Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » „Umarło Imperium, niech żyje Imperium!” — rozmowa z Tomaszem Gabisiem

„Umarło Imperium, niech żyje Imperium!” — rozmowa z Tomaszem Gabisiem

Rozmawiał Mateusz Rolik

W 2008 roku ukazała się Twoja książka pt. Gry imperialne. Przedstawiłeś w niej koncepcję Imperium Europejskiego będącą wizją zjednoczenia Europy alternatywną wobec aktualnie realizowanej w ramach Unii Europejskiej. Czy mógłbyś przybliżyć czytelnikom Nowej Debaty główne założenia koncepcji imperium europejskiego?

Na początek chciałbym wyjaśnić, że po raz pierwszy koncepcję Imperium Europejskiego przedstawiłem na łamach postkonserwatywnego „Stańczyka” w 1999 roku, a ściślej rzecz biorąc, pierwsza robocza wersja powstała już w 1998 roku. W następnych latach rozwijałem i doprecyzowałem ją w różnych aspektach, publikowałem artykuły na ten temat zarówno na łamach „Stańczyka”, jak i w innych miejscach, m.in. w książce zbiorowej Tożsamość starego kontynentu i przyszłość projektu europejskiego (red. Dorota Pietrzyk-Reeves, seria: Biblioteka Jedności Europejskiej, Urząd Komitetu Integracji Europejskiej, Warszawa 2007). Zainteresowanych tą problematyką odsyłam do mojej książki oraz na moją stronę autorską (www.tomaszgabis.pl) do działu Imperium Europejskie.

Moja koncepcja Imperium Europejskiego była odwróceniem unijnej koncepcji jedności Europy, zakładała głęboką integrację na płaszczyźnie polityczno-wojskowej – silny prezydent Europy wybierany przez Europejską Radę Stanu, europejskie ministerstwa: Wojny, Polityki Zagranicznej, Skarbu, wspólna armia europejska, europeizacja broni atomowej, jedno miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, europejski wywiad i kontrwywiad, czyli europejskie służby specjalne mogące konkurować z CIA, Mossadem czy SWR. Jednocześnie zakładałem daleko idącą decentralizację oraz swobodę prowincji Imperium w kwestiach ekonomicznych, prawnych, społecznych, kulturalnych, obyczajowych etc. Mówiąc skrótowo, była to konserwatywno-liberalna koncepcja Imperium-minimum, ale o mocarstwowych ambicjach i celach; silna, ograniczona egzekutywa i maksymalna wolność dla jednostek, rodzin, przedsiębiorstw oraz rzeczywista różnorodność prowincji Imperium.

Gdybyś miał przywołać jakieś modele, jakieś analogie z przeszłości…

Proces zjednoczenia Europy toczy się w kierunku Unii Europejskiej jako scentralizowanej jakobińskiej republiki. Co paradoksalne, obecni ideologowie i administratorzy Unii Europejskiej, którzy krytykują często państwo narodowe, chcą zjednoczoną Europę przekształcić w scentralizowane, zbiurokratyzowane, zunifikowane nadpaństwo narodowe. Tymczasem dla zwolenników Imperium Europejskiego wzorem historycznym nie jest zrodzone z Rewolucji Francuskiej, jakobińskie, scentralizowane we wszystkich dziedzinach narodowo-demokratyczne państwo przeniesione na płaszczyznę europejską. Analogię widzieliby raczej w wielonarodowych czy wieloetnicznych monarchiach jak Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, I Rzeczpospolita, monarchia austro-węgierska, w pewnej mierze brytyjski Commonwealth, ewentualnie w federacyjnych republikach takich jak Szwajcaria.

Czyli byłaby to „Trzecia Droga” dla Europy?

Tak to właśnie zamierzyłem – trzecia, odrębna droga dla Europy; droga ku europejskiemu imperium, które będzie realizacją idei zjednoczonej Europy, a jednocześnie przezwycięży błędną w bardzo wielu aspektach, opartą na fałszywych założeniach, pozbawioną duchowej wielkości, skarlałą i skrofuliczną koncepcję Unii Europejskiej. Ani defensywna koncepcja Europy Ojczyzn, ani sprzeczna z tradycjami europejskimi jakobińska, socjaldemokratyczna Unia Europejska, lecz Imperium Europejskie. Chciałem, aby w dyskusji o przyszłości zjednoczonej Europy obecna była koncepcja inna niż te dyskutowane w Polsce, wychodząca poza alternatywę wiecznie tych samych argumentów młóconych przez „eurosceptyków” i „euroentuzjastów”.

Po co właściwie Europejczykom Imperium Europejskie?

Aby przetrwać w niebezpiecznym świecie, Europejczycy muszą się zjednoczyć. Europa podzielona to Europa słaba, podległa siłom zewnętrznym, Europa w agonii, czekająca na śmierć, ponieważ jej poszczególne narody nie mają już wystarczająco dużo duchowych i politycznych sił, aby samodzielnie odegrać rolę w polityce światowej. Muszą scalić swoje zasoby i potencjały. Imperium Europejskie miałoby być sposobem na odrodzenie mocarstwowej pozycji Europy w świecie, aby Europa stała się znowu graczem na szachownicy globalnej polityki, aby zmobilizowała jeszcze raz, być może ostatni, swoje siły polityczno-duchowe. Imperium Europejskie miało pomóc Europejczykom w odnalezieniu swojego przeznaczenia – przeznaczenie także w tym, wyższym, historycznym i metapolitycznym, sensie.

Jak z tej perspektywy oceniasz ewolucję Unii Europejskiej w ostatnich latach?

Niestety, w ciągu tych 15 lat, jakie minęły od chwili wysunięcia przeze mnie koncepcji Imperium Europejskiego, Unia Europejska poszła jeszcze dalej w całkowicie błędnym kierunku, w kierunku koncepcji jednoczenia Europy na jakobińską lub eurosocjalistyczną modłę; w kierunku Europy unitarystycznej, centralistycznej, kolektywistycznej, biurokratycznej, kierowanej przez technokratów, planistów i socjalnych inżynierów. Staje się to coraz większym zagrożeniem dla zjednoczenia Europy. Dwa lata temu znany niemiecki pisarz, wywodzący zresztą się z lewicy i żaden „wróg Europy”, Hans-Magnus Enzensberger opublikował niedużą książkę Bruksela – łagodny potwór, albo ubezwłasnowolnienie Europy, w której opisuje tę fatalną ewolucję Unii w biurokratycznego molocha pragnącego zniwelować wszystkie różnice pomiędzy krajami europejskimi. Unia opanowana przez szaleństwo centralizacji, regulacji i uniformizacji – pisał Enzensberger – widzi swoje zadanie w homogenizacji warunków życia i stosunków społeczno-ekonomicznych na całym kontynencie, ustanawiając łagodną dyktaturę.

Łagodną?

Na razie łagodną, ale w przyszłości zapewne mniej łagodną, ponieważ ci, którzy realizują ten utopijny plan, kiedy natkną się na trudności w jego urzeczywistnieniu, sięgną po ostrzejsze środki. Tak zawsze bywało w historii. Tę brutalizację widać już na płaszczyźnie ideologiczno-propagandowej. Enzensberger pisze, że cierpiąca na bezgraniczną megalomanię brukselska nomenklatura wynalazła strategię immunizującą ją wobec krytyki: każdego, kto im się sprzeciwia, denuncjuje jako anty-Europejczyka. Enzensberger dostrzega w tej propagandowej strategii paralelę do oskarżeń o „działalność antyamerykańską” wysuwanych przez senatora Josepha McCarthy’ego lub do potępień „antyradzieckich knowań” przez Biuro Polityczne KPZR. Jakiś urzędniczyna z referatu 1 wydziału V jakiejś unijnej podkomisji albo marny dziennikarz opłacony przez polityków będzie ustalał, kto jest Europejczykiem. Co za upadek!

Jak zmienił się Twój stosunek do Unii Europejskiej od czasu, kiedy formułowałeś swoją koncepcję Imperium?

Byłem i jestem realistą politycznym, Unię Europejską postrzegałem jako kalekie wcielenie wiecznej idei jedności europejskiej; wydawało mi się, że może ona ewoluować w kierunku Imperium Europejskiego, innymi słowy, chciałem reformować Unię Europejską od środka. Chyba jednak byłem zbytnim optymistą, sądząc, że Unia Europejska jest reformowalna, że może być podstawą, na której da się zbudować Imperium Europejskie. Dziś, po tych kilkunastu latach, jestem w tej sprawie pesymistą. Wydaje się, że system Unii Europejskiej jest niereformowalny, a jej dalsza ewolucja nie pozostawia nadziei, że mogłaby przekształcić się w autentyczne Imperium Europejskie. Ulegałem złudzeniu, że obecne elity europejskie są zdolne do tego, aby pójść drogą ku Imperium. Niestety, potrafią one być jedynie niszczycielami autentycznej jedności Europy. Zwracając się do dzisiejszych kierowników Unii Europejskiej, sparafrazowałbym Piłsudskiego: „wam kury szczać prowadzać, a nie Imperium Europejskie budować”. Trzeba by najpierw przepędzić na cztery wiatry jakobińskich politykierów, technokratów, biurokratów, bankierów, ideologicznych fanatyków rządzących dziś Europą.

Ale kto by to miał zrobić?

Ano właśnie. Cóż za duchowe i polityczne skarlenie Europy dziś obserwujemy! Europa, która jeszcze sto lat temu była centrum świata, która podbiła cały świat, rzuciła go sobie do stóp, spadła dziś do poziomu handlu kapustą. Gdzie są Europejczycy, reprezentanci wyższego porządku kultury? Zajmują się problemami kapusty.

Zatem dzisiejsze elity nie tylko nie zbudują Imperium, ale również coraz bardziej ograniczą wolności jednostki?

Wyraźnie widać, że ewolucja Unii Europejskiej przebiega od związku państw, które łączą się ze sobą w wolności, dla kooperacji, dla ochrony swobód obywatelskich i zagwarantowania jednostkom, rodzinom i wspólnotom wolności, w kierunku scentralizowanego zbiurokratyzowanego molocha, który usiłuje kontrolować, ujednolicać, narzucać praktycznie całemu kontynentowi europejskiemu swoje nakazy i zakazy ingerujące coraz bardziej w prywatną sferę życia.

Jak na tym tle widzisz unię walutową, która jest dziś jądrem Unii Europejskiej?

Choć nie byłem pryncypialnym wrogiem wspólnej waluty, od początku uważałem, że zamiast propagować monetarny kolektywizm, należałoby powrócić do koncepcji standardu złota i do koncepcji prywatnego pieniądza wypracowanych przez wybitnych liberałów: Ludwika von Misesa, Fryderyka von Hayeka czy Murraya Rothbarda. Tak czy inaczej, powstanie unii monetarnej mogło być tylko i wyłącznie ukoronowaniem długotrwałego, organicznego procesu zrastania się gospodarczo-socjalnego Imperium Europejskiego. Zresztą i tak wspólna waluta nieoparta na kruszcu prędzej czy później podzieliłaby marny los wszystkich walut papierowych. Dzisiaj sytuacja jest taka, że unię monetarną trzeba ratować, pompując w nią pieniądze! Miała sprzyjać wzrostowi zamożności, a tymczasem staje się coraz bardziej kosztownym projektem politycznym. Obszerniej piszę o tym na Nowej Debacie w serii artykułów poświęconych Niemcom w unii walutowej.

Czy zatem europejska unia monetarna w ogóle może przetrwać?

Mają rację ci, którzy twierdzą, że z punktu widzenia logiki tego systemu monetarnego niezbędna jest dalsza centralizacja unii walutowej obejmująca kolejne dziedziny, zatem unia fiskalna, unia bankowa, euroobligacje, wspólne podatki, wspólny budżet, wspólna polityka gospodarcza etc., etc. Ostatnio znany ekonomista niemiecki Thomas Straubhaar, dyrektor hamburskiego Instytutu Gospodarki Światowej, zaproponował, żeby kraje strefy euro 10 procent podatków przekazywały do budżetu europejskiego, którym zarządzałby europejski minister finansów. Ponadto Straubhaar postulował stworzenie europejskiej kasy bezrobotnych – pracownicy przekazywaliby do niej 2 procent płacy. Byłby to milowy krok w kierunku stworzenia unii socjalnej. Pytanie tylko, jak długo taki pokraczny twór, swego rodzaju socjalistyczne imperium europejskie, może przetrwać. Sądzę, że niezbyt długo.

Czy tego rodzaju proces integracji nie uruchomi sił odśrodkowych?

Jest to prawdopodobne, a nawet nieuchronne. Próby zbudowania tego typu, scentralizowanej we wszystkich dziedzinach, struktury wywołają nie tylko sprzeciw polityczny, nie tylko wykreują wrogów, lecz napotkają na obiektywne bariery finansowe. Pojawiające się wewnętrzne sprzeczności będą raczej nie do przezwyciężenia. Publicysta niemieckiego „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, Frank Lübberding, przepowiadał jakiś czas temu, że Unia jest kolosem, który zataczając się, idzie ku swemu przeznaczeniu, że europejska jedność może okazać się nową wieżą Babel i podzielić jej los.

Czy zapowiedź premiera Wielkiej Brytanii, Davida Camerona, o możliwości wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej jest tego świadectwem?

Postawa Londynu wynika z tego, że Wielka Brytania została wyłączona z tercetu głównych europejskich graczy, ponieważ nie należy do strefy euro i nie zamierza do niej przystąpić. Dlatego nie ma dla niej miejsca w planie stworzenia nowej architektury Unii Europejskiej, czyli powołania do życia opartego na unii monetarnej socjalistycznego euroimperium. Jeśli Wielka Brytania nie chce i nie może stać się częścią tego imperium, to jest naturalne, że musi iść własną drogą.

A co w takim razie z Polską?

Nie istnieją żadne racjonalne argumenty ekonomiczne za przystąpieniem Polski do unii monetarnej. Dyskutować można wyłącznie na płaszczyźnie (geo)politycznej. Powtarzanie, że „Polska nie powinna pozostawać za zamkniętymi drzwiami ekskluzywnego klubu euro”, nie ma sensu. Przypominam, że do tego „ekskluzywnego klubu” należą Cypr, Grecja, Portugalia, i co niby z tego dla nich wynika? Jeśli natomiast socjalistyczne imperium europejskie zapragnie Polskę przyłączyć jako swoją kolejną prowincję, jego naciskom trudno się będzie oprzeć niezbyt silnemu, średniemu państwu jak nasze.

Jak zatem oceniasz w tym kontekście taktykę obecnego obozu rządzącego w Polsce wobec zapoczątkowanej w naszym kraju debaty o przystąpieniu Polski do strefy euro?

Wydaje się, że jest to ostrożna taktyka lawirowania, jedyna możliwa w naszej sytuacji, dostosowana do obiektywnych warunków, w jakich przyszło polskim rządom działać. Rządzący muszą być lisami, wykazywać się taktyczną zręcznością i przebiegłością, dużo gadać, a mało robić, albo na odwrót, robić swoje, ale tego nie rozgłaszać na cały świat. Polski rząd, obecny i przyszły, nie powinien dać się skusić syrenim śpiewom polskich publicystów i polityków namawiających go, żeby w polityce europejskiej „się opowiedział”, „dokonał wyboru”, „przestał trzymać nogę w drzwiach” itp. Tu trzeba grać na kilka frontów, kłamać, zwodzić, uciekać z linii strzału. Weźmy pakt fiskalny; czytałem niedawno kpiny z premiera Tuska, że na konferencji prasowej nie potrafił odpowiedzieć na pytania dotyczące paktu, tymczasem nie ulega wątpliwości, że było to zachowanie zamierzone i zaplanowane: premier Tusk celowo robi zamieszanie, wysyłając sprzeczne sygnały, z jednej strony wychwala pakt fiskalny, a z drugiej ostentacyjnie okazuje swoje lekceważenie, że nawet mu się nie chce zapoznać z tym dokumentem. Bardzo zręczne posunięcie.

Jak w tym kontekście oceniasz rolę eurosceptycznej opozycji w Polsce?

Eurosceptyczna opozycja jest niezwykle pożyteczna, gdyż stwarza rządowi większe pole manewru w jego rozgrywkach z europejskimi partnerami. Gdyby takiej opozycji w Polsce nie było, rząd powinien byłby ją stworzyć.

Pomijając wszystkie przyszłe komplikacje i turbulencje w Unii Europejskiej, to dzisiaj, po uchwaleniu nowego budżetu Unii, powinniśmy się chyba cieszyć, że Bruksela przeleje nam kolejne miliardy euro?

Zawsze uważałem, że zjednoczona Europa (Imperium Europejskie) nie może i nie powinna funkcjonować jako machina redystrybuująca środki i zasoby z jednych krajów do drugich, ponieważ jest to przyczyną konfliktów zagrażających jedności Europy. Walka zarówno pomiędzy poszczególnymi krajami, jak i pomiędzy krajami a centralną biurokracją w Brukseli o podział pieniędzy napływających do wspólnej kasy będzie się nasilać ze względu na to, że ilość dostępnych środków maleje.

Mówi się jednak, że dzięki funduszom europejskim Polska się rozwija.

Ciekawe, że mało kto zastanawia się nad tym, jak rozwijały się kraje, które żadnej pomocy nie dostawały. Przyznawanie funduszy europejskich to mechanizm znany z innych tzw. modeli pomocy rozwojowej, która nigdzie na świecie nie przyniosła rzeczywistego rozwoju. Pomoc ta nie tylko nie pobudziła rozwoju w otrzymujących ją krajach, lecz wręcz przeciwnie, na dłuższą metę okazała się szkodliwa i przyniosła skutki jak zwykle odwrotne od zamierzonych. Dlatego też są dzisiaj np. afrykańscy ekonomiści i publicyści, żądający zaprzestania pomocy, ponieważ okazała się nie dobrodziejstwem, ale przekleństwem. Wszystko to zresztą już dawno opisano, że wspomnę choćby prace Petera Bauera publikowane od lat 50. XX w.

W jakim celu więc ten mechanizm wprowadzono w Europie?

Zasadniczym celem jest wyrównanie poziomów życia elit europejskich. Fundusze służą przede wszystkim elitom Europy B, które dzięki nim mogą żyć na wyższym poziomie. Mają co dzielić na własnym podwórku. Ich pozycja polityczna, a nawet utrzymanie się przy władzy, zależy od dopływu tych środków, co oznacza, że kiedy ich zabraknie, dojdzie do zasadniczej dekompozycji w establishmentach krajów będących beneficjentami pomocy Unii Europejskiej.

Co więc zrobią nasze elity, kiedy źródło przelewów wyschnie?

Polska elita obecna i przyszła będzie musiała znaleźć sposób na życie i przetrwanie – jak samodzielnie egzystować i jaką prowadzić politykę wewnętrzną Nastanie kres epoki życia na kredyt, według dziecinnej „zasady nadziei”. Dlatego pozbawiona dopływu „środków europejskich” będzie musiała dokonać u siebie wielkich zmian społeczno-ekonomicznych. Brak funduszy z zewnątrz odsłoni prawdę o rzeczywistym stanie rozwoju naszego kraju, o jego rzeczywistym potencjale i możliwościach.

Przejdźmy teraz polityki zagranicznej. Jak Europa ma sobie w tej sytuacji układać stosunki z Rosją?

Moim zdaniem Rosja jako mocarstwo, jako suwerenne imperium euroazjatyckie, i Europa – bądź jako Imperium Europejskie, bądź socjalistyczne imperium brukselskie – zawsze pozostawać będą w pewnym geopolitycznym napięciu; imperium europejskie chce się umacniać na wschodzie, Rosja na zachodzie, dlatego konflikt jest nieuchronny i naturalny. Jednakże stosunki pomiędzy Imperium a Rosją mają charakter dynamiczny, będą przechodzić różne fazy: napięcie, odprężenie, wytyczenie granicy wpływów i porozumienie, potem znowu zerwanie „rozejmu” i polityczne starcie, ponowne rokowania, zawarcie „układu o przyjaźni i współpracy”, wypowiedzenie układu i tak bez końca.

Jak widzisz dzisiejszą i przyszłą pozycję USA?

Stany Zjednoczone nie mają już pieniędzy na utrzymanie swojego globalnego imperium i zaczynają je zwijać. Obamę można porównać do Michaiła Gorbaczowa i jego roli w demontażu Związku Sowieckiego. Jeśli prezydent Obama zapewnia, że USA spłacą swoje zobowiązania finansowe wobec zagranicznych wierzycieli, no i krajowych, to znaczy, że nie spłacą. Nowy amerykański minister spraw zagranicznych John Kerry w swoim pierwszym wystąpieniu podkreślił roszczenie USA do globalnego przywództwa, Ameryka, powiedział Kerry, także w obliczu pustki w kasie nie może ulec pokusie wycofania się z polityki światowej. Czyli dokładnie ten proces właśnie zachodzi.

Czy ma to również związek ze słabnącą rolą dolara jako waluty światowej?

Oczywiście. Większość posunięć Waszyngtonu należy rozpatrywać w kontekście ratowania dolara jako waluty rezerwowej świata. Prowadząc globalną politykę, Stany kierują się przede wszystkim koniecznością ratowania swojego systemu finansowego. Wystarczy, że naftowe państwa nad Zatoką Perską uznają, że nie mogą dłużej rozliczać swojej ropy w dolarach, a nastąpi koniec petrodolara, koniec dolara jako waluty rezerwowej i przyspieszony rozpad Imperium Americanum. Cóż za ironia historii: los czempiona demokracji w rękach królów, szejków i emirów!

A jak oceniasz pomysł amerykańskiej administracji, aby zbudować między USA i Unią Europejską strefę wolnego handlu?

Jeśli pomysł ten miałby polegać na tym, że ludzie w krajach Unii Europejskiej i USA mogliby ze sobą swobodniej handlować, to rzecz jasna należy go ocenić pozytywnie. Boję się jednak, że może chodzić o co innego, np. o wprowadzenie kolejnych regulacji, zwiększenia kontroli nad życiem obywateli jednocześnie na obu tych obszarach, żeby Amerykanie nie mogli „uciec” do Europy przed swoim opresywnym rządem, ani Europejczycy do USA przed swoimi opresywnymi rządami i coraz bardziej opresywną biurokracją unijną. Pozostając przy analogii Obama-Gorbaczow, to propozycję Obamy można porównać do propozycji Gorbaczowa stworzenia „wspólnego europejskiego domu”. Rozkładu ZSRR to nie powstrzymało.

A w jaki sposób słabnąca rola USA wpłynie na pozycję geopolityczną Europy i układ sił na świecie?

Byłaby teraz szansa na stworzenie niepodległego, suwerennego silnego Imperium Europejskiego; problem polega na tym, że obecne elity europejskie nie są do tego zdolne. Obserwujemy dziś powolny rozkład całego „systemu zachodniego”, czyli systemu realnej socjaldemokracji czy, bardziej dosadnie mówiąc, systemu „mienszewickiego” opartego na papierowym pieniądzu bez pokrycia, cząstkowej rezerwie bankowej, papierowym kredycie, planowej gospodarce w dziedzinie polityki pieniężnej, rozbudowanym systemie socjalnym i systemowo uwarunkowanym wzrostem zadłużenia. Trudno przewidzieć, jak ukształtuje się system światowy po jego upadku.

Zapytam zatem po leninowsku: szto diełat?

Najpierw trzeba rozpoznać położenie, a potem uruchomić polityczną wyobraźnię, podejmować śmiałe eksperymenty myślowe, wyobrażać sobie Europę i Polskę „po końcu”, to znaczy po końcu unii walutowej i Unii Europejskiej, kiedy USA nie będą już czynnikiem politycznym mogącym zapewnić komuś bezpieczeństwo, w świecie bez NATO; skrót ten chyba pozostanie, ale od National Association of Theatre Owners. Ten świat odchodzi w przeszłość, pytajmy zatem, jaki będzie świat „po końcu”, po naszej „małej apokalipsie”. Kiedy nadejdzie „Day After”, musimy być gotowi.

W swoich tekstach zwracasz uwagę na fundamentalną rolę Niemiec w Europie. Jednocześnie coraz częściej przedstawia się RFN jako hegemona. Czy znowu pojawia się zatem w Europie „kwestia niemiecka”?

Istnieje ścisła zależność pomiędzy tym, co dzieje się w Niemczech a tym, co dzieje się w całej Europie. Los Niemiec i losy innych narodów europejskich są ze sobą ściśle związane. Dlatego Niemcy, centralnie położony kraj europejski, „otwarty” na wszystkie strony świata, bardzo ważny ze względu na swoją gospodarkę i kulturę, nie może być pominięty w żadnej możliwej konstrukcji europejskiej. Niemcy muszą być jednym z filarów imperium europejskiego, albo imperium to nigdy nie powstanie. Imperium Europejskie nie może powstać ani przeciw Niemcom, ani bez Niemiec. Powiem więcej, po części zgadzam się z Friedrichem von Gentzem: „Europa upadła przez Niemcy i przez Niemcy musi powstać na nowo”.

Jaki zatem powinien być nasz stosunek do Niemiec i do Niemców?

Powinniśmy działać na rzecz – przepraszam za użycie sloganów zaczerpniętych z oficjalnej nowomowy – „przyjaźni polsko-niemieckiej” i „polsko-niemieckiego pojednania”. Opowiadam się za porzuceniem ciągłych rozliczeń historycznych, zamknięciem rachunków z przeszłości, za ostatecznym zakończeniem „europejskiej wojny domowej” i zawarciem „europejskiego pokoju”, a więc także pokoju z Niemcami – pisałem o tym w artykule „My, dezerterzy z Frontów Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej”. Niemcy są naszymi sojusznikami i przyjaciółmi, a zarazem rywalami i konkurentami. Wiele nas łączy, ale wiele dzieli, jednak traktowanie Niemiec jako politycznego wroga byłoby dla Polski polityką samobójczą. My Polacy powinniśmy stanąć przed Niemcami z otwartą przyłbicą, bez lęku i bez nienawiści, tak jak kiedyś stawali naprzeciw siebie prawdziwi Europejczycy.

Nie grozi więc nam „germańskie niebezpieczeństwo”?

Nie popadajmy w beztroski optymizm. Powinniśmy zachować stałą czujność wobec przypływów irracjonalizmu w polityce niemieckiej, wobec totalnie zsocjaldemokratyzowanego – to opinia najwybitniejszego współczesnego filozofa niemieckiego Petera Sloterdijka – niemieckiego establishmentu dążącego do „zmieniania świata”. Szkoda, że w Polsce nie ukazała się książka liberalnej autorki Cory Stephan Angela Merkel – pomyłka, w której bije ona na alarm, że w Niemczech dochodzą do głosu zbawcy ludzkości pragnący zbudować „autorytarny reżim ekspertów” i wprowadzić ponadprawny stan wyjątkowy. Dodajmy do tego system zinstytucjonalizowanego „zoologicznego antyfaszyzmu”, wybielanie komunizmu i bagatelizowanie zbrodni Stalina, idiotyzmy w rodzaju „konstytucyjnego patriotyzmu”, nadzór ideologiczny ze strony policji politycznej, czyli Urzędu Ochrony Konstytucji, delegalizowanie partii i organizacji opozycyjnych, tolerowanie zastraszania inaczej myślących przez lewackie bojówki, cenzura polityczna, szaleństwo politycznej poprawności etc., etc. Jeśli takie wzory Niemcy chcieliby eksportować do innych krajów, to Europejczycy muszą im stanowczo oświadczyć: „Krauts verpisst euch!”

No to zapowiada się, że stosunki polsko-niemieckie nie będą łatwe?

Oj, nie. Niemiecki publicysta Ulf Poschardt napisał, że lansowana w Niemczech polityka demokratycznego konsensusu jest kresem pluralizmu ideowego, równa się likwidacji różnorodności poglądów i zniszczeniu dynamicznego otwartego społeczeństwa. W Niemczech, pisał Poschardt, żadna partia nie reprezentuje już dążenia do wolności. Byłoby rzeczą bardzo niebezpieczną, gdybyśmy dzisiaj poddawali się tym szkodliwym tendencjom lęgnącym się u naszego sąsiada zza Odry. Trzeba im się z całą mocą przeciwstawić. Akceptowanie geopolitycznych realiów w żadnym razie nie oznacza akceptacji fałszywych i destruktywnych ideologii, których rozsadnikiem są znaczące odłamy współczesnej elity niemieckiej. Nie będą nam dzieci tumanić jacyś niemieccy Zieloni Khmerowie!

Jaka więc będzie rola Niemiec w przyszłej Europie?

W opublikowanym dwa lata temu artykule „Pełzający rozkład Europy” brytyjski historyk Niall Ferguson zinterpretował integrację europejską jako system reparacji wojennych nałożonych na Niemcy, i stwierdził: „Odnoszę jednak wrażenie, że w międzyczasie Niemcy nie mają już ochoty płacić reparacji”. Obecny system europejski, czyli Unia Europejska i unia walutowa, jest formą reparacji wojennych nałożonych na Niemcy. Jeśli jednak Niemcy nie mają już ochoty płacić reparacji, to cały ten system staje pod znakiem zapytania. Bez Niemiec, to znaczy bez zasobów niemieckich podlegających redystrybucji, podstawy egzystencji traci nie tylko wspólna waluta, lecz także Unia Europejska w swoim dotychczasowym kształcie. W procesie osłabienia lub wręcz rozpadu strefy euro, a w konsekwencji całego projektu Unii Europejskiej, polepsza się pozycja polityczna Niemiec w Europie. W procesie tym Niemcy, zwyciężone totalnie w 1945 roku i pokonane w latach 90., wyrywają się spod kurateli europejskich przyjaciół i mogą swobodniej definiować i realizować swoje narodowe interesy. Przypomnijmy słowa redaktora naczelnego „Le Figaro” Franza-Oliviera Giesberta z 18 września 1992 roku, o tym, że traktat z Maastricht jest tym samym co Wersal, tyle że bez wojny. Jeśli tak, to upadek systemu pomaastrichtowskiego, podobnie jak upadek systemu powersalskiego, pociągnie za sobą emancypację polityczną Niemiec, której zasadniczym przejawem będzie zaprzestanie płacenia trybutu, czyli finansowania integracji europejskiej i europejskiego systemu redystrybucji i transferów.

Zatem ci, którzy mówią, że Unia Europejska i unia monetarna to narzędzie dominacji Niemiec, nie mają racji?

Jest dokładnie na odwrót! Unia Europejska i unia monetarna to narzędzia kontroli nad Niemcami. Niemcy nie są hegemonem Europy, lecz dojną krową Unii Europejskiej i unii monetarnej. Nawet jeśli nie podoba się nam jego uproszczony i emocjonalny język, to możemy, przy pewnych zastrzeżeniach, zgodzić się z amerykańskim publicystą Paul Craigiem Robertsem, który w artykule „The Roads to War and Economic Collapse” napisał: „Unia Europejska od początku była spiskiem przeciwko Niemcom. Jeśli Niemcy pozostaną w Unii Europejskiej, zostaną zniszczone. Utracą swoją polityczną i gospodarczą suwerenność, a ich gospodarka będzie się wykrwawiać na rzecz nieodpowiedzialnych fiskalnie członków UE”. Niemcy nie powinni, zdaniem Robertsa, „poddawać się tyranii” Unii Europejskiej.

Chyba nie powiesz, że euro nie służy interesom Niemiec?

Pani kanclerz Merkel, prezydent Gauck, minister finansów Schäuble, poprzedni ministrowie finansów, najważniejsi politycy wszystkich partii, telewizja niemiecka i wszystkie główne media bez przerwy głoszą, jakim to dobrodziejstwem dla Niemców jest wspólna waluta. Za nimi te propagandową brednię powtarzają publicyści i politycy w krajach europejskich, także w Polsce. A przecież powinno być oczywiste nawet dla dziecka, że zasadniczym celem unii monetarnej było zniszczenie marki niemieckiej, zyskującej w Europie pozycję analogiczną do pozycji dolara na świecie. Obecnie Niemcy, otoczone przez przyjaciół, rozpaczliwie się bronią. Jedyny ratunek dla nich to rozpad Unii Europejskiej i strefy euro. Polecam w tej kwestii komentarz publicysty „The Telegraph”, Ambrose Evans-Pritcharda, pt. „Germany is the ultimate victim of EMU” („Niemcy są ostateczną ofiarą Europejskiej Unii Monetarnej”) lub tekst Gunnara Becka pt. „Germany: Euro victim, not winner”.

Przyjmijmy, że Niemcy przestają być trybutariuszem spętanym politycznie i ekonomicznie strukturami europejskimi. Co dalej?

Niemcy „wyzwolone” z krępujących je więzów wspólnej waluty i struktur Unii Europejskiej, umocnione ekonomicznie i finansowo dzięki zrzuceniu z ramion brzemienia reparacji, czyli transferów w ramach UE i strefy euro, Niemcy po odzyskaniu suwerenności w dziedzinie polityki pieniężnej i powrocie Bundesbanku do rangi jednego z najpotężniejszych banków centralnych świata, utworzą nowy obszar gospodarczy o dużym udziale w handlu światowym, z atrakcyjną dla inwestorów euromarką, która z pewnością stanie się ponownie jedną z kilku najważniejszych walut świata. Takie Niemcy będą realnym twardym jądrem Europy, magnesem przyciągającym inne kraje i narody, skupiające się wokół starego punktu grawitacyjnego Europy leżącego w geopolitycznym centrum kontynentu. Byłoby to ponowoczesne, „liberalne” wcielenie dawnego Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego czyli II Rzesza. Rzesze Bismarcka i Hitlera należałoby przeskoczyć w numeracji kolejnych Rzesz, ponieważ stanowiły prusko-nacjonalistyczne odchylenia od autentycznej tradycji ponadnarodowego, wielokulturowego cesarstwa.

Czy jednak nie zaprzeczasz sam sobie? Mówiłeś przecież, że elity europejskie nie są zdolne do zbudowania Imperium Europejskiego, dlaczego więc elity niemieckie miałyby być zdolne do zbudowania II Rzeszy?

Rzeczywiście, możliwy jest jeszcze inny scenariusz, taki mianowicie, że nastąpi rozpad Unii Europejskiej, ale nie powstanie II Rzesza, ponieważ także Niemcy nie przetrwają jako jedno państwo; tak uważa np. prof. Gunnar Heinsohn z uniwersytetu w Bremie. Według niego Unia Europejska to ponadnarodowy Związek Pomocy Socjalnej, którego dni są policzone. Czynniki ekonomiczno-demograficzne powodują, według Heinsohna, że obecny system europejski w całości wszedł w fazę powolnego rozpadu. W przyszłości powstanie „Europa Kantonów” o postnarodowych granicach, w której nikt nie będzie odpowiadał za długi innych państw, skończą się „bail-outy”, transfery socjalne i redystrybucja bogactwa. Brukselska nomenklatura utraci w nowej Europie rację bytu, gdyż żaden aparat do rozdzielania subwencji nie będzie potrzebny a kantony po prostu wstrzymają przelewy do Brukseli.

Jakie kantony powstaną na gruzach Unii Europejskiej i starych państw narodowych?

Koncepcję Heinsohna omawiam dokładnie na swojej stronie. Największym i najsilniejszym gospodarczo kantonem będzie Federacja Alpejska ze Szwajcarią jako swoim jądrem, wejdą do niej ponadto Badenia-Wirtembergia, Bawaria, Południowa Hesja, północne Włochy; na północy powstanie Federacja Nordycka, czyli Skandynawia, Hamburg i Szlezwik-Holsztyn. Kadłubowe Niemcy (Restdeutschland) utworzyłyby Związek Północnoniemiecki ze stolicą w Berlinie, w basenie Morza Śródziemnego zaś powstałaby Liga Śródziemnomorska. Na wschodzie, na obszarze pomiędzy Odrą i Rosją, widzi Heinsohn nowe wydanie I Rzeczypospolitej, czyli federację Litwy, Polski, Białorusi, Ukrainy z centralą we Lwowie. Pamiętać jednak należy, że proces dewolucji może objąć także same kantony i w końcowym efekcie mogą pojawić się jeszcze mniejsze jednostki terytorialne.

Mogłoby zatem powstać coś w rodzaju Uporządkowanej Anarchii, o której także pisałeś?

Tak, pisałem o tym tutaj. Skoro jednak nowa Europa ma się, według Heinsohna, wzorować na Szwajcarii, to w przyszłości kantony europejskie mogłyby zjednoczyć się w Konfederację Europejską, ustanowić stolicę (na wzór szwajcarskiego Berna) i ściślej kooperować w kwestiach bezpieczeństwa, obronności i polityki zagranicznej – byłoby to nowe wcielenie Imperium Europejskiego. To jest moja realistyczna utopia: nie imperium scentralizowane socjalistyczne i jakobińskie, lecz manarchistyczne Imperium Europejskie.

Czyli jest nadzieja?

W chwilach zwątpienia warto pamiętać słowa kabareciarza i humorysty Pieta Klocke: „W każdym, choćby nie wiadomo jak wielkim, chaosie zawsze żarzy się także iskierka beznadziei”. Być może zwolennicy idei Imperium Europejskiego będą musieli ocalić ją w nadchodzącym okresie europejskiej smuty, przenieść w przyszłość, aby podjęło ją następne pokolenie. Nie mam jednak wątpliwości, że godzina Imperium Europejskiego wybije, jeśli bowiem tak się nie stanie, to Europa przejdzie do historii. Sprawdzi się spenglerowska przepowiednia o Europie sfellachizowanej, pogrążonej w bezhistorycznej próżni. Będziemy musieli przyznać rację Cioranowi: „Europa to zwłoki, które ładnie pachną, uperfumowany trup”. Jeśli jednak, na przekór czarnowidzom, drzemią jeszcze w Europejczykach jakieś ukryte duchowe moce, to tylko idea Imperium Europejskiego może natchnąć ich do czynu, zapalić w nich dawny ogień, przypomnieć wieki potęgi i chwały. Sława Imperium!

Wrocław, luty 2013 r.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.