Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Tomasz Gabiś: Niemcy w kleszczach unii walutowej (część 2)

Niemcy w kleszczach unii walutowej (część 2)

Tomasz Gabiś

„Made in Germany”, czyli dlaczego ludzie na całym świecie tak chętnie kupują niemieckie wyroby

Jeden z polskich publicystów wyraził opinię, że dzięki euro „na Starym Kontynencie powstała wielomilionowa rzesza klientów konsumujących niemieckie towary i usługi”. Jest to, rzecz jasna, kompletny nonsens; równie dobrze można by napisać, że gdyby w Polsce i Czechach, na Litwie, Węgrzech i Ukrainie wprowadzono wspólną walutę – np. talara, to nagle, ni stąd, ni zowąd „powstałaby wielomilionowa rzesza klientów konsumujących polskie towary i usługi”. Cytowany publicysta zdaje się wierzyć, że zmiana nadruku na papierze nazywanym pieniądzem w czarodziejski sposób czyni z ludzi, którzy do tej pory nie kwapili się do konsumowania niemieckich towarów i usług, konsumentów tychże towarów i usług! Prawda, jakie to proste?

Jednak nawet gdyby twierdzenie owego publicysty było prawdziwe – a nie jest – że euro ma coś wspólnego z powstaniem owej „wielomilionowej rzeszy klientów”, to i tak nie zawiera ono odpowiedzi na podstawowe pytanie, dlaczego konsumują oni akurat niemieckie towary i usługi. Istnienie klientów jest, co oczywiste, warunkiem niezbędnym każdego zakupu towarów i usług, ale niewystarczającym, gdy chodzi o zakup konkretnych towarów i usług. Wszak klienci dokonują wyboru pomiędzy różnymi wyrobami i różnymi producentami. Jeśli koniunktura gospodarcza i wzrost zamożności klientów, a więc wzrost ich siły nabywczej, skutkują zwiększeniem zakupów, to nie oznacza to przecież automatycznego zakupu właśnie wyrobów niemieckich.

Jak to możliwe, że choć udział Niemców w ludności świata wynosi 1,14%, to ich udział w światowych eksportach – 9-10%, udział Francji natomiast w ludności świata tylko nieco mniej (niecały 1%), ale jej udział w światowych eksportach – 3,8%? Dlaczego w 2009 roku Niemcy sprzedały za granicę prawie tyle samo co Wielka Brytania, Francja i Włochy razem wzięte? Dlaczego dla Republiki Południowej Afryki Niemcy są drugim (po Chinach) dostawcą towarów, a Francja dziewiątym? Zamiast zastanawiać się nad tym, jakie są prawdziwe przyczyny tego stanu rzeczy, bajdurzy się o cudownym wpływie euro na sprzedaż niemieckich towarów w innych krajach. Aby raz na zawsze zakończyć te jałowe dyskusje, odsyłam do artykułu Götza Zeddiesa z Instytutu Badań Gospodarczych w Halle Der Euro als Triebfeder des deutschen Exports? („Euro jako sprężyna niemieckiego eksportu?”) zamieszczonym w „Discussion Papers” (listopad 2001) wydawanych przez Center for European Governance and Economic Development Research Uniwersytetu Georga Augusta w Getyndze, w którym ten powielany uparcie nonsens został za pomocą niepodważalnych – logicznych i empirycznych – argumentów obalony.

Jego propagowanie (i akceptowanie!) zwalnia z konieczności poszukiwania odpowiedzi na podstawowe pytanie, dlaczegóż to mianowicie niemieckie przedsiębiorstwa znajdują tylu nabywców na swoje towary także poza granicami kraju, tzn. mają większy niż przedsiębiorstwa innych krajów promień sprzedaży. Dlaczego Niemcom udaje się sprzedać swoje wyroby tak wielu wymagającym klientom na całym świecie? Dlaczego kupują oni akurat wyroby niemieckie, a nie inne? Dlaczego tak je sobie upodobali? Skąd bierze się tak wielki popyt na niemieckie produkty? To są pytania, na które należałoby odpowiedzieć, zamiast pleść banialuki o cudownym wpływie euro na niemiecki eksport. A przecież odpowiedź na nie jest banalnie prosta: ponieważ sprzedający potrafią coś wartościowego i pożądanego przez innych wyprodukować.

Pisze polski publicysta: „Wysoka wydajność i znakomita jakość oferty eksportowej Niemiec okazała się nie do pobicia na rynkach południa Europy. Ale tylko dlatego, że kraje te nie mogły doprowadzić do dewaluacji swoich walut (jak to robiły w przeszłości), aby móc konkurować przynajmniej ceną”. Pierwsze zdanie jest całkowicie słuszne, rzeczywiście, wysoka wydajność i znakomita jakość oferty eksportowej Niemiec okazała się nie do pobicia na rynkach w Europie i na świecie. Drugie zdanie natomiast jest nonsensem, mającym na celu zneutralizowanie tego, co napisano w zdaniu pierwszym: „Wysoka wydajność i znakomita jakość oferty eksportowej Niemiec tylko dlatego okazała się nie do pobicia, że kraje te nie mogły doprowadzić do dewaluacji swoich walut”. Zauważmy, że wysoka wydajność i znakomita jakość oferty eksportowej jest nie do pobicia „tylko dlatego”, że inne kraje nie mogły dewaluować swoich walut. Gdybyż tylko mogły je dewaluować, to na nic by się zdała wydajność i znakomita jakość niemieckiej oferty eksportowej! Dzięki dewaluowaniu waluty kraje południa Europy pobiłyby Niemców na rynkach! No, chyba że sami Niemcy, aby nie dać się pobić na rynkach, też zaczęliby dewaluować własną walutę. Wtedy tamte kraje, żeby pobić Niemców, jeszcze bardziej by zdewaluowały swoją walutę. W odpowiedzi zagrożeni pobiciem Niemcy dewaluują swoją, na co konkurenci odpowiadają jeszcze mocniejszą dewaluacją, a wtedy Niemcy…

Opuśćmy jednak czym prędzej Absurdystan, w którym żyją nasi publicyści, i zastanówmy się, jak należałoby przeformułować jego twierdzenie, aby odpowiadało prawdzie. Otóż powinno ono brzmieć następująco: „wysoka wydajność i znakomita jakość oferty eksportowej Niemiec okazała się nie do pobicia, ponieważ inne kraje nie są tak wydajne i nie mają tak znakomitej oferty eksportowej jak Niemcy”. No, ale coś takiego polskiemu publicyście nie przejdzie przez gardło, bo musiałby przyznać, że niemieccy producenci są po prostu lepsi od producentów z innych krajów. Ponieważ nie chce tego przyznać, musi wymyślać pseudowyjaśnienia o dewaluacji waluty jako czynniku umożliwiającym „pobicie” innych na rynku, nie zastanawiając się nad tym, jakimi produktami, z kim, na jakich rynkach kraje dewaluujące walutę mogłyby konkurować niższą ceną eksportowanych towarów, będącą rezultatem obniżenia wartości własnej waluty. Niemniej jego opinia, że Niemcy biją konkurentów na rynkach europejskich i światowych dzięki swojej wydajności i znakomitej ofercie eksportowej, jest jak najbardziej słuszna i wymaga jedynie rozwinięcia.

Na początek uprzytomnić sobie trzeba podstawowy fakt, że Niemcy były i są krajem wysoko uprzemysłowionym, udział przemysłu w wytworzeniu produktu krajowego brutto wynosi tu ok. 25% i jest wyższy niż średnia w Europie, prawie dwukrotnie wyższy niż udział przemysłu francuskiego w wytworzeniu PKB Francji. Pozycja Niemiec jest pod tym względem wyjątkowa w Europie. Niemcy zajmują w produkcji przemysłowej czwarte miejsce na świecie po Chinach, USA i Japonii, ich udział w globalnej produkcji przemysłowej zawsze był na wysokim stałym poziomie, około 8%. Czyli 1,14% ludności świata wytwarza ok. 8% produkcji przemysłowej świata!

Ważna jest również struktura niemieckiego przemysłu. Niemcy są potęgą w produkcji dóbr wysoko przetworzonych, zarówno dóbr inwestycyjnych i produkcyjnych, jak i dóbr użytkowych i konsumpcyjnych najwyższej jakości, np. luksusowych samochodów. Oferują nie masowe, tanie, nietrwałe towary, lecz produkty, w których wytworzenie włożono najwięcej badań naukowych i myśli technicznej, reprezentujące najwyższy poziom technologiczny. Są to klasyczne, a jednocześnie najnowocześniejsze produkty przemysłowe, często trudno zastępowalne lub wręcz niezastępowalne, innymi słowy – prawie bezkonkurencyjne.

Niemiecki przemysł zawsze produkował rzeczy cieszące się wysokim popytem na świecie, a w ostatnich 25 latach popyt na nie jeszcze wzrósł. Miało to związek z dobrą koniunkturą w innych krajach, z otwarciem nowych rynków, z wysiłkami wielu krajów na rzecz rozwoju, modernizacji i uprzemysłowienia, co idealnie komponowało się z ofertą niemieckiego przemysłu. Chiny, Indie, Brazylia, Rosja, Europa pokomunistyczna i inne tzw. gospodarki wschodzące z tej oferty skorzystały. W tym sensie rzeczywiście powstała rzesza nowych klientów, którzy upodobali sobie właśnie towary niemieckie, a nie inne.

Jeśli kogoś nurtuje pytanie, dlaczego Niemcy sprzedawali kiedyś i sprzedają dziś swoje produkty na całym świecie, to najprostsza odpowiedź brzmi: ponieważ ludzie w różnych krajach pragną tych produktów, z których wiele wyrobiło sobie markę przez kilka dziesięcioleci, i gotowi są za nie zapłacić. I to zapłacić mimo wysokich cen – sprzedaż niemieckich towarów jest mniej zależna od ceny niż sprzedaż towarów z innych krajów, ponieważ niemieckie wyroby mają szerszą rozpiętość marży i są – ze względu na swój charakter – bardziej zależne od dochodów potencjalnych klientów. O niemieckich produktach nie mówi się, że są drogie czy tanie, lecz że są „warte swojej ceny” (preiswert), czyli że relacja ceny do jakości wyrobu jest korzystna dla klienta także wówczas, kiedy cena jest wysoka.

Nie od papierków z napisem euro, dolar, rubel czy złotówka zależy to, czy ktoś jest pożądanym partnerem handlowym, ale od tego, co ma innym do zaoferowania. Niemcy są takim partnerem, ponieważ ich przedsiębiorstwa działające w wielu ważnych branżach mają na sprzedaż produkty najwyższej jakości: maszyny, samochody osobowe i ciężarowe oraz części do nich, urządzenia techniczne i pomiarowe, narzędzia elektryczne i optyczne, wyroby chemiczne i papiernicze, wyroby dla przemysłu lotniczego, urządzenia do przetwarzania danych itd.

Jeśli – usunąwszy z głów banialuki o cudownym wpływie euro na niemiecki eksport – przyswoimy sobie tę prostą, ale łatwo zapominaną prawdę, że jeśli chce się sprzedawać (eksportować) jakiś towar, to trzeba go najpierw wyprodukować, to zapytać możemy, jak to się dzieje, że Niemcy produkują towary poszukiwane na świecie. Cała „tajemnica” tkwi w strukturze i właściwościach systemu przemysłowego Niemiec.

Pierwszym filarem przemysłu niemieckiego (i eksportu) są wielkie, notowane na giełdzie, przedsiębiorstwa jak Siemens, BASF, Bayer, Thyssen-Krupp, koncerny samochodowe, wszystkie znakomicie zorganizowane, dysponujące zarówno świetnymi menedżerami, jak i wysoko wykwalifikowanymi pracownikami, stale rozwijające swoje produkty. Sztandarową branżą gospodarki niemieckiej jest przemysł samochodowy, mający swoją długą historię: samochód z silnikiem benzynowy wynaleziono w Niemczech w 1885; pionierami niemieckiego przemysłu samochodowego byli wynalazcy, konstruktorzy, inżynierowie i przemysłowcy jak Carl Benz, Gottlieb Daimler, Nicolaus August Otto czy Wilhelm Maybach. Mercedes ma ponad 100 lat, Porsche — 80, miały więc dostatecznie dużo czasu, aby dorobić się marki i klientów.

Jeśli za kryterium brać obroty, to przemysł samochodowy jest najważniejszą gałęzią przemysłową Niemiec. Jego nadwyżki eksportowe dają ponad połowę wszystkich niemieckich nadwyżek eksportowych. Liczba wyprodukowanych samochodów w Niemczech i ich wywóz za granicę rosną od kilku dekad. Wspomnijmy tu choćby Volkswagena „Chrabąszcza”, który do 2003 roku, kiedy zaprzestano jego produkcji, był, z prawie 22 milionami sprzedanych sztuk, najlepiej sprzedawanym samochodem na świecie. Volkswagen nie potrzebował euro, żeby cieszyć się popytem w innych krajach. Już w sierpniu 1947 roku pierwsze volkswageny trafiły do Holandii, w następnym roku do Danii, Luksemburga, Szwecji, Belgii i Szwajcarii, a potem popularne „garbusy” spotkać można było na drogach i szosach całego świata.

Niemcy są dziś trzecim producentem aut osobowych na świecie, ok. 65% produkcji idzie na eksport, rośnie eksport aut zwłaszcza do Chin i USA. Chiny są dziś na piątym miejscu wśród odbiorców niemieckich samochodów – najwięcej kupują Brytyjczycy, potem Amerykanie, Włosi i Francuzi. Francja produkowała w 2001 roku dwa miliony samochodów, czyli tyle ile przed 10 laty, niemieccy producenci natomiast zwiększyli w tym okresie produkcję o 50% do 5,5 miliona sztuk. W liczbie eksportowanych aut Niemcy zajmują bądź pierwsze, bądź drugie miejsce za Japonią, ale ich obroty są wyższe, ponieważ sprzedają najwięcej aut luksusowych – ponad 80% samochodów na tym rynku to limuzyny niemieckie. To, czy w Niemczech walutą jest marka, czy euro, nie miało i nie ma najmniejszego znaczenia dla sprzedaży niemieckich samochodów. Co więc miało znaczenie? Znakomita oferta, jakość wykończenia i materiałów, precyzja detalu i powierzchni, dobre wyposażenie, solidność wykonania, dobrze zorganizowany serwis, bezproblemowe dostawy części zamiennych. No i oczywiście stałe ulepszanie pojazdów pod względem technologicznym, co nie powinno dziwić, gdyż koncerny samochodowe wydały w 2009 roku 22,1 mld euro na badania i rozwój – sumę stanowiącą 40% wszystkich takich wydatków w całej niemieckiej gospodarce.

Weźmy inny przemysł – maszynowy, drugą po samochodowej największą niemiecką branżę eksportową. Żaden inny kraj nie sprzedaje na świecie tylu maszyn co Niemcy. 75% niemieckiej produkcji branży maszynowej kupują odbiorcy zagraniczni. Co piąty niemiecki budowniczy maszyn jest w swoim segmencie sprzedaży czołową marką na świecie. Z pewną przesadą można by powiedzieć, że bez niemieckich maszyn produkcja w wielu istotnych sektorach gospodarki byłaby na świecie niemożliwa.

Choć w branży maszynowej działają też wielkie i duże firmy, to charakterystyczne są dla niej przedsiębiorstwa średniej wielkości (niem. Mittelstand), spośród których część wysyła swoje produkty na cały świat. Dotyczy to także średnich firm w innych dziedzinach przemysłu. Oczywiście, takie przedsiębiorstwa istnieją również w innych krajach Europy i Ameryki, ale nigdzie na świecie nie ma ich tyle ile w Niemczech. Nie ma na świecie innego kraju poza Niemcami, w którym istniałoby tyle małych i średnich zakładów produkujących na rynek światowy. Mittelstand stanowi kręgosłup niemieckiej gospodarki, podczas gdy w innych krajach przeważają duże koncerny i – o wiele mniej dynamiczne – firmy małe (poniżej 10 pracowników).

W tych średnich firmach najwyraźniej dostrzec można cechy i właściwości przemysłu niemieckiego stanowiące o sukcesie niemieckich produktów na całym świecie. Najbardziej aktywny, twórczy i produktywny segment niemieckiego Mittelstandu tworzy 1000-1500 firm należących do liderów rynku światowego (Weltmarktführer), czyli tych, które to zajmują na rynku światowym 1, 2 lub 3 miejsce lub są numerem 1 w Europie – w 2008 roku było ponad 1100 takich niemieckich przedsiębiorstw (ich strukturę i sposób funkcjonowania opisali najpełniej niemieccy ekonomiści Hermann Simon i Bernd Venohr).

Specjalizują się one w pewnym małym segmencie rynkowym, koncentrując się na produkcji wyrobów najwyższej jakości, o określonym specyficznym profilu, co umożliwia im zdominowanie wysoko wyspecjalizowanych globalnych nisz rynkowych – przy specyficznym, wyjątkowym profilu produkcji rynek krajowy jest dla nich za mały. Często same te nisze tworzą, planując, projektując, konstruując i wyrabiając w całości – aż po najmniejsze części i detale – unikalne produkty, które same wprowadziły na rynek jako własne wynalazki, innowacje i udoskonalenia techniczne.

Kierują swój produkt do określonych grup nabywców, wykonują specjalne zamówienia, produkują „na miarę”. 90% z nich to zakłady przemysłowe, a nie handlowe czy czysto usługowe, aczkolwiek często oferują usługi odnoszące się do produktów przez siebie wyrabianych (planowanie, doradzanie, sprzedaż, obsługa, serwis, konserwacja itd.). Cechuje je ponadprzeciętna zdolność przetrwania na rynku, średnio ok. 60% ich zysków pochodzi z eksportu. Są aktywne w wielu krajach, często na wszystkich kontynentach, posiadają filie za granicą, tworzą sieci serwisowe na świecie. Ich udział w niemieckim eksporcie wynosi 30%, podczas gdy udział koncernów to 60%, małych firm zaś – 10%.

Liczą średnio 680 pracowników, często mają siedziby na prowincji, w małych miastach i miasteczkach lub na wsi – nazywa się je czasami „hidden champions”, ponieważ są relatywnie mało znane i nie szukają publicity. Na przykład fabryka maszyn Berthold Hermle AG, znajdująca się w absolutnej czołówce światowej w produkcji superprecyzyjnych frezarek dla różnych gałęzi przemysłu, ma swoja siedzibę w liczącej 4 tysiące mieszkańców miejscowości Gosenheim, Beckhoff Industrie Elektronik (technika automatyzacyjna, technika sterowania, elektronika) w Verl (25 000 mieszkańców), Sennheiser Electronic (mikrofony i słuchawki) w Wennebostel – wsi w gminie Wedemark koło Hanoweru; siedziba Mobotix AG, pierwszej na świecie w systemach wideo i kamerach przemysłowych o najwyższej rozdzielczości, mieści się w małej wiosce Langmeil.

Są to przeważnie, choć nie tylko, firmy rodzinne, w niektórych przypadkach przez kilka pokoleń należące do jednej rodziny, przy czym rodzinna własność łączy się najczęściej z zatrudnieniem wysokiej klasy menedżerów pochodzących spoza rodziny. Założycielami, właścicielami i menedżerami są, w ponadprzeciętnej liczbie, inżynierowie i naukowcy z nauk przyrodniczych i ścisłych. Na czele ponad połowy niemieckich firm z Mittelstandu przodujących na rynkach światowych stoi inżynier. Na badania i rozwój przeznaczają one średnio 5% zysków, czyli więcej niż wielkie koncerny. Wiele z nich opiera swoją działalność na własnych patentach i pionierskich wynalazkach, które stale, by tak rzec, codziennie, są ulepszane i rozwijane; trwa w nich ciągła praca nad produktem, usługą i serwisem, nad wprowadzeniem nowych procedur i metod, nad optymalizacją procesów produkcyjnych.

Mająca swoją siedzibę w liczącej 27 000 mieszkańców miejscowości Winneden firma Kärcher, światowy lider w produkcji urządzeń czyszczących (obecnie jest to już duża firma zatrudniająca 7000 pracowników, ale będąca typową firmą Mittelstandu), zaczęła od skonstruowania w 1950 roku wysokociśnieniowego urządzenia czyszczącego przy użyciu gorącej wody. Założyciel firmy Alfred Kärcher był przedsiębiorcą, wynalazcą, konstruktorem, wiecznym „majsterkowiczem” stale pracującym nad udoskonaleniem i rozwinięciem swoich produktów. Od chwili swojego założenia firma Kärcher zgłosiła 1200 patentów.

Kto rzeczywiście chciałby dociec, skąd biorą się sukcesy niemieckich przedsiębiorstw Mittelstandu, dlaczego ich produkty kupowane na całym świecie, ten zamiast doszukiwać się przyczyn w zmianie koloru banknotów, powinien postarać się dostrzec inne czynniki, takie jak: sztuka inżynierska na najwyższym poziomie, techniczna wyobraźnia, duch wynalazczości, wysoka innowacyjność, stały postęp technologiczny, efektywność operacyjna na niezwykle wysokim poziomie, najwyższa klasa światowa w kluczowych procesach produkcyjnych, pełna identyfikacja właściciela z firmą i jej losem, głębokie duchowe zaangażowanie we własne przedsiębiorstwo jako stworzone przez siebie dzieło (nie tyle „miłość do pieniądza”, ile „miłość do przedsiębiorstwa”, której ubocznym skutkiem są pieniądze), nieustanna aktywność, koncentracja wysiłku i pracy na osiągnięciu jak najlepszego rezultatu, kierowanie się zasadą „wartość i jakość, a nie cena zwyciężają”, wola zwycięstwa w konkurencji poprzez wytworzenie najlepszego produktu, kult jakości, perfekcjonizm. Do tego dochodzi specyficznie niemieckie zamiłowanie do budowy systemów.

Wymieńmy inne czynniki: wysoka kultura przedsiębiorczości, dobra komunikacja, współpraca i organizacja pracy wewnątrz przedsiębiorstwa (niektórzy badacze mówią nawet o unikalnym niemieckim modelu kierowania firmą). Właściciel (i menedżer) uważnie przypatruje się temu, co się dzieje w przedsiębiorstwie, wsłuchuje się w to, co na temat funkcjonowania i organizacji firmy mają do powiedzenia pracownicy, sam jest dla nich wzorem pracowitości i poświęcenia dla przedsiębiorstwa, wyznacza cele i cały czas, osobiście, troszczy się, aby nie zbaczać z drogi do wyznaczonego celu, dba o „kapitał ludzki”, o kwalifikacje i kompetencje załogi (wiele firm kształci swoich uczniów). Celem jest wytworzenie u pracowników wszystkich szczebli wzajemnego zaufania, identyfikacji z firmą i poczucia odpowiedzialności za jej los.

I wreszcie nie należy zapominać o (stereo)typowych cnotach niemieckich, których praktykowanie, w większym lub mniejszym zakresie, obowiązuje całą załogę od właściciela i menedżera przez średni personel techniczny po robotników – dyscyplina, wydajność, zamiłowanie do porządku, punktualność, pilność, zmysł organizacji, obowiązkowość, dokładność (nawet pedantyzm), solidność, oszczędność. Są one wprawdzie dzisiaj rzadsze niż kiedyś, ale nadal pozostają (relatywnie) bardziej rozpowszechnione niż gdzie indziej w Europie.

Podsumowując: kluczem do niemieckiego sukcesu, do przewagi konkurencyjnej na rynkach światowych nie są triki z walutą, lecz wydajny, produktywny, efektywny, wyspecjalizowany sektorowo, znakomicie zorganizowany, prężny system przemysłowy, który cechuje wysoka innowacyjność, stały postęp techniczny, bardzo wysoki wkład badań naukowych w produkt, wysokie (wyższe niż gdzie indziej) morale pracy, przemysł produkujący wyroby high-tech przewyższające produkty z innych krajów jakością i niezawodnością. W ostatecznej instancji zawsze decyduje to, czy dany wyrób jest „preiswert”. Uwzględnić trzeba również fakt, że Niemcy należą do najbardziej kapitałotwórczych krajów na świecie, poziom oszczędności jest bardzo wysoki – Niemcy odkładają ok. 17% swoich dochodów oddawanych do dyspozycji przemysłowi.

Miejmy też na uwadze, iż Niemcy są – historycznie rzecz biorąc – od końca XIX wieku czołową siła gospodarczą i technologiczną Europy i świata, dziś wprawdzie osłabioną dwiema przegranymi wojnami światowymi, zwłaszcza drugą, ale nadal zachowującymi ten status. Dlatego to Niemcy wypracowują dziś ¼ PKB całej Europy i dlatego od dziesięcioleci znakomicie sobie radzą na rynkach światowych. Przypomnijmy tutaj, że w 1887 roku parlament angielski przyjął ustawę o znakach handlowych (Merchandise Marks Act), która przewidywała, że na towarach powinna być umieszczona informacja o tym, z jakiego kraju pochodzą. Było to posunięcie wymierzone przede wszystkim przeciwko rosnącej konkurencji wyrobów z Rzeszy Niemieckiej. Angielski nabywca miał wiedzieć, że kupuje towar importowany, czyli z założenia gorszy niż angielski. Znak „Made in Germany” miał informować nabywcę, że towar jest wprawdzie tańszy, ale gorszej jakości. Jednak z czasem to, co miało w intencji pomysłodawców wskazywać na lichy towar i wywoływać negatywne reakcje u klientów, nabrało przeciwnego znaczenia. „Made in Germany” stało się znakiem wysokiej, jakości i takim pozostaje do dziś.

Wielu ludzi w Polsce nie potrafi sobie psychologicznie poradzić z faktem, że Niemcy – ci „źli, brzydcy Niemcy”, którzy przegrali dwie wojny światowe, dokonali różnych złych rzeczy, skrzywdzili inne narody – odbudowali się, wysforowali na czoło, wygrywają konkurencję z prawie wszystkimi krajami na świecie i mają najsilniejszą gospodarkę w Europie. W ich oczach jest to krzycząca dziejowa niesprawiedliwość i zarazem coś racjonalnie niewyjaśnialnego; zarówno ich poczucie moralne, jak i rozum faktu tego nie chcą zaakceptować. Dlatego, aby zracjonalizować jakoś to, co niesprawiedliwe i niepojmowalne, usilnie starają się wykryć jakiś „brudny trik”, którym posługują się Niemcy wygrywający z innymi na polu gospodarczym. Powtarza się przeto bajkę, że ludzie na całym świecie tak chętnie kupują niemieckie wyroby, ponieważ istnieje… waluta wspólna dla 17 europejskich krajów (pomijam tu pojawiające się czasami w tekstach naszych publicystów horrendalne brednie, że swoją pozycję gospodarczą Niemcy zawdzięczają „Planowi Marshalla” albo gastarbeiterom). Swoich sukcesów gospodarczych Niemcy nie mogą tak po prostu zawdzięczać temu, kim są i jak działają, muszą one mieć źródło w „nieuczciwej konkurencji”, „machinacjach walutowych”, „drenowaniu” innych, czyli, mówiąc wprost, muszą pochodzić z jakiejś formy „wyzysku”, „oszustwa”, „kradzieży”, których ofiarą padają inni. Psychologicznym źródłem tego typu myślenia jest zawiść, stymulująca niechęć lub wręcz nienawiść do „perfidnych szwabów”, winnych temu, że innym gorzej się wiedzie. Jak zawsze jest to błędne koło: zawiść wobec tych, którzy lepiej sobie radzą dzięki swoim talentom i wysiłkom, hamuje i osłabia twórcze ambicje zawistników, przez co radzą sobie oni jeszcze gorzej, więc ich zawiść wobec wygrywających konkurencję rośnie itd.

Zamiast propagandy bazującej na błędnych założeniach i odwołującej się do niskich emocji, wprowadzającej w błąd co do prawdziwych przyczyn procesów i zjawisk gospodarczych, spychającej nasze myślenie na poziom ludów prymitywnych: „mam niższe zbiory, ponieważ sąsiad ma wyższe” albo „mam niższe zbiory, bo sąsiad rzucił na nie urok”, należy wydobyć z zapomnienia stare prawdy, że źródłem powodzenia w produkcji i handlu oraz wzrostu zamożności są przemyślność, praca i oszczędność, a nie emitowanie niebieskich zamiast czerwonych papierków. Czas powrócić do kultu produkcji i „dobrej roboty”, promować produktywizm i dobrą organizację pracy, punktualność i dokładność, położyć nacisk na szkolnictwo zawodowe i techniczne, rozbudzać od dziecka zainteresowanie naukami ścisłymi, przyrodniczymi i technicznymi. Pod tym względem Niemcy są wzorem godnym naśladowania, powinniśmy się od nich uczyć i próbować dorównać, zamiast pogrążać się w „bezsilnych złorzeczeniach”, które nie tylko kierują nasze myślenie na intelektualne manowce i wypaczają obraz świata wokół nas, ale także niszczą nas duchowo.

Cdn.

(Część pierwsza serii pt. „Niemcy w kleszczach unii walutowej” dostępna tutaj.)

Artykuł pierwotnie opublikowany w portalu Nowa Debata: http://nowadebata.pl/2012/11/09/niemcy-w-kleszczach-unii-walutowej-czesc-2

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.