłoszono banicję księcia poza granice Cesarstwa, a jego dobra skonfiskowano.

Ten niezmordowany wojownik, u którego boku opat Clairvaux wędrował w trakcie wyprawy wojennej, miał umrzeć w następnym roku, wyraziwszy wcześniej życzenie bycia pochowanym w niedokończonej katedrze w Königslutter, obok zmarłego cesarza. Zadbał o to, by Saksonia została przekazana Albertowi Niedźwiedziowi, którego okrucieństwo wzbudziło ogólne niezadowolenie. Trzy lata później wyciągnięto konieczne konsekwencje z tej jakże szczęśliwej niepopularności…

Konrad III zachowywał się zgodnie z przewidywaniami, okazując skrajną uległość wobec Kościoła. Przestrzegał najważniejszych zapisów konkordatu wormackiego i w większym nawet stopniu, niż potrzeba, pokornie akceptował najważniejsze elekcje biskupie. Nie był też demonem wojny. Kiedy papież odwołał się do króla Rzymian, ten przezornie został u siebie.

Pogrążony w nieustannych walkach Bernard z Clairvaux nie tracił z pola widzenia i tej sprawy. Możliwe nawet, że ucieszyło go rozstrzygnięcie kwestii sycylijskiej, które choć szkodziło prestiżowi Stolicy Apostolskiej, to jednak uwalniało Kościół od już zbyt świeckich problemów. Denerwowała go niebezpieczna mściwość Innocentego II. W 1139 roku, odpowiadając na list nowego króla Rzymian, dał wyraz pewnemu zmęczeniu sprawami ludzi i królestw. W sposób dość znamienny zamknął dyskusję dobrze znanym cytatem z listu św. Pawła do Rzymian:

Każdy niech będzie poddany władzom, sprawującym rządy nad innymi. Nie ma bowiem władzy, która by nie pochodziła od Boga, a te, które są, zostały ustanowione przez Boga. Kto więc przeciwstawia się władzy – przeciwstawia się porządkowi Bożemu.

Maksyma ta musiała się podobać Konradowi Hohenstaufowi.

Opat Clairvaux nie wykluczał już króla Sycylii z koncertu mocarstw, skoro de facto położył on kres schizmie. Posługiwał się nim, tak jak wieloma innymi…

Latem 1140 roku napisał do Amadeusza z Clermont – byłego mnicha z Clairvaux, a od czasu zeszłorocznej dymisji Viviena opata Hautecombe – list, który może zadziwiać:

Proszę, byście wysłali Waszego ojca, by przygotował jak najlepsze przyjęcie tym, których wysłałem do Montpellier, gdzie powinni dotrzeć w trakcie oktawy Wniebowzięcia. Wtedy też powinien tam dobić statek wiozący wysłanników króla Sycylii. Mają oni odprowadzić córkę hrabiego Tybalda, obiecaną za żonę synowi tego władcy…

Nic nam się nie przewidziało. Prześladowca „sycylijskiego tyrana”, dla którego miał zawsze najostrzejsze słowa i którego przy różnych okazjach obrzucał obelgami niebywałymi nawet w tamtych czasach, okazywał w tym zaniepokojonym liście zupełnie inne uczucia. Ponownie stawszy się częścią chrześcijańskiej wspólnoty, Roger II przestał być „trefnym” władcą i można już było zawierać z nim sojusze. Epistoła informowała o mariażu starszego syna króla, Rogera, księcia Apulii, który walczył u boku ojca pod Garigliano, oraz jednej z córek hrabiego Tybalda IV z Blois-Szampanii, Elżbiety. Roger II miał wielkie ambicje. Wiemy, że hrabia-palatyn to nie był zwykły szlachetka. Podobny sojusz nie był zaś drobną sprawą, gdyż wprowadzał dom Hauteville do samego serca europejskiego koncertu. Dom Blois-Szampanii był potęgą przewyższającą króla Francji, małżonek Elżbiety zaś stawałby się bratankiem króla Stefana Angielskiego. Burzliwa przyszłość miała w pełni ujawnić skutki tego posunięcia.

Bernard był bardzo blisko z Tybaldem IV, jednym z najgorliwszych protektorów Clairvaux, toteż wiedział, że strategiczne mariaże stanowiły budzącą obawy specjalność rodu z Blois. Trudno sobie wyobrazić, by w ten czy inny sposób nie ułatwiał on tego zbliżenia z królem, który przestał już być „uzurpatorem Sycylii”, stając się władcą ponownie przyjętym na łono Kościoła, któremu przyrzekł wierność.

Trzecia córka Tybalda ruszyła w końcu, 23 sierpnia 1140 roku, w drogę na Sycylię w towarzystwie szambelana i posła królewskiego Alfana. Bernard poprosił wtedy opata Hautecombe, jednej z filii Clairvaux, by spróbował wytłumaczyć, dlaczego nie pofatyguje się tam osobiście. Najlepiej byłoby wobec tego, by obciążył tą delikatną misją własnego ojca, Amadeusza z Hauterive, tego szlachcica, który dwadzieścia lat wcześniej został mnichem w Bonnevaux, by udał się tam w towarzystwie szesnastu towarzyszy oraz syna, który od tamtego czasu bardzo podrósł. Jeżeli i on nie mógłby jechać, można byłoby wybrać „innego posłańca”, pod warunkiem że będzie „rozsądny i dyskretny”, oraz dwóch innych mnichów cysterskich. Mieli towarzyszyć narzeczonej i zorientować się na miejscu, czy istnieją tam warunki do założenia nowego opactwa cysterskiego.

Bernard był bowiem przede wszystkim zakonnikiem, którego pierwszą troską pozostawała zawsze ekspansja jego zgromadzenia, wciąż bardzo słabo usadowionego w północnych Włoszech. Uznał, że to unikatowa okazja zapuszczenia korzeni w królestwie normandzkim.

Napisał wkrótce do domagającego się jego przybycia Rogera II zadziwiający list: „Powiedziano mi, że moja pokora – humilitas – do tego stopnia znalazła łaskę u Waszej Królewskiej Mości, że chcieliście mnie zobaczyć. Kimże ja jestem, by cieszyć się życzliwością króla?”. Jego słabe zdrowie nie pozwalało mu niestety na podróż.

Szukaliście mnie. Oto ja i moje dzieci. […] Kim jestem, by nie czynić zadość słusznym zachciankom króla? Przybywam w osobie tych, których Bóg mi powierzył. Nikt nie jest w stanie mnie od nich oddzielić. Pójdę wszędzie tam, dokąd oni pójdą. Nawet gdy osiądą za morzami, mnie z nimi nie zabraknie. Macie, o królu, światło moich oczu, macie moje serce i moją duszę. […] Nie dziwcie się, o królu. Wolałbym umrzeć, niż oddzielić się od moich dzieci, chyba że Bóg chciałby inaczej. Przyjmijcie ich jak cudzoziemców i pielgrzymów, ale także jako obywateli świętego ludu – cives sanctorum – i sługi Boże. Są nie tylko obywatelami: są królami. To do nich należy królestwo niebieskie z mocy prawa ubóstwa…

Możemy się tylko domyślać, jak surowy król Sycylii przyjął tę natchnioną prozę. W każdym razie widać, że Roger II – tak bardzo nalegając na ponowne spotkanie z opatem Clairvaux – znalazł w nim partnera na swoją miarę. Wspomnienia z Monte Cassino… Sukces nie sprostał oczekiwaniom… Południowe Włochy były nasycone bardzo starą tradycją monastyczną, grecką i łacińską, która wciąż się odnawiała i nie zostawiała wiele miejsca na ideał cysterski. Jest prawie pewne, że żadna fundacja cysterska nie powstała na Sycylii za życia Rogera II. Być może jakiś klasztor, o którym nic nie wiemy, założono na południu półwyspu w 1140 roku. Trzeba było poczekać na rządy syna Rogera, Wilhelma I, by około roku 1160 powstało opactwo Santa Maria della Sambucina w Kalabrii. Relacje obydwu mężów przygotowywały dopiero pod to grunt.

To, czego opat Clairvaux nie mógł otrzymać z jednych rąk, otrzymywał z innych. Powstawanie klasztorów cysterskich w północnych Włoszech – trudne samo w sobie – było wrażliwe na każdą niedogodność. W latach 1141–1142, kiedy zakładano opactwo cysterskie Santa Maria di Chiaravalle di Fiastra w Marche, będące wspólną filią mediolańskiej Chiaravalle i Clairvaux, finanse znalazły się w tak opłakanym stanie, że Bernard udał się po prośbie do Roberta.

Był mu wdzięczny za hojność:

Otrzymaliście to, o co prosiliście, i wywiązaliście się z Waszych obietnic. Skoro bowiem, na Wasze zaproszenie, wysłaliśmy do Was pielgrzymów, narażając [ich na niebezpieczeństwa podróży], Wy potrafiliście ich przyjąć z królewską hojnością.

Nie zapominajmy, że w południowych Włoszech znajdowało się jedno z najbardziej znanych miejsc pielgrzymkowych świata chrześcijańskiego: Monte Cassino, a zwłaszcza wyrastające nad brzegami Adriatyku sanktuarium św. Michała na Monte Gargano, w pobliżu Foggi.

„Przyznaję, że są to dobra ziemskie, ale można za nie kupić dobra niebiańskie. Sic itur ad astra: właśnie dzięki takim ofiarom można zdobyć sobie u Boga zasługę”. Następnie szybko przeszedł do sedna:

Wysyłam Wam mistrza Brunona. To, co uczynicie dla niego, uczynicie dla mnie. Gdyż to właśnie mnie poprosił, bym pomógł mu w biedzie. Ponieważ moja sakiewka jest prawie pusta, a Wasza lepiej wyposażona, postanowiłem odesłać do Was tego ubogiego w Chrystusie.

Choć król Sycylii najprawdopodobniej się wahał, czy przyzwolić na bujny rozwój Cîteaux u siebie, to przecież wiedział, że krwotoki pieniężne nie są śmiertelne. Zdecydował „sięgnąć do własnych środków”, by zafundować nowy dach bazylice laterańskiej. Możemy założyć, że opat Fiastry nie wrócił z pustymi rękami. Sprawa była jasna – ci dwaj mężczyźni najwyraźniej dobrze się rozumieli…

Niestety nie wszystkie sprawy w północnych Włoszech znajdowały tak gładkie rozwiązanie. Niektóre fundacje szły dość krętymi ścieżkami. Atenolf, opat Farfy, bardzo starego opactwa położonego w Lacjum, między Rzymem a Rieti, od dawna, od dawna znał opata Clairvaux. Od samego początku był wierny wobec Innocentego II, towarzysząc mu na wygnaniu. Bernarda spotkał po raz pierwszy zimą 1131 roku, w trakcie konsekracji głównego ołtarza opactwa Morigny. Był pod wielkim wrażeniem tego człowieka oraz reformy cysterskiej. Poprosił o przysłanie zwyczajowej grupy dwunastu mnichów, by sam mógł dokonać nowej fundacji.

Wydaje się – bo przebieg zdarzeń nie jest dokładnie znany – że wysłani przez Clairvaux mnisi osiedlili się, na polecenie samego papieża, niedaleko Farfy i założyli opactwo św. Zbawiciela. Jego pierwszy opat, Bernard Paganelli z Montemagno, dawniej wicedominus Kościoła pizańskiego i być może przeor klasztoru kamedułów św. Zenona, pod wpływem charyzmy Bernarda wstąpił w 1138 roku do Clairvaux. Gdy tylko rozpoczął kładzenie fundamentów pod nowe budynki, Innocenty II oderwał go od tej pracy i obarczył reformą starego, założonego w połowie VII wieku, klasztoru św. Wincentego i Atanazego w Aquae Salviae. Pozostające poza murami Wiecznego Miasta i usytuowane wzdłuż via Laurentina Tre Fontane uchodzą za miejsce dekapitacji apostoła Pawła. Ta bardzo bagnista, malaryczna okolica przechodziła przez wszystkie możliwe obediencje, w tym kluniacką. W połowie XII wieku było to pustkowie.

Bernard Paganelli i jego mnisi byli przerażeni tym, co zobaczyli jesienią 1140 roku w Tre Fontane. Przyszło im żyć w ruinach – obecny kościół opacki zbudowano dopiero na początku XIII wieku – w skrajnej biedzie, a zniewalające dziś krzewy eukaliptusa nie zostały jeszcze wtedy zasadzone. Przerażony nowy opat słał rozdzierające listy do opata Clairvaux, w których narzekał na okrucieństwo losu i żałował „rozkoszy Clairvaux”…

Również Atenolf gorzko żałował, że dał się tak wrobić. Tak przynajmniej, nie bez humoru, opowiada Gotfryd z Auxerre perypetie tego nieszczęśnika. Wykazując się nie lada odwagą – nie był już młody i miał umrzeć cztery lata później – udał się w drogę do Szampanii. Przezornie zdeponował u zaufanej osoby sumę sześciuset grzywien srebra, przeznaczoną na budowę przyszłego klasztoru. Sub chirografo, co oznacza, że zredagowano dokument, który następnie podzielono na dwie części, po jednej dla każdej ze stron, jako pewnego rodzaju potwierdzenie depozytu.

Z Clairvaux Atenolf wysłał „za Alpy” mnicha niosącego potwierdzenie, by dostarczył do Francji obiecane pieniądze. Ten wrócił z kwitkiem. Pieniądze się ulotniły. „Błogosławiony niech będzie Bóg za to, że uwolnił nas od tego ciężaru” – miał tylko rzec Bernard z Clairvaux, który skorzystał z okazji, by ponownie powiedzieć wszystko, co myśli o tych, na których się natknął w Wiecznym Mieście: „Tacy właśnie są rzymianie. Suma była znaczna, więc tym gwałtowniejsza musiała być pokusa!”.

Wraz z upływem czasu trudności w Rzymie narastały. Aquae Salviae i wydobywające się stamtąd wyziewy pochłonęły wielu ludzi. „Gorączka” zbierała swoje żniwo. Nowemu opatowi, który zwracał się do niego o radę, Bernard opowiadał, pochwaliwszy wpierw mnichów i ich wytrwałość:

Wiem, że mieszkacie w niezdrowym miejscu i że wielu z was choruje. […] Ubolewam wielce nad chorobami Waszych ciał, ale rzeczą, której należy się przede wszystkim lękać i strzec, jest słabość duszy. Nie przystoi naszemu stanowi zakonnemu poszukiwać lekarstw na cielesne dolegliwości, gdyż nie służą one naszemu zbawieniu. Jak przystoi biednym, i jak to jest pośród nas przyjęte, należy zadowalać się prostymi i prawie darmowymi sposobami. Godność i czystość naszego zakonu zabrania Wam kupowania mikstur, biegania po medykach i przyjmowania lekarstw. Tak zachowują się ludzie świeccy. My jednak wiemy, że ci, którzy żyją samym ciałem, nie mogą podobać się Bogu. Pomoc duchowa przeznaczona jest dla tego, kto żyje życiem duchowym, pożądanym remedium jest zaś pokora. Poświęćcie całą Waszą uwagę na odzyskanie takiego właśnie zdrowia, poszukujcie go i zachowajcie je, gdyż na nic może nam się zdać wybawienie pochodzące od ludzi.

Na szczęście nadeszło także wsparcie konkretniejsze niż terapia duchowa i całkowite oddanie się. Bernard Paganelli wychwalał u opata Clairvaux niezmordowaną hojność opata Farfy, człowieka nieco naiwnego, który zawsze przyjmował go „z wielką radością i – w miarę możliwości – odejmował sobie od ust, by dać coś jemu”.

Może więc nie należało tak bardzo narzekać na ludzi?

Pierre Aubé, Św. Bernard z Clairvaux, tłumaczenie: Łukasz Maślanka, seria: Biografie Sławnych Ludzi, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2019 (dodruk 2022), ss. 830, oprawa twarda, ISBN 978-83-66272-52-1.


1 Nie należy go mylić z Gotfrydem z Péronne, z którym razem wstępował do zakonu, a który miał go w tym samym roku zastąpić na stanowisku przeora Clairvaux.

2 Dokładna data fundacji opactwa Tarouca jest wciąż przedmiotem sporu. Pierwsza fundacja cysterska na Półwyspie Iberyjskim, w galisyjskim Sobrado, datuje się zapewne na luty 1142 roku. Wiadomo, że w 1144 roku opactwo i jego filia w Sever obrały Regułę Cîteaux. Przyjmujemy tu datę podaną przez Marcela Pacauta, gdyż różnica pojedynczych lat nie ma w tym przypadku znaczenia.

3 Moneta o kształcie wklęsło-wypukłym pochodzenia bizantyjskiego (przyp. tłum.).

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.