Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Adam Tomasz Witczak: Total Madness
Obłęd przysparzać może cierpień, ale także inspiracji. Przewrotnie można przytoczyć tu stare powiedzonko, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. To, co zwiemy (jakże umownie i ogólnikowo) chorobą psychiczną, z pewnego punktu widzenia jest odmiennym postrzeganiem rzeczywistości: jej składników i relacji między nimi. Chodzi tu o bardzo różne aspekty: od uczuć i emocji, poprzez „rozumowe” przekonania na dane tematy, aż po bardzo bezpośrednie doznania wzrokowe czy słuchowe, nieodbierane przez innych ludzi. Oczywiście wszystkie te sprawy łączą się ze sobą, wpływają na siebie i w ostateczności składają się na całościowy obraz świata widzianego oczami „szaleńca”. Ów może odczuwać dogłębna potrzebę podzielenia się tym obrazem, uzewnętrznienia się i stąd nie ma nic dziwnego w tym, że wiele osób, które zwykliśmy etykietować jako „chore umysłowo”, bierze się za sztukę i przez nią podejmuje próby kontaktu z otoczeniem.
Sztuce szaleńców poświęcony jest artykuł „Zaginieni giganci. Sztuka outsiderów sztuki” Rafała Nowakowskiego, opublikowany w numerze 2/2002 „Anteny Krzyku” – „magazynu kultury kultowej”. Przyznam, że obok analizy „Człowieka bez właściwości” R. Musila, dokonanej w innym numerze przez Rafała Księżyka, jest to dla mnie jeden z ciekawszych artykułów zamieszczonych w tym specyficznym piśmie, penetrującym marginalne obszary kultury epoki ponowoczesnej.
Co do ponowoczesności, to oczywiście Nowakowski wchodzi w ów „dyskurs postmodernistyczny”, odwołując się (jakżeby inaczej) do Michaela Foucaulta i obficie szermując terminami typu „obcość” czy „inność”, a także doszukując się u schizofreników i paranoików analogii z gnostykami. Abstrahując od wniosków autora, jest to niewątpliwie ciekawa lektura, zwłaszcza ze względu na podane w niej przykłady „szalonych” twórców.
Co widzimy w sztuce „chorych psychicznie”? Jak można się spodziewać, częste są w niej odwołania do kondycji i statusu „obłąkanego” twórcy – a zatem do jego osamotnienia, poczucia osaczenia, uwięzienia (np. w zakładzie zamkniętym, czy – szerzej – w społecznych konwencjach), do obsesji i lęków nim targających. Z drugiej strony bywa i odwrotnie: twórca ucieka od przygnębiającej codzienności w stronę własnego, lepszego świata, skonstruowanego (nieraz bardzo precyzyjnie) w głowie i będącego dla artysty autentycznym azylem, miejscem bezpiecznym, nawet własnym królestwem.
Świat przedstawiony jest wówczas światem wymyślonym, wyobrażonym, w którym artysta (będący w rzeczywistości na społecznym marginesie) staje się swoistym Demiurgiem, organizującym wszystko tak, jak należy. Widać to choćby u Nikifora, o którym Barbara Banaś pisze: Na niewielkiej płaszczyźnie kartki artysta powoływał do życia swój świat. On go tworzył i on w nim rządził. Z poniżanego, pogardzanego niemowy przeobrażał się w szanowanego, obdarzonego wiedzą i władzą Nikifora – malarza, Nikifora – sędziego, Nikifora – biskupa, Nikifora – świętego.
Analogicznie postępował opisany w „Antenie Krzyku” Szwajcar Adolf Wolfli (1864-1930), „typ psychotyka”, którego „urojeniom towarzyszyły napady agresji” (jak pisze Nowakowski). Wolfli, nękany atakami wściekłości i halucynacjami, w 1895 roku (po próbie gwałtu na nieletniej dziewczynce) został umieszczony w zakładzie zamkniętym Waldau w Bernie. Tam od roku 1904 z pasją oddawał się tworzeniu własnej mitologii, w której osobiście występował jako św. Adolf II, wędrujący po niesamowitym świecie, w którym wszystko jest groteskowo wyolbrzymione i udziwnione.
Dzieło życia Wolfliego, którego tworzenie rozpoczął w roku 1908 liczy 45 tomów, łącznie 25000 stron, a zawiera ok. 3000 ilustracji. Nowakowski tak opisuje zawartości tego „opus magnum”: W pracach Wolfliego mieszają się w przytłaczającej obfitości uzupełniające się wzajem przedmioty i postacie: fajki, buty, parasole, naczynia kuchenne, hotele, linie kolejowe, statki parowe, fabryki, mosty, zegary o ludzkich twarzach, klatki schodowe, owalne drzewa, ryby, katedry, drogi i tunele, słońca, księżyce i komety. (…) Wszystko w jego dziełach jest ogromne, wręcz monstrualne. (…) Podczas swych podróży odkrywał [św. Adolf II, czyli Wolfli we własnym wyobrażeniu – przyp. ATW] urwiska wysokie na ponad 350 mil, długości 25 000 000 mil i szerokości 900 000, zbadał największą w świecie jaskinię na 24 000 000 długą, 500 000 mil szeroką i 250 000 mil wysoką (…) Wolfli zapełnił swoje uniwersum niezwykłymi stworzeniami, takimi jak Gigantyczny Ptak Transportowy, Wielki Wąż Śnieżny, czy Wielka Bogini Regentia, a św. Adolfa II uczynił także uczonym i wynalazcą całej masy przedmiotów codziennego użytku (jak np. telefonu, zegarka elektrycznego, łodzi podwodnej, nowego rodzaju hamulca etc.).
W 1921 roku Walter Morgenthaler, lekarz w klinice Waldau, zainteresował się przypadkiem Wolfliego, czego owocem stało się opracowanie „Ein Geisteskranker als Künstler” („Pacjent chory umysłowo jako artysta”), dzięki któremu szwajcarski pensjonariusz stał się znany w świecie sztuki. Później zafascynował się nim m.in. znany malarz i rzeźbiarz Jean Dubuffet.
Wolfli parał się nie tylko literaturą i plastyką, ale także muzyką – komponował mianowicie utwory, które zapisywał za pomocą własnej notacji. Wiele lat po jego śmierci podjęto próby jej odczytania i wykonania dzieł Wolfiego – m.in. w roku 1976 zadania tego podjęli się Kjell Keller i Peter Streif. Okazały się to być utwory silnie zrytmizowane, zdradzające podobieństwa m.in. do muzyki ludowej i marszowej. Z kolei album oparty między innymi o kompozycje Wolfliego (lecz przetworzone i połączone z elementami muzyki industrialnej) wydał w 1987 Graeme Revell (m.in. SPK) przy współpracy Nurse With Wound i DDAA.
Wizja artysty niekoniecznie musi być tak fantastyczna, jak u Wolfiego: na przykład wspomniany Nikifor bazował na zwyczajnych, codziennych widokach z Krynicy i okolic, ale gdy się bliżej przyjrzeć, widać, że przetwarzał je na swój sposób, traktował (intuicyjnie) jako punkt wyjścia do budowy własnego świata. Cytując Barbarę Banaś: Nie interesowało go odwzorowywanie rzeczywistości. Na płaszczyźnie kartki zamykał jej własną wizję, obraz ulepszony i jego zdaniem piękniejszy.
Nasuwają się tu skojarzenia z listonoszem Chevalem (1836-1924), który przez ponad trzy dziesięciolecia (w latach 1879 — 1912) mozolnie wznosił swój „Pałac Idealny” – extrawagancką budowlę z kamieni dobieranych tyleż starannie, co nietypowo. Efektem jest groteskowy, baśniowy zamek, łączący w sobie style architektoniczne z najróżniejszych kultur i źródeł. Marzenie obrócone w rzeczywistość, twór człowieka, który „miał swój świat”…
Outsiderzy nie przejmują się powszechnie przyjętymi zasadami, kierunkami i stylami, mogą ich wręcz nie znać, albo też po prostu nie brać pod uwagę, odrzucać nie tyle z przyczyn doktrynalnych, ideologicznych, rewolucyjnych, ale po prostu dlatego, że nie odpowiadają ich potrzebom, wymaganiom i planom. Pisze Nowakowski: W dziełach takich brak jest „propagandy perspektywy”, zamiast niej zastosowanie znajdują inne metody, np. hierarchia ważności: większe jest to, co ważniejsze dla autora. Nawiasem mówiąc, nasuwają się tu skojarzenia ze sztuką średniowieczną, w której często przedstawiano postaci właśnie według takiej reguły. Czy zatem to podejście wyraża (nieświadomie) coś bardzo „tradycyjnego”, „pierwotnego”?
Innym „psychicznie chorym” artystą był Szwajcar August „Neter” Natterer (1868-1933), który około czterdziestego roku życia zaczął doznawać intensywnych halucynacji, po czym trafił do szpitala psychiatrycznego, gdzie Skarżył się lekarzom, że jego skóra zamieniła się w futro, w brzuchu ma pień drzewa, jego krew składa się z wody, a z nosa wychodzą zwierzętach. Strzykanie w kolanach było w rzeczywistości sygnałem telefonu, poprzez który szatan upewniał się o miejscu jego pobytu. Rozwijał także urojenia megalomańskie, w których był nieślubnym potomkiem Napoleona Bonaparte (I wojna światowa została wywołana w celu uwolnienia go z poniżającego wygnania). Neter pisał liczne listy i wiersze, a także malował i rysował dziwne, niepokojące prace plastyczne, pełne ukrytej symboliki, między innymi religijnej. Po blisko stu latach jego twórczość stała się inspiracją m.in. dla industrialnego projektu muzycznego Zilverhill z Australii, który powołuje się na Netera (a także na „Alicję w Krainie Czarów” i postać Richarda Nixona) przy okazji albumu „Latent – Active – Descent”. Materiał ten to godzina hipnotyzujących brzmień z pogranicza ambientu i noise, rozlegających się w mrocznej, ponurej przestrzeni.
Jako mroczne i ponure niewątpliwie jawią się zakłady psychiatryczne – i tak też postrzegał je Tomasz Szasz, amerykański psychiatra, twórca antypsychiatrii. Antypsychiatria w wydaniu Szasza to koncept zarówno naukowy (medyczny), jak i polityczny – wywiedziony z radykalnego libertarianizmu i wymierzony przeciwko temu, co Szasz określa jako „państwo terapeutyczne”. „Państwo terapeutyczne” to oczywiście kraje współczesnego Zachodu (i w ogóle większość krajów rozwiniętych i być może nie tylko ich), które wykluczają pewnych ludzi z życia społecznego, unieszczęśliwiając ich przygnębiającą terapią i poniżając jako „chorych psychicznie”. Szasz swoje poglądy przedstawił w roku 1961 w publikacji „Mit choroby umysłowej”. Nie zaprzeczał tam faktowi, że niektórzy ludzie zachowują się w sposób nietypowy lub też mają trudności z funkcjonowaniem w społeczeństwie, protestował jednak przeciw etykietowaniu ich jako „chorych” i poddawaniu ścisłej kontroli za pomocą przymusowej hospitalizacji. Rzecznicy antypsychiatrii twierdzą, że od klasycznych metod leczenia znacznie lepsze jest wytworzenie „chorym” takiej atmosfery, w której będą się czuli swobodnie. Odległym skojarzeniem z tym postulatem może być istniejąca niegdyś w carskiej Rosji swego rodzaju „instytucja” tzw. jurodiwych, czyli „szalonych świętych”, „obłąkanych mistyków”, naruszających normy życia społecznego (np. poprzez wybuchy agresji, epatowanie nagością, kaleczenie ciała, bełkotliwą mowę), ale traktowanych z nabożnym szacunkiem przez prawosławne społeczeństwo, dopatrujące się w nich boskich wybrańców. Przytoczyć tu można słowa Michaela Foucaulta: W ludzkim pejzażu średniowiecza wariat był postacią zrozumiałą jako przybysz z innego świata. Nowożytność (według Foucaulta) miała zmienić to postrzeganie i przynieść ograniczanie, kontrolowanie i eliminowanie takich zachowań.
W manifeście z marca 1998 roku Szasz przedstawił i omówił pięć następujących punktów: 1) „Mit chorób psychicznych”, 2) Rozdzielenie psychiatrii i państwa, 3) Domniemanie sprawności umysłowej, 4) Zniesienie przymusowej hospitalizacji dla „chorych psychicznie”, 5) Zniesienie instytucji „niepoczytalności”. W pierwszym punkcie rozprawia się pokrótce z rozszerzaniem terminu „choroba” (oznaczającego „możliwy do udowodnienia i zaobserwowania proces biologiczny”) na obszar zjawisk psychicznych. Pozostałe punkty to postulaty reform. Szasz domaga się złagodzenia postępowania z „chorymi psychicznie”, ale równocześnie konsekwentnie twierdzi w ostatnim postulacie, że Dowód sądowy z opinii „expertów” na temat stanu umysłowego podczas popełnienia zbrodni powinien być absolutnie niedopuszczalny (…). Zwalnianie osoby z odpowiedzialności na podstawie „niezdolności do podejmowania decyzji” za czyn będący w innej sytuacji jednoznacznie zbrodnią – jest raczej aktem maskarady „prawniczej litości”, niż działaniem opartym na wiedzy medycznej. Brzmi to być może brutalnie, ale zauważmy, że niektórych budzących grozę, „psychopatycznych” morderców uznaje się za „zdrowych psychicznie”, innych zaś za „chorych” i w związku z tym nie mogących odpowiadać za swoje czyny. Czy te decyzje nie są często arbitralne? Weźmy kogokolwiek, kto dokonuje dla perwersyjnej przyjemności krwawych, bezsensownych mordów z okrucieństwa (jak Jeffrey Dahmer, Ed Gein, John Wayne Gacy etc.). Czy przypadkiem już sam fakt popełnienia takiego czynu nie dowodzi, że ktoś taki jest „nienormalny”? Na przykład krakowski seryjny zabójca Karol Kot z zadziwiającym spokojem i wyrachowaniem opowiadał o swoich czynach – uznano go za poczytalnego, ale czy jego sposób myślenia nie mógłby równie dobrze zostać uznany za wyraz „schorzenia psychicznego”? Czy ów zdecydowany chłód i brak empatii nie mógłby zostać równie dobrze określony jako „umysłowa aberracja”, a nie wyraz „świadomego wyboru zła” etc.? Taki tok myślenia doprowadziłby nas z kolei do całkowitego zaprzestania karania przestępców w myśl zasady, że w ostatecznym rozrachunku zło jest rezultatem li tylko niewiedzy…
Antypsychiatria Szasza może się wydawać pomysłem „lewicowym”, „lewackim”, wyrazem „kontrkultury”. Ale czy przypadkiem wyrazem „terapeutycznego totalitaryzmu” nie była diagnozowana w ZSRR „schizofrenia bezobjawowa”? Czy ofiarami „państwa terapeutycznego” nie staną się niedługo np. konserwatyści i tradycjonaliści – warto zauważyć, że już teraz niektórzy posługują się terminem „autorytarne zaburzenie osobowości”, który łatwo przypisać wszystkim „prawicowym extremistom”. Monarchista czekający na króla w rajtuzach i księżniczkę na ziarnku grochu? Proszę bardzo… ale niech czeka w przytulnym szpitalu psychiatrycznym, faszerowany rozmiękczającymi mózg lekami.
Innym sposobem myślenia „antypsychiatrycznego” był Socjalistyczny Kolektyw Pacjentów (Sozialistisches Patientenkollektiv), powołany w roku 1970 przez zachodnioniemieckiego doktora Wolfganga Hubera, jego żonę Urszulę Schaefer i 40 byłych pacjentów Kliniki Psychiatrii w Heidelbergu. Organizacja ta otwarcie deklarowała się jako skrajnie lewicowa, natomiast choroby psychiczne wprost afirmowała, uważając je za wyraz gwałtownej reakcji na marazm i opresyjność systemu kapitalistycznego. Był to oczywiście sposób myślenia wywiedziony z ideologii Nowej Lewicy. W koncepcji tej pacjenci są swoistą „klasą uciskaną” przez „klasę wyższą” (tj. personel medyczny), co jest przeniesieniem marxistowskiej wizji walki klas ekonomicznych na grunt psychiatrii. „Aus der Krankheit eine Waffe machen” — „Uczyń chorobę bronią” – głosił jeden z plakatów SPK i taki też tytuł ma xiążka poświęcona temu ruchowi. Można w niej znaleźć m.in. następujące twierdzenia: Choroba jest warunkiem i rezultatem [Voraussetzung und Resultat] stosunków produkcji w kapitalizmie. (…) Choroba to jedyny stan, w którym „życie” w kapitalizmie staje się możliwe (…). System opieki zdrowotnej jest w stanie dać sobie radę z chorobą tylko pod warunkiem, że pacjenci zostaną całkowicie pozbawieni praw. Kolektyw był mocno związany z radykalną lewicą, a w późniejszych latach część jego członków (np. Brygida Monhaupt, Sieglinde Hofmann) brała udział w poczynaniach Frakcji Czerwonej Armii (Rote Armee Fraktion). Co więcej, nazwę SPK przybrał jeden z najważniejszych zespołów muzyki industrialnej, powołany w roku 1978 w australijskim Sydney z inicjatywy Graeme Revella, który po latach został cenionym kompozytorem muzyki filmowej. Pomysłowi muzycy rozwijali skrót także na inne sposoby, m.in. jako Surgical Penis Klinik, Selective Pornography Kontrol czy Special Programming Korps. Zespół silnie inspirował się filozofią postmodernistyczną, odwoływał się także do pierwotnego, archaicznego i rytualnego postrzegania świata, przedstawiał katastroficzną wizję uprzemysłowionej współczesności i prorokował nadejście nowego ciemnego wieku.
Na koniec tych rozważań i opisów przytoczę słowa wieńczące wspomniany na początku artykuł z Anteny Krzyku: Obecnie nie daje się już głosu pacjentom. Dajemy natomiast więcej, niż można sobie wyobrazić: środków psychotropowych, dóbr materialnych, możliwości dobrej pracy w reklamie lub show-biznesie. Aż przychodzi dezorientacja, apatia i zmęczenie. I takich poddanych nam trzeba.