Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Tomasz Gabiś: Vae victis!
Wieczne odpoczywanie
Racz im dać Panie
Na Powązkach, na placach, na skwerach
W zasypanych piwnicach
tam, gdzie kto padł,
gdzie umierał.
Kazimierz Wierzyński „Modlitwa za zmarłych w Warszawie”
We współczesnej polskiej polityce historycznej, zwłaszcza polityce historycznej Obozu Konserwatywno-Narodowego, niezwykle istotną rolę pełni Powstanie Warszawskie, będące elementem obu polskich martyrologii – „zachodniej” (wojska hitlerowskie [niemieckie, narodowosocjalistyczne] brutalnie tłumiące powstanie) i „wschodniej” (wojska stalinowskie [rosyjskie, komunistyczne] czekające z bronią u nogi na jego zdławienie). Symbolizuje ono paradygmatycznie Polskę miażdżoną przez dwóch śmiertelnych wrogów: „Czarną Śmierć” i „Czerwoną Zarazę”. Obecnie Powstanie – przez kilkadziesiąt lat stanowiące przedmiot zażartych dyskusji, polemik i sporów – stało się trwałym składnikiem oficjalnego kultu państwowego. Jego genezy należałoby chyba szukać w znanym artykule Michała Cichego Polacy – Żydzi. Czarne karty Powstania opublikowanym na łamach „Gazety Wyborczej” (29 stycznia 1994), traktującym o „AK mordującej Żydów podczas Powstania Warszawskiego”. Artykuł – co znamienne – nie kontynuował toczonych od 1944 roku polemik na temat wojskowej i politycznej sensowności Powstania, ale uderzał moralnie w AK, doprawiając jej członkom „gęby” morderców Żydów. Obóz Demokratyczno-Liberalny, którego głównym organem jest „Gazeta Wyborcza”, popełnił jednak poważny błąd – nie przewidział, że tego typu atak, grający na emocjach, będący rodzajem „psychologicznej przemocy”, wywoła równie gwałtowną, emocjonalną reakcję w Obozie Konserwatywno-Narodowym, lub raczej – jak sam siebie woli określać – Patriotyczno-Niepodległościowym, który zmobilizuje wszystkie siły dla umocnienia pozycji Powstania Warszawskiego w polityce historycznej, skutecznie odwołując się do polskiego „prapatriotyzmu”. Dzisiaj jest już jasne, że OP-N „wygrał pamięć o Powstaniu”.
Opublikowanie artykułu Cichego było nieudolną, infantylną próbą deheroizacji Powstania, próbą, która, jak się potem okazało, przyniosła skutki wręcz odwrotne od zamierzonych. Poruszenie wywołały nie jakieś nowe ustalenia na temat politycznych przyczyn i skutków Powstania, nie jakieś nowe interpretacje wydarzeń i kontekstów historyczno-politycznych, ale wysunięcie na plan pierwszy naładowanego emocjami epizodu, który oprócz połajanek, żalów i złorzeczeń niczego do wielkiej debaty o Powstaniu, toczonej od 50 lat – a po 1989 roku możliwej już bez cenzury i przy otwierających się archiwach – nie wnosił, przeciwnie – spychał ją w ślepy zaułek, na teren w gruncie rzeczy wygodny dla apologetów Powstania z OP-N.
Artykuł Cichego był nakręcaniem psychopolitycznej sprężyny aż do punktu maksymalnego, w którym – ponieważ nie ma się tyle siły, żeby ją w tym położeniu utrzymać – zaczyna się ona coraz szybciej odkręcać: dziesięć lat późnej Warszawa wzbogaci się o Muzeum Powstania Warszawskiego – instytucji mającej propagować mit Powstania i upowszechniać jego kult. W cztery lata po otwarciu MPW Jarosław Marek Rymkiewicz opublikuje książkę Kinderszenen, zawierającą bezwarunkową apologię tamtego zrywu, apologię o emocjonalnej intensywności, jakiej piśmiennictwo polskie na temat Powstania do tej pory nie znało. Rymkiewicz przekreślił, unieważnił niejako dawne spory toczone o polityczną i wojskową sensowność Powstania, przenosząc to wydarzenie, lub raczej Wydarzenie, w sferę quasi-metafizyczną odporną na wszelkie próby jego racjonalnej i realistycznej oceny. Można więc zaryzykować twierdzenie, że to polski Obóz Demokratyczno-Liberalny artykułem Michała Cichego nadał dynamikę temu procesowi.
Jest rzeczą wielce znamienną dla ewolucji obozu polskiej prawicy (OP-N) w ostatnich kilkunastu latach, że uczynił apologię Powstania Warszawskiego ważnym elementem własnej tożsamości politycznej, spychając krytyków decyzji o jego wywołaniu do narożnika argumentem, że stają w jednym szeregu z polskimi komunistami i propagandystami z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Jest to taktyka skuteczna, no bo kto by chciał iść pod rękę z takim typem jak Konstanty Rokossowski („marszałek”), który z typową dla Sowieciarza werbalną brutalnością i obłudą stwierdził, że „odpowiedzialni za powstanie to błazny, którzy jak klowni w cyrku wpadają zawsze w nieodpowiedniej chwili i wywracają koziołki na dywanie; lecz są to błazny, które spowodowały zniszczenie miasta i śmierć setek tysięcy ludzi”.
Jednak Rokossowski nie jest nam do niczego potrzebny, bo przecież do krytyków decyzji o wywołaniu Powstania należą historycy, pisarze polityczni i publicyści od komunizmu dalecy jak to tylko możliwe, reprezentujący różne nurty prawicy: Ferdynand Goetel, Jan Emil Skiwski, Andrzej Bobkowski, Stanisław Cat-Mackiewicz, Józef Mackiewicz, Stefan Kisielewski, Adam Doboszyński, Jędrzej Giertych, Wojciech Wasiutyński, Jan Matłachowski, Stanisław Żochowski (zob. Piotr Zagała Powstanie Warszawskie – chwała i hańba, „Stańczyk. Pismo konserwatystów i liberałów” nr 22, 1994; za tym artykułem przytaczam część poniżej cytowanych opinii). Czyżby uosabiana przez nich tradycja politycznego myślenia miała paść ofiarą polityki historycznej uprawianej przez współczesny Obóz Patriotyczno-Niepodległościowy?
Na „aspekt brytyjski” Powstania Warszawskiego zwrócił uwagę piłsudczyk, publicysta i polityk Ignacy Matuszewski (1891-1946) w artykule Pięć lat wojny (zob. Wybór pism, Londyn 1952). Matuszewski pokazuje w nim, jak dalece funkcjonowanie w kraju Ruchu Oporu zależało od stosunków brytyjsko-sowieckich i było ich elementem. W tym kontekście należałoby też patrzeć na samo Powstanie, a zwłaszcza na owiane mgłą tajemnicy kulisy jego wybuchu.
W pierwszej połowie 1944 roku, wraz ze zbliżaniem się Armii Czerwonej do granic Polski, zaczynają się naciski brytyjskie, aby AK udowodniła swoją antyniemiecką postawę, podejmując jawną walkę na tyłach frontu niemieckiego. Rząd brytyjski wywiera presję na Mikołajczyka, stosując podwójny szantaż, a mianowicie wyrażając wątpliwość, czy Armia Krajowa naprawdę istnieje i jest zdolna do czynu zbrojnego, sugerując konieczność weryfikacji rzeczywistego przeznaczenia pomocy finansowej rządu JKM dla podziemia w Polsce oraz odmawiając mu dostaw broni pod pretekstem, że broń, niewykorzystywana do walki z Niemcami, mogłaby zostać obrócona przeciw Armii Czerwonej. Oto jak oceniał powyższą sytuację Ignacy Matuszewski w tamtych gorących dniach: „Polska jest szarpana, anektowana, sowietyzowana. Rząd zaś RP w Londynie wysyła coraz nowe zastępy na śmierć i zgubę, by dowieść swojej dobrej woli”. Takie jest prawdziwe źródło polityki rządu brytyjskiego i całkowicie odeń zależnego pod względem politycznym i finansowym Rządu Polskiego w Londynie. Wszelkie gadanie o antysowietyzmie jest tylko drwiną z tej próżnej, heroicznej ofiary polskiej młodzieży, która posłużyła politykom i agentom za instrument przetargowy wobec rozmów Mikołajczyka ze Stalinem. I trudno tu nie zgodzić się z opinią Cata-Mackiewicza, że „Anglicy hodowali polskiego cielaka, aby móc go sprzedać” i więcej wytargować dla siebie od Rosji.
Warszawę, jaka znikła z powierzchni ziemi jesienią 1944 roku, tak opisuje w swoich wspomnieniach Czasy wojny powieściopisarz Ferdynand Goetel:
…to, co działo się w roku 1940, było jeszcze freblówką, w stosunku do lat późniejszych, kiedy to przemyt objął i surowce niemieckie i ręką swoją sięgał do Rzeszy, Belgii i Francji, przetok złota i klejnotów przestawał również być wewnętrzną sprawą Warszawy. Waluciarze warszawscy obracali dewizami i złotem w całej zajętej przez Niemców Europie i twierdzili, może i słusznie, że ceny i kursy „dyktuje” Warszawa, a nie Paryż czy Bruksela. (…) No i muzyka. Dużo dobrej, poważnej muzyki. Kwartety, występy solowe, orkiestry. U Lardellego, gdzie gra wielka orkiestra symfoniczna, nie pobiera się wstępów, gość musi jednak wypić kawę i zjeść ciastko. (…) Z nastaniem roku 1943 fantastyczność trybu życia Warszawy doszła do zenitu. Śladów pogromu wrześniowego można się było doszukać tylko w nie uprzątniętych ciągle rumowiskach… Kiedy bomby angielskie posiały w Niemczech większe zniszczenie, Goebbels, który odwiedził Warszawę, w jednym ze swych artykułów postawił ją w Reichu za wzór, jak się odrabia straty i podnosi z upadku… W niezliczonych kawiarniach i kawiarenkach zbiegał się tłum liczniejszy i gwarniejszy niż za dawnych lat. O wygodę, fotele i zacisze nie dbano. Od bufetu wymagano jednak wiele. Chciano pić tylko najlepszą kawę marago dżip, w modzie byty torty mokka i fedora, z piany, czekolady, migdałowej masy. (…) Wystawy antykwariatów olśniewały świetnymi obrazami i meblami. Zdławiony rynek księgarski zastąpiły antykwariaty książkowe i nigdy w Warszawie nie można było nabyć z łatwością tylu świetnych książek, jak właśnie wtedy… Dyskusje publiczne, choroba naszego wieku, szalały epidemicznie… Zaś w niemieckim kasynie gry przy alei Szucha hazardująca hołota rżnęła w ruletę i baka, nie bacząc na zakazy podziemia. Setki prywatnych salonów brydżowych przetaczało pieniądze z rąk do rąk. W restauracjach jadano lepiej i obficiej niż przed wojną (…). W roku 1944 nowy nurt uchodźstwa napływa do Warszawy… Magazyny bibliotek publicznych pęcznieją od pak, złożonych w nich jako depozyty. (…) Miasto, które przez cały czas wojny było skarbcem Polski, materialnym i duchowym, bogacieje znowu.
W powieści Józefa Mackiewicza Nie trzeba głośno mówić możemy przeczytać: „W tym czasie (koniec 1943 roku) AK, a zwłaszcza Kierownictwo Walki Cywilnej i prawie wszystkie podległe mu agendy, były w znacznym stopniu zinfiltrowane przez agentów sowieckich, czynniki komunistyczne bądź prokomunistyczne”. Publicyści OP-N oskarżają wydawczynię Mackiewicza Ninę Karsov, środowisko „Gazety Wyborczej”, a nawet Adama Michnika, że blokują wydania książek Mackiewicza w Polsce. Nie znam sprawy zbyt dobrze, więc się nie wypowiadam, ale gdyby tak rzeczywiście było, to czyż motywem nie jest czasami chęć uchronienia Polaków przed takimi rewelacjami Mackiewicza?
Adam Doboszyński pisał w artykule Ekonomia krwi („Walka”, listopad 1943, przedrukowany [w:] Adam Doboszyński, Studia polityczne, 1947):
Zauważmy: wszystkie agentury pchają nas dziś do przelewu polskiej krwi. Najgorliwszymi zwolennikami powstania w Polsce (t.j. akcji zbrojnej zanim potęga militarna Niemiec zostanie ostatecznie złamana) są dziś komuniści oraz najciemniejsi doradcy po pokątnych zakamarkach naszej londyńskiej machiny państwowej. Rozważając jednak sprawę z punktu widzenia polskiej racji stanu, powstanie, czy przeciw niezłamanym jeszcze militarnie Niemcom, czy przeciw wkraczającej zbrojnie na ziemie polskie Rosji, byłoby dziś posunięciem samobójczym. Potrzebne były może powstania za czasów rozbiorowych, by Naród nie rozłożył się w niewoli. Warto może było poświecić na ten cel w każdym pokoleniu kilkadziesiąt tysięcy żyć ludzkich. Ale dziś położenie nasze przedstawia się inaczej; po hekatombie września 1939, po czterech latach podziemnego oporu, po lagrach niemieckich i sowieckich, Naród nie potrzebuje podniety do patriotyzmu. Wysuwany bywa argument, że powstanie, czy przeciw jednemu, czy drugiemu zaborcy, potrzebne byłoby dla celów propagandy, dla zamanifestowania wobec świata naszych praw i naszej woli do niepodległego bytu. Nie uważamy argumentu tego za trafny; nasze zamiłowanie do wolności znane jest światu dostatecznie; przeciw Niemcom walczyliśmy we wrześniu 1939 sami i pierwsi, natomiast ewentualne powstanie przeciw najeźdźcy ze Wschodu wygrałyby propagandowo Sowiety, których aparat propagandy działa o ileż sprawniej od naszego. Wmówiłoby się Zachodowi, że to ręce Ukraińców i Białorusinów, a na zachód od Sanu i Bugu ręce polskiego proletariatu, zdławiły powstanie „oficerów” i „obszarników”. Propagandowe zwycięstwo Sowietów w sprawie katyńskiej niech będzie dla nas nauką i przestrogą. Z powstaniem czy bez powstania, całość naszych ziem odzyskamy dopiero w razie wielkiego osłabienia Rosji w zapasach z Niemcami, względnie po pobiciu Rosji przez świat zachodni; żadne krwawe gesty przedsiębrane przedwcześnie nic nam tu nie pomogą. Wręcz przeciwnie, powstanie, likwidujące ostatecznie element przywódczy Narodu, może uniemożliwić późniejsze wykorzystanie pomyślnego dla nas obrotu wypadków.
Swój artykuł tak kończył Doboszyński:
Po długiej przerwie w niepodległym bycie, Naród nasz powoli dojrzewa do kierowania własnymi losami. W czasie obecnej wojny zdaliśmy egzamin wcale nieźle; mimo zainteresowanej propagandy, głoszącej urbi et orbi o naszej rzekomej kłótliwości, daliśmy przykład zgody narodowej, z którym żaden inny z okupowanych narodów równać się nie może. W tej najcięższej chwili złóżmy jeszcze dowód umiejętności, cechującej bardzo tylko dojrzałe narody — dowiedźmy, że stać nas na oszczędną gospodarkę żywą substancją Narodu; obok rządu dusz pamiętajmy i o ekonomii krwi.
W powieści Nie trzeba głośno mówić Józef Mackiewicz zamieszcza cytat z podziemnego pisma „Państwo Polskie”: „Jeżeli za cenę krwi polskiej i nowych ofiar uda się przekonać i zmobilizować opinię Anglosasów po naszej stronie, to cena zapłacona nie będzie za wysoka”. Okazała się nie tylko nazbyt wysoka, ale i żadnej mobilizacji Anglosasów na rzecz sprawy polskiej nie przyniosła.
W artykule Leczenie kompleksów (1946) pisał Doboszyński:
Kompleks pawia, podobnie jak kompleks Mesjasza, rozrósł się u nas ostatnio do rozmiarów zupełnie samobójczych; popełniamy gesty bohaterskie, kosztujące nas dużo w przekonaniu, że podnoszą nas one w oczach zagranicy; nie rozumiemy, że dzieje się wręcz odwrotnie. Najtragiczniejszym przykładem takiego nieporozumienia jest oddźwięk zagranicą powstania warszawskiego z r. 1944. We wszystkich dyskusjach na temat powstania w Londynie jako główną korzyść z niego wysuwa się nadal pozytywny rzekomo oddźwięk na Zachodzie. Otóż nie, po stokroć nie! Byłem w czasie powstania w Londynie i będę to powtarzał do końca życia, że powstanie i ogrom jego ofiary zaszkodziły nam w opinii świata, a nie pomogły.
Przypomnijmy tu fragment „historiozoficznego” traktatu Dzieje bez dziejów – teoria rozwoju wewnętrznego Polski, autorstwa Jana Stachniuka. W tej wydanej tuż przed wybuchem wojny książce ideolog neopogańskiej Zadrugi wyliczał rytm polskich buntów:
Przyjąć możemy jako pewnik, iż pierwszym buntem polskim przeciw nędzy istnienia była Konfederacja Barska. Szereg następnych eksplozji następuje regularnie co generację.
I tak: r. 1768—1772 Konfederacja Barska,
od r. 1794 Kościuszko i Legiony Dąbrowskiego,
r. 1830—31 Powstanie Listopadowe,
r.1863—64 Powstanie Styczniowe,
r. 1905 Akcja bojowa P.P.S., Piłsudski.Jak widzimy, odstępy pomiędzy każdym wybuchem aktywności narodu wynoszą 30—40 lat. [od 1944 do 1980 roku minęło 36 lat – TG] Niektóre z nich pozornie dadzą się wyjaśnić zbieżnością z wypadkami politycznymi Europy, lub działaniem określonych, konkretnych przyczyn. Niewątpliwym jest, iż wzbierające napięcie psychiczne grupowało wokół siebie pewne elementy, które historyk, nieświadomy prądów, nurtujących w podświadomości milionów, (też pozbawionych zdolności określenia swych stanów duchowych w sposób trafny), traktować musiał jako „przyczyny”. Każda taka eksplozja była aktem ogromnej doniosłości, zmuszającym do zmiany kierunku nurt aktualnego życia, wplatając go w swój rytm, pociągając w swój wir. Dla umysłu badawczego związki te plątały się i gmatwały w sposób dostatecznie zawiły, by mógł on nie dostrzec istotnej siły motorycznej danego wielkiego zdarzenia. Prawie każda z tych eksplozji jest sprzeczna z kategorią zdrowego rozsądku. Konfederaci barscy walczyli o wszystko oprócz tego, coby naprawdę tę wielką eksplozję logicznie uzasadniało. Powstanie Listopadowe było wyraźnie sprzeczne z polską racją stanu. Dla powstania Styczniowego znajdziemy najmniej podbudowy, już nie tylko logiczniej, ale wprost zgodnej z jakimśkolwiek rozsądkiem. Prawo buntu pokoleń, jako ślepe, nie potrzebuje się kłopotać o zgodę z logiką i rozsądkiem — od poprzedniej eksplozji minęło 33 lata, to wystarcza za wszelkie racje. Nic więc dziwnego, iż dla umysłów trzeźwych, badających oba powstania, nie do przyjęcia była alogiczność tych zjawisk; trzeba je było często tłumaczyć ciemnymi intrygami masonów, lub innych potencyj nieznanych. Ostatnia eksplozja miała miejsce około 1905 roku. Przedłużyła się ona aż do Wojny Światowej, wciągając w swoją orbitę szereg dalszych młodych roczników. Kolejna więc eksplozja nastąpić powinna z pewnym opóźnieniem. Nastąpić to powinno około 1945 roku.
Stachniuk nie brał pod uwagę tego, że wybuchnie wojna, ale jego przewidywanie, iż napięcie wewnętrzne prowadzące do buntu przeciwko „nędzy istnienia” eksploduje ok. 1945 roku, sprawdziło się: eksplozja nastąpiła 1 sierpnia 1944 roku.
Po latach wysłuchiwania argumentów za lub przeciw Powstaniu nasuwa mi się jeden, przyznaję, że radykalny, wniosek. Jedyną właściwą taktyką Armii Krajowej w sytuacji, kiedy jasne się stało, że zwycięstwo „Czerwonej Zarazy” (sojusznika naszych sojuszników, czyli naszego sojusznika!) nad „Czarną Śmiercią” i zajęcie Polski jest już pewne, było „stanie z bronią u nogi”. Nie należało podejmować żadnych jawnych wojskowych działań na bezpośrednich tyłach wojsk niemieckich, a już broń Boże wywoływać powstania w Warszawie. W żadnym wypadku nie należało się ujawniać po wkroczeniu Sowietów. Trzeba było cierpliwie czekać na rozwój wypadków, na które de facto utraciło się wpływ. To był wówczas nakaz politycznego rozumu. W momencie, kiedy oczywiste się stało, że wszystko jest stracone, że II Rzeczpospolita poniosła ostateczną klęskę, a kontrola Sowietów nad Polską staje się brutalnym faktem, należało jak najszybciej rozwiązać – nieużyteczną już jako instrument polityczny – Armię Krajową, rozproszyć ludzi, by ratowali się na własną rękę. Mieli trzy wyjścia (według formuły pisarza Andrzeja Brauna): pójść do lasu, uciekać na Zachód lub znaleźć dla siebie takie czy inne miejsce w nowej rzeczywistości społeczno-politycznej. Byłoby to zgodne z zasadą „ekonomii krwi”, o której przestrzeganie błagał Doboszyński.
W 1994 roku „Polityka” (nr 50) ogłosiła artykuł Jerzego Iranka-Osmeckiego, syna szefa II Oddziału Kazimierza Iranka-Osmeckiego na temat jednego z najbardziej zagadkowych wydarzeń poprzedzających bezpośrednio wybuch powstania. Autor twierdził, że jego badania wykazały, iż raport gen. Antoniego Chruściela („Montera”) informujący Bora-Komorowskiego, że wojska sowieckie przełamały niemiecką obronę na prawym brzegu Wisły, a czołgi sowieckie dotarły na Pragę, został celowo zmyślony po to, aby doprowadzić do natychmiastowego wybuchu powstania. Iranek-Osmecki pisał: „Dlaczego Bór-Komorowski i Pełczyński przyjęli raport Chruściela za dobrą monetę, stanowi drugą zagadkę do wyjaśnienia, której nie pomoże żadna analiza dostępnych faktów. Ten rozdział powstania pozostanie na zawsze dziedziną domysłów”.
Wydaje się, że najbliższy prawdy jest domysł Jana Matłachowskiego, że to Pełczyński i Okulicki spiskowali za plecami Bora, by doprowadzić do wybuchu powstania. Matłachowski w Kulisach genezy Powstania Warszawskiego pisze o rozmowie, jaką z Borem przeprowadzili Pełczyński i Okulicki, wywierając na niego presję, by wydał rozkaz do rozpoczęcia powstania. Zmyślony raport Chruściela był zapewne częścią akcji mającej na celu złamanie oporu Bora (można ją nazwać puczem oficerów). Chruściel pojawia się ze swoimi rewelacjami o czołgach sowieckich na Pradze akurat po rozmowie Pełczyńskiego i Okulickiego z Borem (Okulickiego już wówczas nie było). Była to dobrze wyreżyserowana akcja: Bór, zmęczony naciskami Okulickiego i Pełczyńskiego, ciągle się waha i nie wie, jaką podjąć decyzję. Wówczas jak na zawołanie pojawia się Chruściel, oczywiście zdyszany i podniecony, meldując o czołgach sowieckich na Pradze. Bór ustępuje. Nie było tak, że Pełczyński „przyjął raport Chruściela za dobrą monetę”, jak sądzi Jerzy Iranek-Osmecki. On po prostu dobrze wiedział, że Chruściel kłamie. Wszystko musiało być z góry ukartowane. Jest to jedyne sensowne wytłumaczenie tamtych wydarzeń. Ci na górze prowadzą swoje polityczne gry, ci na dole idą na bohaterską śmierć. Taki to ten świat, takie życie, taka śmierć.
Odnosi się niekiedy wrażenie, że Powstaniu Warszawskiemu przypisuje się dziś znaczenie historyczne, którego faktycznie nie posiadało, ponieważ stanowiło jedynie krwawy epilog dramatu rozegranego we wrześniu 1939 roku. Wybuch Powstania był tylko desperacką próbą opuszczenia ślepego toru historii, na który skierowały Polskę decyzje kierownictwa państwa polskiego podjęte pięć lat wcześniej. To wówczas kości zostały rzucone, nadeszła chwila rozstrzygająca dla losów narodu. Jeszcze w sierpniu 1939 roku istniało realne państwo polskie, istniała polska armia, administracja, dyplomacja, to wszystko ówczesna polska elita przegrała. A kiedy utraciła podstawy realnej władzy, przystąpiła do ustanawiania władzy, która realnych fundamentów była pozbawiona. Prawdziwy rząd upadł, powstał fikcyjny rząd emigracyjny, rozpadło się państwo rzeczywiste, przystąpiono do budowania Państwa Podziemnego, prawdziwa armia poszła w rozsypkę – utworzono więc Armię Krajową. Wszystkie te organizmy były całkowicie zależne od mocarstw antyniemieckiej koalicji. W żadnym momencie po 1939 roku polska elita polityczna nie miała siły, aby odzyskać podmiotowość polityczną i w minimalnym choćby zakresie współdecydować o losie Polski. Była pionkiem w grze mocarstw; od konstelacji ich interesów i celów (geo)politycznych zależała polityczna przyszłość narodu polskiego.
Nie w sierpniu 1944 roku zatem, lecz w sierpniu roku 1939 szukać należy przyczyn, które zdecydowały o dalszym biegu historii Polski. To wtedy – jak 10 lat wcześniej prorokował niemiecki publicysta polityczny i poeta Friedrich Georg Jünger – zaczyna „rozwijać się historyczny spektakl o nieskończonej potędze, by świat zanurzyć w ogniu i krwi”, wybucha „ostateczna walka imperializmu”, następuje „globalne rozładowanie spiętrzonych napięć”. Powstanie Warszawskie było wprawdzie ważnym dla nas, Polaków, wydarzeniem, ale zupełnie nieistotnym, jeśli patrzeć z perspektywy tych globalnych zapasów o panowanie nad światem i o nowy podział świata. W sierpniu 1939 roku kierownictwo państwa polskiego mogło mieć wpływ na bieg wydarzeń w Europie, w sierpniu 1944 roku ani rząd emigracyjny, ani dowództwo AK takiego wpływu mieć nie mogły.
W debatach toczonych na temat politycznego i militarnego sensu Powstania Warszawskiego porównuje się je czasami do Powstania w Getcie Warszawskim; co prawda niektórzy uważają, że tylko Powstanie Warszawskie było prawdziwym powstaniem, Powstanie w Getcie zaś operacją policyjno-wojskową zainicjowaną przez władze okupacyjne, której konspiracyjne grupy żydowskie stawiły opór z bronią w ręku, ale nie ma co kruszyć kopii o etykiety. Jak wiadomo, getto było już wyludnione po zapoczątkowanych w lipcu 1942 roku deportacjach do obozów. Zatem wywołanie powstania przez ŻOB niczemu już nie mogło zapobiec. Po co więc, kiedy 19 kwietnia na teren getta weszły jednostki wojskowe i policyjne, aby dokonać ostatecznej jego likwidacji i wywieźć pozostałych mieszkańców, wybuchła żydowska insurekcja? Żadnych realnych celów militarnych mieć nie mogła, żadnych działań niemieckich wstrzymać nie była w stanie. Przyjmuje się więc, że insurekcja nie mająca jakichkolwiek szans powodzenia była „desperackim aktem wyboru godnej śmierci z bronią w ręku, jak i odwetu na prześladowcach”.
W gruncie rzeczy podobnie można zinterpretować Powstanie Warszawskie, o którym jednak mówi się, że miało także inne cele: wysłać sygnał światu, zamanifestować światu wolę niepodległości, wstrząsnąć sumieniem świata, zwrócić oczy świata na Polskę, napełnić świat szacunkiem i przerażeniem, zmobilizować po naszej stronie opinię Anglosasów. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że Powstanie Warszawskie było w zamierzeniach jego autorów formą politycznego piaru, tyle że bardzo kosztownego. A jak ma się sprawa z Powstaniem w Getcie Warszawskim, czy było ono tylko „heroicznym samobójstwem”, czy także zawierało elementy politycznego piaru? Otóż tak się złożyło, że 19 kwietnia 1943 roku w Hamilton na Bermudach rozpoczęła się konferencja amerykańsko-brytyjska mająca zająć się problemem żydowskich uchodźców (spotkanie trwało do 29 kwietnia). W tamtym okresie trwała kampania środowisk żydowskich w USA i Wielkiej Brytanii mająca na celu zmianę negatywnego nastawienia rządów tych państw do przyjmowania uchodźców żydowskich (zazwyczaj łączono ten problem z agitacją na rzecz powstania państwa żydowskiego). Przywódcy żydowscy spotykali się z wysokimi przedstawicielami władz USA prosząc o pomoc i o podjęcie działań na rzecz Żydostwa europejskiego; prasa amerykańska informowała o planowanej konferencji, liderzy żydowscy nalegali, żeby mogła w niej wziąć udział mała delegacja żydowska. Kiedy Departament Stanu odmówił, osiem organizacji żydowskich wystosowało do uczestników konferencji pismo z listą propozycji pomocy dla Żydów w Europie.
Wolno zatem zaryzykować hipotezę, że akcja policyjna Niemców spotkała się ze zbrojnym oporem nie dlatego, że żydowscy partyzanci zamierzali „ponieść godną śmierć z bronią w ręku”, ale żeby świat usłyszał z Warszawy sygnał „Ocalcie nas!”. Chodziło o wywarcie nacisku moralnego i propagandowego na zachodnich aliantów, którzy nie kwapili się do przyjmowania Żydów wydostających się spod władzy narodowych socjalistów, ba, jak pisze David Wyman w znanej książce Pozostawieni swemu losowi, wręcz obawiali się (!), że Hitler sam wypuści Żydów spod swojej kontroli. Podjęcie akcji zbrojnej było zatem na zimno wykalkulowanym, racjonalnym politycznie posunięciem propagandowym, być może bardziej nawet racjonalnym niż Powstanie Warszawskie. Miało bardzo konkretny cel – wywarcie moralnej presji na uczestników konferencji na Bermudach i wpisywało się idealnie w szeroką kampanię propagandowo-polityczną środowisk żydowskich w USA. Od Powstania Warszawskiego różniło je także to, że było „czyste” w sensie moralno-politycznym, podczas gdy Powstanie uwikłane było jednak w kontekst antysowiecki i mogło być odczytywane jako akcja skierowana politycznie przeciwko ważnemu uczestnikowi światowej koalicji antyfaszystowskiej, stąd nie miało szans na to, aby jego piarowy wydźwięk został zmultiplikowany przez ośrodki medialne na Zachodzie.
Rację ma Rafał Ziemkiewicz, krytykując fakt, że zbyt wiele uwagi poświęca się tragedii Powstania Warszawskiego, a zbyt mało sukcesowi Bitwy Warszawskiej w 1920 roku. Choć to 15, a nie 1 sierpnia, jest oficjalnym narodowym świętem, to – zauważa Ziemkiewicz – przestrzeń publiczna sprawia wrażenie, jakby było dokładnie odwrotnie. Dlaczego tak się dzieje? Otóż dopóki dominował będzie zrodzony z frontów II wojny światowej nadrzędny paradygmat moralno-polityczny: „Zastępy Anielskie” (Roosevelt, Churchill, Stalin) kontra „Antychryst” (Hitler), dopóty wszelkie antyhitlerowskie „miejsca pamięci” będą ważniejsze niż antystalinowskie. Powstanie Warszawskie miało oczywiście ostrze antysowieckie, ale jest ono niewidoczne dla oczu szerszej publiczności, której dostępna jest jedynie płaszczyzna obrazowo-symboliczna. A na niej Polacy walczą z wojskami „Antychrysta”.
Dlatego Powstanie jako antyniemieckie (antyhitlerowskie, antyfaszystowskie) doskonale wpasowuje się w ponadnarodową antyniemiecką (antyhitlerowską, antyfaszystowską) politykę historyczną, natomiast Bitwa Warszawska nie, ponieważ obchody jej rocznicy są czczeniem zwycięstwa nad siłami, które 21 lat później staną się czołową siłą obozu „antyfaszystowskiego” i członkiem „Zastępów Anielskich”, co automatycznie upiększa jego wcześniejszą historię, tę sprzed wojny z „Antychrystem”. Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że zwycięska Bitwa Warszawska niosła ze sobą ryzyko pokonania i rozbicia Sowietów, a wówczas, kto wie, być może „Antychrystowi” z Braunau nad rzeką Inn udałoby się podbić cały świat, a nawet Księżyc, miał przecież do dyspozycji inżyniera Wernhera von Brauna rodem z Wyrzyska (powiat pilski). Ba, można nawet argumentować, że gdyby Armia Czerwona jednak zwyciężyła pod Warszawą i doszła do Berlina, to powstałby Niemiecki Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich i „Antychryst” nigdy by światu nie zagroził.
W Polsce niektórzy publicyści Obozu Patriotyczno-Niepodległościowego, np. Romuald Szeremietiew usiłują interpretować Powstanie Warszawskie jako czynnik spowalniający pochód wojsk sowieckich na zachód, co miało uratować pół Europy przed włączeniem do sowieckiego imperium. Tego typu interpretacja stoi, rzecz prosta, w absolutnej sprzeczności z paradygmatem „Zastępy Anielskie” kontra „Antychryst” i musi być, w jego ramach, oceniana jako opowiedzenie się za „Antychrystem”, bo to wszak jego wojska do maja 1945 roku heroicznie powstrzymywały pochód jednego z „Zastępów Anielskich” w kierunku Atlantyku. Wewnętrzna logika dominującej struktury ideologiczno-moralnej jest nieubłagana i nikomu – choćby nie wiadomo jak się starał – nie uda się jej wymknąć. Może co najwyżej szukać lokalnych szczelin w systemie, ale jego samego nie może podważyć pod groźbą zaliczenia do zwolenników „Antychrysta”.
Weźmy przykład pierwszy z brzegu: jakiś czas temu media Obozu Patriotyczno-Niepodległościowego z oburzeniem doniosły, że we francuskim Montpellier postawiono pomnik Mao Tse Tunga, i pytały, czy ktoś może sobie wyobrazić postawienie pomnika Hitlerowi. Wyjaśniam więc, że postawienia pomnika „Antychrystowi” wyobrazić sobie nie można, natomiast Mao Tse Tungowi tak, ponieważ walczył on z jego japońskim pomagierem, a tym samym wspomagał „Zastępy Anielskie” w ich tytanicznych zmaganiach z „Antychrystem”. Tej zasługi późniejsze zbrodnie przewodniczącego Mao nie przekreślają.
Dwa lata temu w tekście na temat polskiej polityki historycznej pisałem, że atakowanie dziś Muzeum Powstania Warszawskiego i kultu Powstania argumentami, jakie ćwiczono do znudzenia przez ponad pół wieku, jest zajęciem dość jałowym. Z drugiej jednak strony nie sposób tych argumentów, polemik i ataków przemilczeć i zepchnąć w niepamięć. Można powiedzieć, że są one – gdyby Powstanie potraktować jako dzieło sztuki – ważnymi i ciekawymi świadectwami jego recepcji i interpretacji, i powinny być jakoś wkomponowane w kult Powstania, który powinno się spokojnie reformować, wzbogacając go o nowe obrazy, znaczenia i sensy.
Organizowanie dziś powstania przeciwko kultowi Powstania byłoby tak samo politycznie nieracjonalne i nierealistyczne jak samo Powstanie. Przyklasnąć tedy należy koncepcji poznańskiego germanisty Huberta Orłowskiego (pragmatycznego jak my wszyscy Wielkopolanie), który w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” (Dość tej martyrologii, rozmowa z prof. Hubertem Orłowskim, „Gazeta Wyborcza”, 21 maja 2010) zaproponował, aby w MPW powstała izba, w której będą stawiane pytania, czy Powstanie miało sens. Byleby pytania stawiali odpowiedni ludzie, tacy jak wymienieni wyżej Stanisław Cat-Mackiewicz, Józef Mackiewicz, Jędrzej Giertych, Jan Matłachowski, Adam Doboszyński, Andrzej Bobkowski, Stefan Kisielewski, Stanisław Żochowski, Ferdynand Goetel, Jan Emil Skiwski. Jest sprawą do dyskusji, czy można by tam umieścić znany – nie tak znany jak ten autorstwa Michała Cichego, ale znacznie lepszy – tekst autora książek o przygodach Tomka Wilmowskiego Alfreda Szklarskiego (napisany pod pseudonimem Alfred Murawski) zatytułowany Z dni grozy. Konająca stolica, a opublikowany w „Nowym Kurierze Warszawskim”, gazecie, która z pewnością nie była ani wzorem informacyjnej rzetelności, ani szkołą dziennikarskiej niezależności, ale np. o zbrodni katyńskiej informowała polskie społeczeństwo bardzo rzetelnie, co należy docenić.
W podobnym kierunku co pomysł Orłowskiego idzie propozycja Weroniki Grzebalskiej, proponującej większą polifoniczność MPW, otwarcie go na narracje inne niż dominująca narracja heroiczno-martyrologiczna – Żydów, cywilów, powstanek, dzieci itd. (Weronika Grzebalska, Oddajmy powstanie kobietom, cywilom i Żydom, portal „Krytyki Politycznej”). Gdyby zrealizowano koncepcje Orłowskiego i Grzebalskiej, być może spełniłoby się marzenie dyrektora Muzeum Jana Ołdakowskiego, aby stało się ono „Muzeum historycznego niepokoju”. Można to osiągnąć jedynie poprzez wielość perspektyw i punktów widzenia, z jakich patrzy się na Powstanie, co relatywizuje jego sens i bezsens, rozbija spetryfikowaną formę jego wspominania, stwarza dystans wobec tamtej tragedii i wprowadza pewien efekt obcości, wywołując ruch myśli i pobudzając polityczną wyobraźnię.
Pozwolę sobie przypomnieć w tym miejscu sugestię, którą wysunąłem dwa lata temu: być może należałoby rozważyć, czy w przyszłości obchody rocznicy Powstania nie powinny przybrać bardziej lokalnego, warszawskiego, charakteru. Wówczas Powstanie Warszawskie przeobraziłoby się w Powstanie Warszawiaków i Warszawianek, co byłoby zresztą zgodne z genezą Muzeum Powstania Warszawskiego, które „powstało za sprawą władz samorządowych oraz z autentycznej potrzeby wyrażanej przez lokalne środowisko Warszawy”, (zob. Marek Cichocki, Polityka pamięci, „Rzeczpospolita”, 10-11 czerwca 2006). Zostawmy przeto Powstanie Warszawskie warszawiakom i warszawiankom, jak również tym wszystkim, którzy, mieszkając w innych regionach Polski, odczuwają specjalną więź ze stolicą.
APENDYKS
Jak strumień wody może być obrócony na koło młyńskie i przynosić pożytek albo obrócony na dom zalać go i zniszczyć, tak i to wspaniałe bohaterstwo polskiego żołnierza i młodzieży, polskiej kobiety i dziecka zamiast pomocy przyniosło nam tylko powiększenie narodowej klęski. …Zniszczono w Warszawie resztki siły narodu… spłonęła przeszłość i dusza Polski. Sowietom zależało na zniszczeniu Warszawy, a tak się pomyślnie dla nich składało, że dla tego zniszczenia nie trzeba było używać sowieckich armat, ani sowieckich pocisków. Od czegóż patriotyzm polski, ale patriotyzm polski ma właściwość bezrozumnego dynamitu. Wystarczy do niego przyłożyć zapałkę prowokacji, aby wybuchł!
Stanisław Cat-Mackiewicz
Przez pierwsze dwa dni powstania Anglicy zastanawiali się nad jego celowością, a poczynając od dnia trzeciego taktowniejsi wśród nich przestali w ogóle rozmawiać na ten temat z Polakami. Nie mówi się z nikim o siostrze, choćby najcnotliwszej i urodziwej, która w przystępie nagłego obłędu wyskoczyła z piątego pietra, ani o szwagrze, który rozdarował ubogim zawartość swego przedsiębiorstwa i poszedł do więzienia za złośliwe bankructwo. Ludziom trzeźwym nie każe się podziwiać lunatyków, zjadacze chleba sceptycznie odnoszą się do świętych, szczególnie jeśli ich świętość wydaje się nie zapominać o efektach zewnętrznych. Nie tylko bowiem wśród ludzi zwykło się mówić o kimś, że czyni coś dla blichtru; i w gronie narodów kompleks pawia nie przechodzi niezauważony i odczuwany jest jako swoisty szantaż. „Jeśli po to zwiększasz niepotrzebnie swe cierpienia, by mnie zmusić do współczucia”, myśli jeden naród o drugim, „to ja właśnie na złość współczuć ci nie będę”. Podobnie drażniąco działa naród, roztaczający ostentacyjnie swe cnoty. Obie strony pawiego ogona mają tę właściwość, że równie szybko się opatrują. I nawet trudno tu o pociechę, że to świat jest nikczemny, a słuszność jest po naszej stronie, boć nawet wśród ludzi zdrowych moralnie przywykło się uważać, że rzetelne cnoty mówią same za siebie i reklamy nie potrzebują, a cierpienia zasługują na współczucie tylko pod warunkiem, że nie są rozmyślne.
Adam Doboszyński
Obrońcy powstań 1830 i 1863 roku twierdzili nieraz, że chociaż zakończone klęską, powstania te nie osłabiały nas, ale umacniały, gdyż podnosiły ducha narodu, a więc pozwalały nam lepiej przetrwać czas niewoli. Powstanie Warszawskie jest jeszcze jednym dowodem na to, jak dalece pogląd ten jest niesłuszny. Nieudane powstanie nie podnosi ducha narodu, ale istniejące w narodzie napięcie duchowe rozładowuje. A więc naród moralnie osłabia.
Jędrzej Giertych
Bohaterstwo warszawskiej młodzieży stało się w tragicznym obrocie rzeczy przyczyną zniszczenia naszego jedynego milionowego miasta, zniszczenia bezcennego dorobku kulturalnego, który był najdobitniejszym przejawem naszej niezależności i odrębności, zniszczenia dorobku materialnego pokoleń, który był orężem naszego przetrwania, zniszczenia wreszcie i rozproszenia najbardziej świadomego, aktywnego i zwartego środowiska polskiej inteligencji, które promieniowało polskością na cały kraj.
Stefan Kisielewski
W czasie wojny znaczenie Warszawy, jako rzeczywistej pod każdym względem stolicy Polski, jeszcze wzrosło. W specyficznych warunkach pod okupacją… Warszawa stała się punktem zbornym najwybitniejszych wartości ludzkich i materialnych z całej Polski – punktem zbiegów… miejscem ukrycia archiwów i zbiorów zabytków, dokumentów, dzieł sztuki, pamiątek rodzinnych i pieniędzy z Wilna i z Katowic, z Tarnopola i z Gdyni, z Poznania i z Białegostoku, z Łodzi i ze Lwowa. Kwiat inteligencji polskiej, elita najpatriotyczniejsza ze wszystkich warstw społecznych i zakątków kraju skupiła się na czas wojny w Warszawie, warszawskie przekupki, warszawscy robotnicy fabryczni, warszawscy zamiatacze ulic to byli nieraz adwokaci z Poznania, profesorowie uniwersytetu ze Lwowa, hrabiowie i generałowie z Wołynia i Podola, wysiedleni patriotyczni chłopi z Kaszub, skazani na śmierć i ukrywający się w stołecznym mrowisku ludzkim przywódcy robotniczy z Łodzi, Sosnowca, Chorzowa, przebrani księża z Pomorza, pastorzy z Cieszyńskiego. Jeszcze tuż przed powstaniem, w obliczu idącej bolszewickiej nawały, ciągnęło do Warszawy ziemiaństwo, ciągnęła obawiająca się wysiedlenia na Sybir inteligencja z Ziem Wschodnich, ciągnęli z prowincji, by się lepiej ukryć, ludzie źle widziani przez komunistów, zwożone były biblioteki, obrazy, archiwa, zwożone były meble, maszyny, złoto, dolary. Uderzenie w Warszawę oznaczało uderzenie w najwrażliwszy punkt naszego kraju – oznaczało unicestwienie najwyższych polskich wartości ideowych, kulturalnych, politycznych i moralnych, a zarazem unicestwienie największych zasobów polskiego bogactwa. Jeśli mieliśmy robić powstanie, to powinniśmy je robić wszędzie, tylko nie w Warszawie.
Jędrzej Giertych
„Naród naprawdę męski nigdy nie walczy do ostatniej kropli krwi” – napisał kiedyś Ludendorff – typowy przecież nacjonalista. I to jest prawda: powstanie warszawskie, tak jak i inne nasze powstania, nie było aktem dojrzałej męskości: było aktem zniecierpliwienia, młodzieńczej niepowściągliwości. I dlatego przyniosło szkodę podstawowemu aksjomatowi patriotyzmu, jakim jest istnienie narodu ponad wszystko. W naszej sytuacji walka o honor kosztem 30 procent polskiego potencjału kulturalnego i gospodarczego (taki bowiem procent co najmniej stanowiła Warszawa) była poniekąd aktem psychicznego egoizmu, krótkowzroczności, nieopanowania i nieprzemyślenia. Zważmy, że tak przysłowiowo już indywidualnym honorem się kierujący naród jak japoński nie zawahał się zrezygnować z nakazów owego honoru i skapitulować, gdy stanął przed alternatywą zniszczenia kraju. Bo na tym polega prawdziwy patriotyzm, patriotyzm obdarzony instynktem życia.
Stefan Kisielewski
Wygląda na to, że Londyn dał rozkaz do powstania, aby mieć tak zwany atut w ręce. Ładny atut… Boję się wymówić słowo „bezsens”, ale samo podsuwa mi się na każdym kroku, gdy o tym myślę… Drugie słowo, którego się boję, a które też ciągle brzęczy mi w głowie, to „prowokacja”… Jak Niemcy wyrżną Polaków, to Rosjanie zajmą Warszawę. Będzie to zawsze o kilkadziesiąt tysięcy najlepszych obywateli mniej, czyli o kilkadziesiąt tysięcy przeciwników komunizmu i sowieckiej Polski mniej… Dlaczego los skazuje nas zawsze na tyle bohaterstwa? We wszystkich komunikatach radiowych o Warszawie wyczuwa się skrępowanie. Za wiele bohaterstwa. Jesteśmy znowu sami razem z czymś, co tylko my potrafimy pojąć i zrozumieć. Byle kto lub byle co żąda od nas ofiary życia i otrzymuje ją, założyć nam rurociąg na krew i dostarczamy jej strumieniami byle gdzie i byle dla kogo…
Andrzej Bobkowski
Dobrze przynajmniej, że prof. Stroński nie broni wywołania powstania Warszawy i zguby naszej stolicy. O! Nie chcę mu wypominać tych wszystkich mów przez radio, w których wzywał do zbrojnego oporu, który tak powiększył naszą klęskę nie dając nam nic, a przynosząc tylko pewną korzyść, zresztą korzyść nieproporcjonalnie większą niż na to wydano funtów szterlingów, naszemu sojusznikowi, który tak to ocenił i tak o tym pamiętał chociażby w czasie obchodzenia zwycięstwa. [Zabrakło wówczas polskich sztandarów]. Nie pracował pan Stroński nigdy pour le roi de Prusse – to prawda, ale napracował się w swoich pogadankach radiowych pour roi d`Angleterre. I czy mu czasami nie jest straszno, gdy pomyśli, że każde słowo w tych pogadankach powiększało ilość ofiar w Oświęcimiach różnego rodzaju, i co gorsza, powiększało bez żadnego stąd zysku dla sprawy Polski.
Stanisław Cat-Mackiewicz
I u nas przyczyniłoby się wielce do uzdrowienia naszego życia narodowego postawienie przed Trybunał Stanu sprawców powstania warszawskiego (formalnych i rzeczywistych). Żądanie takiego procesu słyszy się coraz częściej, w miarę jak zaczynają wychodzić na jaw złowieszcze kulisy tej wielkiej narodowej tragedii. Proces taki pozwoliłby unaocznić, na żywym przykładzie, metody, jakimi obce agentury grają na naszych kompleksach.
Adam Doboszyński
Artykuł pierwotnie opublikowany w portalu Nowa Debata: http://nowadebata.pl/2012/08/13/vae-victis