Jesteś tutaj: Publicystyka » Adam Danek » Wolność Tybetu
Rozmaitego autoramentu ruchy „alterglobalistów”, „obrońców praw człowieka”, pacyfistów itp. szafują hasłem „wolnego Tybetu”. Hasło to odznacza się chwytliwym brzmieniem, co ułatwia jego propagowanie. Problem pojawia się, gdy przychodzi wyjaśnić jego treść. Wszystkie te ruchy polityczne (nierzadko wolące dla niepoznaki nazywać się „ruchami społecznymi”) występują przeciw narzuconej Tybetowi obcej władzy – przeciw krwawej okupacji tego samodzielnego niegdyś państwa przez komunistyczną Chińską Republikę Ludową. Lecz co postulują w jej miejsce? Domagają się zaprowadzenia w Tybecie reżimu demokratycznego, prawodawstwa opartego na ideologicznych pryncypiach liberalizmu i „praw człowieka” oraz transplantacji do tego położonego w azjatyckim interiorze kraju reszty kluczowych elementów tego, co można najkrócej określić mianem modelu zachodniego. Realizacja ich postulatów oznaczałaby przeto poddanie historycznej i duchowej tożsamości wspólnotowej Tybetu glajchszaltującemu oddziaływaniu sztucznej, wykorzenionej pseudo-cywilizacji, jaką świat atlantycki wstrzykuje innym kręgom kulturowym w charakterze środka korodującego. Powstanie takiego „wolnego Tybetu” prowadziłoby do analogicznych konsekwencji, co okupacja i inkorporacja Tybetu przez modernistyczne, zokcydentalizowane i coraz bardziej skosmopolityzowane Chiny.
Tybet ma zaś czego bronić, gdy idzie o jego swoistość. Wyraźną odrębność od innych tego państwa, przyległego do najwyższych gór Ziemi, dostrzegali nawet najzagorzalsi rzecznicy okcydentalizmu. Należący do nich polski historiozof prof. Feliks Koneczny (1862-1949) uznawał Tybet za ojczyznę osobnej cywilizacji. Nie zaliczał przy tym cywilizacji tybetańskiej do przeżytków przeszłości, ale do cywilizacji żywych. Jeszcze do niedawna Tybet pozostawał jedną z największych na świecie ostoi przednowożytnego porządku społeczno-politycznego, opartego na sakralności norm i instytucji organizujących życie zbiorowe. Trwanie tradycyjnego ładu związane było z górskim charakterem państwa. Prof. Aleksandr Dugin (ur. 1962), rosyjski geopolityk i przedstawiciel tradycjonalizmu integralnego, w eseju „Od geografii sakralnej do geopolityki” akcentuje istnienie takiego związku w dziejach świata: „Góry i cywilizacje gór najczęściej reprezentują archaiczność, fragmentaryczność. Tereny górskie nie tylko nie są źródłem ekspansji; przeciwnie, tu skupione są ofiary geopolitycznej ekspansji innych tellurokratycznych sił. Żadne imperium nie ma swego centrum w regionach górskich. Stąd tak często powtarzany motyw świętej geografii: ››góry zaludnione są przez demony‹‹. Z drugiej strony, idea zachowania na górach pozostałości starożytnych ras i cywilizacji widnieje w fakcie, że właśnie na górach umieszczone są święte centra tradycji. Można nawet powiedzieć, że w tellurokracjach woda koresponduje z pewną siłą duchową.” Góry zawsze odgrywały rolę siedzib centrów duchowych, a także przetrwalnikowych enklaw tradycyjnego wzorca cywilizacyjnego. Możemy to zresztą po dziś dzień obserwować na przykładzie państw usytuowanych w obrębie masywu Himalajów: Bhutanu (Królestwa Smoka) bądź istniejącego do 2008 r. Królestwa Mustang (anektowanego przez republikę Nepalu) – pod względem kulturowym i społecznym być może najbardziej zachowawczych krajów na Ziemi. Największą z himalajskich społeczności tradycyjnych stanowił jednak bez wątpienia Tybet, gdzie do połowy XX wieku istniało państwo teokratyczne, hieratyczne, a nawet, chciałoby się rzec, monastyczne – biegunowe przeciwieństwo wizji propagowanej przez politycznych bojowników o „wolny Tybet”. Prawdziwe wyzwolenie Tybetu musiałoby przyjąć postać powrotu, a nie liberalno-demokratycznego postępu, który w stosunku do postępu komunistycznego niesionego przez Chiny nie stanowi dla Tybetańczyków jakościowej alternatywy.
To znamienne, że w historii kultur tradycyjnych centrum duchowe, przechowujące depozyt Tradycji, często usytuowane było „za górami” (ultra montes), jak w najbardziej znanym przypadku europejskiej Christianitas, dla której Stolica Apostolska leżała za łańcuchem Alp – najwyższych gór Europy. Góry tworzyły barierę, oddzielającą od siebie przestrzenne sfery sacrum i profanum. Dotarcie do centrum duchowego wymagało przejścia przeprawy przez góry. W jej trakcie podróżny (czy raczej – pielgrzym) wznosił się bliżej nieba, tzn. wchodził na wyższy poziom rzeczywistości duchowej. By dostać się do centrum, musiał przełamać cielesną słabość. Wspinaczka stanowiła figurę wewnętrznego doskonalenia i puryfikacji, koniecznej dla przygotowania się do spotkania z Prawdą, czekającą w centrum duchowym. Góry chroniły więc zarazem centrum przed skażeniem przez chaotyczne żywioły tego świata – i zza gór Tradycja mogła powrócić, jeżeli została zatracona przez mieszkańców ziem poza górami, np. hiszpańscy karliści z Nawarry (prawdopodobnie najbardziej tradycjonalistyczny ruch polityczny w epoce nowoczesnej) oczekiwali powrotu „królów zza gór” – prawowitych władców Hiszpanii, którzy odbudują dawny, zgodny z wolą Bożą ład polityczny.
Czy górska kraina Tybetu, niegdyś potężne centrum duchowe Wschodu, może w przyszłości odegrać rolę ostoi, z której – zza gór – tradycyjna cywilizacja wróci do Chin, gdzie została brutalnie wytępiona przez rewolucję komunistyczną? Aleksandr Dugin myli się, uznając cywilizacje gór za niezdolne do ekspansji. Odmienne stanowisko zajął w tej kwestii Georg Wilhelm Friedrich Hegel, uważany przez niektórych badaczy za ojca geozofii jako dziedziny wiedzy zajmującej się wpływem uwarunkowań geograficznych na powstawanie i rozwój poszczególnych cywilizacji. W „Wykładach z filozofii dziejów” opisał on rolę, jaką odgrywa w tych procesach „zwarta, indyferentna spiżowa wyżyna, nie poddająca się wpływom i w sobie zamknięta, lecz zdolna do wysyłania bodźców na zewnątrz”. Opis ten doskonale pasuje do Wyżyny Tybetańskiej. W przeszłości Tybet dowiódł zdolności nie tylko do wysyłania bodźców, ale wręcz do prowadzenia polityki imperialnej, okupując w IX wieku część Indii (na ich północnym wschodzie) oraz wielką część Chin (na ich północnym i południowym zachodzie) i zarazem za pomocą systemu sojuszów utrzymując strefę wpływów sięgającą daleko na północ, aż po państwo Kirgizów na Nizinie Zachodnio-Syberyjskiej. Historyczne wektory ekspansji cywilizacji tybetańskiej zwrócone były tedy na wschód (przeciw cywilizacji chińskiej) i północ (przeciw kulturom stepowym). Czy wspomniany wcześniej powrót Tybetu miałby też oznaczać jego ponowne wejście w historyczne koleiny ekspansji? Wektor wschodni, rzecz jasna, nie jest realnością – Tybet nie dysponuje i zapewne jeszcze długo nie będzie dysponować żadnymi środkami, za których pomocą mógłby czynnie wpłynąć na prowadzoną w stosunku do niego politykę Chińskiej Republiki Ludowej. Długofalowy stosunek Tybetańczyków do ChRL powinien przyjąć charakter nie ofensywy, a defensywy – orientacji na maksymalne zamknięcie się społeczności w sobie dla obrony własnego dziedzictwa kulturowego przed rozkładowym wpływem zokcydentalizowanych Chin; strategia taka posiada zresztą niejako naturalną podstawę w fakcie, iż cywilizacja chińska i cywilizacja tybetańska zawsze pozostawały odrębnymi bytami. Doświadczenie najnowszej historii pokazuje, że świadome wzmacnianie hermetyczności wspólnoty potrafi zapewnić jej ocalenie nawet w warunkach bezwzględnej polityki obliczonej na jej unicestwienie. Strategia ta pozwoliła pewnym tradycyjnym kulturom przetrwać w totalitarnej rzeczywistości Związku Sowieckiego. Co znamienne, także ten przypadek dotyczy Duginowskiej cywilizacji gór – górskich plemion Kaukazu. Górskie szczyty wydają się najbardziej sprzyjającym miejscem dla heroizmu trwania.
Jeśli natomiast chodzi o wektor północny, wskazuje on Tybetańczykom potencjalnego sprzymierzeńca – rzecz nieoczekiwana w warunkach stwarzanych przez komunistyczne państwo chińskie. Paradoksalnie, sprzymierzeńcem tym są dawni przeciwnicy Tybetu w imperialnej epoce IX wieku – Ujgurzy, zamieszkujący dziś północno-zachodnie rubieże ChRL. Oba ludy wiąże wspólnota losu: zarówno Tybetańczycy, jak i Ujgurzy pozostają ofiarami podboju Chińskiej Republiki Ludowej, eksterminacji, wynaradawiania, niszczenia z rozmysłem ich kultur przez chińskich komunistów. Jeśli wierzyć konserwatywnemu juryście i geopolitykowi prof. Carlowi Schmittowi (1888-1985), łączy je zatem więź najsilniejsza – wspólnota wroga. Podobnie jak Tybetańczycy, Ujgurzy posiadają bogatą tradycję, zupełnie odrębną od chińskiej – są spadkobiercami imperiów Wielkiego Stepu – i, podobnie jak oni, w odległej przeszłości stworzyli azjatyckie mocarstwo: w IX wieku państwo Ujgurów obejmowało wielki obszar od Niziny Mandżurskiej na wschodzie po Kotlinę Dżungarską i góry Tienszan na zachodzie oraz od Sajanów na północy po środkowy bieg Rzeki Żółtej na południu. Permanentne zagrożenie ze strony ChRL stwarza potrzebę zawiązania (z konieczności nieformalnego, lecz możliwie efektywnego) tybetańsko-ujgurskiego sojuszu zwróconego przeciw inwazji skosmopolityzowanej chińszczyzny. Prawdopodobnie będzie on musiał rozwinąć się przede wszystkim na płaszczyźnie kulturowej, a w dalszych etapach rozwoju wykorzystywać płaszczyznę kulturową jako kamuflaż dla ewentualnych działań na płaszczyźnie politycznej. Optymalny przebieg wydarzeń polegałby na sukcesywnym narastaniu wewnątrz komunistycznego państwa chińskiego polaryzacji na osi wschód-zachód, pomiędzy „zacofanymi” (mówiąc przesiąkniętym progresizmem językiem nowoczesności), względnie tradycyjnymi (wciąż) „kresami zachodnimi” (Tybetańczycy, Ujgurzy) a wschodnim wybrzeżem z jego skrajnie modernistycznymi i kosmopolitycznymi metropoliami jak Pekin, Szanghaj czy Hongkong. Aż do chwili – odległej od dnia dzisiejszego – gdy w innych, zmienionych warunkach na arenie międzynarodowej pojawi się szansa na pęknięcia w granicach tego sztucznego tworu krwawego towarzysza Mao.