Jesteś tutaj: Publicystyka » Adrian Nikiel » W krainie iluzji
Ale wojna dopiero się zaczęła.
Szmuel Lejb Sznajderman
Wojna domowa w Hiszpaniach wcale się nie skończyła – tak można by sparafrazować słynną myśl Filipa K. Dicka na temat dziejów Imperium Rzymskiego. Wciąż trwa wojna, tym razem o pamięć, zmieniły się tylko linie frontów. Zwolennicy linii uzurpatorskiej (która to gałąź Domu Burbonów, jak wiadomo, od kilku dekad zajmuje się przede wszystkim ratowaniem i umacnianiem demokracji na Półwyspie Iberyjskim) i ich dawni republikańscy adwersarze, czyli lewica wszelkich barw, walczą z cieniem generała Franciszka Franco i wszystkim, co mogłoby budzić choćby dalekie skojarzenia z Tradycją. Symbolem tego wspólnego boju przeciwko Staremu Ładowi stało się przyznanie „dekretem królewskim” tzw. króla konstytucyjnego „Jana Karola I” honorowego obywatelstwa członkom Brygad Międzynarodowych. W 1996 roku wychowanek generała uznał tym samym sens i słuszność rewolucji zmierzającej do ustanowienia w Madrycie reżimu totalitarnego. Demokraci i uzurpatorzy przezwyciężyli sprzeczności i podali sobie ręce nad doczesnymi szczątkami Hiszpanii bohaterskiej.
W XXI wieku rewolucja w Hiszpaniach osiągnęła już ten etap obłędu, w porównaniu z którym dawni ochotnicy spod czerwonych, czarno-czerwonych i żółto-czerwonych sztandarów sprawiają wrażenie poczciwych idealistów i romantyków. Przypomnienie przez Wydawnictwo Czarne zbioru reportaży S.L. Sznajdermana, pierwszego żydowskiego korespondenta wojennego, jest ważnym wydarzeniem na rodzimym froncie ideologicznym, zwłaszcza jeśli zważy się na podobieństwa niegdyś katolickiej Rzeczpospolitej i niegdyś katolickich krajów Korony Hiszpańskiej – przed kilkoma laty akcentowane przez pana prof. Jacka Bartyzela. Wymiar propagandowy tej publikacji jest bowiem niebagatelny, począwszy od sugestywnej okładki. Znużony rewolucjonista, który – na zdjęciu Dawida Seymoura – z bronią na ramieniu trzyma na rękach dziecko i całuje je w policzek, nie może przecież być niegodziwcem i z pewnością zabija tylko złych ludzi1. W ogóle w tej xiążce republikanie i ich sprzymierzeńcy jakoś tak delikatnie wysyłają swoich przeciwników przed Sąd Boży… To musi budzić sympatię.
Z drugiej strony frontu są faszyści – jakby wycięci na podstawie jednego szablonu. Wewnętrzne, pełne dramatycznych napięć i konfliktów ideowych zróżnicowanie obozu narodowego w reportażach Sznajdermana właściwie nie istnieje. Standard: faszyzm, wszędzie faszyzm. Karliści, bez których zbrojnego zrywu Krucjata załamałaby się w pierwszych dniach powstania, doczekali się jedynie kuriozalnej wzmianki w przypisie: Alfonsiści […] [r]ywalizowali o tron Hiszpanii z innym ruchem monarchistycznym – karlistami, dążącymi do koronowania alternatywnej gałęzi dynastii Burbonów (str. 50).
Podkreślić należy niewątpliwe walory literackie zbioru i biegłość autora w posługiwaniu się językiem ezopowym. Kiedy czyta się np. takie enigmatyczne zdania: Ci, którzy należeli do Falangi, uciekli z faszystami lub zostali „odesłani” na tamten świat… Pozostali w mieście tylko ci, którzy bądź w ogóle nie zajmowali się polityką, bądź należeli do partii republikańskiej (str. 94) – aż dziwi, że ofiary rewolucji nie przyjęły dobrowolnie statusu skazanych na zagładę. W trakcie wszelkich przewrotów ery nowożytnej samozwańczy panowie życia i śmierci o to mają pretensje, iż „byli ludzie” nie podążają ochoczo na miejsca straceń, nie przyłączają się do walki z Bogiem i na domiar złego próbują ocalić rodzinny dobytek. Uniwersalna zasada rewolucyjna: kto nie chce dać się zabić, ten zasługuje na śmierć. To przez opornych nie mogą spać towarzysze z bezpieki.
Złych ludzi można rozpoznać nawet po autografie. Podpis tzw. króla konstytucyjnego „Alfonsa XIII” (w tym czasie, od 26 września 1936 r., prawowitego króla Francji i Nawarry – Alfonsa I) jest, jakże by inaczej, pyszałkowaty (str. 83).
Po przejęciu władzy, jeżeli tylko okoliczności temu sprzyjają, socjaliści na biura partyjne zajmują najlepsze hotele. Cenią również komfort poruszania się po mieście: Na luksusowych autach powiewały różnokolorowe flagi partyjnych instytucji. W kawiarniach nowo objawieni przywódcy zaciekle debatowali o formach kolektywizacji […] (str. 50). Ciekawe, czy samochody zakupili z własnych składek członkowskich.
O ile powstańcy z lipca 1936 r. wyłaniają się spod pióra Sznajdermana jako pogrążeni w ciemnocie sadyści i niszczyciele zabytków oraz gajów pomarańczowych, o tyle przywódcy komunistyczni i anarchistyczni zawsze są wspaniali: nie znają zmęczenia, obce są im wątpliwości i strach, są zdolni do wzruszeń i nadludzkich poświęceń, często biegle posługują się kilkoma językami, budzą zaufanie licznie napływających ochotników reprezentujących postępową ludzkość. Spotkanie niesympatycznego, tchórzliwego lub niezdyscyplinowanego rewolucjonisty graniczy z cudem – zwłaszcza milicjantów cechują ponadprzeciętne zdolności i dorównujący im entuzjazm2. Oczywiście to samo można powiedzieć o bohaterskich milicjantkach i działaczkach partyjnych. Czy zatem antyfaszyści mają jakieś drobne wady? Owszem: „Widzi się za dużo czerwonych i czerwono-czarnych chust w wąskich uliczkach…” (str. 175) – w których na spragnionych uciech czekają „kapłanki miłości”.
I tylko czasem w reportażach przebłyskuje brzydka rzeczywistość. Np. wtedy, gdy nagle pojawia się wzmianka o nocnych, krwawych porachunkach międzypartyjnych. Albo wtedy, gdy czytamy, że faszyści zabarykadowali się w kościele pod wezwaniem świętej Moniki i tam ponieśli klęskę, lecz z bliżej nieokreślonych powodów zniszczeniu uległo również wiele innych kościołów Barcelony… Synagoga znajdująca się obok spalonej świątyni miała więcej szczęścia, a w dodatku cieszyła się opieką anarchistów: […] nawet byli gotowi przysłać uzbrojonych milicjantów dla ochrony modlących się. Pragnęli tym podkreślić, że grupy religijne, które nie uprawiają polityki, nie są prześladowane (str. 108). Jak widać, anarchia nie polega na tym, że się robi, co tylko wyobraźnia podsunie. Robi się to, czego oczekują anarchiści. Taka niespodzianka. Przedstawiciela narodu niegdyś wybranego, zauważmy przy okazji tę drobną sprzeczność, nie dziwi umieszczony w bożnicy portret Karola Marxa – ochrzczonego jako luteranin autora satanistycznych wierszy.
Są też inne smaczki dla wtajemniczonych, gdyż cancel culture nie jest, wbrew pozorom, współczesnym wymysłem. Dwa akapity zasługują na zacytowanie w całości (str. 93):
Na jednym z nowoczesnych warsztatów spostrzegam świeżo utkany portret byłego prezydenta Alcalá-Zamory3, który tuła się teraz na emigracji w Paryżu.
Kierownik szkoły czuje się niekomfortowo z moim „odkryciem”. Przyznaje, że uczniowie wciąż poznają arkana artystycznego tkactwa, patrząc na portret wygnanego prezydenta zamiast na portret Azañi. Ale to nie wina kierownika. Stworzenie nowego, precyzyjnego modelu jest bardzo kosztowne i w obecnych czasach komitet nie przeznaczy pieniędzy na ten cel. Po tych słowach kierownik odwraca portret Zamory na lewą stronę, abyśmy dłużej mu się nie przyglądali…
S.L. Sznajderman ma za to inny, znaczniej większy problem z nowoczesnością i postępem – przynajmniej według kryteriów narzucanych przez dzisiejszych „wymazywaczy”. W kontekście perwersji (najbardziej perwersyjnych zabaw) wspomina bowiem, o zgrozo, o samcołożnikach i ich słynnym miejscu spotkań (str. 71). Czyżby pierwszy żydowski korespondent wojenny był reakcyjnym perwersofobem?
Osobną ciekawostką są zdjęcia, a właściwie podpisy do nich. Np. na str. 33 znajdziemy widok portu w Bermeo z informacją, że spokojne wioski rybackie są bez przerwy (sic!) ostrzeliwane przez okręty agresorów. Być może tak było, ale problem w tym, iż na fotografii nic tego nie potwierdza. Czasami opisy są po prostu niezrozumiałe: pierwsza reprodukcja, umieszczona na str. 5, została tak scharakteryzowana, że nie wiadomo, przeciwko komu i dlaczego zbuntowała się załoga krążownika Jaime I. Na str. 52 kolejny „kwiatek”, z którego wynika, że już wiosną 1936 r., kilka miesięcy przed wybuchem powstania narodowego, nad spotkaniem amatorów („reformatorów”) cudzej własności w Badajoz latały zdradzieckie samoloty wojenne. Str. 119: (…) w pobliżu linii frontu milicjanci wynoszą wyposażenie i przedmioty kultu z zagrożonych kościołów i klasztorów – to chyba nawet nie wymaga komentarza. Jak w codziennej praktyce mogła wyglądać specyficznie pojęta „ochrona zabytków”, pozwalają się domyślać informacje pochodzące od autorki tłumaczenia z jidysz, pani Magdaleny Kozłowskiej, która nie kryła: Anarchiści i inni radykałowie często wyładowywali swój gniew na duchowieństwie katolickim, które postrzegali jako hamulcowych poważnych reform. Prawie siedem tysięcy katolickich seminarzystów, księży, mnichów i zakonnic zostało zamordowanych, głównie w pierwszych miesiącach buntu. Do maja 1937 roku zmalała liczba masowych mordów księży dokonywanych przez lewicowych radykałów (str. 17-18).
A jeżeli mowa o Świętej Wierze Katolickiej: warto zajrzeć do rozdziału Baskowie, w którym odnajdziemy kolejne – jeśli ktoś z zainteresowanych tematem jeszcze tego potrzebuje – potwierdzenie, że postkatolicki modernizm nie jest tworem Soboru Watykańskiego II. Pod szyldem „katolicyzmu” z drugiej połowy lat trzydziestych czytelnicy odnajdą mdlącą wręcz dawkę „wierzta, w co chceta”, oczywiście w połączeniu z hołdami dla bożków demokracji i socjalizmu. Czyżby to był ten legendarny „katolicyzm otwarty”?
S.L. Sznajderman pewnych spraw wolał nie dostrzegać. W swoich reportażach przede wszystkim skrzętnie pomijał fakt, że Adolf Hitler i Benito Mussolini udzielili pomocy żołnierzom Krucjaty (zwanej też IV wojną karlistowską) nie dlatego, że umiłowali naszego Pana Jezusa Chrystusa, Jego Pomazańców i Tradycję katolicką, lecz przystąpili do rozgrywki, walcząc o dominację na lewicy. Przez Półwysep Iberyjski przebiegała jedna z wielu linij frontu ideologicznego, na którym miało się rozstrzygnąć, który wariant socjalizmu zostanie uznany za „prawdziwy”, a które odmiany socjalizmu zyskają miano „herezji” ściganej na szczeblu państwowym. W demokratycznych wojnach totalnych, angażujących wiele stron konfliktu, starcia na polach bitew i w sferze propagandy nigdy nie mają charakteru jednowymiarowego. Każdy z osobna walczy o własne interesy, a w razie potrzeby ideologiczny przeciwnik może stać się chwilowym sprzymierzeńcem.
Jeżeli ktoś ma za złe Hiszpanom (zarówno dziś, jak i w przeciągu ostatnich 85 lat), że w najcięższej opresji przyjęli pomoc ze strony lewicy narodowej, musi tym samym konsekwentnie ich oskarżyć, że nie byli dość ulegli wobec prób zsowietyzowania swojej ojczyzny. Mogli nie przyjąć wsparcia – i zasililiby grono męczenników. Wiemy, co działo się później, ale należy podkreślić, że w latach 1936/1937 wybitny socjalistyczny przywódca Adolf Hitler nie pokazał jeszcze pełni swoich zbrodniczych możliwości. Sznajderman też przecież nie był jasnowidzem, przebywając w Hiszpaniach w pierwszej połowie 1937 r. Zdaje się, że nie przeszkadzało mu, iż ścierali się tam uzurpatorzy – nie wzruszała go kwestia prawowitości. Skażona grzechem natura ludzka ma zaś i taki aspekt, że nawet zwyrodniały morderca raz w życiu, choćby wbrew własnej woli, może zrobić coś dobrego. Do roku 1937 Józef Stalin, Lew Trocki i ich koledzy mieli już na sumieniach znacznie więcej zbrodni niż zdołali do tego czasu popełnić narodowi socjaliści. O tym z mocno wygładzonego, wręcz ociosanego z grozy obrazu wojny domowej się nie dowiemy.
Hiszpańskiego nacjonalizmu (nacionalcatolicismo) nie udało się jego zagranicznym sprzymierzeńcom przekształcić w wariant nacjonalitaryzmu zbliżony do narodowego socjalizmu. Kilka lat później Adolf Hitler nie ukrywał, że w Hiszpaniach poparł niewłaściwą stronę konfliktu. Pokusa nacjonalitaryzmu jest obecna w myśli narodowej, gdyż korzenie nacjonalizmu są lewicowe. Nie ma zresztą jednego nacjonalizmu – nawet w obrębie jednego narodu mogą występować rozmaite i wzajemnie się zwalczające tendencje, zarówno prawicowe, jak i lewicowe. Baskijscy nacjonaliści walczyli przecież po stronie republikańskich uzurpatorów.
Na koniec odnotujmy jeszcze dwie osobliwości, które wymagają wyjaśnienia ze strony Wydawnictwa Czarne. 1) Dzienne wynagrodzenie milicjantów wynosiło dziesięć peset (str. 55) czy dziesięć tysięcy peset (str. 59)? 2) Skąd na górze Atos wzięli się unici (str. 143)?
S.L. Sznajderman, Wojna w Hiszpanii. Reportaż z głębi kraju, tłumaczenie: Magdalena Kozłowska, przedmowy: Magdalena Kozłowska i Karolina Koprowska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021, str. 192.
1 Jest silny i odważny / Tylko złych ludzi bije / Nie pali papierosów / I wódy nie pije (Dzieci Kapitana Klossa – Pieśń o bohaterze)
2 Spytaj milicjanta / On Ci prawdę powie! / Spytaj milicjanta / On Ci wskaże drogę! (Dezerter – Spytaj milicjanta)
3 Na marginesie warto zwrócić uwagę na błąd: na str. 104 Nicecjusz Alcalá-Zamora został nazwany marranem – co miałoby sens, gdyby był żydem, który nawrócił się na katolicyzm.