Jesteś tutaj: Publicystyka » Remigiusz Okraska » Utopia kontra przyroda
„Nie znaliśmy dobrze utopii bądź wyleciały nam z pamięci, zbytnio też opłakiwano niemożliwość ich realizacji. Tymczasem okazały się łatwiejsze do urzeczywistnienia, niż sądzono dawniej. I dziś już co innego nas niepokoi: jak uniknąć ich definitywnej realizacji”
Mikołaj Bierdiajew
Niewielka książka, którą trzymam w ręku, zapewne nie zwróci na siebie uwagi w obficie zaopatrzonych księgarniach. Wydaje się jednak, że jej lektura jest pomocna, a nawet nieodzowna w targanym chaotycznymi prądami świecie i dlatego warto zapoznać się z treścią Na marmurowych skałach Ernsta Jüngera, bo o tej książce tu mowa. Jest ona doskonałym drogowskazem w labiryncie słów, pojęć, symboli, zjawisk i wrażeń wypełniających współczesność, a przy tym — ukrytym w iście baśniowej scenerii opisaniem procesu podkopywania fundamentów świata pełnego szacunku i zrozumienia dla przyrody. Drukowana przed laty w „Literaturze na świecie”, wznowiona została obecnie nakładem Wydawnictwa „Czytelnik”, w przekładzie Wojciecha Kunickiego — najwybitniejszego chyba w Polsce znawcy twórczości Jüngera, który dodatkowo całość opatrzył posłowiem.
Ernst Jünger, opisując upadek starego świata, daleki jest w swych rozważaniach od nieuleczalnie chorych sentymentalistów roniących łzy na samą myśl o tym, jak to kiedyś było dobrze. Ten ekscentryczny „człowiek niemiecki” nie rozpacza jak bóbr po upadku systemów doskonalszych niż istniejące obecnie, nie sili się nawet na tworzenie utopii powrotu do przeszłości, które to zajęcie bywa popularne w pewnych kręgach. Odczuwamy w trakcie lektury nutkę żalu za utraconym rajem, lecz mamy świadomość, że autorowi żal ów nie mąci spojrzenia na rzeczywistość, nie stanowi składnika lamentu za tym, co bezpowrotnie odeszło.
Kreśląc obraz Arkadii, nie wzywa autor do jej restauracji, co zresztą w sensie dosłownym byłoby po prostu niemożliwe. Uzmysławia nam jednak konieczność zachowania i kultywowania tych składników przeszłości, które są ponadczasowe i zawsze aktualne. Świadomość nieuchronności zmian, poczucie małości jednostkowych czy nawet zbiorowych uzurpacji wobec wyroków boskich każą bohaterom utworu porzucić bez nadmiernego żalu formy stare i szukać nowych, które wypełnić można będzie nieśmiertelnymi treściami.
Niemiecki pisarz dokonuje opisu procesów upadku starego świata, ukazując nam w pozaczasowej i pozamiejscowej (chodzi tu o miejsce realnie istniejące, nie zaś obszar pomyślany) scenerii procesy dobrze znane i nader czytelne. Autor posłowia — Wojciech Kunicki wspomina o jednej z możliwych interpretacji tego dzieła: Na marmurowych skałach napisane w przededniu wybuchu II wojny światowej miałoby stanowić zapowiedź szaleństwa, w jakim rzesze ludzi pogrążyły się na kilka długich lat. Złowieszcza postać Nadleśniczego symbolizować miałaby w takim układzie Hitlera. Zapytajmy jednak, czy Jünger, znany wszem i wobec jako radykalny krytyk powersalskiej rzeczywistości, mógłby widzieć w Hitlerze destruktora świata ładu i harmonii, skoro takiego świata od dawna nie było, co i Jünger, i całe środowisko rewolucyjnych konserwatystów, do którego pisarz należał, podkreślali, zanim jeszcze ów człowiek doszedł do władzy? Wydaje się, iż taka interpretacja utworu jest zbyt dużym uproszczeniem. Nie zamierzam — rzecz jasna — spierać się tu z autorem posłowia, choćby dlatego że wspomina on mimochodem o drugiej z możliwych interpretacji Skał jako relacji z triumfu Nowego Wspaniałego Świata nad światem starym, tradycyjnym.
Akcja Na marmurowych skałach rozgrywa się nigdzie i wszędzie zarazem. Wiele wskazówek sugeruje, iż wzorcem przy konstruowaniu wizji Wielkiej Mariny mogło być Średniowiecze. Są i takie tropy, które wskazują na wieki późniejsze jako czas akcji, np. przywołana kilkakrotnie postać Karola Linneusza — XVIII-wiecznego botanika. Równie dobrze możemy jednak doszukiwać się pierwowzoru w którejkolwiek z leżących na uboczu krain, gdzie diabeł mówi dobranoc. Świat Mariny istnieje i dziś, choć jest to obecność ukryta pod powierzchnią zjawisk nowej rzeczywistości. Z potężnych zamków pozostały ruiny, katedry zdają się pustoszeć z każdym dniem, a niewielkie i spokojne miasteczka zostały wchłonięte przez aglomeracyjnego molocha. Taki świat, jaki opisuje Jünger, żyje jednak w sercach garstki strażników wartości niemodnych dziś, którzy nie dali się zwieść blichtrowi aluminiowo-plastykowej rzeczywistości. Przesłanie omawianego utworu może im być pomocne w przetrwaniu tych nader niesprzyjających czasów, bowiem niemiecki pisarz daje wiele wskazówek dotyczących wychodzenia cało z opresji.
Wielka Marina jest miejscem, w którym życie biegnie głęboko wyżłobionymi koleinami wielowiekowych tradycji i następujących z nieodmienną regularnością cyklów przyrodniczych. Ów wizerunek to obraz harmonijnego bytowania człowieka w ramach naturalnej zbiorowości i w koegzystencji z przyrodą. Zagładę tego świata traktować możemy jako alegorię ekspansji technologii i jej bezkrytycznych zwolenników, porzucenia dotychczasowych zasad etycznych stanowiących filary ładu społecznego oraz niepohamowanego pędu ku zaspokajaniu swych zachcianek bez względu na skutki, jakie niesie to dla przyrody i co za tym idzie — dla człowieka. Tak odczytana książka Jüngera jest zapisem ekologicznego kryzysu.
Autor, kreśląc wizję Mariny sprzed zagłady, uzmysławia nam (…) jakim wielkim szczęściem dla nas ludzi jest żyć w małych wspólnotach, pod spokojnym dachem, pośród przyjaznych rozmów i serdecznych pozdrowień rankiem i o zmierzchu (ss. 11-12). Główni bohaterowie utworu pędzą żywot skromny i spokojny, zamieszkując położoną nieopodal miasteczka Pustelnię Rucianą. Oddają się rozmyślaniom i poznawaniu świata roślin, wędrują po okolicy, odwiedzając przyjaciół, obserwują naturę i czują z nią więź, której brakuje dzisiejszym mieszkańcom zatłoczonych molochów. W otoczeniu zwałów betonu, szkła, plastyku i innych odgradzających człowieka od przyrody materiałów niezwykle trudno dostrzec piękno i cudowną naturę świata roślin i zwierząt, poczuć tętno planety, uchwycić choćby cząstkę zależności między ludzką egzystencją a procesami nieustannie zachodzącymi na Ziemi — tym nie mającym sobie równych cudzie.
Nie ma z tym trudności narrator Na marmurowych skałach żyjący w ciągłym bliskim kontakcie ze światem przyrody. Potrafi odczuć w niezwykle głęboki sposób ową nierozerwalną nić łączącą człowieka z siłami natury oraz dostrzec bogactwo procesów przyrodniczych — nieporównywalne z ubóstwem wrażeń świata osobników realizujących się w zaspokajaniu swych materialnych zachcianek: Na górze siedziałem długo przy otwartym oknie, wypełniony pogodą myśli, a serce czuło, jak z wrzeciona odwija się złotymi nićmi materia życia. (…) Dzikie urwiska i lodowce iskrzyły czerwienią i bielą, drżąc rysowały się wysokie brzegi w zielonym lustrze Mariny. Na kalenicy dzień rozpoczynały domowe pliszki, karmiąc drugi wyląg, piszczący z głodu jak ostrzone nożyczki. Z pasa trzcin porastających brzegi jeziora unosiły się łańcuchy kaczek, a zięby i szpaki wydziobywały w ogrodach ostatnie jagody winorośli (s. 9).
Podobny jest stosunek bohaterów utworu do tradycji kulturowych swej ojczyzny. Żyjąc w świecie, w którym zamiast massmedialnej i tworzonej na sprzedaż wielo- (a raczej zero-) kulturowej papki istnieje bogactwo odmiennych i fascynujących form kulturowych nierozerwalnie związanych z miejscem swego powstania, czują, jak odwiedzają ich (…) szare, cieniom podobne i odwieczne duchy tej ziemi, mieszkające tu od dawna, zanim jeszcze rozbrzmiały dzwony klasztorów i pług wrył się w ziemię (s. 8). Kultura wyrasta na istniejącym już przyrodniczym podłożu i od niego w dużej mierze jest uzależniona. Stąd różnorodność kultur powstałych w odmiennych warunkach przyrodniczych i stąd postępująca tychże kultur homogenizacja w czasach współczesnych, będąca m.in. wynikiem przekształcania przyrody w myśl obowiązujących założeń.
Bohaterowie utworu żyją w swej pustelni w wielkiej skromności. Czas wypełnia im przede wszystkim poznawanie tajemnic królestwa roślin, których okazy gromadzą w swym herbarium, rezultaty zapisując na kolejnych kartach. Obserwacja flory wyostrza wrażliwość na zjawiska przyrody i uczy pokory wobec niej, a przy tym posiada zbawienny wpływ na ludzką duszę: Kiedy jesteśmy zadowoleni, zmysłom wystarczają najmniejsze dary tego świata. Od dawna czciłem państwo roślin, tropiąc jego cuda w czasie długich lat wędrówki. Znane mi były chwile, gdy serce zamiera, przeczuwając w rozkwicie tajemnice, jakie kryje w sobie każde nasiono (s. 17).
Jünger przedstawia Wielką Marinę jako krainę spokoju i harmonii. Małe miasta pełniące rolę handlowych, kulturowych i duchowych centrów, wioski zamieszkałe przez trudniących się w pocie czoła uprawą ziemi rolników, pasterskie osady, przepastne bory, klasztor ojca Lamprosa i porozrzucane po okolicy winnice tworzą terytorium, gdzie czas płynie wolno, a dzień jutrzejszy podobny będzie do wczorajszego. Jednak taki stan harmonii nigdy nie trwa wiecznie i nad okolicą pojawia się groźny cień zwiastujący nadchodzącą zagładę. Nadchodzi czas, który autor opisuje następująco: Bywają epoki upadku, w których zaciera się forma stanowiąca najbardziej immanentny wzorzec życia. Wtrąceni w nie, zataczamy się na prawo i lewo, jak istoty pozbawione równowagi (s. 27).
Tak właśnie stało się w opisywanej krainie. Nowe zjawiska i trendy pchnęły ów świat spokoju w objęcia bezładu. Nie był to proces gwałtowny, a rozkład ładu następował stopniowo z inspiracji złowieszczej postaci Nadleśniczego. Wykorzystał on tlące się w przepastnych ostępach leśnych zalążki chaosu, które stanowiła społeczność żyjących poza tradycyjnym prawem barbarzyńskich pasterzy, będących dotychczas marginesem zbiorowości zamieszkującej opisywane ziemie. Ostatecznym zwycięzcą stały się hordy Nadleśniczego, jednak siły odśrodkowe były dwojakiego rodzaju. Nadleśniczy tak przedstawiony jest na kartach utworu: Nie chodziło mu o władzę nad taką pełnią, gdyż nienawidził pługa, ziarna, winorośli i oswojonych zwierząt, gdyż mierziły go jasne osady i szczerość natury ludzkiej. Jego serce otwierało się dopiero wówczas, gdy bluszcz i mech zieleniły się na ruinach miast, a w roztrzaskanych sklepieniach katedr trzepotał w świetle księżyca nietoperz. (…) Czarną ziemię winnic miały ryć kłami dziki, po stawach klasztornych krążyć bobry, a o zmierzchu ciągnąć do wodopoju zwartym stadem dzikie zwierzęta (s. 49). Widzimy zatem, że Nadleśniczy był swego rodzaju radykalnym „głębokim ekologiem”, przepełnionym nienawiścią do człowieka i jego wytworów. Tak zarysowany obraz wydaje się być przestrogą przed popadaniem w skrajności i bezrefleksyjnym odrzuceniem dorobku kulturowego na rzecz fascynacji siłami natury. W Polsce takie postawy praktycznie nie istnieją, ale w Stanach Zjednoczonych działają w najlepsze ugrupowania głoszące, iż rodzaj ludzki to rakowata narośl na ciele Ziemi: Dobrowolny Ruch na rzecz Zagłady Ludzkości, Front Wyzwolenia GAIA (chodzi — rzecz jasna — o wyzwolenie Ziemi od ciężaru ludzkości) oraz głoszący nośne i nader „ekologiczne” hasło: „Ochroń planetę — zabij siebie” Kościół Eutanazji kierowany przez słynnego „Doktora Śmierć” — Jacka Kevorkiana.
Leśni barbarzyńcy Nadleśniczego, paląc ludzkie siedziby i wyrzynając ich mieszkańców, zdobywają coraz większe wpływy. Nie wszystkim jednak były w smak ich poczynania i oto pojawia się druga strona konfliktu, symbolizowana przez osobę Braquemarta, który: Był odważny, jak ludzie nie lękający się przeszkód, lecz cnocie tej towarzyszyła — niestety — pogarda. Jak wszyscy fanatycy władzy i przemocy przenosił swe dzikie marzenia do państw utopii (ss. 89-90). Braquemart wydaje się symbolizować świat przeciwstawny temu, którego zwolennikiem był Nadleśniczy. Adwersarz Nadleśniczego to piewca techniki i postępu, wiary w nieomylny rozum i społeczne planowanie: Cechowała go zimna, oderwana od tradycji inteligencja, a także skłonność do utopii. Na wzór wszystkich mu podobnych pojmował życie jako mechanizm zegarowy uznając, że kołami napędowymi tego zegara są przemoc i strach. Jednocześnie rozwodził się nad problemami drugiej, sztucznej natury, upajał się wonią podrabianych kwiatów i rozkoszami fałszywej zmysłowości. Zabito w jego piersi dzieło stworzenia i odbudowano je już jako mechaniczną zabawkę (s. 93).
Mimo pozornych różnic dzielących dwa wrogie obozy istniało między nimi podobieństwo, którym była wrogość do tradycji. Choć jedni chcieli „odcywilizować” ludzkość, drudzy natomiast „cywilizować” ją zgodnie ze swymi obłędnymi teoriami, to ich rozumienie świata było niemal identyczne: Dziwić mogło, że Braquemart zamierza w tej walce wystąpić przeciwko Staremu, gdyż łączyło ich w sposobie myślenia i działania wiele podobieństw. (…) Różnica polegała jedynie na tym, że Stary zamierzał zaludnić Marinę bestiami, Braquemart natomiast widział w niej kraj niewolników i nadzorujących ich wojsk. (…) Można jedynie napomknąć, że między dojrzałym nihilizmem a dziką anarchią istnieje głęboka sprzeczność. W walce tej chodzi o to, czy ludzkie siedziby zamienić należy w pustynię czy w dziewiczą puszczę (s. 93).
Mieszkańcy Mariny, nade wszystko ceniący spokój oraz życie według odwiecznych prawideł, znaleźli się między młotem a kowadłem. Wpływy i pozycja Nadleśniczego były już tak mocne i ugruntowane, że nikt inny nie mógł się stać zwycięzcą tej batalii. Jego zwycięstwo nie oznaczało bynajmniej początku ery szacunku dla przyrody. Nienawiść Nadleśniczego i jego sług do wytworów ducha, do artefaktów kultury wykraczających poza przyziemne zainteresowania może symbolizować współczesne społeczeństwo konsumpcyjne. Zwycięzców cechowało przede wszystkim umiłowanie tandety i kwestii materialnych, nietrwałych i pozbawionych głębszego oddziaływania. Ich zwycięstwo oznaczało zagładę kultury oraz równie dotkliwe straty przyrodnicze, czego symbolem zdają się być gołębie i czaple, które wzlatując nad płonące miasta same ulegają spaleniu w bijących pod niebo płomieniach. Oznaczało też ono zwycięstwo hedonizmu, głupoty i zachłanności, których symbolem stała się barbarzyńska uczta zwycięzców.
Co w obliczu zagłady robią główni bohaterowie utworu? W spokoju wycofują się ze świata chaosu i zniszczenia, odchodząc do krainy, gdzie życie toczy się w naturalnym rytmie wyznaczonym przez nie poddające się korektom zasady. Wycofują się, niosąc ze sobą kapitał najcenniejszy, jakim jest znajomość prawideł rządzących światem oraz pokora wobec sił za tymi prawidłami stojących. Wycofują się, wiedząc, że chaos jest przejściowy, a obwieszczane z triumfem i zarozumialstwem powstanie Nowej Epoki to jedynie propagandowa gadanina mająca ukryć chwiejność nowopowstałej konstrukcji. Ich zachowanie, spokój i świadomość słabości obecnych uzurpatorów winny być wskazówką dla współczesnych obrońców przyrody i kulturowego ładu.
Dzisiejsze wszechobecne slogany o triumfie techniki, wiecznym postępie, nieomylnej nauce, nieograniczonych możliwościach rozwoju ludzkości, uniezależnianiu się człowieka od sił natury są równie puste jak te, których głosicielami były hordy Nadleśniczego. I choć dzisiaj nie możemy odejść do krainy, gdzie wszystko wygląda normalnie, to możemy żyć tutaj ze świadomością, że wrogi człowiekowi i przyrodzie porządek upadnie prędzej czy później. Być może my tego nie dożyjemy, ale kto wie, czy następne pokolenia nie będą traktowały opowieści o technoświecie jako li tylko dobry żart. Nawet jeśli nie doczekamy tego, to myślę, że warto pamiętać o słowach ideowego pobratymcy Jüngera — Oswalda Spenglera, który w swym dziele Człowiek i technika. Przyczynek do filozofii życia pisał: Urodziliśmy się w tej epoce i musimy dzielnie iść do końca drogą nam wyznaczoną. Nie pozostaje nam nic innego. Jest naszym obowiązkiem wytrwać na straconej pozycji bez nadziei i bez ratunku. Wytrwać jak ów rzymski żołnierz, którego szkielet znaleziono przed bramą w Pompei, a który zginął, ponieważ podczas wybuchu Wezuwiusza zapomniano odwołać go z posterunku. Oto wielkość, to się nazywa być rasowym. Ten honorowy koniec jest jedyną rzeczą, której nie można ludziom odebrać.
Ernst Jünger, Na marmurowych skałach, przełożył i wstępem opatrzył Wojciech Kunicki, Wyd. „Czytelnik”, Warszawa 1997, ss. 166.
(tekst ukazał się w nieco odmiennych wersjach w piśmie „ROJALISTA — Pro Patria” nr 25/1998 oraz w „Zielonych Brygadach” nr 110)