Jesteś tutaj: Publicystyka » x. Rafał Trytek » Ultramontanizm, sedewakantyzm, katolicyzm

Ultramontanizm, sedewakantyzm, katolicyzm

x. Rafał Trytek

W polemice ze mną Łukasz Kluska dowodzi, że sedewakantyzm zrodził się z ultramontanizmu („Opcja na Prawo” nr 3/63/ 2007 r.). Zacznijmy więc od podania definicji tego pojęcia autorstwa ks. Huberta Benigniego, który z błogosławieństwem św. Piusa X i pod wpływem jego nauczania, założył w roku 1909 Sodalitium Pianum (Sodalicja św. Piusa V). Organizacja ta służyła tropieniu modernistów, a jej sukcesem było m.in. zdemaskowanie lewackich chadeków z Sillonu. Prałat Benigni był także podsekretarzem Kongregacji Nadzwyczajnych Spraw Kościoła, na czele której stał sekretarz i przyjaciel Piusa X, kard. Rafał Merry del Val. Warto dodać, że członkiem Sodalicji był znany również w Polsce ks. Robert Maeder.

Oto jak prałat Benigni definiuje ultramontanizm:

Termin używany do określenia integralnego i aktywnego katolicyzmu, ponieważ uznaje za swoją duchową głowę papieża, który w odczuciu większej części Europy zamieszkuje za górami (ultra montes), tzn. za Alpami. (…) Nazwę „ultramontanie” stosowali gallikanie do zwolenników rzymskich doktryn – zarówno tych, które dotyczyły monarchicznego charakteru władzy papieża w rządzeniu Kościołem jak też nieomylnego pontyfikalnego Magisterium – w takim zakresie, w jakim te ostatnie uznawano za wyrzeczenie się „swobód gallikańskich” i faworyzowanie Głowy Kościoła zamieszkującej ultra montes. To użycie słowa niezupełnie było nowością; jako że już wcześniej za czasów świętego papieża Grzegorza VII [ur. ok. 1020 – zm. 1085] przeciwnicy Henryka IV w Niemczech byli nazywani ultramontanami (…). W obu przypadkach określenie to miało być w zamierzeniu obraźliwym (…). W osiemnastym wieku słowo to wróciło z Francji z powrotem do Niemiec, gdzie zostało zaadaptowane przez febronianistów, józefinistów i racjonalistów, którzy sami nazywali siebie katolikami, a ultramontanami określali oni teologów i wiernych przywiązanych do Stolicy Świętej. W ten sposób nabrało ono dużo szerszego znaczenia, stosując się do wszystkich rzymskich katolików godnych tej nazwy. Rewolucja przyjęła ten polemiczny termin od starego reżimu. (…) Tak więc termin ten zaczął być stosowany szczególnie w Niemczech od wczesnych dziesięcioleci dziewiętnastego wieku. W częstych konfliktach między Kościołem a Państwem zwolennicy wolności Kościoła i jego niezależności w stosunku do Państwa nazywani są ultramontanami. Sobór Watykański naturalnie wywołał pojawienie się w piśmiennictwie licznych ataków na ultramontanizm. (…) Zbyteczne byłoby pytać katolików czy ultramontanizm i katolicyzm są tym samym: w rzeczy samej, ci, którzy zwalczają ultramontanizm faktycznie zwalczają katolicyzm, nawet gdy będą się oni odżegnywać od chęci przeciwstawiania się katolicyzmowi. (…) Zupełnie fałszywe jest przypisywanie Kościołowi zarówno politycznych celów doczesnego zwierzchnictwa wśród narodów, jak też pretensji papieża do samowolnego usuwania suwerenów oraz, że katolik musi, nawet w czysto świeckich sprawach, podporządkowywać swoje posłuszeństwo wobec własnego suwerena do tego, które on jest winny papieżowi, że prawdziwą ojczyzną katolika jest Rzym, itd. Są to albo czyste wymysły albo złośliwe trawestacje. W żadnej mierze nie jest naukowe ani uczciwe przypisywanie do „ultramontanizmu” jakiejś konkretnej nauki jakiegoś teologa albo jakiejś szkoły z minionych czasów. (…) ta wojna (…) jest zasadniczo kierowana przeciw integralnemu katolicyzmowi – tj., przeciw papieskiemu, antyliberalnemu i kontrrewolucyjnemu katolicyzmowi (cyt. za www.ultramontes.pl).

Oczywiście podpisuję się pod tą definicją.

Gdy na Soborze Watykańskim I zamierzano ogłosić dogmat o nieomylności papieża, jego przeciwnicy (gallikanie i inni) podnieśli zarzut rzekomej herezji papieża Honoriusza. Katoliccy historycy obalili te insynuacje, Sobór zaś potwierdził, że Stolica Apostolska w Rzymie, była zawsze wolna od błędu.

Na Soborze VI nie prezydował papież osobiście, a wiadomą jest rzeczą, że sobory potrzebują do ważności swej potwierdzenia papieskiego, i wtedy tylko mają znaczenie, gdy dekreta papież potwierdzi (…). Aby więc ocenić jakie znaczenie ma to, co wyrzekł Sobór VI, trzeba zobaczyć wprzód, w jaki sposób przez papieża zatwierdzonym został (…). (…) wskazuje jako autorów monoteletyzmu (…), ale nie ma tam wcale imienia Honoriusza i na próżno byśmy go w tym liście szukali. Jest to sprzeczność uderzająca i trudna do wytłumaczenia. (…). Znowu tu jest rzeczą godną uwagi, że list cesarza będący bardzo dokładnym sprawozdaniem o czynnościach soboru, nie zawiera ani jednego słowa, które by się wprost czy nie wprost do Honoriusza odnosiło. (…) Potem przechodzi do anatematów, jakie do swego orzeczenia Sobór dodał, i tutaj dopiero pokazuje w jaki sposób i o ile, swym najwyższym sądem przyjmuje potępienie Honoriusza, przez Sobór wyrzeczone. Widzieliśmy, że w anatematach soboru pomieszane było imię Honoriusza z imionami Teodora z Faranu, Sergiusza (…). Święty Leon II anatematów w takim pomieszaniu nie przyjmuje (…), a do Honoriusza potem dopiero przystępuje. I jego także anatematem dosięga, ale oddzielną dla niego klasę stanowi i mówi: „I Honoriusz także, który sprawił, iż ten Kościół apostolski (Rzymski) nie zajaśniał apostolską nauką, ale z niecnej lękliwości, wiarę, która bez zmazy być powinna, zostawił wystawioną na przewrót”. („Przegląd Katolicki” nr 24, ss. 369-374, Warszawa, 16 VI 1870 r., cyt. za www.ultramontes.pl).

Na temat papieża Liberiusza polecam artykuł ks. Murro na mojej stronie www.sedevacante.pl. Rzeczywiście list świętego Agatona Święty Agaton wprzód umarł nim go list soborowy doszedł, i miejsce jego na stolicy rzymskiej zajął Leon II. Wnet Konstantyn Pogonat napisał do nowego papieża Otóż tutaj dopiero jest wyrok soboru powszechnego VI.

Ale co w sytuacji, gdy sobór jest tylko duszpasterski i nie ogłasza nowych dogmatów? Pamiętajmy, że przy tej samej okazji Paweł VI określił Vaticanum II jako sobór duszpasterski i najwyższe magisterium zwyczajne (12 I 1966). Jan Paweł II nazwał zaś sobór nowym zesłaniem Ducha Świętego. Ale nie w tym rzecz, jaką rangę uzurpowało sobie „magisterium” Vaticanum II, ważniejszy jest całokształt reform, który zdradza ich stałą heretycką intencję, wprost przeciwstawną zbawczej intencji Chrystusa Pana. Tak więc od lat sześćdziesiątych XX wieku poczynając, moderniści wprowadzili nową, sprotestantyzowaną liturgię i sakramenty, w 1983 r. nowe prawo kanoniczne (według arcybiskupa Lefebvre’a heretyckie) i podjęli kilka wątpliwych kanonizacji. Według nauki teologów i papieskiego magisterium, wszystkie akty tego typu są nieomylne i dlatego trzeba przyznać, że osoby, które są odpowiedzialne za tę rewolucję, nie miały prawdziwego autorytetu. To by bowiem oznaczało, że Chrystus, który jest źródłem autorytetu, jest równocześnie odpowiedzialny za błąd i herezje. W istocie rzekomi papieże w Rzymie nie należą już do Kościoła, tylko przewodzą… Posłuchajmy zresztą arcybiskupa Lefebvre’a:

Ten kościół soborowy jest kościołem schizmatyckim, ponieważ zerwał z Kościołem katolickim wszechczasów (Tissier, Marcel Lefebvre, une vie, Clovis, Etampes 2002, str. 514), Sobór, odwracający się od Tradycji i zrywający z Kościołem przeszłości, jest soborem schizmatyckim (…). Jak papież, prawdziwy następca świętego Piotra, posiadający asystencję Ducha Świętego, może przewodzić najgłębszej i największej w skali historii destrukcji Kościoła, w przeciągu tak krótkiego czasu, czemu nie podołałby żaden herezjarcha? Na to pytanie trzeba będzie pewnego dnia odpowiedzieć (Tissier, op. cit., ss. 514-515).

Ten dzień właśnie nadszedł.

Na początku lat siedemdziesiątych, Brazylijczyk Arnald Xavier Da Silveira przestudiował dzieła 136 autorów omawiających problem heretyckiego papieża. Spośród nich tylko jeden – Bouix – uważał, że heretyk nie traci urzędu. Wszyscy pozostali (w liczbie 135) nauczali, że papież będący publicznym heretykiem traci urząd. Niektórzy postulowali, żeby jakieś ciało prawodawcze, jak np. niepełny (bez papieża) sobór, grupa kardynałów albo biskupów potwierdziło zaistniały stan rzeczy. W tej liczbie był również Innocenty III (pontyfikat w latach 1198-1216): On (papież) może być sądzony przez ludzi, a raczej uznany za już osądzonego, jeżeli na przykład popadnie w herezję, gdyż ten, kto nie wierzy, już został osądzony (Sermo 4). Bywali też teologowie, którzy uważali, że takie gremium mogłoby w sensie ścisłym złożyć z urzędu papieża, co należy odrzucić jako herezję koncyliaryzmu (wtedy sobór stałby ponad papieżem). A oto opinie innych teologów. Św. Robert Bellarmin: Papież będący jawnym heretykiem automatycznie (per se) przestaje być papieżem i głową Kościoła, jako że natychmiast przestaje być chrześcijaninem (katolikiem) oraz członkiem Kościoła. Z tego powodu może on być sądzony i ukarany przez Kościół. Jest to zgodne z nauką wszystkich Ojców Kościoła, którzy nauczali, że jawni heretycy natychmiast tracą wszelką jurysdykcję (De Romano Pontifice, II, 30). Także papież Paweł IV, chcąc zabezpieczyć Kościół przed wyborem (krypto)protestanta na Stolicę Piotrową, ogłosił 15 II 1559 r. bullę Cum ex apostolatus Officio, w której naucza, że heretyk nie może być papieżem. Św. Pius V potwierdził bullą Inter multiplices dokument Pawła IV i chociaż utracił on walor prawny wraz z proklamacją nowego Kodeksu (w 1917 r.), to został zaliczony do jego autentycznych źródeł, a przede wszystkim pozostaje nadal częścią magisterium. W komentarzu Wernza-Widala do prawa kanonicznego z 1917 r. czytamy: Gdyby poprzez notoryczną i otwarcie okazywaną herezję papież miał się stać heretykiem, mocą samego faktu (ipso facto) uważany jest za pozbawionego całej władzy prawodawczej, nawet przed wydaniem przez Kościół deklaracji (o utracie urzędu) (…) papież popadający w herezję przestaje być ipso facto członkiem Kościoła, a co za tym idzie przestaje też być jego Głową (Ius canonicum, t. II: De Personis). Powód, dla którego heretyk nie jest w stanie stać się papieżem, jest więc ten, że w żaden sposób nie należy on do Kościoła. Jak bowiem Pius XII w encyklice Mystici corporis naucza, dla bycia członkiem Kościoła konieczne są: chrzest, WYZNAWANIE PRAWDZIWEJ WIARY oraz podporządkowanie legalnemu autorytetowi (DS 3802). Ze względu na ostatni punkt każdy wierny musi dokonać prywatnej oceny, że heretycy nie mogą być papieżami. Każdy musi być bowiem poddany papieżowi: Porro subesse Romano Pontifici omni humanae creaturae declaramus, dicimus, diffinimus omnino esse de necessitate salutis (DS 875). Ponadto can. 188 & 4 (CIC 1917) mówi, że kto publicznie odstąpi od wiary katolickiej, traci urząd automatycznie i bez żadnej deklaracji. Ostatni argument przeczy twierdzeniu Ł. Kluski, że wykluczenie heretyka z Kościoła odbywa się tylko w wyniku procesu. Zasada Prima sedes a nemine iudicatur (can. 1556, z „Dekretu Gracjana”) oznacza zaś tylko tyle, że prawdziwemu papieżowi nikt nie może wytoczyć procesu, bo żadne ciało w Kościele nie stoi ponad papieżem, jak twierdzi herezja koncyliaryzmu. Ale taki proces nie jest konieczny, bo już św. Paweł pisał przecież: Ale choćbyśmy my, albo anioł z nieba głosił wam ponad to, cośmy wam głosili, niech będzie przeklęty (łac. anathema sit, Gal 1,8).

Oczywiście, herezja musi być publiczna, by powodowała utratę urzędu. Posłuchajmy Billuarta: Papa occulte haereticus non remaneret adhuc Ecclesiae membrum in actu, secundum doctrinam expositam in corpore articuli, sed retineret adhuc jurisdictionem per quam influeret in Ecclesiam eam regendo (Billuart, Summa Sancti Thomae, T. V, Dissertatio IX, ss. 492, 493). Czyli papież będący occulte (skrycie, potajemnie) heretykiem może posiadać jurysdykcję nad Kościołem, ale publiczna herezja pozbawia go automatycznie władzy papieskiej. Podobnie naucza Garrigou-Lagrange w De Christo Salvatore (Q.VIII, Art. III, s. 232). Przyczyną, dla której ukryty heretyk może pozostać papieżem, jest ta, że jego herezja nie uderza w widzialność Kościoła, która służy łatwemu dotarciu do prawdziwej wiary i sakramentów, by poprzez nie się zbawić. Dlatego właśnie modernistyczny Neokościół nie reprezentuje Nieskalanej Oblubienicy Chrystusa. Jego powstanie przewidział zresztą już na początku XX wieku, znakomity polski teolog, ks. prof. Sieniatycki:

Kościół, któryby powstał na zasadach modernistycznych (…) nie byłby już Kościołem Chrystusowym, ale tworem 20. wieku, opartym na zasadach częściowo protestanckich, a głównie na dzisiejszych (…) światopoglądach agnostycyzmu, pozytywizmu, z przymieszką mistycznych marzeń (…). (cyt. za www.ultramontes.pl).

Ale cóż zrobić z papieżem, z biskupami, z hierarchią kościelną w ogóle? Nie można jej znieść, boby to wyglądało zbyt radykalnie i nikt by wtedy nie uwierzył, że kościół modernistów to Kościół katolicki, więc trzeba zostawić dawną władzę, z imienia, ale bez atrybutów władzy.

Nadto trzeba pamiętać, że oprócz widzialności, Kościół ma i inne niezbywalne cechy, jak niezniszczalność (np. w dziedzinie wiary, kultu), świętość, którym to cechom modernizm zaprzecza. Kościół nie tracił widzialności w czasie wakatów po śmierci papieży, tak też i teraz. Sytuacja jest niecodzienna, ale Matka Boża w La Salette przewidziała tę sytuację: Kościół w świecie będzie zaciemniony jak słońce w trakcie zaćmienia (Prof. Lauth, Die verstossene Kirche, t. II, s. 213). Najważniejszą właściwością Kościoła jest Wiara i to dla niej istnieje widzialna struktura. Dlatego widzialny Kościół urzeczywistnia się we wszystkich tych, którzy publicznie wyznają Wiarę i są wierni papieżom od św. Piotra, aż do Piusa XII (św. Piotr nie stracił Wiary, tylko zaniedbał jej obrony. Zresztą św. Paweł, aby przypodobać się Żydom obrzezał Tymoteusza, czyżby też był apostatą?) i odrzucając konsekwentnie nową religię, którą stworzyli ludzie wierzący w innego „Chrystusa”. Posłuchajmy relacji prof. Lautha (jako pierwszy niemiecki filozof po wojnie, głosił wykłady w Izraelu), opisującego rozmowę z pewnym profesorem z Tel Awiwu: Chciałbym Wam coś powiedzieć, co Was na pewno ucieszy. Najbliższy współpracownik kardynała Bei przyjeżdża dwa razy w roku do nas na konsultacje. Kard. Bea i jego krąg są od dawna o tym przekonani, że Jezus przyjdzie ponownie, nie gdzieś tam w świecie, ale właśnie w Izraelu. Ale to ponowne przyjście nie nastąpi jako ponowne pojawienie się jako osoby, tylko jako wielki postęp społeczny, który przyda się całej ludzkości (Prof. Lauth, op. cit., s. 58). Oto, jaką intencję mieli architekci soboru (Bea był jednym z ważniejszych)! Chrystus zaprzeczałby sobie, gdyby obdarzył autorytetem swych wrogów.

Na koniec przejdę do zarzutów personalnych. Oczywiste, że sedewakantyzm będąc swego rodzaju pospolitym ruszeniem jest dość różnorodny. Nie jest to niczym zaskakującym, jeśli weźmiemy pod uwagę brak autorytetu, który mógłby rozstrzygnąć wątpliwości. Sedewakantyzm to taka Arka Noego, na której przed potopem modernizmu schroniły się różne zwierzątka. Pomimo to uproszczenia Ł. Kluski wynikają z nieznajomości historii. Zarzut o wybieranie antypapieży jest nietrafiony, albowiem tego typu dążności funkcjonują poza głównym nurtem, a część współczesnych antypapieży miała związki z Bractwem Kapłańskim Św. Piusa X. Tę świnię można podrzucać w obydwu kierunkach. Bractwo jest także bardzo podzielone (są wśród nich i sedewakantyści, i ugodowcy). O negacji święceń powiem tylko, że kilka lat temu pracowali w Polsce równocześnie, ks. Eryk Jacqmin, podważający ważność nowych święceń, i ks. Edward Wesołek posiadający takie. Taka niekonsekwencja jest w Bractwie codziennością, a jego względna jedność wynika ze stawiania własnego „autorytetu” ponad „papieski”. Zwykle Bractwo zachowuje się bowiem tak, jakby papież nie istniał.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.