Jesteś tutaj: Publicystyka » Adrian Nikiel » Uległość
La información está matando al falso romanticismo
Stockhaussen & Ditta Perdita, Placer
Po serii kontrowersyjnych felietonów, które w 2020 roku doczekały się komentarza pt. Czy można zdradzić uzurpatora?, pan Tomasz Łysiak opublikował na łamach „Gazety Polskiej” kolejny artykuł, który skłania do rozważań: w co i w kogo właściwie wierzy lider Stowarzyszenia Sióstr i Braci Henryka II Pobożnego i Anny Śląskiej? To pytanie musi zadać katolik po lekturze apologii zatytułowanej Bem – bohater Polski i Węgier1. Wynika z niej bowiem, że w imię niepodległości Polski można nawet wyrzec się naszego Pana Jezusa Chrystusa: najpierw zasilając szeregi masonerii, następnie zaś przyjmując mahometanizm. Zastanawiam się zatem, czy takie postępowanie jest przywilejem wybitnych jednostek, czy też w pewnych okolicznościach drogą apostazji – jeśli mogłaby przybliżyć niepodległość – powinni podążać także inni Polacy. Warto pamiętać, że Józef Bem nie był jedynym polskim oficerem, który uznał, że łaska Allaha będzie sprzyjać sprawie narodowej, jednak jego towarzyszy łamiących Pierwsze Przykazanie jakoś się nie wynosi na patriotyczne ołtarze2. Czyżby Józef Bem – jak w znanym dowcipie – miał lepszy piar?
Publikacja pana Tomasza Łysiaka doskonale wpisała się w sposób myślenia zaprezentowany przed kilkunastoma miesiącami w rubryce satyrycznej „Gazety Polskiej”: gdy w grę wchodziło pokonanie Sowietów, można było utwierdzać innowierców w mniemaniach, które są drogą do wiecznego potępienia3. Nie można jej uznać za jakąś redakcyjną wpadkę czy też odosobnioną opinię felietonisty. Po pierwsze: na łamach tygodnika do tej pory nie pojawiła się żadna polemika, nie było też odredakcyjnych przeprosin. Po drugie: w kolejnej edycji „GP” apologię Józefa Bema, jeszcze bardziej przepełnioną rewolucyjnym entuzjazmem, opublikował pan Stefan Kovács4. Dyplomata, ale bardzo daleki od dyplomatycznej powściągliwości i ważenia każdego słowa. Jak widać, nie tylko w Polsce są tacy demokraci, którzy chcieliby zawłaszczyć Prawicę i stworzyć jej wariant demokratyczny, a właściwie podróbkę stanowiska zachowawczego. Tych ludzi zawsze demaskuje kluczowy element: hałaśliwe umiłowanie wolności, narodu i ojczyzny podporządkowane zostaje obłędowi rewolucyjnemu, rzekomo uprawniającemu patriotów do porywania się na monarchów, duchowieństwo i szlachtę. Twierdzą, że są Prawicą, ale w imię własnych urojeń Stary Ład z przyjemnością wysadzą w powietrze.
Nie ma zbawienia poza Kościołem, niebo przeznaczone jest katolikom. Nie można zaś osiągnąć świętości, publicznie, świadomie i dobrowolnie opuszczając Mistyczne Ciało Chrystusa. Żaden cel, tym bardziej tak iluzoryczny, jak domniemanie, że za jakiś czas wybuchnie wojna, dzięki której sprawa polska być może stanie się ważnym elementem międzynarodowych rozgrywek, nie usprawiedliwia odrzucenia zbawczego dzieła Syna Bożego. Kościół i Święta Wiara Katolicka nie mogą być traktowane użytkowo, jako narzędzia wykorzystywane do realizacji świeckich zamierzeń. Naród musi być katolicki, a nie Kościół – narodowy.
Postawmy sprawę jasno. Jeżeli Józef Bem był przekonany, że Koran zawiera prawdę, przekaz pochodzący od prawdziwego Boga, a Mahomet był tegoż Boga prorokiem, powinien stać się mahometaninem niezależnie od wszystkich okoliczności, zaraz po tym, gdy zyskał pewność, iż chrześcijaństwo jest bałwochwalstwem etc. Jeżeli zaś jego szahada była nieszczera, nasz bohater narodowy musi być uznany za oszusta i nieszczęsnego głupca, który dla doczesnych i niespełnionych korzyści wyrzekł się zbawienia. Czy zatem kolejne pokolenia Polaków winny się na nim wzorować? Owszem, sprytnie podszedł sułtana i jego urzędników, ale co osiągnął i za jaką cenę?
Te pytania, choć z gruntu niewygodne w epoce ekumenizmu i powszechnego wierzta, w co chceta, nie padają przecież po raz pierwszy. Odstępstwo Bema wzbudziło oburzenie, dyskusje i protesty już za jego życia i wkrótce po śmierci. Czasy jednak sparszywiały, dla wielu Bóg stał się li tylko bożkiem plemiennym, i już kilkadziesiąt lat później, w 1927 roku, Jan Galicz mógł opublikować w Cieszynie biografię Józef Bem. Jego życie i czyny, w której wyniósł swojego bohatera na piedestał5, obficie cytując wypowiedzi, że nowa religia była mu potrzebna tylko po to, by móc po stronie osmańskiej kontynuować walkę z Moskalami. Rewolucyjny dowódca w rozmowach i listach nie krył nieszczerości wobec współwyznawców, wiarę uważając jedynie za formę. Jan Galicz określił tę postawę mianem najcięższej ofiary6. Aż dziwne, że do złożenia podobnych ofiar niezdolni byli męczennicy.
Żyjemy w epoce apostazji, która swoim rozmachem przewyższa wszelkie odstępstwa minionych dwóch tysiącleci. W tych strasznych czasach plugawienia wszystkiego, co święte, po raz nie wiem już który dowiadujemy się od demokratów i modernistów z obozu dobrej zmiany, że „dobre intencje” działają jak supersakrament, który usprawiedliwia najcięższe grzechy, najpoważniejsze kłamstwo i każdą grę pozorów. Kłamstwo nie zbawiło Polski, ale mimo wszystko patriotom nadal wolno więcej – oczywiście jeśli potraktujemy poważnie adwentowy felieton redaktora Łysiaka. Klisza potężna, walka z nią jałowa7.
1 Tomasz Łysiak, Bem – bohater Polski i Węgier, „Gazeta Polska” nr 50 z 9 grudnia 2020 roku, str. 111.
2 (…) kilkunastu Polaków (których nie bardzo żałujemy) (…) – zauważył Józef Wysocki, cytowany przez p. prof. Bogdana Burdzieja w artykule pt. Literackie echa przejścia generała Józefa Bema na islam.
3 Por. Piotr Lisiewicz, Zyziu na koniu Hyziu, „Gazeta Polska” nr 41/2019, str. 4.
4 István Kovács, Generał, który w niebezpiecznych chwilach wszędzie był obecny, „Gazeta Polska” nr 51 z 16 grudnia 2020 roku, str. 86-88.
5 Na tle naszych dziejów porozbiorowych postać jego szczególnie świetnym jaśnieje blaskiem i w całej pełni zasługuje na to, ażeby ją potomność jak największą czcią otaczała. Jeżeli książka niniejsza zdoła obudzić w sercach młodzieży uwielbienie dla tej idealnej postaci i za jej przykładem zapalić miłość ojczyzny, to dla autora będzie to dostateczną nagrodą za trud podjęty. (str. 4).
6 Godne w tym kontekście uwagi jest stwierdzenie autora (str. 160), iż religja ojców to skarb bezcenny, nie dający się absolutnie niczem zastąpić. Zatem kryterium oceny nie jest prawdziwość i jedynozbawczość religii, lecz zachowywanie rodzinnej tradycji, również tej wyrosłej na błędach.
7 Leopold Tyrmand, Porachunki osobiste, Wydawnictwo MG, 2020, str. 171.